Edward Pasewicz, „th” – Jak przegrać doskonale

11 września, 2008 by

– Przeczytałeś? zapytał Mateusz wracając do stolika z flaszką wódki Wziąłem całą, żeby tracić wątku dodał.
– Tak.
– No i co? Pierwsze wrażenie?
– Pierwsze wrażenie?
– Pierwsze potwierdził, rozlewając kolejkę.
– Może to dziwne, ale pierwsze moje wrażenie po przeczytaniu tego wiersza wiąże się Mandelbrotem, jego zbiorem.
– A dlaczego?
– Zbiór Mandelbrota pojawił się w moim umyśle, jako silne, nieodparte wrażenie, kiedy po raz któryś tam przeczytałem wersy z trzeciej strofy. Czekaj, zaraz je przeczytam odpowiedziałem i odnajdując kartkę z Jak przegrać doskonale, odczytałem:

I, czekaj jeszcze, nie pamiętam, ty czy ja
wpadłem na tę myśl o żukach w środku
figi, nie uważaliśmy, teraz to możliwe,
że one nas piszą.

Mateusz wysłuchał uważnie. Wyjął flaszkę z kubełka z lodem, odkręcił i rozlał kolejkę. Podniósł swój kieliszek, spojrzał na mnie i powiedział:
– Dobre, kurwa, dobre.
– Dobre.

Jak przegrać doskonale jest światem wielości znaczeń możliwych do odczytania w różnych odmianach rzeczywistości, które sam zawiera. Jest czymś na kształt tego żuczka Mandelbrota, z nadymanym odwłokiem i malutka główką pokrytą chityną, w którym samopodobność wzbogacona została każdorazowo na kolejnym poziomie o jakąś unikalną aberrację. W pierwszej chwili wydaje się być to tekst o różnicy między białkowością a duchowością, w którym to, co materialne (białko) i jego mechanika (białko pisze; białko pisze i nie obchodzi go autor) skonfrontowane zostało z autorem. Ten schizofreniczny dualizm, widoczny w całym tekście wydaje się być pretekstem do rozgrywki z rzeczywistością jako realnością rozumianą jako to, co oczywiste-zmysłowe oraz to, co senne, złudne. Jednakże prostej dychotomii wymknie się to, co unikalne w tym tekście, a mianowicie: jego wielopłaszczyznowość. Pasewiczowi udała się bowiem rzecz niezwykła. Literalnie w kilku wersach wykreował nieskończenie wiele światów i nie wydaje się, by było to dziełem przypadku. Oto pierwszy wers i zapowiedź nowej fizyki:

Przestrzeń ma kształt tarki do buraków.

Fizyki, która ograniczy się tylko do wskazania kolejnych światów, bez przesądzania o ich jakości.

Wracając do sygnalizowanego wcześniej problemu duch-ciało. Jeżeli czytelnik chciałby znaleźć jakąś odpowiedź istoty tej relacji, ciekawszej niż np. okazjonalizm, to się zawiedzie. Pasewicz tu także gmatwa, tworzy konstrukt rzeczywistości białka, które nie jest ślepe i sumy przerażeń. Pisze:

Białko pisze i nie jest ślepe, to nie rojenia
tylko suma przerażeń.

Niewiadomo do końca czy Pasewicz nadaje swojej mechanice nowe, nieznane atrybuty czy tworzy myślące maszyny, a może czy w myślących duchach widzi maszyny. Pozostawia czytelnika bez odpowiedzi, wprowadzając kolejny rodzaj świata:

I nieważne jest czy
pokochamy trupa, ta wiedza odsyła nas
w sen a on okazuje się kolejnym pismem
nie odpowiemy chyba na poste restante?

Ta cześć tekstu jest o tyle ciekawa, że Pasewicz rezygnuje z naiwnej i oklepanej metaforyki snu, jako realności (chociaż przyznać należy, że oniryczność jest ważnym elementem tekstu). Tu pojawia się problem rzeczywistości jako tego, co jest wyrażalne w języku, za pomocą pojęć. I nie sposób z jednej strony wzdrygnąć się przed tą skrajną racjonalizacją świata, a z drugiej zaś ulec pokusie choćby krótkiego eksperymentu myślowego: zadać sobie pytanie, czy znam coś, czego nie potrafię nazwać? Czy istnieje jakaś jakość ponadprzymiotnikowa, jakość nowego przymiotnika? Jeżeli tak, to czy świat jest, czy może mój język jest światem?
Nie istnieje ostateczna odpowiedź na te pytania. Zresztą próżno odpowiedzi szukać, zwłaszcza że wielość rzeczywistości (tu nawet Chwistek zazdrościłby Pasewiczowi ) w tekście Jak przegrać doskonale osiąga apogeum we fragmencie:

I, czekaj jeszcze, nie pamiętam, ty czy ja
wpadłem na tę myśl o żukach w środku
figi, nie uważaliśmy, teraz to możliwe,
że one nas piszą

Nie uważam by dyskusja nad tym fragmentem w ramach hermeneutyki multimolekularnej kiedykolwiek znalazła swój finał. Z jednej strony jest to jakaś dziecięca konstatacja, z drugiej wprowadzenie w świat fraktali i opisu. Istnieją fragmenty, o które człowiek jest zazdrosny, że to on ich nie wymyślił. Właśnie to jest jeden z nich.

Oprócz tych wszystkich warstw znaczeniowych, jest też ta literalna. Ta, która jednak umyka w kontekście tekstu. Okazuje się, że wiersz Jak przegrać doskonale może być odczytywany jako rodzaj intymnego dialogu. Pasewicz napisze:

To nie jest list miłosny
to deklaracja

ale nie sposób wyczuć tej naturalności, które pojawia się tylko w bezpośrednim dialogu, a która nie ma nic wspólnego z deklaracją, ale z intymną czułością. Pasewicz wciąga w rozmowę, w dialog. Pisze: I, czekaj jeszcze, nie pamięta ty, czy ja, pisze jakby chciał zatrzymać czytelnika by porozmawiać, ale jednocześnie daje się wyczuć pewien dystans ty cały czas pozostaje bierne.

siec-i-siec.jpg

Kategoria: Bez kategorii | 17 komentarzy »

komentarzy 17

  1. Ewa Bieńczycka:

    Podoba mi się jak rozbierasz tę trudną poezję kluczem analitycznym i hermeneutycznym, umieszczając dialog w wódczanym śledztwie. Ale czy nie przesadzasz?

    Przeczytałam w sieci recenzję Maliszewskiego, równie entuzjastyczną. Na nieszufladzie w kilkudziesięciu tam wklejonych wierszach przez poetę nie uświadczysz chyba ani jednego negatywnego komentarza. Mali i duzi, mądrzy i głupi, heterycy i geje, wszyscy uwielbiają Pasewicza.
    Czy to nie dziwne, taka jednolita recepcja tak trudnych tekstów? Czy aby czytelnik nie chwali ich awansem, dla tzw. świętego spokoju?
    Próbowałam przeczytać jeszcze raz, by się od siebie wypowiedzieć, gdyż dla mnie rzecz trudniejsza. Moje białko i płeć przeciwną lubi, i buddyzm odrzuca, ale przełożyłam na jutro. Codziennie raz Pasewicz. Dwa razy się nie daje.

    Może tajemnica tkwi jednak w wódce, którą piją w tak dużych ilościach Twoi dyskutanci. Jak podsumowałam ilość płynu wypitego przez Ciebie i kolegę Mariusza, nie sposób uznać argumentów za wiarygodne. Jeśli w trzecim odcinku pić będą, to przecież buddyzm weźmie w łeb, to religia nie tylko ascezy duchowej.

    I ten Gilgamesz… Przypomina się Pound, który bez bogów nie utrzymał żadnej Pieśni w sensie. Być może bogowie jeszcze są wiarygodnymi strażnikami, jak to ładnie Karol Maliszewski określił – poetyckiego orgazmu.

    Ty uważasz, że antagonizm materii i ducha jest strażnikiem nie tylko wiarygodności tekstu, ale i filozoficznego ładu.
    Czekam na następny odcinek i rozwiązanie (recenzencki poród finalny).

  2. Marek Trojanowski:

    ewo, zanim skończę z „th”, napiszę coś okrutnego, a mianowicie, że „th”=”preludium”. zresztą ściągnij sobie to z kserokopii, podyskutujemy.

  3. Ewa Bieńczycka:

    Tak, ja też pobrałam z netu wczoraj i dzisiaj czytam powtórnie jak pisałam nie da się wciągnąć jeszcze raz w tym samym dniu, tekst jest bardzo gęsty.

    Zaraz napiszę szerzej, tylko mam opory, by wszystkiego nie spłycać. Ty ładnie kluczysz i te meandry fabularne w kontekście poematu pozawalają Ci mówić nie wprost, a to jest ryzykowne. Poeta przecież tak się natrudził, by pięknie rzecz zagmatwać…

  4. Ewa Bieńczycka:

    Cóż, nie da się odmówić utworowi w całości pięknego, harmonijnego tonu, prowadzonego do końca bez zgrzytów i dysonansów.

    Jeśli oddzielasz Preludium od reszty, to w tym wprowadzeniu faktycznie jest już wszystko, a „th” są powtórzeniami rozbudowanymi, rozgałęzieniami tak, jakby poeta nie mógł się z utworem rozstać.

    Nie jestem tak biegła w buddyzmie jak autor, ale być może ta ascetyczna religia nadaje się na ilustrowanie drogi podmiotu lirycznego, na schodzenie w głąb, na oczyszczenie, na medytację.
    Faktycznie, strofy są bardzo zrównoważone i nawet jak mówią o kopulacji w klozecie w wielkim strachu że zaraz ktoś wejdzie, ma to bardziej strukturę modlitwy, niż zwierzęcego aktu pozbywania się seksualnego napięcia.

    Ale wiesz, dla mnie buddyzm jest religią smutną, nie wiem dlaczego, ale zawsze odbieram ją minorowo i nie witalnie. Dlatego to rozpasanie erotyczne, bardzo w końcu rozbudowane i szczegółowe, jest jakimś ciężkim obowiązkiem, jakąś pracą.

    Ma być modernistycznie, ma być pełno odnośników do minionej kultury, do oper, kompozytorów, ksiąg starożytności, ale zawsze odbieram sztuczność tego w końcu dzisiejszego cywilizacyjnego nieistnienia.
    Być może krzywdzę autora, ale mieszanka teraźniejszości z takimi hasłami brzmi mi dzisiaj sztucznie. Wielcy poeci zawsze to robili, jednak często takie zabiegi odrywają się, alienują się w popis.
    Liryka ma wchodzić w głąb, poszukiwać duchowości, jednak, jeśli korzysta nierozważnie (na zasadzie dowolnego, postmodernistycznego pobierania) z gotowych wyobrażeń, staje się atrapą.

  5. marek trojanowski:

    mam przypuszczenie, graniczące niemal z pewnością, że teksty z „preludium” się Pasewiczowi wymknęły, tak jak się zwykle wymykają dobre wiersze poetom. reszta „th” została napisana – tu żaden tekst nie należy do tych które się „wymknęły” (wymknąć się – brrr co za okropna kategoria, ale jak określić wiersz, który sam się pcha na świat, niezależnie od chcenia autora, wiersz, który musi być napisany tak czy siak?)

    w każdym razie pasewiczowskie „th” – niezależnie od tej religijnej nadbudowy, o której wspomina się przy okazji „th” (zwróć uwagę, że Pasewicz ma katastrofalnego pecha – przy okazji wydan róznych jego książek promuje się raz to wizerunek buddysty, raz geja: śwmierć w darkroomie – co moim zdaniem jest niedźwiedzią przysługą, którą się mu wyświadcza) można porównać do 50 litrowego garnka kompotu zrobionego z jednej aromatycznej truskawki – w tym przypadku jest to „preludium”. to jak juz pisałem wiersze najlepsze, które gdzieś tam, w różnych czasookresach zostały napisane, do których pasewicz dopisał historie młodego diśtera.

  6. Pasewicz:

    Marku i Ewo:))
    Preludium się nie wymknęło:) Th jako poemat zawsze był rozumiany przeze mnie jako „nieudany”, o tej jego „nieudaności” mowa w nim samym. Tym bardziej to wredne, ze jest on (poemat) fragmentem. Co do tego erotycznego kontekstu Ewo… to nie miejsce, by tłumaczyc cały ten kontekst, ale uwierz mi w tej chwili na słowo, że minorowe odczytanie jest błędne. Chrzescijańska skaza jednak ciąży. Ciało i cielesność nie są złe, to jest jedyne piękno i jedyna prawda wyrazna w mandali buddy Khorlo Demczoga:))) ale to następnym razem. Amen.

  7. Pasewicz:

    Ach gdyby scie nie zapominali w swoich interpretacjach o muzycznej formie, byłoby fajnie:))

  8. marek trojanowski:

    cześć,
    oczywiście „th” ma muzyczną oprawę (chociaż ja nie mam pojecia jak mogłyby brzmieć te nutki tam zapisane), ważniejsze jest to według mnie, że owa melodyjność przekłada się na teksty, jest w nich widoczna. wyczytałem gdzies tam, że masz wykształcenie muzyczne i moim zdaniem tu masz pewne fory: jak wyczucie i czucie rytmu, co w wierszu się bardzo przydaje, zwłaszcza, że u ciebie te wiersze rytm posiadają (w odróżnieniu od tych pisanych wg kanonów poetyki enteryzacji)

    uważam że „preludium” jest lepsze niż reszta „th”, chociaż w samym „preludium” także widać różnice – np. jest przepaść między „jak przegrać…” a „traktat międzyrzecki” – ten drugi ni jest tak bogaty, ale za to jest bardziej naturalny, że tak powiem: ludzki, w którym skracasz dystans między poetą a śmiertelnikiem. ale to już inna bajka na następny raz.

    wiesz, nie rozumiem tych nadbudów religijno-światopogladowych. czy nie sadzisz, że to zawęza odbiór twoich tekstów?

  9. Pasewicz:

    Być może i zawęża:)) Ale to jest tak, że dla mnie to naturalne tło jest po prostu. Preludium o tyle jest o tyle lepsze (tu się zgadzam z tobą), że jest po prostu skondensowane. Wymysliłem je po napisaniu poematu i dlatego „Jak przegrać doskonale” jest pierwszą „etiudą”. Co do nabudowy w poemacie. Ja rzeczywiście wtedy czytałem i Jerozolime Wyzwoloną i Gilgamesza i inne rzeczy, to wszystk (cały śmietnik) tym samym po trosze znalazł się w poemacie. Swoją droga to wydawało mi sie, że gest odrzucenia tych światopogladów i religijnych błyskotek był w poemacie wyraźny, no ale skoro ty go nie odczytujesz to znaczy,że mnie sie wydawało po prostu. W końcu to czytelnik tworzy poezje a autor tylko rusztowanko:))

  10. marek trojanowski:

    to ciekawe, co piszesz o inspiracji lekturami. jednak o wiele ciekawsza w tym kontekscie jest chronologia. jeżeli preludium powstało po „th”, w oparciu o „th”, to chciałbym przeczytać jakąś analizę kontekstu powstania w tym akurat przypadku. to oczywiście jest pytanie o to, jak powstaje dobry wiersz.
    zamierzam poszatkować „preludium”, wyssać z niego coś jeszcze.
    co do reszty, wiesz że zauważyłem tam pewną dziwną rzecz, mianowicie odwołujesz się w różnych wierszach z „th”, do tego samego toposu/archetypu, o ustalonej semantyce. nie mam teraz przed sobą tekstu, ale znajdę te przykłady.

    kiedyś zarzuciłem Kaźmierskiemu, że ten ma taki swój notesik z dziwnymi zdaniami (jakieś 5000 zdań), które dowolnie ułożone przez niego, sprawiają wrażenie wierszy. tyle, że on to robi z premedytacją, którą można uzasadnić jakoś psychologicznie – uważa, że to przepis na poetę, bo chce być poetą i chce sławy, widać jak mu morda ocieka na widok komentarza pod jego tekstem z heideggerem w tle. u ciebie te powtórzenie odgrywają inna rolę – nie wiem jeszcze dokładnie, czy to przeżycie, czy nawyk lekturowy. będę musiał przeczytać tego więcej, ale mam czas, mam czas nie tylko by „kopać w jaja”

    co do czytelnika: uważam, że czytelnik tworzy interpretację – i zgodzę się z tobą co do jednego: czasami zdarza się, że interpretacja jest o wiele bardziej cenna niż tekst, który jest interpretowany.

  11. Ewa Bieńczycka:

    Czuję się tutaj trochę winna, że nie uwzględniłam muzyki, ale taka multimedialność nie powinna zmieniać poszczególnych części utworu, a jak rozumiem, tekst jest jedynie jego częścią, jak i ilustracje (obcego autora też trzeba uwzględnić?). Szyfr muzyczny na papierze jest dla mojej percepcji zamknięty.

    Nie wiem, czy mój odbiór tego przecież niesłychanie erotycznego tekstu jest zubożony inną religią – chrześcijaństwem. Być może że to na inną dyskusję, ale przecież eposy typu Mahabharata (znam tylko w wersji Petera Brooka), jest erotycznie uniwersalny, jak i rzeźby Khadźuraho. Więc się da.
    Jak Edku napisałeś, th jest nieudane, nie ma się co tak masochistycznie wycofywać. Dla mnie bohater poematu jest w poszukiwaniu i nie udaje mu się odnaleźć tego, czego szuka. Tylko tyle. to nie ma nic wspólnego, z jakością utworu.

    Jeśli mam pozwolenie, jako czytelnik na interpretację, to tak ja odbieram: bohater wychodzi z komunijnego ubranka, przechodzi przez wtajemniczenia, które są dość biedne, szczątkowe, rzeczywistość inicjacji taka jaka jest przechodzi przez ciała, które nie dają mu satysfakcji tu ten erotyzm bez entuzjazmu z konieczności.
    Nie odnajduje Królestwa, mimo, że na końcu ono się pojawia.
    Marek pisze więcej o robocie pisarskiej, wiesz, spawa techniczna jest dla mnie czysto intuicyjna.
    Tam są w zasadzie tylko obrazy, nie ma metafor, nie ma symbolizmu, tylko te skojarzenia zestawionych obok siebie zauważeń. I ta konsekwencja formy, jak napisałam, asceza, jest bardzo dobra i klarowna.

  12. Pasewicz:

    No o takim to „Niurdaniu się” poematu właśnie mówię, bo jeśli gdziekolwiek pojawiło się kakiekolwiek „królestwo” to nie w nim a w ” Jak przegrać doskonale”:)

  13. Ewa Bieńczycka:

    Niestety, nie wiem, co oznacza słowo niurdanie.
    Królestwo pojawia się na końcu utworu i w chrześcijaństwie jest celem i obietnicą i wpisanymi w doktrynę pewnikiem. Nie robisz nic innego jak przeciwstawiasz Królestwo Ducha i Królestwo Cezara (Bierdjajew, Blake). Z plam krwi wyrosną wiotcy urzędnicy…Ale znalezione Królestwo to Kurestwo.
    Tak, w tej zwrotce Jak przegrać doskonale jest inwersja rodem z Matrixa, ale to nic nie przeszkadza dalszej części poematu, gdzie Gilgamesz dowala się do Enkidu, mimo, że ten już poznał kobietę i zakochał się.
    I wszystko jest po staremu, oj, chłopcy, nie wymyślicie nowej rzeczywistości.
    Ważne jest tylko to, że Czarna Dama u Szekspira ma płeć niezidentyfikowaną i u Prousta Albertyna jest mężczyzną, a jednak chce się wyć, jak się to czyta. A tu jest letnie. Włoski na skórze? Krople?

  14. Pasewicz:

    Literówka. No właśnie te chrześcijańskie pewniki:(

  15. Ewa Bieńczycka:

    chrześcijański, nie chrześcijański, ale w dalszym ciągu nie wiem nic oNiurdaniu się”.
    Jeśli literówka, to jaka.
    Oj, widzę, że dyskusja poniżej godności autora.

  16. Pasewicz:

    Nie udaniu się niur jakoś tak jak noir tam się znalazło:))

  17. Ewa Bieńczycka:

    Dzięki za wyjaśnienie. Ale „niurdanie” też ładne.

Chcesz dodać coś od siebie? Musisz, kurwa, musisz!? Bo się udusisz? Wena cię gniecie? Wszystkie wpisy mogą zostać przeze mnie ocenzurowane, zmodyfikowane, zmienione a w najlepszym razie - skasowane. Jak ci to nie odpowiada, to niżej znajdziesz poradę, co zrobić

I po jakiego wała klikasz: "dodaj komentarz"? Nie rozumiesz co to znaczy: "załóż sobie stronkę i tam pisz a stąd wypierdalaj"?