Wczoraj spotkałem kolegę ze studiów. Siedzieliśmy pod parasolami w ogródku małej knajpki przy Friedrichstrasse w Berlinie. Zamawialiśmy schłodzoną wódkę o konsystencji gliceryny i stopniowo się upijając wspominaliśmy wspólne czasy studenckie wypady na dupeczki, libacje, w trakcie których nikt nie zastanawiał się na wydolnością wątroby, te mordobicia po których człowiek miał pozdzierane kostki i siniaki pod oczami. To było coś! To była nasza filozofia, lepsza niż każda inna, którą wciskano nam do łbów.
Mateusz bo tak ma na imię obecnie pracuje w prywatnym ośrodku badawczym Heer-Meneios w Berlinie, w którym zajmuje się interpretacją tekstów. Jak to sam mówi: nie interesuje go wyjaśnienie (Erklären), ale zrozumienie (Verstehen). Zwykle nie opowiada o pracy. Związany jest tajemnica wojskową (podejrzewam, że analizują jakieś teksty dla Bundeswehry jak w tym filmie: Trzy dni Kondora) ale tym razem już przy drugim kieliszku podsunął mi wydruk na oko jakieś 50 stron i zapytał:
– Znasz?
– Co takiego? odparłem, biorąc do ręki wydruk i zacząłem go przeglądać. Jak się okazało był to tomik wierszy th Edwarda Pasewicza, wydany stosunkowo niedawno przez kserokopia.art Jarka Łukaszewicza.
– Słyszałem o Pasewiczu i czytałem kilka jego wierszy gdzieś tam w internecie, ale jego książek nie miałem w ręku. A po co mi to dajesz?
– Pracuję nad nową formą interpretacji. Nazwałem ją hermeneutyką multimolekularną odpowiedział Mateusz dając jednocześnie znak kelnerowi, żeby przyniósł kolejne zmrożone dwie pięćdziesiątki.
– Multimolekularną? A co to za stwór? zapytałem.
– Żaden stwór odpowiedział lekko poirytowany Wyobraź sobie ciasto drożdżowe. Samo ciasto jest czymś, jest substancją, którą można umieścić w ramach pewnego dyskursu. Ale w ramach różnych dyskursów można umieścić też placek, który jest modusem ciasta drożdżowego. To samo można zrobić z rodzynkami, olejem, mąką drożdżami, cukrem i innymi składnikami, które się składają na ciasto drożdżowe. W ramach dyskursu można umieścić także cukiernika i gospodynie domową, która to ciasto robi, a tym samym uzyskać przejście do kontekstów, które wydają się odległe semantycznie od ciasta drożdżowego, ale przecież są z nim związane.
– Hmmm, a jak to się ma do tej multimolekularności? zapytałem.
– Do tego zmierzam. Chodzi o to, że w rzeczywistości świata kultury istnieją relację między elementami tego świata, jak i relacje między światem kultury i jego elementami…
– No, ale o czymś takim, tylko na gruncie formalnym to już Leśniewski dawno mówił wtrąciłem.
– Tylko, że w systemie Leśniewskiego relacja między całością a elementem ma charakter obiektywny, natomiast w mojej hermeneutyce molekularnej, relacje między kolejnymi molekułami są czysto subiektywne, zależne od sensu, który jest nadawany każdorazowo. Rozumiesz?
– Znaczy, nie chodzi tu o obiektywizm w jakiejkolwiek postaci, ani o relację między poszczególnymi molekułami, ale o samą interpretację, ten każdorazowy sens?
– Właśnie! wykrzyknął, czym zwrócił uwagę pozostałych gości w ogródku.
– OO to chodzi kontynuował ściszonym już głosem o to chodzi. Tu się liczy nie tekst jako molekuła, ani nie kolejne jego fragmenty, ale każdorazowy, subiektywny z natury, bo nadawany przez tego, kto interpretuje teks, sens będący na końcu multimolekułą. W każdej chwili może być on różny, każdorazowo będzie bowiem zależny od podmiotu. I tu nikt nie oczekuje na prawdę, choćby miała się nagle wyłonić spowita w anioły, jako właścicielka świata. Tu nie jest ważny także sens, ale podmiot ten, kto ten sens nadaje, jemu należy się cała uwaga.
Spoglądałem na Mateusza. Widziałem w tym momencie pasję w jego oczach, ten błysk Kolumba, który odkrywa nowy ląd. W jego pomyśle było coś przewrotnego. Gdyby uznać, że tekst jako taki w ramach hermeneutyki multimolekularnej odgrywa rolę drugoplanową, bo najważniejsza jest interpretacja, będąca produktem podmiotu, to okazuje się, że epicentrum tej teorii jest nie tyle człowiek, ale wytrenowany umysł ludzki, który tworzy interpretacje. Nieważne czy ma on do czynienia z tekstem złożonym czy prostym, ale przede wszystkim ostateczny produkt tego spotkania. Wątpię, żeby w tym momencie Mateusz miał jakieś skrupuły, odrobinę chrześcijańskiego egalitaryzmu. Oczywistą implikacją jego koncepcji hermeneutyki multimolekularnej jest elitarność umysłu interpretującego. Jak to on zawsze mawiał: Nie znajduję w sobie odrobiny nawet litości dla głupoty w obojętnie jakiej formie.
Hermeneutyka molekularna, o której opowiadał Mateusz, miała też wartość jako forma dialogu bynajmniej nie hermeneuty z tekstem, ale hermeneuty z własnym umysłem i przede wszystkim hermeneuty z środowiskiem. Tu najbardziej ujawniała się specjalizacja tej dziedziny. Można sobie wyobrazić kolejne poziomy interpretacji, kolejne połączenia odkrywane przez niezależne od siebie przecież umysły. Te różne subiektywności, które spotykają się przecież w ramach danej interpretacji, a która ciągle pozostaje wariacją na przykład na temat ciasta drożdżowego. Te multisensy na płaszczyźnie połączeń, znaczeń, linii myślowych. To wszystko przy odpowiedniej konstelacji mogło stworzyć intelektualne perpetum mobile, które raz wprawione w ruch za pomocą prostego zdania, będzie samonapędzało się przechodząc do multisensów, multiświatów w multiinterpretacjach hemrneutyki multimolekularnej
– Poszukaj strony siódmej odezwał się po chwili milczenia Mateusz pokazując na walające się na stoliku kartki pdf-u th Pasewicza Od tego miejsca zaczyna się Preludium, najwartościowsza część całego tomu, czyli dwanaście wierszy.
Znalazłem ten wiersz: Jak przegrać doskonale. Czytam pierwszą strofę:
Przestrzeń ma kształt tarki do buraków
Białko pisze. To nie jest list miłosny, to
deklaracja. Białko pisze i nie obchodzi
go autor, spin, myszko i śmierć z zazdrości.
– Wiesz już dlaczego koniecznie chciałem się z tobą spotkać na wódce? przerwał mi Mateusz.
Podniosłem głowę znad kartek. Spojrzałem na niego i zobaczyłem ten szelmowski uśmieszek na twarzy, który pojawiał się zawsze, gdy znajdował sobie ofiarę. Kogoś, kto mu się da wciągnąć w rzeczywistość dziwnych pojęć, całych zdań, rzeczywistość najdziwniejszych światów.
– Wiem, ale za wódkę ty płacisz! odpowiedziałem, przygotowując się na długą przeprawę przez matń dwunastu wierszy Pasewicza. Miałem apodyktyczną pewność, że Mateusz nie okaże mi litości, że jak wciągnie mnie do swej sieci, to jedyny możliwy ruch może odbyć się tylko według zasad samej sieci. Chyba udzieliło mi się coś z lekcji Sacher-Masocha. Wypiłem kolejny kieliszek lodowatej wódki. Przyczaiłem się, czekałem.