4.
M szykował się do wyjścia. Wiedział, że jak przyjdzie do biura, to będzie musiał zmierzyć się z dużą, szarą kopertą, w której były warunki nowego zlecenia. Świadomość tego nie robiła na nim jakiegoś szczególnego wrażenia. Nie to, co na początki, gdy tuż po ukończeniu studiów odmówił propozycji asystentury na uniwersytecie i zajął się reklamą. Wówczas wierzył, że będzie kreatorem gustów społecznych. Oczywiście, jak zawsze w takim przypadku, śmiałe wizje młodzieńcze roztrzaskały się o bruk. Wiele razy słyszał: Ty naprawdę uważasz, że ci, którzy kupują …. (i tu padała nazwa produktu) myślą, zastanawiają się? Twoje projekty są zbyt ambitne. Musisz traktować ludzi jak bydło, a nie jak istoty rozumne. M nie miał zamiaru słuchać tego rodzaju porad i prawdopodobnie dlatego nie jeździ dziś najnowszym modelem BMW. Umykały mu najbardziej intratne projekty. Ale mimo, że w środowisku miał opinię ekscentryka, to bardzo liczono się z jego zdaniem, zwłaszcza od czasu gdy jego koncepcja jedermanna istotnie zmieniała sposób postrzegania konsumenta i rodzaj dialogu między producentem a targetem jego produktów.
Właśnie zasznurowywał buty, gdy z kuchni wyszła dziewczyna w czarnych włosach z zawiniątkiem w dłoni i powiedziała:
– Nie zapomnij śniadania do pracy.
M spojrzał na nią, wyprostował się. Sięgając po płaszcz, wiszący na wieszaku odpowiedział:
– A wiesz, że prawie zapomniałem o tobie.
– Zdążyłam się zorientować. Wstałeś bez słowa i bez słowa wychodzisz. Nieźle ci namieszałam tym makaronem.
M poprawiając wierzchnie okrycie odpowiedział:
– Prawdopodobnie wieczorem będę odczuwał skutki twojej obecności. Póki co, jestem w szoku i niech tak zostanie.
– Haha zaśmiała się tylko weź śniadanie, też własnej roboty.
Schowawszy zawiniątko do torby M wyszedł z mieszkania. Zostawił dziewczynę samą. Nie zastanawiał się, czy dziwka go okradnie, czy zniszczy mieszkanie. Zwyczajnie ślepo jej zaufał, tak jak człowiek potrafi zaufać, gdy nie ma nic do stracenia a wszystko do wygrania.
Gdy był już przy drzwiach, z zewnątrz dobiegło go charakterystyczne ujadanie pieska starszego pana. Kurwa! zaklął w myślach, ale się nie wycofał. Śmiało otworzył drzwi, w przekonaniu, że uda mu się spławić ubeka.
– Dzień dobry sąsiedzie powiedział z obłudnym uśmieszkiem starszy pan.
– Dzień dobry mruknął M i chciał jak najszybciej wyminąć upierdliwego sąsiada, który stał naprzeciw. Ten jednak złapał go za rękaw i zapytał:
– Czy nie zauważył pan nikogo podejrzanego wczoraj w bloku?
– Nie. A kogo powinien był zauważyć? zapytał M.
Dziadek energicznie szarpnął smycz, by skarcić ujadającego pieska i powiedział:
– A kręciła się tu w pobliżu naszego bloku jakaś kobieta. Wysoka. Włosy koloru czarnego…
– Dużo kobiet się tu kręci przerwał mu M i pomyślał w duchu: Popatrz, popatrz, chuju jeden ty. Rysopisy podajesz jak z policyjnych listów gończych.
– Tak, tak drogi sąsiedzie. Ma pan racje, to jest miejsce publiczne. Ale ta kobieta wyglądała raczej na jedną z tych dziewczyn z domu publicznego. Pewnie szukała tej agencji spod trójki i pomyliła bloki. Przez kilka godzin kręciła się pod naszą klatką. Założę się, że to była kurewka, a moja intuicja nigdy mnie nie zawiodła. Mam nosa do tych spraw, mówię panu skwitował.
M domyślił się, że stary ubek nie wie, że owa dziewczyna weszła razem z nim do bloku. Gdyby było inaczej, to nie wścibski dziadziuś nie omieszkałby zapytać go o wprost o to, kim on jest. Postanowił zmienić temat.
– Ależ sąsiedzie, co tam dziewczyna. Zdradzę panu, ale tak w sekrecie, żeby to zostało między nami…
– Dobrze przerwał ubek, przyjmując poważny wyraz twarzy.
– Wie pan, że szykują na pana petycję?
– Jaką petycję? Na mnie?! zapytał głośno.
– Ciii syknął M, kładąc palec na usta. Następnie rozejrzał się dookoła, tak, żeby ubek odniósł wrażenie, że nie chce on, by osoby postronne usłyszały co ma do powiedzenia i kontynuował Tak, tak, szykują na pana petycję. Nie wiem dokładnie o co chodzi, czy o pana samego, czy o pana ślicznego pieska, ale coś majstrują. Musi być pan bardziej ostrożny…
– Ale kto, kto? zapytał szeptem starszy pan.
– Nie wiem, ale słyszałem, że mają na pana jakieś papiery, teczki jakieś wyszeptał M Tylko niech pan nikomu o tym nie mówi, bo natychmiast się zorientują, że to ja panu powiedziałem. Bardzo lubię pana i tego pańskiego, miłego pieseczka. Uważam, że wiele dobrego pan zrobił dla osiedla i nie chciałbym, żeby spotkały pana jakieś przykrości. To byłoby niesprawiedliwe kłamał.
Starszy pan zaczął nerwowo wycierać twarz dłonią. Po chwili spojrzał na M. Świdrującym wzrokiem wprawnego śledczego zaczął lustrować jego twarz w poszukiwaniu choćby najmniejszej oznaki, że ten mógłby go okłamać. M jednak nic nie dał po sobie znać.
– Mówi pan poważnie? zapytał w końcu.
– Sąsiedzie, przecież pan wie, że pana lubię i cenię za to, co pan dla nas wszystkich robi. Nigdy nie zażartowałbym z pana w tak okrutny sposób. Ale jedno jest pewne, ja bym na pana miejscu był czujny. Pan wybaczy, ale spieszę się do pracy. Autobus mi ucieknie. Do widzenia panu pożegnał się. Odchodząc widział jeszcze jak starszy pan wyciąga swój czarny notes kieszonkowy i coś w nim notuje. Hehehe, teraz będziesz miał nad czym myśleć ubeku zaśmiał się w duchu.
M nigdy by nie przypuszczał, że rozmowa z byłym funkcjonariuszem bezpieki sprawi mu kiedykolwiek aż taką przyjemność. W wyjątkowo dobrym nastroju, co rzadko mu się zdarzało, energicznym krokiem szedł w kierunku przystanku pogwizdując sobie beztrosko.
Na autobus czekał jak zwykle tłum. O dziwo tym razem nie drażniło go przepychanie się do małej budki kiosku po bilet. Było mu jakoś lżej. Muszę częściej gadać z ubekiem, to lepsze niż prozac na dzień dobry pomyślał. Kupiwszy bilet stanął na uboczu. Dzisiaj, co dziwne, nie rozglądał się w poszukiwaniu królowej Kenzo.
Autobus przyjechał z kilkuminutowym późnieniem. M wsiadł do środka. Nawet udało mu się wypatrzyć wolne miejsce. Zaczął się powoli przeciskać w jego kierunku.
– Przepraszam, przepraszam powtarzał i parł naprzód.
Gdy jednak zobaczył siwiuteńkiego dziadka o kulach, w grubych okularach, który z naprzeciwka także parł do wolnego miejsca, zrezygnował. Dziadek sunął jak czołg. Niby stary, niby zniedołężniały, a zapierdala jak Tygrys w trzydziestym dziewiątym przez Polskę pomyślał Dlaczego oni w szpitalach nie są tacy żwawi, ani na komisjach zusowskich, gdy waży się los ich rent? Tam ledwo się ruszają. A tu, no popatrz, popatrz. Heheheh, jak czołgi. M stał i obserwował niebywałą moc siły przebicia wieku podeszłego. Nawet gdyby był pierwszy, to i tak pewnie wstałby i ustąpił miejsca dziadkowi. Jakoś nie mógłby siedzieć spokojnie, gdyby nad głową stał mu siedemdziesięciolatek z kulą pod pachą i rzężąc oddychał.
– Zobacz pan jaki szybki ten dziadziuś. Skubany! odezwał się ktoś z boku. M odwrócił się i zobaczył jak zupełnie obcy mu człowiek z uśmieszkiem na twarzy podziwia ten swoisty bieg przeszkodami w wykonaniu dziadka o kulach.
– Faktycznie odpowiedział, po czym dalej obserwował emeryta.
– Wie pan, on za każdym razem tak robi. Kiedyś próbowałem się z nim ścigać, ale zawsze mnie wyprzedzał. Skąd on bierze tą energię? Człowiek wsiada i jeżeli uda mu się dopchać do drążka i złapać przed pierwszym zakrętem, to jest dumny z siebie. A dziadziuś jak tylko wsiądzie, to natychmiast biegnie do swojego miejsca. Autobus skręca, dziadziuś całym ciałem zwala się na innych i myśli pan, że przeprosi?
– A nie?
– Gdzie tam. To inni go przepraszają i jeszcze pytają, czy mu się nic nie stało. Dziadziuś doskonale przystosował się do wieku emerytalnego. A mówią, że starość nie jest ani dobra ani przyjemna odpowiedział nieznajomy.
M zastanowił się chwilę i odpowiedział:
– Starość ma swoje…
– O! Patrz pan! Patrz! przerwał mu nagle nieznajomy, kiwając głową w stronę pustego siedzenia Babka w ciąży zajęła jego miejsce. Teraz będą jaja.
Faktycznie, na wolnym miejscu usiadła młoda kobieta w bardzo zaawansowanej ciąży. Tym czasem emeryt był już prawie na miejscu. Przepchał się jeszcze przez ostatnie żywa przeszkody i stanął przy siedzeniu. Złapał się jedną ręką za oparcie siedzenia, w drugiej trzymał kulę i patrzał na dziewczynę.
– Paradoks powiedział M do nieznajomego pasażera.
– Że co?
– Ano paradoks: ciąża przeciwko starości, starość przeciwko ciąży i jedno tylko miejsce.
– E tam odpowiedział nieznajomy patrz pan, zobaczysz pan jak sobie dziadzio poradzi. Za każdym razem udaje mu się przepędzić intruza.
Autobus łagodnie skręcił w kolejną zatoczkę. Na pasażerów zadziałała w tym momencie siła bezwładności. Wszyscy delikatnie pochylili się prawo. Wszyscy, oprócz dziadka o kulach. On zareagował tak, jakby autobus zderzył się czołowo z ciągnikiem siodłowym. Odrzucając kulę runął całym ciałem na ciężarną kobietę. Scena ta wywołała poruszenie. Ktoś próbował starszego pana podnosić, ktoś pytał: Nic się panu nie stało?. Ktoś inny schylał się po kulę.
– Widzisz pan, a nie mówiłem? zadrwił nieznajomy.
M nic nie odpowiedział, cały czas obserwował reakcję ludzi, zwłaszcza ciężarnej. Ta siliła się na uśmiech, nawet wtedy, gdy dziadziuś z całych sił wspierając się ręką o jej wydatny brzuch próbował wstawać. Dziewczyna spocona i czerwona na twarzy próbowała mu pomóc. Ten jednak w tym momencie przypomniał bezwładny worek mięsa. Dopiero dzięki pomocy innych pasażerów, udało się podnieść staruszka, który uśmiechając się i poprawiając duże okulary mówił:
– Oh, bardzo panią przepraszam, już nie te lata.
Jakaś pani w średnim wieku, która siedziała miejsce przed, a która cały czas obserwowała zamieszanie zaczęła rugać ciężarną:
– Taka młoda, powinna ustąpić miejsca. Nie widzi, że starszy i nie ma już sił? Ja w pani wieku…
Dziewczyna z brzuchem zaczęła z trudem podnosić się z siedzenia, mówiąc:
– Proszę, proszę usiąść. Ja za chwilę wysiadam.
Dziadziuś położył jej dłoń na ramieniu i powiedział:
– Siedź dziecko, siedź. Postoję.
– Ależ niech pan usiądzie upierała się.
– Nie, nie. Mam laskę, sobie poradzę odpowiadał, uśmiechając się.
– Trzeba był wcześniej o tym pomyśleć zanim usiadła wtrąciła się oburzona pani w średnim wieku.
Dziewczyna zamilkła. Siląc się na uśmiech próbowała wstać. Dziadziuś ciągle powtarzał:
– Nie trzeba, dziecko nie trzeba.
– Widzisz pan, on tak zawsze odezwał się nieznajomy za chwilę usiądzie. Wygląda na to, że najpierw chce upokorzyć człowieka, dać mu nauczkę. Później dopiero siada. Ale patrz pan dalej skwitował.
M obserwował dalszy bieg wydarzeń. Wydawało się, że wszystko wróciło do normy. Dziadziuś stał oparty o kulę i siedzenie. Ciężarna spoglądała w okno a inni wydawali się zapomnieć o całej sytuacji. Nagle dziadziuś zaczął poprawiać okulary.
– O teraz numer z okularami powiedział nieznajomy.
– Z okularami? zapytał M.
– Zaraz mu spadną.
– Skąd pan wie?
– Zawsze spadają. Patrz pan, o teraz odparł nieznajomy kiwając głową w stronę dziadziusia.
M przypatrywał się dziadkowi, który zdjął okulary i jak gdyby nigdy nic upuścił je na głowę kobiety w ciąży.
– Przepraszam, przepraszam powiedział dziadziuś taki niezdara ze mnie.
Dziewczyna z trudem próbowała schylić się, by podnieść okulary, które wylądowały pod siedzeniem. Dziadziuś także się schylał ale stracił równowagę i rozmyślnie runął z impetem na kobietę i jej wydatny brzuch. Zrobiło się zamieszanie. Znowu ktoś, podnosząc staruszka dopytywał się: Nic się panu nie stało?.
– Dość tego mruknął M i zaczął się przeciskać w stronę dziadka.
– Panie, czekaj pan powstrzymał go nieznajomy to jeszcze nic. Następny numer jest z kulą. Zobaczysz pan jak ją zdzieli niechcący w głowę.
M nie odpowiedział. Mijając kolejnych pasażerów znalazł się przy dziadku. Ten w międzyczasie odzyskał okulary i dalej stał oparty o kulę i siedzenie. M stanął obok, cały czas uważnie obserwując gesty emeryta. Kiedy autobus wjeżdżał do kolejnej zatoczki, zauważył jak dziadziuś dyskretnie unosi kulę i ustawia ją tak, by jej rączka była na wysokości głowy dziewczyny. Autobus łagodnie skręcił w prawo i dziadziuś znowu z impetem runął. Jednak M był szybszy. Złapał go silnym uchwytem i powiedział:
– Proszę uważać.
Dziadziuś podniósł głowę, by przyjrzeć się dokładnie osobnikowi, który pokrzyżował mu plany. M uśmiechając się do niego półgębkiem dodał:
– Żeby pan sobie tą kulą krzywdy nie zrobił.
Dziadzio był wściekły. Jego plan zemsty nie powiódł się. Udając wdzięczność powiedział:
– Dziękuję panu bardzo. Taka niezdara ze mnie, rozumie pan, starość nie radość.
M chciał coś odpowiedzieć, ale uprzedziła go ciężarna kobieta, która z trudem podniosła się z siedzenia mówiąc:
– Przepraszam bardzo. Tu wysiadam i pogramoliła się ku drzwiom.
Na następnym przystanku wysiadł M. Z dobrego samopoczucia, które miał wychodząc z domu, pozostały strzępy. Zostało mu tak niewiele, może rok, może dwa, góra pięć lat życia. Tak niewiele, a taki chuj z niego. Można być skurwielem jak się jest młodym, człowiek ma wówczas tyle czasu na pokutę i żal za grzechy. Ale draństwo nad grobem nie ma żadnego sensu klął w myślach.
Wchodząc do biura powiedział do sekretarki:
– Pani Basiu, kawę, ale mocną proszę.
– Już gotowa szefie odpowiedziała i znikła na chwilę w pomieszczeniu socjalnym. Gdy pojawiła się z kubkiem gorącej kawy M usiadł przy jej biurku i powiedział:
– Wie pani co, pani Basiu. Dzisiaj się obudziłem. Było inaczej niż zwykle. Myślę sobie: W końcu i mi zaświeciło słońce. Wychodzę z mieszkania, na ostatnich schodach obiecuję sobie: Będę lepszym człowiekiem!. Wszystko mnie cieszy. No, może nie tak zupełnie cieszy, ale na pewno nie drażni. Nawet mój ubek jest jakiś inny. Wszystko ładnie pięknie. Czuję, jak wzbijam się na szczyt własnego człowieczeństwa. Naprawdę jest mi lżej. I nagle widzę dziadka-sadystę…
– Sadystę? przerwała sekretarka, która słuchała z zainteresowaniem wyznania. W końcu rzadko się zwierzał jej z czegokolwiek. M przełknął łyk kawy i powiedział:
– Mmm, dobra ta kawa. Tak, tak, pani Basiu, sadystę. Oni wszyscy na tych uniwersytetach trzeciego wieku, w domach spokojnej starości czy też świetlicach dla emerytów muszą trenować jakiś rodzaj walki w tłumie. Pierwszy raz takie coś na oczy widziałem.
– A co się takiego stało? zapytała Basia.
– Nieważne odpowiedział, podnosząc kubek do ust Pani Basiu, mam do pani pytanie.
– Proszę śmiało pytać. Pan szefie, może mnie o wszystko pytać, dosłownie o wszystko odpowiedział, spodziewając się jakiegoś intymnego pytania w stylu: Czy goli pani cipkę?, które mogłaby sobie w nieskończoność powtarzać w intymnym zaciszu toalety biurowej, pocierając palcem łechtaczkę.
– Jak długo można być w życiu kanalią? Chodzi mi o to, wie pani, że chyba w pewnym momencie należy powiedzieć sobie dość. Że nie można przez całe życie odnajdywać satysfakcji w robieniu innym na złość, w zawiści, w intrygach. Rozumie pani?
– Tak.
– Bo wie pani, życie się kiedyś skończy. I nieważne czy po śmierci jest tunel z światełkiem na końcu, czy go nie ma, to jedno jest pewne: zostaje indywidualna historia. Nawet, gdy nie jest ona interesująca dla biografów, to jednak ona istnieje. Niech sobie pani wyobrazi, że całe życie jest niczym innym jak sztuką dobrego i godnego umierania. Co zostaje z tej godności i dobroci, gdy człowiek przez całe życie jest moralną kurwą?
– No tak odpowiedziała smutno sekretarka.
M zamyślił się. Popijał kolejne łyki kawy. Po chwili Basia odezwała się:
– Nie wszyscy mogą być aniołami.
M spojrzał na nią i odpowiedział:
– Jasne, ale czy żądam czegoś niemożliwego?
Basia nie bardzo wiedziała, co odpowiedzieć. Nie mogła odmówić racji temu stwierdzeniu. M oblizując łyżeczkę zapytał:
– Czy była pani kiedyś w gettcie? Na tej ulicy z latarniami?
– Tam gdzie są prostytutki?
– Nie odpowiedziała.
– A powinna pani. Wszyscy tam powinni chodzić i uczyć się zasad postępowania.
– Szef żartuje uśmiechnęła się
– Ani trochę. Dziwki mają swój własny kodeks, jasne reguły. Zresztą musze pani powiedzieć, że gdyby wszyscy ludzie byli jak te dziwki, żylibyśmy w raju.
Sekretarka ze zdziwieniem spojrzała na M. Nie skomentował tej uwagi. Tym czasem M skończył kawę. Odstawił kubek i zapytał, zmieniając temat:
– Są już te dokumenty?
– Tak szefie, położyłam na biurku odpowiedziała.
M udał się do swojego gabinetu. Rozsiadł się wygodnie w swoim ulubionym fotelu i zabrał się do przeglądania materiałów. Otworzył szarą kopertę. Przeczytał list przewodni. Taaa, te same bzdety co zwykle powiedział w duchu. Tym razem chodziło o zorganizowanie kampanii reklamowej dla domu mody. M nie lubił takich zleceń. Fatałaszki miały dla niego taka samą rangę jak jedzenie dla kotów. W przeciwieństwie do wspólnika nie zależało mu na pieniądzach, chociaż zdawał sobie sprawę, że z czegoś trzeba żyć. Przeglądał kolejne charakterystyki produktu, wertując materiały z koperty.
– Cześć powiedział Radek, wchodząc do jego gabinetu Coś ty nagadał naszej Basi, że teraz siedzi zamyślona?
– Rozmawialiśmy o aniołach mruknął M nie odrywając wzroku od kolejnych zdjęć wyjetych z koperty.
– Też nie macie o czym gadać. Mówię ci, umów się z nią. Zamiast bawić się w księdza, zabrałbyś ją na drinka a później pobawilibyście się lekarza hehehe powiedział ironicznie.
M nie skomentował tego. Cały czas uważnie przeglądał dokumentację.
– A wiesz, byłem wczoraj w nowym klubie. Otworzyli go w centrum, tam gdzie kiedyś była księgarnia. Wiesz gdzie? Nie?
– Taaa burknął M, nie odrywając wzroku od papierów.
– Super knajpa. Tabuny dupeczek. Laski od szesnastu w górę. Aż człowiekowi jakoś tak lepiej na duchu, gdy pobędzie w takim miejscu. I tak siedzę sobie, a tu dwie gówniary podchodzą. Gadka, drink, gadka i ani się obejrzałem a już zaczęły się łasić jak kotki. I wiesz jak się skończyło?
– Jak? zapytał M spoglądając na wspólnika.
– Eksperymentalnie!
M odłożył dokumenty na bok. Oparł się na biurku i spoglądając w oczy Radkowi powiedział:
– Za długo się zadawałeś z tymi pojebanymi amfetaminowcami z dołu, których jedynym celem w życiu jest nieustanne zapierdalanie naprzód. Też masz jakąś taką bezsensowną ciągotkę hedonistyczną. Stałą manierę przeżywania tych samych emocji. Praca, knajpa i jebanie; praca, knajpa i jebanie. I tak cały czas, w kółko. Czy ty nie widzisz, że każdy twój dzień wygląda tak samo, każdy wieczór jest identyczny, za wyjątkiem pizd, które penetrujesz?
– Co ty się do mnie przypierdalasz?! krzyknął poirytowany wspólnik Ksiądz jesteś? Czy jaki chuj?
– Nie przeklinaj odpowiedział spokojnie M, sięgając ponownie po dokumenty Z tymi kurwami i chujami ci jakoś nie do twarzy.
– Weź ty się ode mnie odpierdol!
– Przypomnij sobie dlaczego do mnie przyszedłeś powiedział M Siedzieliśmy tu i rozmawialiśmy. Ty powiedziałeś, że nie chcesz być taki sam jak oni, jak ci wszyscy z piętra poniżej. Że znudziły cię garnitury, znużyła gonitwa za sukcesem, że chciałbyś zrobić coś ważnego, coś istotnego. I co robisz?
– Jak ci się nie podobam, to idź do tego swojego filozofka, z nim sobie rozmawiaj.
– Filozofię zostaw w spokoju, nie o nią chodzi, ale o życie, o sposób jego przeżycia…
– I ty mi mówisz o życiu?! przerwał mu Radek Ty!? To twoje wieczne narzekanie, marudzenie, nastawienie krytyczne i wieczna kontra mają być sposobem na życie? Twój ograniczony świat, w którym miotasz się między swoim ubekiem, nieznajomą dupą z przystanku, w której się zakochałeś i pracą, ma być jakimś wzorem, modelem uniwersalnym?
Chyba kpisz! skwitował.
M uśmiechnął się życzliwie. Po raz pierwszy usłyszał od wspólnika tego rodzaju wyznanie. Do tej pory zawsze rozmawiali tylko o pracy, lub wysłuchiwał jego historii o kolejnych ciziach poderwanych w knajpie, które jak szybko przeleciał, tak szybko porzucił.
– Masz rację, jestem w nieustannej kontrze odpowiedział I to właśnie dzięki niej ten mój, jak to nazwałeś ograniczony świat, staje się wielkim kosmosem, rzeczywistością detaliczną. Moja kontra pozwala mi dostrzec najmniejsze niedoskonałości, które oczywiście wyolbrzymiam do rangi monstrów. Taki ubek nie jest już tylko nieszkodliwym reliktem dawnej epoki, ale staje się moim śmiertelnym wrogiem. Kobieta z przystanku, zmienia się nagle w boginię. Wszystko jest jasne i wyraźne. Jak widzisz mój świat, to rzeczywistość potworów i bogów. Czy to nie jest lepsze niż twoje cizie stylizowane na studentki kulturoznawstwa, które ruchasz z takim zapałem każdego wieczoru? Czy to nie wydaje się tobie monotonne?
– A idź w pizdu! powiedział Radek, wstając z krzesła Już więcej nic ci nie powiem.
– Nie trzaskaj drzwiami jak będziesz wychodził powiedział M do wychodzącego wspólnika.
Radek oczywiście trzasnął drzwiami. M uśmiechnął się pobłażliwie i wrócił do lektury dokumentów.