Robert Rybicki napisał o poecie wielokulturowym. Zaczęłam zastanawiać się co kryje się pod tym pojęciem. Czy to, że poeta ma w rodzinie osoby o różnej narodowości i obchodzi na przykład kilka świąt Bożego Narodzenia i Święto Paschy przy okazji, czy to, że nie wie, jaki język jest jego językiem pierwszym, bo posługuje się biegle kilkoma? I czy można mówić o tym, że ktoś jest wielkulturowy w państwie prawie jednorodnym?
A może człowiek wielokulturowy to podróżnik zwiedzający świat i próbujący dostosować się do sprzecznych zachowań, zasad? akceptujący każdą grupę etniczną, każdy naród i ustrój? I dzięki temu staje się piewcą poprawności we wszystkich dziedzinach życia?
Paweł Huelle w 2003 Recogito ” poza swój czas”
„Inny w skali globalnej – jest dzisiaj model edukacji i nasza cywilizacja – czy to się komuś podoba czy nie przestała już być cywilizacją Księgi. Wszystko to jednak są prawdy oczywiste i nie sądzę, aby w sposób wyczerpujący mogły nas pisarzy zadowolić. . Mówiąc nieco żartobliwie – Rzym upadł nie dlatego, że na obrzeżach jego imperium żyli barbarzyńcy, ale dlatego, że w samym jego środku zabrakło woli podtrzymania Rzymu. Podobnie jest chyba z powieścią, a szerzej sztuką końca XX wieku. Wszyscy podzielają uczucie, że czegoś istotnego jej brakuje. Nikt natomiast nie ośmiela się powiedzieć jasno i dobitnie czego.
3.
Początek tego zjawiska uchwycił Robert Musil, już w samym tytule swojej największej powieści. Przypomnę, że był to Człowiek bez właściwości. O czym jest ta powieść? Niewątpliwie: O schyłku Europy, o umieraniu Austro-Wegier, o miłości, grzechu, poczuciu winy. O nadchodzącym totalitaryzmie. Lecz przede wszystkim jest to powieść-diagnoza, próba określenia, kim tak naprawdę jest i kim będzie człowiek, Europejczyk, w XXI stuleciu. Otóż udało się Musilowi niewątpliwie postawić trafną diagnozę: dokładnie jak w tytule powieści, będzie to człowiek bez właściwości. Ktoś, kogo duchowy portret nie będzie już związany z klasycznym, grecko-judajsko-chrześcijańskim wykształceniem. Ktoś, kto nie mogąc czerpać już z przeszłości, nie będzie też w stanie budować przyszłości. Ktoś uwikłany w masowe społeczeństwo, którego mity – wytwarzane przez gazety ideologie – nie są bynajmniej mitami humanistycznego dziedzictwa Grecji, Rzymu, Jerozolimy. Ktoś, kto oddaje cząstkę swojego ja bieżącej chwili. Podobnie jak Musil widzieli to zjawisko tacy pisarze jak Canetti czy von Doderer. Podobne stawiali diagnozy: człowiek oddzielony od swoich korzeni staje się właśnie człowiekiem bez właściwości, wydanym na łup ideologów i po heglowsku rozumianej historii.
Jest to ktoś, kto nie potrafi zdefiniować do końca swojej tożsamości, ponieważ to, co składało się na nią do tej pory, przestało być ważne. Bez wątpienia ma to związek z Niezscheańską śmiercią Boga, schyłkiem – czy też zanikiem na skalę masową – uczuć metafizycznych, o czym bardzo przekonywująco pisał w latach trzydziestych Stanisław Ignacy Witkiewicz, katastrofista i prekursor teatru absurdu. Europejczyk, mieszkaniec wielkich zurbanizowanych przestrzeni, stał się mieszkańcem Ziemi Jałowej, człowiekiem wydrążonym – jak napisał w genialnym poemacie T. S. Eliot. Rzecz jasna próbowano temu zaradzić. Ale wszelkiego rodzaju eskapizmy, prywatne mitologie, moda na orient, ezoteryzmy, nie były już w stanie zapobiec tej tendencji: w puste, wydrążone miejsce weszły ideologie masowe ze swoimi mitami i – co gorsza ze swoją inżynierią społeczną, która w rezultacie zamieniła Europę w wielkie cmentarzysko – fizycznie i duchowo.
Problem ten widziano – jak już zaznaczyłem znacznie wcześniej. Pisarze – nie tylko Musil, Doderer, Canetti czy Eliot, z czułością barometru przepowiadali nadejście ery człowieka bez właściwości. Jednym z nich był Bruno Schulz, galicyjski Żyd piszący po polsku. W jego prozie mamy do czynienia z przenikliwą i błyskotliwą analizą sytuacji duchowej człowieka XX wieku. Otóż ludzkość, skupiona przez wieki wokół Księgi, w której znajdowała zarówno noramtywne wskazówki co do postępowania w określonych sytuacjach, jak też swoją własną, nadającą sens istnieniu mitologię, ta właśnie ludzkość zagubiła gdzieś po drodze Księgę i teraz, szukając jakiegoś jednego, uniwersalnego punktu odniesienia – nie znajduje go i zaczyna rozumieć, że żadne Uniwersum już nie istnieje. Co więcej – że jego istnienie w przeszłości, na którą powołują się niektórzy – też było problematyczne, być może zmistyfikowane. – Kiedyś istniała Księga – mówi do narratora Sklepów cynamonowych ojciec – a dzisiaj istnieją już tylko falsyfikaty. Cóż to tak naprawdę oznacza? Po pierwsze – że w komunikacji międzyludzkiej nie istnieje już żadna obiektywność. Po drugie – że nie obowiązują już żadne wspólne normy. Po trzecie wreszcie – że mity, które łączyły dawną społeczność, przestały być czymś, w czym ludzie znajdują rozpoznanie swojej własnej, wspólnej egzystencji. Innymi słowy, że to, co stanowiło ową podstawową oś komunikacji (w tym także powieść), przestało spełniać swoją rolę.”
Czy diagnoza Pawła Huelle odnosi się także do poezji? Według mnie tak.
9 listopada, 2008 o 10:02
Oj, niech się tak Paweł Huelle nie troska o świat, a bardziej o swoją twórczość.
Żyjemy z pewnością w czasach przełomu i na pewno wyłoni się z tego wszystkiego nowe, jak tu cytowałam Jeleńskiego, ale nie ma co takich wielkich nazwisk przywoływać odnośnie poezji, którą mamy do dyspozycji przy omawianiu najnowszych tomików poetów polskich.
Akurat wymieniałaś Izo samych gigantów erudycyjnych, którzy przed dawaniem światu swojej twórczości przeczytali wszystkie wyborne dzieła i czytali tylko to, co czytania było warte. Jeśli, jak pamiętam w TP Michał Witkowski powołuje się na Pana samochodzika, a reszta w kółko tylko okropne komiksy polskie typu Tytus Tomek i Atomek to przecież każda diagnoza bierze w łeb.
Myślę, że bez Księgi też można, trzeba jednak ją znać i budować na ciągłości, a nie od początku.
Piszę na chybcika, do blogowania wrócę we wtorek, tak na marginesie.
10 listopada, 2008 o 9:21
Michał Witkowski wyznał w Polityce, że sam siebie ściąga na ziemię, a to co robił medialnie to był PR w pożyczonych ciuchach, w pozach Violety Villas, a przecież on wcale taki nie jest ( i mruga do mnie okiem), bo siedzi w starym podartym swetrze u ” baby nad morzem”, w pokoju wynajętym, gdzie nic innego nie robi tylko czyta, czyta, czyta, aż się naczyta.
Ani poprzednia kreacja, ani ta złachmacona na czytacza intelektuela, nie jest dla mnie wiarygodna.
Ewo, problem z omawianymi przez nas tomikami jest taki, że ich autorzy operują słowem „chciałabym/chciałbym, zamiast słowem „chcę”
Chciałabym oznacza: byłoby miło, gdybyś mnie przeczytał, nagrodził, napisałam/ napisałem przeciez w konwencji takiej samej, jakiej używa teraz większość poetek i poetów.
Słowo „chcę” niesie w sobie ryzyko pójścia pod prąd, ale przynajmniej nie jest to nudne i przewidywalne.
I wtedy autor nie staje się poetą, pisarzem jednego dzieła od wypalonych skojarzeń, uczuć. Nie musi posługiwać się protezami obyczajowymi, przebierać się w dziwaczne ciuchy, przywdziewać pozy rodem z wodewilu, aby zostac zauważony.
Lepiej podejmować złe decyzje niż ślizgać się po modnych tematach licząc , na chwilową korzyść, a potem i tak odchodzi się w zapomnienie.
Niestety druga droga wymaga odwagi i nieoczekiwania na błyskawiczny sukces.
Trzeba dać sobie samu odpowiedź na pytanie: po co tworzę? da poklasku, dla kasy, aby wyhaczać dziewczyny na imprezach( najlepiej się wyhacza na poetę to fakt bezsporny, z powodzeniem stosowany w uwodzeniu neurolingwistycznym), a może aby o mnie przeczytała w lokalnej gazecie znienawidzona nauczycielka fizyki, złośliwe sąsiadki i ksiądz co na kolędzie nie chciał mi dać dwóch obrazków i dał tylko jeden, czy zupełnie z innego powodu?
10 listopada, 2008 o 10:20
Książka „Opowieści chłodnego morza” Pawła Huelle ma wabiącą okładkę i ma w sobie coś jeszcze: picie kawy w dużych kubkach nad samym morzem i ciszę. Wynika z tego, że jest bardzo lokalna i gdańska i może być prezentem pod choinkę dla nobliwych ciotek i wiekowych wujaszków.
Paweł Huelle na pewno dzięki niej opłaci czynsz przez następny rok i będzie miał czas na napisanie nowej powieści.
Weiser Dawidek jego debiutancka książka stała się przekleństwem dla pisarza, ale też sposobem na życie z pisania.
10 listopada, 2008 o 10:31
moja przyjaciółka uważa, że ta okładka to jak nic podrasowany kadr z filmu Titanic, czyli chwytliwa do kwadratu. I to jest właśnie jeden ze sposobów na sprzedaż ksiązki w okresie choinkowym.. Nakład dwadzieścia tysięcy jak nic i na pewno dodruki.
10 listopada, 2008 o 11:46
Szanowna Pani Izo
Zaśmieca Pani blog, jeśli wkleiła Pani już takie zajebiste cytataty, to należało wkleić całą książkę. Pani tekściki są jak przypalone placki kartoflane bez soli, albo kluski śląskie marynowane w occie z koperkiem i musztardą. Nie po to Pan Trojanowski się napracował i stworzył Szablon Mistrza, aby go Pani olewała z dachu wieżowca przeznaczonego do rozbiórki. Jeśli takie wypłukane wykręconki majtkowe będą się dalej tu pokazywały to Marek straci czytelniczkę.
Pani Ewa przynajmniej jest wstrzemięźliwa, dystansuje się od głupot i nie serwuje ich wszystkich na raz i to z gęsimi łapkami.
10 listopada, 2008 o 15:48
Recogito nie jest książką.
Wystarczy sprawdzić pod tytułem postu, kto pisze poniżej i nie czytać mnie, a czytać to co pisze Marek Trojanowski, a nie szantażować: „oj bo nie będę”
Niech Pani potraktuje mnie jako wzorzec głupoty na tym blogu i się mną już więcej nie zajmuje.
10 listopada, 2008 o 18:53
Pani Moniko, jeśli Pani nie zrozumiała konwencji tego bloga to podpowiadam: tu chodzi o dobrego i złego policjanta. Każdy ma swoją rolę i Iza swoją wypełnia znakomicie. Jako rasowy czytelnik blogów, a wierzę, że Pani, Pani Moniko jest nim po radykalnych ocenach naszej pisaniny (niestety nie trafionych, gdyż akurat Iza nie jest majtkowa), proszę wsłuchać się w duszę bloga i w jego intencję, a nie incydentalne poglądy, które przecież są, z racji niezmiernie trudnego wyzwania, jakim jest najnowsza poezja polska, też przecież kuriozalne.
I, jeżeli jest Pani maturzystką, to lepiej nich Pani odpuści, bo matury nie zda.
Izo, ja Michała Witkowskiego bardzo cenię, a Pawła Helle nie. Ale już musimy opuścić hotel i napiszę jutro szerzej na Twoje komentarze.
11 listopada, 2008 o 8:42
Ewo, Paweł Huelle stał się zakładnikiem swojej pierwszej debiutanckiej powieści „Weiser Dawidek” nagradzanej,przetłumaczonej na języki sąsiadów, okrzykniętej arcydziełem( czytałam recenzję o tym, że to prawie noblowska powieść).
A co zrobił pisarz? podążył wydeptaną gdańską ścieżką Guntera Grassa.
Następne jego książki nie odniosły wielkiego komercyjnego sukcesu, dlatego postanowił zostać pisarzem gdańskim, opisującym ulice, domy, znanych lekarzy, zakładajac, że łatwo będzie sprzedać historie ze znanego podwórka.
Dlatego zdziwił mnie zabieg marketingowy z okładką. Wzorowanie się na filmie Titanic, uciekanie się do takich skojarzeń, jest dowodem, że nazwisko Pawła Huelle zostało zapominane, że samo nazwisko nie przyciągnie potencjalnych klientów, bo być może już nic nie mówi.
To jest właśnie przekleństwo poetów i pisarzy: jedna nagrodzona, sławna książka, jeden dobry tomik, a potem? potem szukanie sobie niszy? wieczorki poetyckie? chałturzenie? Paweł Huelle był dyrektorem telewizji gdańskiej, był przez chwilę dyrektorem Teatru Wybrzeże. Nie wiem kim jeszcze może zostać? I czy wypalił się twórczo, czy to tylko kryzys jednej dekady?
Zwróć uwagę jak promowana jest nowa książka Jacka Dehnela. Okładka Balzakiany to portret Balzaka, plus bazgroły( udające zapiski Francuza?)
To typowa ksiązka pod choinkę. Kupujący nie kojarzy nazwiska Jacek Dehnel, sądzi, że kupił porządną ksiązkę w twardej okładce na prezent, ulubionego pisarza z wczesnej młodości dziadka, babci.
Balzak był bardzo popularny w latach dwudziestych, trzydziestych w Polsce, a w latach siedemdziesiątych( sprawdziłam) był uczuciowy film o Balzaku i Polce Ewelinie Hańskiej. I tak dziadek, babcia, wujaszek, ciocia otrzymają na święta książkę, która nie jest napisana przez Francuza, ani nie jest jego biografią, a okładka sugerowała, że jest.
I nasuwa się analogia, okładki sprzedają to czego nie ma w środku, bo u Pawła Huelle nie ma wątków z Titanica, a książka Jacka Dehnela nie jest pamiętnikiem, ani biografią Honoriusza Balzaka. Mogą więc być sprzedawne wyłącznie w okresie przedświątecznym, gdy trzeba mysleć o prezentach, a nie o tym o czym jest książka i kto ją napisał. Stąd popularność w tym czasie poradników, pamiętników i albumów ze zdjęciami.
Witkowski nie jest dla mnie wybitnym pisarzem, jest pisarzem wykorzystującym modny temat gejowski. Ciekawe czy potrafi nie pisać para pamiętników?
Ale nie powinnam od rana grymasić, ponieważ „Człowiek bez właściwości” napisany przez Musila, wynagradza mnie czytelniczopotrójnie. I pod artykułem Pawła Huelle o czlowieku bez właściwości w XXI wieku podpisuję się, mam podobne zdanie co Huelle.
ps
Lód Dukaja odłożyłam na półkę po przeczytaniu 78 strony ( po opisie jedzenia i pasażerów w luksusowym pociągu), niech czeka na czas kiedy zdziecinnieję.
Nagrody Kościelskich muszą być wybierane drogą losową, nie ma innego wytłumaczenia. Na okładce Lodu nie ma o nagrodzie żadnej zmianki, być może dlatego.
11 listopada, 2008 o 20:02
Tylko kilka słów: dla mnie Witkowski jest bardzo utalentowany i bardzo go cenię. Nie ma niczego złego w tzw. modnych tematach. Ważne, że podejmuje temat, na którym się zna i robi to świetnie.
Przeczytałam wszystkie książki Huelle i o Dawidku będę pisać w kontekście poezji Darka Foksa, to może do tego w komentarzach wrócimy. Warto tu o mim pisać, mimo, że nie jest poetą i przekłuwać te medialne balony.
Lód jest dla tych, którzy lubią czytanie i pisany jest właśnie dla tego procesu. Ja przeczytałam cały, gdyż zapowiadał egzystencjalne zimno i myślałam niemal do końca, że będzie o tym. Nie był i nie zawierał żadnego przesłania. Wątpię, by jurorzy Kościelskich książkę przeczytali. Ale zaraz mi napiszą, że podaję nie sprawdzone wiadomości. Kto jurorów na tę okoliczność przepyta? Nikt.