Autor bloga z kolegą ze studiów Mateuszem piją wódkę: wódka za wódką w bufecie.
Nim analiza wiersza w tym pasjonującym dialogu przesunie się hermeneutycznym szlakiem, a autor bloga, któremu ból zębów nakazuje pisanie coraz bardziej bakuninowskich wierszy napisze następny, będę osamotniona posiłkować się Wołodią.
W Kijowie, gdzie tranzytem do Gruzji wycieczka studencka zatrzymała się w jakimś hotelu, piłam ze szklanki z Wołodią taką samą wódkę, jaką po niemal pół wieku pije Marek z Mateuszem.
I też rozmawialiśmy o literaturze.
Wołodia wyciągnął z kieszeni pomięty strzep najbardziej ambitnego literackiego pisma kijowskiego i rozpoczął skomplikowaną dyskusję nad wierszem, dając mi do zrozumienia jednocześnie, że cały czas jesteśmy obserwowani, śledzeni i że tajniakami są absolutnie wszyscy otaczający nas ludzie.
Wtedy, w tym pijanym świecie, gdzie rzeczywistością stała się megalomania, egocentryzm i nareszcie światowe zaistnienie, czyli ważność jednostki nad szarym tłumem, uświadomiłam sobie, jak łatwo po prostu być.
Jak łatwo zainteresować sobą mechanicznie aparat bezpieczeństwa Państwa, poruszać leniwe służby bezpieczeństwa i postawić je na baczność.
Wystarczy być studentką z innego, równie zniewolonego Państwa i wdać się w rozmowę z obywatelem tego Państwa, nawet, jak dotyczyła prawdziwych poetów, wygnanych przecież na dobre z obu, lub zamienionych na fałszywych.
Teraz po latach, kiedy czytam th Pasewicza, czytam rozpaczliwą pustkę podmiotu lirycznego, który przesuwa się konsekwentnie po otaczającym świecie rozpaczliwie próbując określić swoje zaistnienie.
Bada ślady, odciski na łóżku, pieluchy z kałem i moczem, krew, kapiącą spermę i w dalszym ciągu go nie ma. Jest jakaś w tym wszystkim determinacja bólu, który też wywoływany, w dalszym ciągu nie zadawala bytu, niczego nie sygnalizuje i nie determinuje.
Bohatera nie ma, jest wołanie o dopełnienie. Jest to absolutnie niemożliwe, skoro nie ma czego dopełniać. Woła: Marku, Marku!
Marku. Zakładaj dżinsy
AU right! zawsze chciałem być Bakuninem,
czułym terrorystą, ale nie rymowałem się dobrze
z matką rewolucją.
Ale nikt nie usłyszy, ponieważ wołanie jest w pustce, a słane listy są zbyt mało ważne, by miały jakikolwiek sprawczy wydźwięk. Bohater dopełnia mechanicznie siebie innymi ciałami chłopców, dopełniał też ciałem kobiecym, ale to wszystko zawsze trafiało w pustkę, zostawiając jedynie wątłe ślady szyfru nieistotnego, zbyt wątłego, by dotrzeć do podziemi.
I tak sobie myślę dzisiaj, że trzydziestoletni poeta, dokumentujący swoje zaistnienie nie może już o niczym innym pisać, jak o fiasku swoich poszukiwań.
Miłość przestała istnieć jako pojecie zbyt trudne i nie ma już do niej kodów dostępu.
To tyle wtrętu z innego świata ontologii.
Pisz, Marku, pisz…