.
Każda gra posiada reguły, do których muszą się dostosować gracze nie tyle by wygrać, ale po to, żeby móc w ogóle zagrać. Najciekawsze z perspektywy filozofii języka oraz krytyki literackiej są reguły gier językowych. Ich analiza poszerza znajomość istoty określonej gry językowej oraz dostarcza wiedzy na temat graczy grających w daną grę.
W klasie gier językowych istnieją różne podklasy. I tak na przykład kiedy Urząd Pracy wysłał mnie na plac budowy, bym wprawiał się w mieszaniu zaprawy, podawaniu cegieł itp., majster, u którego terminowałem w trakcie stawiania jednej ze ścian nośnych komunikował się ze mną w taki oto sposób:
– Kielnia
– Wasserwaga
– Kielnia
– Wasserwaga
– Zaprawa
– Kielnia
-Wasserwaga
….
[mija 8 godzin pracy]
– Fajrant
Powyższe kategorie, były jedynymi dozwolonymi pojęciami w naszej grze językowej.
W ramach tej gry gry, w którą grali murarze istnieją tylko cztery rzeczowniki, które powtarzane są mniej więcej w takich samych odstępach czasu. Gra składa się z dwóch graczy: mistrza i praktykanta. Są także 4 reguły gry:
Reguła pierwsza:
mistrz mówi: kielnia
Skutek:
praktykant podaje mistrzowi packę, ściętą w trójkąt z wygiętą rączką zakończoną drewnianym uchwytem.
Reguła druga
Mistrz mówi: wasserwaga
Skutek
praktykant podaje mistrzowi aluminiowe urządzenie do wyznaczania poziomu / pionu.
Reguła trzecia
Mistrz mówi: zaprawa
Skutek
praktykant udaje się do betoniarki i przygotowuje określoną mieszaninę: 1 część wody / 1 część cementu portlandzkiego / 7 części piachu a następnie przynosi ją mistrzowi.
Reguła czwarta (tzw. reguła kończąca)
Mistrz mówi: fajrant
skutek
Gra się kończy.
Kiedy skończyła się ta gra, natychmiast z chwilą wejścia do autobusu MZK stałem się mimowolnie graczem kolejnej gry. Gra polegała na odpowiednio głośnym wyartykułowaniu słowa: przepraszam. Użycie tego pojęcia umożliwiało stopniowe przemieszczenie się w kierunku kasownika / wyjścia, po to by zalegalizować fakt podróży / lub po to, by wyjść.
Dojechałem do domu, w którym czekała mnie kolejna gra. Standardowa rozgrywka partnerska:
Runda I
Ja: cześć
Ona: cześć kochanie jak było w pracy?
Ja: Normalnie
czynność: całowanie krótkie
Runda II
Ja: Co na obiad?
Ona: To, co wczoraj.
Ja: Odgrzej mi
Ona: Dobrze
czynność: siadanie do stołu; czytanie gazety; jedzenie.
Runda III
Ona: Jak będziesz jutro wracał kup mleko
Ja: Dobrze.
czynność: leżenie przed telewizorem; wieczorna toaleta.
Runda Ostatnia
Ja: Dobranoc
Ona: Dobranoc
czynność: spanie
Kiedy porównam ze sobą reguły tych gier, w których każdego dnia biorę czynny udział jako jeden z graczy, to pierwsze co się rzuca w oczy, to ich prostota oraz fakt, że w ramach tych gier rezygnuje się ze zbędnej części języka czyli tej, bez której można się obejść. Innymi słowy język w tych grach używany jest w postaci minimalnej, jako hasła-kategorie. Murarz nie zwraca się do mnie: Proszę podać mi packę, ściętą w trójkąt z wygiętą rączką zakończoną drewnianym uchwytem, służącą do nakładania zaprawy i zbierania jej nadmiaru, ale mówi: Kielnia. Ona, kiedy zapytam: Co na obiad? odpowiada: To, co wczoraj nie musi nic więcej dodawać, ani ja nie musze pytać. Kiedy wymieniamy się hasłem dobranoc wiemy, jakie będą tego konsekwencje. Minimalny przekaz.
Podobnie jest w autobusie. W ramach tej gry użycie słowa: przepraszam umożliwia przesunięcie się przynajmniej o jeden, w kierunku do kasownika / wyjścia. Jedno słowo zmienia cały układ w autobusie i moją w nim pozycję jako gracza. Inni gracze, by ustąpić pole, nie muszą usłyszeć komunikatu: Przepraszam, proszę się przesunąć, chciałbym dojść do kasownika, by skasować bilet. Ba! Czasami w ramach tej gry językowej zdarza się, że któryś z graczy umiejscowionych przy kasowniku, kiedy usłyszy słowo przepraszam i zobaczy moją rękę z biletem, wyciąga swoją i mówi: Proszę dać, ja panu skasuję. Okazuje się, że wszyscy gracze wiedzą w co grają. Nie ma tu żadnych przypadkowych graczy.
Język, który w użyciu (tj. w grze) jest w stanie obejść się bez siebie, bez szkody dla przekazu wymaga uprzedniej znajomości zasad gry wiedzy milczącej. Żeby komunikat Kielnia zadziałał, praktykant musi się najpierw dowiedzieć, że po usłyszeniu słowa kielnia musi podać trójkątną packę. Hasła Kielnia nie zrozumie ktoś, kto nigdy nie brał udział w tej grze językowej, bądź nie poznał jej zasad.
Im bardziej techniczna jest gra, tym bardziej specjalistyczne stają się jej reguły, a ich komplikacja wzrasta proporcjonalnie do ilości użytych w ramach danej gry językowej zdań matematycznych
Specyfikę reguł tej gry językowej, jaką jest polska poezja świetnie ilustruje ta książeczka Wszystko Bohdana Zadury.
Bohdan Zadura urodzony w czterdziestym i którymś – robi za poetę polskiego od kilkudziesięciu lat. Tyra w kilku redakcjach, bierze udział w zjazdach poważnych poetów i pewnie też juroruje w kilkunastu / kilkudziesięciu konkursach poetyckich. Ta praca pochłania czas, a czas jest potrzebny do pisania wierszy. Ale Zadura nie ma problemu z pisaniem wiersza w nieskończenie małej jednostce czasu, ponieważ jako poeta pisze swoje wiersze w ramach specjalistycznej gry językowej, gry, w której nie jest ważny wiersz, ale jego interpretacja.
Bohdan Zadura, konstruując tekst będzie odwoływał się do tzw. wiedzy milczącej uczestników gry językowej. A że będzie on jako poeta taką rozgrywkę prowadził, informuje już na wstępie:
niespełna i niemal
to synonimy
może darować sobie
czytanie moich wierszy
(nie będę tłumaczył
co to są synonimy)
Ktoś dla kogo
W pierwszym tekście Zadura wproowadza jedną z głównych reguł gry językowej, którą można sformułować następująco: nie marnuj tytułu
Poeta dążący do minimalizacji treści i maksymalizacji przekazu nie może sobie pozwolić na żadne marnotrawstwo na poziomie formy. Dlatego niektóre z tytułów wierszy w tomiku Wszystko będą treściowo należały do korpusu tekstu.
Przykład [cytuję teksty w całości]:
Dwa słońca
trzy miliony mieszkań
dla dwóch milionów głodnych dzieci
dalej:
Aż strach pomyśleć
że to wszystko
dzięki papieżowi
i kolejny:
Pod Prabutami
na zelektryfikowanym cmentarzu
bocian uwił gniazdo
Czasami stosując tę regułę swojej gry językowej Bohdan Zadura osiąga mistrzowską perfekcję, z którą równać się może finezja mistrza murarskiego, który jest w stanie wybudować dowolny budynek przy użyciu standardowych narzędzi murarskich i czterech rzeczowników.
Oto mistrzowskie teksty redukcjonizmu formalnego:
Era łączy ludzi
i rejestruje połączenia
oraz:
Oni już dawno nie żyją
ze sobą
Do jakiej to wiedzy milczącej odwołuje się Bohdan Zadura?
Po pierwsze, podobnie jak mistrz murarski, Zadura zakłada, że jego czytelnik będzie wiedział minimum to wszystko, czego on jako autor tekstu wymaga. Oczywiście ucieszy się każdorazowo, gdy w jakiejś recenzji swoich tekstów przeczyta coś więcej, coś czego jako mistrz-czeladnik nie wymaga od swoich praktykantów. Podobną satysfakcję ma też mistrz murarz, który tak wyszkolił swojego praktykanta, że już nie musi mówić: kielnia czy też wasserwaga, bo ten odkrył istotę porządku chronologicznego wznoszenia konstrukcji murowanych. Wie, że najpierw musi podać kielnię a później wasserwagę i robi to bez pytania. Innymi słowy: czyta w myślach mistrza.
Po drugie: w swojej grze językowej Bohdan Zadura odwołuje się do wyuczonej umiejętności, którą można określić jako sztuki intelektualnego RSS-u.
Zadura konstruuje swój przekaz na poziomie tytułu i kilku zaledwie wersów. Podobnie rzecz ma się z tzw. kanałami informacyjnymi. Jako autor zakłada, że wytrenowany umysł współczesnego czytelnika-intelektualisty z gracją porusza się w ramach nagłówka wiadomości. Im zaś dalej brnie w treść tym mniej gracji w tym ruchu czego jest świadom jako poeta.
Przykład takiego gazetowego RSS (gazeta.pl)
Polki na golasa
zobaczycie wałeczki,
oponki, celulit
rozstępy
Przykład RSS-u Bohdana Zadury:
Dzisiaj
czwarty raz już
zapada wieczór
taki lipiec
takie lato
Ostatnią z reguł gry językowej Bohdana Zadury są wszystkie, wymyślone interpretacje jego tekstów, które kiedykolwiek opublikował. Wszystkie one zapętlają się, tworząc wielki gmach zwany: zaduryzmem. Do gry bowiem przystąpią ci gracze, którzy obeznani są z regułami zaduryzmu będą wiedzieli, co Zadura jako poeta chciał powiedzieć pisząc o Erze, łączącej ludzi i rejestrującej połączenia. Bo interpretacje, zmierzające w kierunku masowości, inwigilacji, złudzenia wolności, technicyzacji świata i barbaryzacji społeczeństwa konsumpcyjnego wydają się być tu zaledwie mini warstwą, pierwszym z milionów potencjalnych denek interpretacyjnych, które czekają tylko na odkrycie w odpowiedniej interpretacji.
Apogeum zaduryzm osiągnie wówczas, kiedy w kolejnym tomiku Bohdan Zadura zdecyduje się na kolejnych 26. stronach opublikować kolejno wszystkie 26 liter alfabetu. Wówczas każdy z jego czytelników graczy kiedy przebrnie przez owo dzieło, przejdzie na kolejny, mistrzowski tym razem level gry, w której A podobnie jak boska Alfa będzie znaczyło wszystko.
16 marca, 2009 o 23:57
Na witrynie chomikuj jest do pobrania w plikach kilka książek Bohdana Zadury i trzeba by to wszystko przeczytać. Tomik Wszystko jest kpiną i jeśli ma takie entuzjastyczne recenzje, to być może na podstawie zupełnie innych dokonań Bohdana Zadury. Zadura jako tłumacz jest świetny, ale to nie znaczy, że świetne są te banały i kalambury, które w tomiku Wszystko nazywa wierszami. Skoro, jak mówi, jest czterdzieści lat w literaturze i jak mówi, się zna, i jak mówi, potrafi to robić, to tym bardziej nie powinno się takim zadufanym słowom wierzyć.
Jeśli murarz ma przewagę rzemieślniczą nad doktorem filozofii, którego używa do posługi, ponieważ buduje tylko to, na czym się zna, to jak zacznie budować systemy filozoficzne, to nawet i filozof mu wtedy nie pomoże.
Stan poezji w dzisiejszych czasach nie jest aż tak katastrofalny, by takie głupie tomiki, jak Wszystko wydawać bezkarnie, by poetycka młodzież (Podgórnik i Siwczyk) uwierzyli, że nadeszły czasy, które kiedyś już były. I sytuacja polityczna w Polsce nie jest aż taka, by kształconych latami ludzi z tytułem doktora nauk odsyłać do obozów pracy i do łopaty na zmarnowanie. A jednak jak widać, taka sytuacja jest możliwa. Demoralizująca hochsztaplerka szkodliwej poezji jest tego dowodem.
17 marca, 2009 o 14:00
Przeczytałam wszystko, co jest w necie o Bohdanie Zadurze i już niedługo przystąpię do analizy tomiku Wszystko na podstawie którego Marek pokazał grę poety z czytelnikiem.
Faktycznie, to są proste komunikaty, skierowane do czytelnika, a jak Jaromir Bury słusznie nam tu uzmysłowił: to my gościmy przecież Bohdana Zadurę w naszych domach, a nie na odwrót. Więc gra, jaką oferuje nam za pośrednictwem Biura (zwanego pieszczotliwie Biurkiem) Bohdan Zadura to nic innego, jak zależność między tym, który posiadł arkana wiedzy o robieniu poezji (rzemieślniczej), a czytelnikiem, który, by zjawisko mogło stać się realne, ją w domu z tomiku wchłania, czyli też w tym procesie czynnie uczestniczy.
Ponieważ nie mam pojęcia o życiu pisarza Bohdana Zadury, natomiast mam pojęcie, czytając bardzo wielu innych pisarzy czym jest poezja, przypatruję się tej budowli podejrzliwie.
Jestem kobietą po przejściach mieszkaniowych i nim osiadłam na stałe w panelaku polskim, widziałam panelaki innych krajów Bloku Wschodniego. Najbardziej wstrząsające były rumuńskie, gdzie ograniczono się wyłącznie do użycia tylko cementu i wasserwagi, ludność zamieszkiwała surowy beton.
Na podstawie innych materiałów literackich dowiaduję się, że aktywność rzemieślnicza Bohdana Zadury jest przede wszystkim najintensywniejsza wśród innych majstrów poezji. To tak, jakby majster w swoim fachu położył największy akcent na życie wspólnotowe wśród innych majstrów, a nie na klientów.
Obficie kumpelstwem dzieli się w swojej produkcji finalnej.
Jeśli wobec mnie, czytelnika, kieruje suche komunikaty, wręcz komendy typu, np.: czytaj głupia, nie opierdalaj się, czytaj, czytaj i tak nic nie zrozumiesz głupia babo od garów, to wobec uczestników swojej kompani jest sprawiedliwy:
(…)Maciej Malicki zaistniał dla mnie najpierw chyba w jakichś opowieściach Piotra Sommera, pierwszy raz go pewnie zobaczyłem, kiedy zaczął pracować jako sekretarz w redakcji „Literatury na Świecie”, zmieniając na tym stanowisku Darka Foksa. Ponieważ Darka lubiłem, to może czułem odrobinę rezerwy w stosunku do Maćka, ale trwało to króciutko, bo się okazał – by charakterystycznego dla niego epitetu użyć – kapitalnym facetem.(…).”
(Szkice, recenzje, felietony. Tom 2)
W czasie relacji rozrywkowych, kiedy majstrowie po zasłużonej, ciężkiej pracy zażywają rozrywek poetyckich jest wylewny, przymilny i filuterny. Skrzy się dowcipem.
W zbiorze Ptasia grypa:
(…)I teraz można nadawać wdzięczny sens
tej nocnej wędrówce. Że wyruszył pisać na murach
WIEDEMANNA POMŚCIMY! i LEGNICA CHUJE(…)( Bitwa pod Legnicą)
i dalej:
„(…)A potem same wspaniałe wiadomości
O nagrodzie Kościelskich dla Andrzeja i śpiewamy sto lat
O nagrodzie dla Jaworskiego i śpiewamy sto lat i aż trudno uwierzyć(…)” (Bitwa pod Legnicą)
Poeta wie, że tylko kompani mają rację. Dobrze się czuje jedynie wśród nich. Oni uwiarygodnią profesjonalność budowli, a nie jej mieszkańcy. Mieszkańcy nie zweryfikują ich nigdy, nigdy nie dopuści się ich skargi do głosu:
(…) murarze osiągają doskonałość zamurowując ostatni wykusz
od środka(…)” (Flo Jo)
17 marca, 2009 o 15:08
nie sądzę, by to Zadura był gościem w naszych domach. Zadura to tego rodzaju bywalec, którego mozna porównac do polskiego papieża literackiego. rozumiesz, dom jest niby twój, ale kiedy wpada do ciebie Zadura, to wszyscy padaja na kolana.
są gotowi oddać wszysto, meblościnakę, 30.letnią leżankę, taborety i obity wytartą ceratą stół, nabyty z przydziału dla młodych małżeństw w epoce Gierka.
Zadure zaprasza się do najbardziej reprezentacyjnego pokoju, w którym fachowcy po godzinach na jednej ze ścian przykleili fototapetę z landszaftem, kupioną od znajomego taksiarza, który przywiózł ją z berlina zachodniego. odsprzedał z grubym zyskiem, ale za ryzyko przemycania dóbr luksusowych do państw demoludu trzeba brac forsę także od znajomych – tu nie ma miejsca na sentyment.
Zadura jest słwanym poetą, jest poetą jak Sosnowski i takim, jakim się z wolna, wraz z upływem czasu, wraz z narastaniem warstwy interpretacyjnej, generowanej przez różnej maści krytyków specjalistów, krytyków amatorów staje na przykład Świetlicki, jakim staje się m.in. Pasewicz.
nie każdy, kto jest – uważa się – za poetę podzieli ten los. czlowiek musi mieć to coś, musi istnieć jakaś skłonność, by zobaczyć w tekście: „era łączy ludzi / i rejestruje połaczenia.” wiersz, materiał interpretacyjny, kondensat na podobieństwo koncentratu pomidorowego z pudliszek, który mozna rozcieńczyć intelektualnie, wygotować z tej kostki bulionu potężną – w tym przypadku orwellowską – wizję świata kontrolowanego.
gdyby taki wiersz napisał Pipsztyński świat literacki nie zauwazyłby tego. fraza ta zostałaby bez śladu. ale napisał to nasz gość – Zadura, który nie jest gościem, Zadura bowiem Zaszczyca. I nie dlatego, że jest ładny fizycznie, stary czy młody – ale dlatego, że to jest Bohdan Zadura. I w tym momencie dochodzimy do marksowskiego rozumienia dzieła sztuki, jako towaru, który dlatego się „sprzedaje”, bo jest sygnowany.
17 marca, 2009 o 17:29
Wszedłem na YouTube, obejrzałem tamten film i nie mogłem w nocy spać; w poetycki gwar jak tornado on się wdarł, inni też – chcieli taaaak.
Wierzę, że w różnych okolicznościach może dochodzić do różnych inspiracji.
Katedra jest
przeznaczona do rozbiórki.
John Ashbery
Wierzę, że można zgłębiać Zadurę, który zgłębiał i tłumaczył Ashbery’ego; tak jak rozumiem, że można czytać „Harrego Pottera”, nie znając klasycznej fantastyki. Jeśli jednak w dzieciństwie czytało się „Czarnoksiężnika z Archipelagu”, to żadna siła nie zmusi do znalezienia u Rowling jakiejkolwiek wartości; jeśli w młodości czytało się „Sto lat samotności”, żadna siła nie zmusi do zaakceptowania „Prawieku” Tokarczuk na liście polskich książek kanonicznych wg „Polityki”, jakkolwiek byłby „Prawiek” ładny; podobnie jeśli czytało się „Kamień na kamieniu”, żadna siła nie zmusi do uznania „Traktatu o łuskaniu fasoli” za książkę wybitną, ważną, czy chociażby dobrą, bez względu na to, jakim szacunkiem darzy się twórczość Myśliwskiego.
Zadura rzeczywiście dobrze tłumaczy, a w poezji robi jak mu się podoba. Czyli wszystko gra. Zatem gdzie jest dysonans… Chyba właśnie w tych ochach-i-achach poetyckich nuworyszów – w tych nominacjach, klimatach, gestach i znakach, charakterystycznych dla branży literackiej. Nie ma środowiska, w którym nie byłoby gry pozorów.
Rzeczywiście, w literaturze coraz częściej nie chodzi o goszczenie, ale namaszczenie, co się już wcześniej odbyło w sztukach plastycznych. Wygląda to tak, że nie jest się artystą dlatego, że się tworzy, tylko od pewnego momentu tworzy się dlatego, że się jest artystą – i sygnatura określa wartość (zarówno cenę, jak „jakość”). Ale kto namaszcza, kto powołał na ten przykład Damiena Hirsta? – bo namaszczony musi zostać namaszczony i mieć wyznawców – czy jeszcze ludzie, czy już bezosobowe mechanizmy rynku? Czy może trzeba mieć jednak wizję samo-się-maszczenia?
17 marca, 2009 o 17:53
Faktycznie. Nie zwróciłam uwagi. Masz rację. Marta Podgórnik w filmie ma taki odświętny makijaż, nie chodzi sie po domu z takim pracowitym makijażem. Tylko by uhonorować specjalnego gościa szatę wybiera się najdroższą.
Dlatego Bohdan Zadura wypowie w wywiadzie takie oto słowa:
Literatura nie służy do zmieniania świata i nikogo nie obchodzi.
Nie ukrywa, że jedynym celem jego czterdziestoletniej, heroicznej pracy w tym niewdzięcznym zawodzie jest podlizywanie się. By:
…to co lubię, to robię, cieszyło tych których lubię.
Oczywiście chodzi o podlizywanie się otoczenia w sensie nie psiej adoracji, ale robienia świata lepszym dla jego strawności. Świat jest okrutny i zły i nic na to nie poradzimy. Ale jeśli pewna grupa ludzi będzie się bawić w zastępstwie innych, to świat per saldo staje się strawniejszy. A do tego potrzebny jest właśnie klimat wzajemnego wylizywania. To chyba też i interpretacja sławnego wersetu hamletowskiego o tym, że jedni śpią, a drudzy czuwają, by mogli ci pierwsi spać. Oczywiście bawić się mogą tylko najprzyjemniejsi.
U nas od lat wychodzi pismo osiedlowe, które co miesiąc każdy mieszkaniec osiedla dostaje do domu za darmo. Nikt nie wie, kto jest autorem artykułów tam drukowanych, z uwagi na ich bezpieczeństwo. Nikt sobie tego pisma nie życzy, nie czyta i każdy jest wściekły, że musi w czynszu za nie płacić.
Inaczej jest z pismami literackimi. Ludzie tworzący pisma literackie skupiają ludzi, których się lubi, ponieważ oni są tylko po to, by cieszyć tych, których oni lubią. To właśnie ten braterski krąg magnetycznie wsysa młode pokolenia i łączy połączeniami:
„(…)a Jacka Bieruta lubię więc wstaję
by penetrować półki(…)” (Outlook express)
A podmiot liryczny dochodzi do wniosku, że lubi to, co wszyscy w wierszu, Z czego wyrosłem:
(…) że dobry wiersz
daje większą przyjemność
niż widok zgrabnych pośladków (…) (Z czego wyrosłem).
17 marca, 2009 o 18:19
>Jaromir
zastanawiam się, czy w plastyce jest analogicznie. Awangarda w plastyce jest o tyle bardziej poszukująca, że przenosi żywcem zachodnie wzorce i mimo wszystko język plastyki jest językiem międzynarodowym, wspólnym i zrozumiałym. Literatura to w dalszym ciągu polski język. To prowincja. Byłam dzisiaj na nieszufladzie i ktoś tam powiedział, ze tłumacz na Zachodzie czy w Stanach nie jest traktowany jak artysta i nawet się go nie wymienia, pełni rolę służebną. U nas wręcz nadrzędną. Więc może w wypadku poezji nie należy podnosić znaczenia tej pracy zarobkowej tak bardzo.
Bohdan Zadura jest redaktorem naczelnym i jednocześnie jest artystą. Powinny być te funkcje jednak oddzielone. Być może czasy Iwaszkiewicza sprzyjały takiej sytuacji. Dzisiaj w czasach Spisku sztuki, rozkręconej machiny kuratorów, festiwali, jurorów, gdzie niemożliwe jest bycie człowiekiem wolnym, funkcje administracyjne i artystyczne są niemożliwe do pogodzenia. Marek podał tu przykład papieża. Karol Wojtyła był marnym poetą.
17 marca, 2009 o 20:15
Jaromir, z klasyki fantastyki, to ja znam film Fritza Langa z 29′ (czy jakoś tak) o żelaznej Marcie i innych głupotach. znam Lema (jego poznałem stosunkowo dokładnie przygotowując sie do studiów filozofii analitycznej. brałem Lema na bary półkól, na zasadzie treningu. wiesz, tak się robi bicepsa z tabletką 0,5 metanabolu pod językiem)
czarnoksięznika nigdy nie czytałem i nie zanosi się na to bym czytał, nie czytałem też harrego pottera (ale ogladałem filmik z tym łepkiem w wielkich brylach, który przypomina Jack Dehnela z dzieciństwa. przestałem się dziwić, że go wzięli do telewizji. na fali potteryzmu głupi kubek z porcelitu z logo „harry potter” sprzedaje się w milionach sztuk. dlaczego zatem nie miałby się sprzedawać doppelgaenger Pottera? ;)
nie przeczytam tego miliona ksiązek, które nalezy przeczytać by stac się intelektuelem i móc ze swoboda i finezją jakuba winiarskiego wypowiadać się na temat słuszności, poprawności, jakości stylu i tych innych nudnych głupot, które nikogo nie interesują.
świat literacki, to – jak powiedziałeś – branża. są tu kierownicy, podwałdni. spece i sekretarki. tu jest cała infrastruktura potężnej biurokracji. kiedy przyjrzysz się np. Fundacji Literatury w Internecie, to masz:
Panią Prezes
Panów Wiceprezesów
Panią Prawnik
Pana Prozaika-Pisarza-Malarza-Tłumacza-Geja (samograj estetyczno-obyczajowy)
w tym świecie masz okresloną strukturę i nie chodzi tu o ilośc przeczytanych książek, nie chodzi tu o to, czy potrafisz odróżnić jakościowo Lema od Rowling -to nie ma znaczenia. ale wazne jest, czy potrafisz napisać takie CV, by ciebie zatrudnili w Fundacji na jakimś etaciku. na przykład mają wakat sprzątaczki – a uwierz mi, każdy pracownik Fundacji Literatury w Internecie (chuj wie co to ma znaczyć – literatura w internecie, ale to insza inszość) jest artystą, bo jest w strukturze FLI. i to jest najwazniejsze. masz przykład Mosiewiczowej – czytałeś jej dziełka na nieszufladzie, to pewnie wiesz, że jakościowo dorównują emerytowanej siedemdziesięcioletniej aktorce filmów XXX made in DDR, która postanowiła powrócić do zawodu. ale to nie ma znaczenia. w ramach tej struktury biurokratycznej robią też na etacie krytycy, którzy ogłaszają światu: proszę państwa, to nie jest gówno, to jest wiersz – bo za to mają płacone.
dlatego nie namaszczenia, ale struktury biurokratyczne – klasyczne weberowskie machiny, z którcyh dawno przepędzono wszystkie duchy – napędzają swiatek literacki, bo światek ten jest machiną, z wyraźnie zarysowaną strukturą, rozpisanymi rolami kolejnych trybików.
17 marca, 2009 o 22:50
No ja te funkcje rozdzieliłem przecinkiem :) Zawód wykonuje prawidłowo, a pisze jak mu się podoba. A podoba mu się to, co u Amerykanów było (może właśnie pomyślał, że warto byłoby na polski grunt przeszczepić) i miesza mu się ten zawód z tą własną twórczością. Aż Marcie Podgórnik na filmie z wrażenia usto drży lekko.
Daleko bardziej niebezpieczna jest sytuacja odwrotna, kiedy własny zamysł miesza się z tłumaczeniem, jak w przypadku Barańczaka. W ogóle myślę, że rzetelnie można robić literaturę tylko jeśli zarobkuje się w jakiś inny sposób. Wallace Stevens jak wiadomo uważał się za prawnika.
Te przykłady lektur przywołałem nie pod twierdzenie, że trzeba mieć wiedzę i trawić intelektualnie, ale że są opowieści, którymi się człowiek żywi, które go kształtują – i jeśli ktoś lubi owoce, a jadał nie pryskane, to nie podejdą mu truskawki z Chin, bo może dostać kataru kiszek. A bynajmniej nie jest tak, że truskawki rosną już tylko w Chinach.
Co racja, to racja – czysta biurokracja.
Cały czas wydawało mi się, że chodzi o rynek. Tymczasem chodzi raczej o te narośla żerujące na rynku. Ale czy w grach wolnego rynku możliwa jest wolność? Niezależna, niefirmowana publikacja przepada jak kamień w wodę.