Do wejścia w świat poetycki kolejnej „solistki” zakwalifikowanej do antologii poezji kobiecej 2009 wybrałam wczesny tomik Anety Kamieńskiej, gdzie jeszcze chwała Bogu nie oddała swojej twórczości neolingwizmowi i eksperymentom językowym W tym tomiku, szczerym na tyle, by móc wysłać na konkurs do Zamościa i się nie skompromitować jakimś niemodnym romantyzmem czy ekshibicjonizmem, poetka zawarła być może swoje najcenniejsze i młodzieńcze impulsy poetyckie, które w tej chwili, czytając „Czary mary” zupełnie ją opuściły i zawiodły.
Tomik, nagrodzony w Zamościu przez księdza i żonę sławnego polskiego poety jest pisany z pozycji beznadziejnie zakochanego podmiotu lirycznego.
Podmiot liryczny wyje, tarza się w samotności i liczy na każdy ratunek ze strony obiektu westchnień, a ten wiadomo, jak Bóg na niebie, milczy.
I, jeśli poetka Kamińska nie wie dzisiaj co to jest poezja i po co się wiersze pisze, to ten dokument sprzed dziesięciu lat jest najprawdopodobniej jej jedynym i niepowtórzonym więcej dokonaniem poetyckim.
Podmiot liryczny tutaj zakochany bez wzajemności, dokumentuje autentyczne cechy zachowań, jakie prawdziwa miłość zawiera, będąc rozpaczliwym w świecie żywych przypadkiem, kiedy zewnętrznie i nieświadomie wpada w sidła metafizycznych wirów i pokus. Być może, jest właśnie dokumentem biograficznym na umieranie poezji, znakiem, że poezja jedynie objawia się w sferze silnych przeżyć i uczuć, kiedy staje się jedyną pomocą i orężem w pokonaniu cierpień tak samo mocnych jak w wiekach ubiegłych, gdy kończyły się śmiercią np. młodego Wertera.
W tym tomiku Aneta Kamieńska zawarła nieskończoność i po wypaleniu się uczuciowym i wyleczeniu z miłości przeszła na literackie pozycje cyniczne i urzędowe. Jeśli czytam na „Literackie.pl” recenzje gloryfikujących urzędasów poetyckich dotyczących najnowszych dokonań poetyckich Anny Kamieńskiej, a o tym wstydliwym według nich tomiku ani słowa, to widzę, że spolszczenia ubiegłowiecznych eksperymentatorów francuskiej grupy literackiej OuLiPo sprzed pół wieku dokonują w naszej zacofanej kulturze więcej szkód, niż pożytku. Produkcja niestrawnych, tasiemcowych, nikomu niepotrzebnych zestawień słownych imitujących sztukę dla wtajemniczonych, przypominam, jest pustą i kosztowną dla kultury polskiej zabawą, jeśli uprawiają ją ludzie nieprezentujący jeszcze niczego, co ich do takich eksperymentów by upoważniało.
Trzeba pamiętać, że Marcel Duchamp dochodził do swoich koncepcji przyswoiwszy wcześniej warsztat i perfekcję malarza, podobnie działo się z eksperymentami Raymonda Queneau i reszty wybitnych erudytów francuskich, którzy na tym zęby zjedli, a nie szlajali się po domach kultury. Dlatego żal mi bezpowrotnej utraty.
Poetka Anna Kamieńska po młodzieńczym porażeniu miłością niemożliwą – a przecież poeta po to na świat przychodzi, by tę prawdę za każdym razem móc światu okazać, przed wewnętrznym wypaleniem i przed swoją śmiercią poetycką – napisała taki oto wiersz:
* * *
ponieważ
jestem poetką powinnam przeplatać jego
urodę ptakami gwiazdami
jeziorem
a jego oczy są
bure
jak kurz na drodze j ak dym z
komina jak woda z kałuży j a k
książka z
biblioteki
8 września, 2009 o 21:48
anna czy aneta?>
9 września, 2009 o 6:24
>o
Dzięki wielkie za zwrócenie uwagi!
Już naprawiłam.
Mimo wszystko, jest to jednak test na to, czy jestem czytana. Mąż opowiadał, że u nich w klasie on za każdym razem wpisywał w wypracowania słowo „dupa” by sprawdzić, czy Profesor Dyrektor ich wypracowania przed oceną czyta. Nie czytał.