Czesław Miłosz Haiku. Moja obrona. Pani Bieńczycka

18 lutego, 2009 by

W moim mieście jest kilkanaście filii biblioteki głównej, należę do kilku, gdyż każda ma zbiory zróżnicowane i preferujące inne gatunki literackie. Jedna z nich to potentat poetycki, gromadzący, zresztą z uwagi na prężną sieć w moim regionie, gdzie mieszkam Domów Kultury przy kopalniach w PRLu, które swoimi kółkami zainteresowań i szczodrością organizatorską po brzegi napełniły też biblioteczne półki.
Kosmiczny ślad zapisu poetyckiego kończy zazwyczaj swój żywot na nigdy nieruszanych i z daleka omijanych półkach, od zbiorowych prób czytelniczego rażenia, po artykulacje sławnych aktorów, aż po ilustrowanych noblistów.

Dzisiejsze ataki Tomasza Pułki czy Marka Trojanowskiego na polskich poetów noblistów mogą być może zupełnie nieważnym atakiem i nic nieznaczącym pokazywaniem języka. Ale tak nie jest.
Pomijając infantylne publikacje Wisławy Szymborskiej, przybierające kształty bajek dla dzieci, których żadne dziecko do ręki nie weźmie, można zatrzymać się na Haiku Czesława Miłosza ilustrowane przez pamiętanego z tygodnika Szpilki Andrzeja Dudzińskiego, który poprzez etat w TP dostawał też zlecenia w wydawnictwie Znak.
Pomijając bohomazy Dudzińskiego i właściwie pomijając wszystko, co pcha się by mój wywód zaciemnić i odciągnąć od jądra mojej wypowiedzi, chce tylko osłonić Chcę uratować i chcę nie wylewać dziecka z kąpielą!

Jeśli Bóg urojony Richarda Dawkinsa w popularyzatorski sposób wypunktowuje straty ludzkości doznane wskutek funkcjonowania w niej religii jakiejkolwiek, bez wzglądu na to, co ona niosła przez wieki, to w tym ferworze olśnień i bicia się dłonią w głowę nie można wszystkiego dokumentnie negować. Żałować erotycznych egzaltacji jakie przeżywało się w dzieciństwie odnośnie wyimaginowanego przyjaciela, który był dla nas przecież ostatnią deską ratunku gdy nas gnębiono i poniżano i czuć się tylko oszukanym.
Fala ateizmu będzie zdrowa, jeśli przyniesie oczyszczenie, a nie pretensje kierujące winę na obiekty zastępcze. Dawkins nie zaprzecza wielkości sakralnej sztuki, która była sakralna, gdyż kasę miał tylko Kościół. Ataki na wizerunki sakralne natychmiast w barbarzyństwie przekładają się na niszczenie w nich przyczyn płynących z prymitywnych własnych odczuć, bez odróżnienia głębi tkwiącej w niej mocy zmagań twórczych, wybitnych, niepowtarzalnych i unikalnych. Wiadomo, że prawdziwa sztuka, która jest cenniejsza niż złoto głównie ze złota się tworzy i jeśli nawet jest z recyklingu to pierwotne metamorfozy prowadzą jednak do materii nie takiej prostackiej i tandetnej. Wytworzenie produktu rzemieślniczego wymaga szkół, mistrza i adepta. A sztuka to jeszcze coś więcej. Sztuka tworzona z marszu, jedynie ze śliny, którą ma się przed lub po, to jak widać na sieciowych portalach internetowych poezji polskiej, doprawdy niewiele.
Kuglarska machina bez wprawdzie śliny, ale z klawiaturą neolingwistom też nie wychodzi. Poza kilkoma osobami, które się wzajemnie czytają, czego też sprawdzić się nie da, jest poezją niestrawną.

Na litość boską przecież Miłosza da się czytać i czego od Miłosza chcecie? Czego jeszcze chcieć, gdy jest tak niewielu poetów, którzy naprawdę nie są trujący? Którzy naprawdę przemawiają, wykonali robotę, którą trzeba wykonać, niezależnie od czasów w których żyjemy?
Simone Weil pisała o bólu i płaczu zabieranych posągów greckich przez rzymskich barbarzyńców. To Rzym dla niej był opresją i nieludzkim urzędem bez względu na jego niezaprzeczalne dokonania cywilizacyjne.

Jeśli dzisiejszy poeta będzie traktował przedmiotowo wytwory swojego komputera, nie wyzbędzie się nigdy błędu zaniedbania, zaniechania i niszczenia. Wyjałowienie mocy twórczej polegające na płytkim przetwarzaniu postmodernistycznym wytworów kultury minionych epok powoduje jej ograbianie, znikanie i zużywanie, jest właśnie dzisiejszym barbarzyństwem dziejącym się na naszych oczach.

Haiku nie jest gatunkiem literackim. Jego religijny wymiar nie musi być religijny w sensie Dawkinsa. Nie alienuje wytworu z człowieczej osobowości. Przeciwnie. O tym Miłosz we wstępie pisze, podkreślając związane z translatorską robotą kontrowersje.
Haiku to najprościej wejście w problem, zintegrowanie się z nim w sposób jak najbardziej ascetyczny, to dążenie do jedności, największa, odwieczna tęsknota człowiecza, nigdy nie spełniana, jednak spełniająca się w szlachetnym dążeniu.

Kategoria: Bez kategorii | 21 komentarzy »

komentarzy 21

  1. Marek Trojanowski:

    Ewo, trochę nie zrozumiałem tej obrony Miłosza, bo nie wiem czy o Dowkinsie piszesz, o mnie czy Miłoszu. Ale sam problem Miłoszowi w literaturze jest bardzo ciekawy.

    Miłosz w literaturze, mimo że martwy, grasuje na wielu płaszczyznach i co więcej ma się zupełnie dobrze, ośmielam się twierdzić, że ma się lepiej niż za życia. Dlaczego? Bo Miłosz po śmierci nie jest Miłoszem samym, który spod krzaczastych brwi z politowaniem spoglądał na świat, na kolejne generacje młodych skurwysynów, dobijających się do jego zamku na kryształowej górze. Miłosz po śmierci stał się swoją własną legendą, w której roi się od mitów, dla potrzeb której kolejne mity są stwarzane. Czesław się nie spostrzegł, jak stał się Homerem, a każda jego kolejna Iliada nie jest dziełem, nie jest też wierszem nawet eposem ale Werkiem [ specyfikę Młoszowych werków może oddać tylko ta niemiecka kategoria. Żadna inna literatura nie jest tak naszpikowana duchowością / natchnieniem / weną jak niemieckojęzyczna. Żaden niemiecki poeta nigdy nie napisał ani jednego wiersza wszyscy pisali werki].
    I w pewnym momencie Czesław Miłosz osiągnął taki stopień wyobcowania, że jako pisarz mógł wszystko mógł narysować kilka bazgrołów na fiszce, by polscy krytycy padli na kolana i chwycili za szkła powiększające, by dokładnie odczytać sume kątów w przecięciu się Młoszowych krzywych. Każdy z tych astrologów w każdej chwili był gotów ujawnić abraksasasa przyczajonego to tu, to tam ale tylko pod tym, co sygnował Czesław.

    W ten sposób kształtowała się legenda i kolejne mity. W tej całej mitopei obecnie nie chodzi o Miłosza, ale o samo tworzenie mitów. Kto ładniejszy mit ułoży, bardziej oryginalny, ten jest bliższy Czesławowi. Tak jest postrzegany.
    Pamiętasz scenę z Rozmów kontrolowanych, kiedy Ryszard fotografuje się na tle zdjęcia Wałęsy. Wychodzi z tego fajny fotomontaż choć niezamierzony. Rysiek jedzie gdzieś na wiochę, melduje się u lokalnej działaczki solidarności i ta kiedy widzi w jego dowodzie zdjęcie z Wałęsą, wie wszystko.
    Podobnie było z Miłoszem. Kiedy podsunięto starcowi pod nos kilka Tomiczków, ten tylko mruczał bo nie miał siły już mówić. Na podstawie tonu mruku obserwatorzy ale zawsze najbliżsi przyjaciele (kategoria najbliższego przyjaciela w świecie sztuki powinna doczekac się jakiegoś fachowego opracowania) wnioskowali o jakości kolejnych tomików. Żaden z nich nie przypuszczał, że zmęczony starością i umieraniem Miłosz mógł mruczeć głośniej, bo chciało mu się na przykład pić, albo kupę. Żaden z nich nie brał tego pod uwagę, bo oni widzieli w nim od zawsze ducha, a ni e człowieka, któremu mogło się chcieć pić, któremu mogły puścić stare i tak jak on zmęczone zwieracze.
    Na samym koncu było zaś tak, że ten na kogo spadła chocby jedna kropla śliny, wyciekającej bezwładnie z rozchylonych, starczych warg Czesława, ten automatycznie stawał się takim Ryśkiem z Rozmów Kontrolowanych, który sfotografował się na tle zdjęcia Wałęsy. Analogia jest tu zupełna: ślina robi za fotografie bo zgodzisz się ze mną, że Miłosza w slinie było tyle samo, co Wałęsy w zdjęciu.

    Nie mam nic przeciwko różnego rodzaju namaszczeniom. Nie obchodzi mnie też czy namaszczano śliną, spermą czy innym sokiem. Jednak namaszczenia mają to do siebie, że są rodzajem fotomontażu dubbingu w którym ktoś, kto jest kimś innym, mówi coś za kogoś, kim nie jest, o kimś innym. Jest tu taki stopień mowy zależnej, że nie sposób się nie zgubić. Dlatego też ludzie się zaczynają gubić w tych namaszczeniach że ten tego, a tamten tamtego, że Miłosz to i siamto, a tamto to też zrobił Miłosz i to tez powiedział, a tego nie, bo nie mógł, bo nie lubił, bo nie kochał, bo wówczas nie znał Iwaszkiewicza itp. I tak powstaje legenda podobna do tej legendy o krzyżu, na którym umierał Jezus, który przez stulecia był źródłem nieprzeliczonej liczby drzazg świętych relikwii drzazg, które były eliksirem na wszystko: począwszy od demonów prostych a na sraczce skończywszy.

    Na koniec jeszcze coś o autorytetach: człowiek nie po to ma rozum, który potrafi nazwać własnym rozumem, by mieć autorytety. Tylko myślenie uwolnione od autorytetów a co za tym idzie z dogmatów będzie myśleniem własnym. Autorytet uwalnia od odpowiedzialności moralnej, historycznej ale człowiek dzieki autorytetom nie jest bynajmniej jednostką wolną. Przeciwnie, ograniczony jest w najbardziej drażliwym zakresie: na poziomie myślenia. Tu autorytet robi zawsze za mądrzejszego ubermenscha, za robinsona, który uczłowiecza swego piętaszka.

    Na koniec:

    Mając do wyboru dwa żywoty prawie równoległe (to prawie używam w kontekście Mojego Wieku): Aleksandra Wata a Czesława Miłosza wybieram tego pierwszego. Wat oprócz niepospolitej umysłowości jest dla mnie człowiekiem unikalnym. Miłosz zaś dla mnie jest całkowicie odczłowieczony tak jakby od zawsze był wieszczem i nikim innym, tak jakby nigdy nie pierdział w tapicerkę salonowych foteli, mając nadzieję, że fetor pierda wsiąknie w trawę morską, która wypełniała siedzisko.

  2. Ewa Bieńczycka:

    Napisałam o recepcji Miłosza w Waszym pokoleniu. Nie jego wina, że dostaliście go starym.
    Miłosz żył tak długo, że swobodnie mógł obsłużyć trzy pokolenia, a jednak obsłużył tylko Wasze i zostaje odrzucony.
    W moim pokoleniu nie było Miłosza, był zakazany nie było go materialnie. Jak pojawiło się ksero, to nawet po nagrodzie Nobla był nieosiągalny, odbitki były bardzo drogie i ludzie mieli książki skserowane, bądź odbitki na powielaczu, bardzo kosztowne. Czytało się fatalnie.
    Nie chcę tu pisać ani o sentymencie, ani o resentymencie. Miłosz jest pisarzem na poziomie, jest formatem światowym. Nie ważna jest jego fizjologia, wiek, ani jego Wiek, ani Wiek Wata. Bardzo mało mamy w kulturze polskiej pisarzy tego kalibru. Można lubić, woleć, można nie cierpieć poezji Miłosza (ja lubię).
    Nie zdajesz sobie sprawy, jaki język panował przed Miłoszem w Polsce, mimo tych wielkich osiągnięć artystycznych w postaci Literatury na Świecie czy iwaszkiewiczowskiej Twórczości.
    Nie trzeba traktować Milosza jako autorytetu i jak wyrocznię. Jest prawdziwym intelektualistą bardzo dobrego gatunku. Nie trzeba go zohydzać. To, co piszesz, dotyczy każdego człowieka i w każdym człowieku, jeśli przekroczy magiczne 12 lat, kiedy jest jeszcze kruchy, jędrny i słodki zaczyna się też inna jego, nie zawsze estetyczna, metamorfoza. Grasują duchy – za Dawkinsem – które sami stwarzamy. Duch Miłosza nie grasuje, jeśli mu na to nie pozwalamy. Zło polskiego życia literackiego nie polega na obecności Miłosza, który powiedział, że czasy się zbiesiły. Zło polega na jego nieobecności. Na powstawaniu literatury intelektualnie intuicyjnej, właśnie spreparowanej ze śliny i błota, która spowodowała, że ślepiec ewangeliczny przejrzał. To Wasze pokolenie, z tandety i pospolitości stwarza wrażenie widzenia. Nic nie widzicie, jesteście ślepi i chcecie być ślepi, gdyż tak naprawdę Was nic nie obchodzi, poza dojściem jak najszybszym – jak w Sensie życia według Monty Pythona- do clitoris. A tu jest potrzebna gra wstępna, w którą grał Czesław Miłosz: bardzo okazały mężczyzna.

  3. Izabella z Jeleńskich Kowalska:

    Pod koniec życia Czesław Miłosz uważał, że najważniejsze jest dobro i czynienie dobra, a nie literatura i dlatego gdy otrzymał od młodego poety list z prośbą o pomoc (duchową pisemną protekcję) nie odmówił i ładnie napisał kilka słów.

    I gdyby żył jeszcze Czesław Miłosz , Marek mógłby do niego śmiało napisać list (nie mail) z prośbą o wstawiennictwo. Stary Poeta na pewno by odpisał wzruszony plamami zrobionymi przez łzy Marka.

    A jaka jest poezja Czesława Miłosza dla mnie? to poezja zatrzymana w latach czterdziestych, w czasach młodości poety. Poezja nienaganna pod względem stylu i formy. W sam raz na elegancki bibelot, na ozdobę w buduarze wytwornej damy.

  4. Marek Trojanowski:

    format światowy o to mi chodzi, o mitopeie, o to, że każdy literat, który uważa się za literata na poziomie, będzie pisał o Miłoszu i jego formatach światowych. Ty też Ewo ulegasz tej aurze, miłoszowemu onieśmieleniu i założę się, że gdybys miała fizycznie taką możliwość, to zadałabyś Miłoszowi wiele pytań, pytań o literaturę, sztukę, poezję o to jak to się stało, że on się stał własnie tym Miłoszem, a nie Miłoszem-Kowalskim zapierdalającym przy linii produkcyjnej w hucie. Miałabyś miliard pytań, w odróżnieniu ode mnie. Bo ja na klasową wycieczkę, której celem byłoby poznanie Czesława Miłosza, nie wybrałbym się. Nie dlatego, że brak mi pytań, ale z tego powodu, że moje pytania, na które chciałbym znaleźć odpowiedzi nie mają żadnego związku z Miłoszem, z poezją, ze sztuką, z literaturą. Mnie takie rzeczy nie interesują.

    Ciekawość jest stopniowalna. Na swoich nieskończonych poziomach hoduje swoich ludzi badaczy, którzy się zawsze czemuś przyglądają, których zawsze coś nurtuje. Każdy z tych leżeli ma unikalną tabliczkę znamionową, na której wytłoczono: Dla tych, których ciekawi.. Jeden z tych poziomów ma w miejscu wielokropka frazę: Czesław Miłosz. Ale jest też także takie miejsce, w którym na tabliczce wytłoczono: Dla tych, których którzy nie znaleźli tu nic dla siebie w tym przedziale najcześciej lubie przebywać.

    Wiesz, nie sądzę by twoja ocena przełomu stuleci, w których żyjemy razem chociaż nasze życia są o róznym natężeniu była wyczerpująca. Piszesz o zohydzeniu, o clitorisach, rżnięciu odartym zarówno z gry wstępnej jak i z rytualnego zapytania: pardą madam, czy dobrze pcham?. Zarzucasz implicite mi, że nie czekając na zwyczajową, ugruntowana kulturowo, odpowiedź: si, siniore, ale nie w tę norę! dobieram się do brudnych cip, by się najebać za wszystkie czasy. A czy możesz zrozumieć to, że mnie nie interesuje żadna estetyka? Ciebie razi struktura PRL-u i te przeflancowane na grunt wolnościowy mechanizmy towarzyszy i towarzyszek. Mierzi cię estetyka socrealizmu jak i jej przeciwieństwo. A mnie dosłownie pulweryzuje każda estetyka, każdy kanon, każde przykazanie myślenia, którego źródłem nie jest mój umysł rozpierdala w mak i zarazem mobilizuje. Włącza się moje wewnętrzne: A właśnie, że nie!. Dlatego kiedyś tobie napisałem: moim celem jest wyważanie drzwi, rozbrajanie zamków i nie chodzi mi o te skarby, które się za nimi kryją, o łupy, których strzegą skomplikowane zamki szyfrowe. A muszę dodać, że bawię się przy tym jak dziecko. Mam wielka frajdę.

  5. Ewa Bieńczycka:

    > Iza
    Izo, nie gniewaj się, ale przytoczony tu przykład Twojej ciociobabci, która pisze, produkuje i żyje z odczytów całkiem nieźle, jak piszesz, nawet bardzo dobrze, jest o wiele dla mnie bardziej odrażający od sybaryty Miłosza, który mimo wszystko traktował ten fach jako odpowiedzialność, a nie jako wyłącznie sposób na życie.
    Wiesz, ja zamiast Miłosza miałam różne Snopkiewiczowe, Fleszerowe – Muskat, Siesickie, miałam Bratnego, Żukrowskiego, miałam Mieczysława Rakowskiego, który wskazywał, co mam czytać, a czego czytać mi nie wolno i teraz taki Sierakowski, któremu też pewnie Miłosz śmierdzi, będzie oddawał hołdy tym wszystkim trupom, którzy tak naprawdę nie żyli nigdy, a te szczekające pisarskie szczeniaki będą do wtóru się też zachwycać.
    Miłosz nikogo nie udawał, pisał zgodnie z duchem swojego pokolenia, modlił się do swojego paryskiego wuja i wymodlił, czyli chciał się z tej polskiej magmy wydobyć za wszelką cenę.
    To czy Miłosz spowodował handicap jakiegoś pisarza, tu myślimy o Dehnelu to przecież i tak nie jest takie znowu decydujące. Moja osiedlowa sąsiadka będąc w San Francisco poszła do niego na kawę i na drugi dzień Wolna Europa ogłosiła ją wielką poetką. I jest tu w środowisku znana, ale uwierz mi, zupełnie z innych przyczyn. To, że jej rodzice jeździli Ładą było o wiele większym handicapem. (Jeśli ktoś nie wie, Łada była samochodem przydziałowym działaczy partyjnych). Kto miał pieniądze jechać do San Francisco!
    Izo, proszę, tak nie wolno schematami. Miłosz nie jest szkodnikiem. Nie on.

  6. Ewa Bieńczycka:

    > Marek
    Przecież, jeśli Miłosz nie przemawia do Waszego pokolenia, a konkretnie do Ciebie Marku, to nie znaczy, że jest przyczyną takiego stanu rzeczy.
    Takich, co wszystko chcieli zniszczyć i po swojemu zbudować, to już było bardzo dużo, Ale Ty nawet już budować, siać, ani orać nie chcesz. Co z Ciebie wyrośnie, Marku?

  7. Izabella z Jeleńskich Kowalska:

    A z czego utrzymywał się Czesław Miłosz? czy to nie kiedyś Auden pomógł mu w znalezieniu pracy? I też miał odczyty, spotkania, czyli chałtury i z nich się utrzymywał.

    Ewo nie ma podwójnej moralności dla Noblisty i moich ciotek, wujków, kuzynów i kuzynek w Polsce i w świecie.

    Czy nazwanie poezji Czesława Miłosza eleganckim bibelotem zastygłym w latach czterdziestych, pięćdziesiątych jest według Ciebie obraźliwe? Doceniam umiejętności stylistyczne, dbanie o formę i o tym napisałam.

    Wolę poezję Zbigniewa Herberta.

  8. Ewa Bieńczycka:

    Izo, jesteś za młoda, by to zrozumieć: odczyty w Stanach to zupełnie coś innego, niż odczyty w PRL-u. Nie chodzi o noblistę, chodzi o wolność słowa.

  9. przemek łośko:

    Moja święta lewa kieszeń, zauważam, z równą świętością nosi ser pleśniowy Turek i małpeczkę Smirnoffa. Słuchałem dziś o północnych, wulkanicznych plażach Wysp Zielonego Przylądka i o stali zbrojeniowej w drodze do Mostostalu. Jednakże duch, ten humorzasty kicur filutek, błąkał się wciąż po przedmieściach industrialnej refleksji, gdyż dojść do jej dworców wprost byłoby zdradą większą niż zafasowanie ściśle określonej drogi do Dworca Kurskiego, przed czym tak mocno wzbraniał się mistrz nasz, Wienieczka.

    Skurwysyństwo, myślałem sobie, tak gonić od reda do reda, różowiutki, zaangażowany, przemyślny, skurwysyństwo, powtórzyłem w duchu (no żebyż ten kicur jakiś gamoniowaty, ale nie, wypasiony, skoczny i wąsy nastroszył) dupy dawać przed konkursem temu i owemu co o Miłka się otarł (Bereza wspomina, że ma żal do Jarka, Iwaszkiewicza, że Czesiowi w bramie loda robił, a był z nim, z Heniem), i w ogóle skurwysyństwo – prosić się, zabiegać, karierę budować.

    Drugie z moich licznych i zwaśnionych Ja, postponowało: hola, hola, a Obywatel czemuż to wzorem Waadzy naszej, Waadzuchny wyrywny taki, o wspólne dziecko – Lyteraturem – zadbać nie miałby? Że nie umiawszy? Tu odęło wargi, moje drugie Ja, a liczni plagiatorzy (w tem Ja Piąte, Szóste i Fefnaste) powtórzyli z perfekcją godną Najwyższej Istoty rzeczone odęcie.

    Czemużby – szynkarze, pachołkowie, motorniczy, koniobijcy i Ty, Wysoka Admiralicjo – czemużby nie mieli prawa gonić, wydawać, iść drogą ściśle z bedekerów do Dworca Kurskiego? Czemuż? I innym, szanowanym turystom, drogę wskazywać? Czemużby milczeniem zbywać ratuszowe restauracje, wspólne msze poprzedzone nabożną spowiedzią, zakończone składką, ważne etyki prelekcje w kolegiach minus i maius?

    Tedy, z wątpliwościami, bez przekonania, ale we własnych – fakt wysłużonych – lakierkach, poszedłem do Kurskiego swoją drogą, ze swoją małą flaszeczką, bo nie o Kurski przecież chodzi, ani o to, żeby drogą, tylko żeby iść, krok za krokiem, tu golnąć, tam przytulić, gdzieś się ululać z podobnymi sobie. A wtedy i skurwysyństwo niegroźne i inni Obywatele, a milicja to wręcz jawi się jak Anioł, opiekuńcza i zawsze o czasie, kiedy jużeś bez sił i troszku na nogach gumowych.

    A mówią, że szukają zawiadowcy na Kurski, bo Miłek na emeryturę, po latach, precz poszedł.

  10. Izabella z Jeleńskich Kowalska:

    a gdzieś napisałam, że ciocio-babcia jest reżimową pisarką sławiącą PRL?
    Te powroty do Polski na starość to tradycja.

  11. przemek łośko:

    Marku, wracając do, że na każde Tak oświadczasz Nie! – widzisz z pewnością, że wiarę wyznajesz w sposób nieuświadomiony, na niższym, somatycznym poziomie? Wiarę w Tak, rzecz jasna?

  12. Ewa Bieńczycka:

    > Iza
    A, to zwracam honor!
    Tylko skąd ta wiedza o realiach wydawniczych?
    Przypomniał się komentarz Jacka Dehnela z mojego bloga: A moją ś. p. Babcię proszę zostawić w spokoju.
    Więc przepraszam bardzo.

  13. Ewa Bieńczycka:

    > Przemek
    Nie wiem, czy Dworzec Kurski jest w zasięgu każdego, kto go omija. Być może jest też tak, że jest dużo Dworców i żaden do Rzymu nie prowadzi. Wiem, że wtedy był tylko jeden. Żadnego poety, który przeszedł przez Dworzec Kurski, łącznie z Herbertem, nie należy czcić, ani uważać. Zawiadowca nie przechodził przez Dworzec, był z zewnątrz. Zawiadowca nie nasłany, lecz zesłany. Jeśli loda robił, to chyba tylko Kotowi Jeleńskiemu, bo jemu głównie zawdzięczał Nobla. Ale na taką odległość? Międzykontynentalną?
    Cóż, ja w domu siedzę. Więc co dzisiaj – nie wiem nic.

  14. Marek Trojanowski:

    żadna tam wiara w Tak, bo kiedy się Tak pojawia, to ja natychmiast kombinuje, jak wymyślić NIE.
    innymi słowy, trenuję aprioryczne „Nie ma chuja, robaczki!”, niezależnie od treści, od flajszu, z którego dany chuj sie składa.
    z jednym zastrzeżeniem: ważne jest kryterium ilościowe. otóż, im więcej ludzi mówi „tak”, tym bardziej czuję się zmotywowany, by wykombinować „nie”. lubie dokarmionego przeciwnika, najlepiej kilku.

  15. przemek łośko:

    Ewo, to o Jarku i Czesiu to słowa Berezy. I ze wszystkim masz rację, jeno: cóż to jest nagroda Bobla? Czemuż to ona taka ważna? Orzeszkowa Akademię Krakowską na przybocznych wzięła, list wspólnie do boblowskiego Komitetu wysmarowali, że to ona jest godna jedyna, a i tak Sienkiewicz dostał. Znaczy, lepsze, bo wydajniejsze i cichsze miał sprężyny ;)

    Więc, że ktoś jakąś, jakąkolwiek nagrodę, to może dla wielu miernik, ale dla mnie żaden.

    A do Cię, Marku, wracając – ale zobacz na jakim czubku systemów, które mówią bezwarunkowe TAK, potrafisz (dopiero) powiedzieć NIE. Bo językiem mówisz (TAK, przyswoiłeś jak każdy człek), komunikujesz i komunikaty odbierasz (znów systemowe TAK), ale też oddychasz, wydalasz, bywasz głodny, spragniony, masz chęć się zerżnąć (mnóstwo innych TAK systemowych), a i jeszcze cykl Krebsa chodzi u Cię jak ta lala, mnóstwo innych cykli na poziomie tkanek i komórek (ogrom wypowiedzianego TAK bez udziału świadomości) – i tu się zatrzymam, że do największego szczegółu dojdziemy i wciąż będziesz jako istota wobec świata na TAK.

    Wiara – używam tego terminu w zupełnym oderwaniu od jakiejkolwiek religii – przepełnia nas von Kopf bis fuss. Niewiara, nie wiem ile zajmuje miejsca. Być może przeciw każdemu TAK stoi legion NIE, może łączą się w pary TAK z NIE, a może legion TAK wiesza na drzwiach w wielkanocny wieczór biedne i samotne NIE i końcem bagnetu wypruwa z niego flak z życiem, jak to czynili ruscy żołnierze w zbuntowanych, ukraińskich wioskach – o czym pięknie pisze ś.p. Bjoernebe.

    To dlatego Cię zapytałem przódy:
    „widzisz z pewnością, że wiarę wyznajesz w sposób nieuświadomiony, na niższym, somatycznym poziomie? Wiarę w Tak, rzecz jasna?”

    Bo z jakiego powodu mówisz, na czubku góry systemów, NIE? Czy nie z powodu oszacowania wartości?

  16. Marek Trojanowski:

    przemek, nagrody literackie są ważne, ponieważ samonapędzają się. dostajesz jedną, później drugą, a jezeli nie drugą, to jakieś wyróznienie na pewno. więcej: dostajesz nagrody, to nigdy już nie wysyłasz tekstu do redakcji z pytaniem: „czy…?”, ale zajmujesz się otwieraniem kopert od szefów wydawnictw z pytaniem: „czy…?”

    nagroda generuje pewien ruch reklamowy, którego żadne wydawnictwo zorientowane na zysk nie może przeoczyć.

    wyobraź sobie teraz takie oto coś:
    wykupujesz domeny:

    literaturapl.pl
    mowa-trawa.pl
    debestoff.pl
    czarnesurduty.pl
    setaliterata.pl
    wino-i-wena.pl

    kazdą z nich robisz na wordpress, żeby było łatwiej.
    dodajesz zdjęcia swoje, gerszberga, łukaszewicza, pasewicza – wycinki tekstów, recenzje sieciowe, recenzje swoje (ale pod pseudonimem), czekacie jakieś 4 lata, ale nieustannie aktualizujecie każdą ze stron, generując ruch. okreslacie się jako „kserokopia.art.band”, i po 4 latach kręcicie jakiś spot. ani tobie, ani łukaszewiczowi nie brakuje wyobraźni, układacie w związku z tym jakiś fajny scenariusz.
    puszczacie w sieć, do YouTube – słowem wszędzie.
    do tego czasu zostaliście już zauwazeni przez jakieś wydawnictwo, przez inne poratale – już o was mówią, ale teraz uderzacie szturmem.
    oczywiście macie swoją opozycję, która was zwalcza, deprecjonuje wartość tego, co robicie, ale ten frment, który wytworzyliście w sieci ma juz swoją wartość, na tym mozna zarobić.
    to jest najprostszy mechanizm, z którego skorzystał m.in. Dehnel i z których jeszcze wielu skorzysta.
    ba! powiem ci, że nie tylko oficjalnych założycieli „kserokopia.art.band” będą drukowali, ale także waszych prawników (bo takich będziecie musieli mieć, żeby wam regulaminy stron pisali), wasze sprzątaczki (bo ktoś sprzątać musi) – wszystkich z „kserokopia.art.band” będą drukowali.

    zaprzeczysz za chwilę, że nie o to chodzi i te sprawy. wyłożysz mi tu jasno zasady „mamtowdupizmu”, ale jednemu nie możesz zaprzeczyć – taka perspektywa jara, ma w sobie jakąś podnietę. człowiek czułby się jakoś uznany, zwłaszcza, że kazdy człowiek – niezależnie od tego czy mądry, czy głupi – ma w sobie niezachwiane poczucie własnej wyjątkowości. A nic tak dobrze owej wyjątkowości nie sprzyja, jak sława.

  17. Ewa Bieńczycka:

    No właśnie! Marek doskonale udowodnił, że jest niejeden Dworzec Kurski. Oczywiście, są, jak i wymienione w scenariuszu przeszkody: obserwuję właśnie na rynsztoku podesłanie cichcem przez nieszufladę normala, by portal rozłożył i zniszczył w momencie, gdy zaobserwowano tam ruchy ozdrowieńcze i ożywcze fluidy. Ale tak jest na każdej wojnie. Czytam właśnie Szwejka i tam też jest też kopalnia pomysłów strategicznych.

    A co do Tak i Nie, to czy aby Marek nie jest właśnie zbyt religijny i jak kościelna baba zbyt ortodoksyjnie przywiązany do pewnego wersetu Janowej Apokalipsy?

    Przemku, Nobel to tylko kasa. To nic innego i to wszystko, czego prawdziwy pisarz potrzebuje. Żadnej sławy, żadnej pośmiertnej należności: tylko za życia spokoju finansowego, tylko tego, by mógł, po gombrowiczowsku, swój bemberg uprawiać.

  18. Marek Trojanowski:

    Moje Tak i nie ma rodowód scholastyczny. Moim zdaniem abelardowskie sic et non to majstersztyk sprawozdania z kondycji umysłowości. To pokaz umiejętności wyzwolonego intelektu, z którym może się równać tylko wysokiej klasy sofistyka. To taka zabawa, rozrywka znudzonego umysłu czyli te wszystkie myśli, które jest on zdolny wyprodukować w chwilach nudy.
    Dlatego zawsze uważałem, że najbardziej niebezpieczni nie są ci, którzy zakradają się do domów nocą i podrzynają gardła śpiącym dzieciom, ojcom i matkom w imię kilkusetzłotowego zysku, ale nudzący się filozofowie. Idee unicestwienia ludzkości w ciągu jednej sekundy nie powstała jako wytwór pisarzy s-f, ale w traktacie Berkeleya.

    Roman Kaźmierski nie jest tajną bronią nieszuflady, któraa ma zniszczyć rynsztok. Romek szuka uznania. Błąka się miedzy dwoma portalami (na poewiki nie ma takich dyskusji, jak na portalach literackich), w poszukiwaniu komentarzy. zwróć na te znaki zapytania, które wypisuje pod wierszami. Na te posty w stylu: nikt mi nic nie napisze? Dlaczego!? Błagam was!. Ciekawe jest, że Kaźmierskiego nie interesuje dyskusja o tekście, tylko jak najwieksza ilość wpisów o treści: jestem na tak / ujął mnie och, zachwycający!. Roman na każdy taki wpis odpowie wpisem równie infantylnym: dziękuję w imieniu wiersza / mój wiersz mówi dziękuje za to, że się podobał. A kiedy mu ktoś w komentarzu napisze jakieś uczone słowo / najlepiej o rodowodzie heideggerowsko-gadamerowskim / Kaźmierski wypina pierś i obwieszcza: tak, tak, słuszna interpretacja / bardzo dobry kierunek odczytu czy jakiś inny komunał. Znamienne jest to, że Kaźmierski na żaden dyskutowany temat jeszcze się szerzej nie wypowiedział. On nie potrafi rozmawiać chyba z racji profesji Kaxmierski tylko słucha bo tylko to potrafi robić i potakuje: oo, tak, bardzo dobrze / oo! Nie, nie! Nalezy inaczej. A kiedy pojawi się jakaś krytyka, interpretacja, to każdą taką próbę postrzega w sposób w jaki ranny i rozwścieczony byk na corridzie czerwoną płachtę torreadora.

    Na nieszufladzie nie znalazł sobie miejsca, bo nie komentowali go tak, jakby sobie tego życzył. On chciał i ciągle chce by pod jego tekstami było przynajmniej 100 wpisików, niezaleznie od jakości. Na każdy wpis odpowie dokładnie jednym swoim wpisem i w ten oto sposób pod jego dziełami pojawi się nie 100 ale 200 wpisów. To jest jego ukryte pragnienie. Ale prawdziwym pragnieniem Kaźmierskiego jest żądza sławy. Niczego bardziej nie pragnie niż paszportu polityki, nike i tych innych bzdetów. Pragnie udzielać wywiadów, opowiedziałby o swojej prywatnej martyrologii, o tym, jak uciekł, jak się asymilował gdzieś tam z dala od reżimowych pał. Opowiedziałby o swojej pasji twórczej i o tym, jak to on przez dziesiątki lat pisał wiersze w swoich notatnikach i o tym, że nareszcie doczekał się tej chwili a w zasadzie to ludzie się jej doczekali że wszystkie one ujrzą światło dzienne.
    I wiesz Ewo, kiedy Kaźmierski byłby już po tych nagrodach, po tych wywiadach i uściskach z Grażyną Torbicką, kiedy juz opierdoliłby wszystkich dziennikarzy za wszystkie złe koniugacje i deklinacja, za wszystkie zbezczeszczone akcenty jezyka polskiego, to od czasu do czasu wpadłby na nieszuflada.pl albo na rynsztok.pl i napisałby jedno zdanie jako komentarz, pod losowo wybranym tekstem. Zdanie o treści: oj, oj, przegadane zupełnie!
    Następnie umościłby sie wygodnie w fotelu i napawał się tymi reakcjami na swój wpis. Masturbowałby się intelektualnie kolejnymi setkami wpisów pod swoim oj, oj…

  19. przemek łośko:

    kochani, ja robię całkiem niezłe pieniądze – ze wszystkimi wstrząsami własnej działalności – i robienie pieniędzy na pisaniu mam za dziwoląg, ba, sytuację niezdrową. więc bobel, że kasa – to jakaś bujda, że tak trzeba, że to korzystne. wręcz przeciwnie – to niekorzystne.

    warto robić coś dla hobby, wtedy to ma sens. po co komercjalizować np. rynsztok? czemu miałoby to służyć? po co docierać tu, i tam, i siam i jeszcze gdzieś? nie może sobie tak wisieć, dla lekko zboczonych fascynatów skrobania?

    więc, marku, no nie jara mnie taka perspektywa, nie mam czasu ani chęci zarabiania jakichś zupełnie zdechłych groszy za pomocą swojego hobby

    co mnie jara – choćby ta rozmowa ;) (pozieram sobie i szortem odpisuję, a siedzę na naradzie w Zueblinie nad rzutem hali przemysłowej w Bolesławcu – też ciekawe, nawet bardzo)

  20. Marek Trojanowski:

    nie pisze o pieniadzach i o utrzymywaniu się z pisania, ale o uznaniu.
    Nie mam wątpliwości, by wątpić w to, że przekazałbyś nwet Nobla literackiego na jakiś szcczytny cel humanitarny, a może na ropzierduchę w którymś z kasyn w Vegas.

    Nie o to chodzi. Tu rzecz dotyczy czegoś, co określa się głównym nurtem a główne nurty maja to do siebie, że nie sposób ich nie dostrzec a co dopiero przeoczyć. Otóż główny nurt literacki co opisał Leszek Onak z niedoczytania.pl przenosi się pomału do internetu.
    Internet dla życia literackiego nie jest juz tylko jakimś skansenem, odskocznią czy hajdparkiem. Zobacz co zrobili nieszufladowcy. Oni pootwierali kilka projektów internetowych, bo chcieli zapanować nad literaturą w internecie, oni chcieli decydować o biegu głównego nurtu, o jego natężeniu i jakości. Ale nie wzięli pod uwagę jednego w internecie jedynym ograniczeniem jest fantazja. Autor zdobywa czytelnika niezaleznie od tego, czy zostanie uznany przez wydawcę i wydany, czy nie. Tu jest tekst i zywa dyskusja. Piszesz sam, że jestes tu dla rozmowy. I tak mają inni, którzy lubią czytać.
    Internetowa literetura to nie wizytówka na literackie.pl, to nie bycie funflem Radczyńskiej, Kuciakówny, Dehnela czy innych wieszczy nieszufladowych.
    To było coś ku pokrzepieniu.
    Wracając do kwestii głównej: póki co, to wszelkie uznanie literackie ma charakter pozainternetowy. Ani ty, ani ja nie mamy tylu czytelników co Dehnel, którego Błazenada czy Bałwaniana (doprawdy nie wiem, jaki to tytuł) zalega w empikach i półkach tych, którzy nie słyszeli o rynsztoku, nieszufladzie, historiimoichniedoli.

    Zresztą musze ci powiedzieć, że widzę degenrecję książki. Widzę jak przemysł drukarski upada. Widzę jak internet się rozrasta, że ksiązki i gazety są teraz w wersji online. Widzę projekt gutenberg. Ale będzie mi jakoś smutno bez ksiażek, klasycznych kartkowanych, szytych, klejonych.

  21. przemek łośko:

    w całości podzielam Twoje i Leszka Onaka zdanie, że nurt przenosi się do internetu. Ba, podzielam wyżej zaprezentowane zdanie w całości.

Chcesz dodać coś od siebie? Musisz, kurwa, musisz!? Bo się udusisz? Wena cię gniecie? Wszystkie wpisy mogą zostać przeze mnie ocenzurowane, zmodyfikowane, zmienione a w najlepszym razie - skasowane. Jak ci to nie odpowiada, to niżej znajdziesz poradę, co zrobić

I po jakiego wała klikasz: "dodaj komentarz"? Nie rozumiesz co to znaczy: "załóż sobie stronkę i tam pisz a stąd wypierdalaj"?