.
Kiedy zrozpaczony odmową z WL-u, błąkałem sie po bezdrożach bezsilności, kiedy pogrążałem się w lotnych piaskach najczarniejszych z czarnych mysli, nagle jakiś anioł schwycił mnie za rękę. wyciągnął mnie na słońce i zaczał powtarzać w rytm znanej mi skądś melodii:
– Nie daj się, ludzie niech sobie myślą, nie daj się z diabłem do piekła wyślą, nie daj się, warto być zawsze w życiu sobą! nie daj się…
Mijała wieczność a ja ciągle musiałem wsłuchiwać się w anielski hymn. Wiedziałem, że to sam Stwórca ma mi coś do powiedzenia. Jednak nie bardzo wiedziałem co. W końcu i aniołowi znudziła się ta upływająca wieczność ze śmiertelnikiem i dyskretnie podpowiedział mi na ucho, tak żeby żaden inny sługus niebiański nie zauwazył:
– W.A.B
Olśniło mnie! I nawet nie wiem dokładnie jak, a znalazłem się znów pomiędzy śmiertelnikami.
Bez zwłoki wygrzebałem adres majlowy do Pani Agnieszki Femiak – sekretarki z W.A.B i wysłałem do niej taki oto list:
Nawet nie przyszło mi do głowy, że Pani Agnieszka tak szybko odpisze. A odpisała ładnie. Bo i „Szanowny Panie” i „z poważaniem” się znalazło:
Przeczytawszy odpowiedź pomyślałem: „Skąd goście z W.A.B, w szczególności Pani Agnieszka, mogą wiedzieć, że wywalono mnie z pracy i nie mogę, z dyplomem doktora, nigdzie znaleźć pracy. Bez tytułu to i owszem, ale z dyplomem z UJ, to ja w naszym Urzędzie Pracy robie za dziwoląga, za kuriozum, które sobie wytykuja palcami kolejne urzędniczki. Każda mnie pociesza, ale ja dobrze wiem, co one sobie myslą. Że teraz doktory chodza podbijać kwity do kuronia. Kurwa! że nie mam na chleb a co dopiero na druki. Ale o tym ludzie z W.A.B nie mogli wiedzieć?”
Dlatego postanowiłem napisać prawdę. I napisałem:
Odpowiedź Pani Agnieszki z W.A.B była identyczna jak poprzednio:
Pomyślałem, że się niewiasta pomyliła i źle kliknęła myszką. To nie mogła być odpowiedź na moją prawdę. Napisałem zatem kolejny list, starając się szerzej nakreślić obraz nędzy w jaką popadłem:
Po chwili Pani Agnieszka odpisała już w tonie bardziej ludzkim. Jakby mniej mechanicznie:
„Co tu robić? Co teraz?” – biję się z myślami. Czytało się dwa tomy ekonomii Begg’a na egzamin kiedyś tam. Słuchałem też ostatnio radio i cos tam o kryzysie usłyszałem. Ale przecież moja prawda, prawda o mojej biedzie była dla mnie i będzie zawsze bardziej prawdziwsza niż prawda wielkiego wydawnictwa. Dlatego postanowiłem się otworzyć. Jak u psychologia na kozetce. Zagrałem wabank:
Kiedy kończyłem list – płakałem. Dla pewności, przed wysałaniem go Pani Agnieszce, przeczytałem go swojemu owczarkowi niemieckiemu testując nie tyle poziom wrażliwości wilczura, ale jakość ładunku emocjonalnego mojego wyznania. Pies się rozbeczał a ja klinkąłem „ENTER”. Miałem pewność, że rozczulę swoją dolą każdą kobietę, każdego wydawcę. Nigdy bym nie przypuszczał, że katolik katolikowi, że Polak Polakowi może po takim wyznaniu odpisać, to co mi Pani Agnieszka z W.A.B – tym razem już bez żadnego: „szanowny panie” czy „z poważaniem” -:
Zanurzam się w otchłani. Idę w czerń najczarniejszą z czarnych. Zmieniam się w punkt bez wartości.
de profundis…
17 lutego, 2009 o 14:48
Przed chwilą zadzwoniła ciocio-babcia aby mi powiedzieć te oto słowa.
W.A.B nie zajmuje się poezją, po co więc pan Marek wydał ostatnie grosze na kawiarenkę i wysyłał maile do pani Agnieszki Femiak. Zły szept to był, głos diabelski prowadzący na manowce zwątpienia. Młody poeta powinien lepiej wsłuchiwać się w eine innere
Stimme i za nim podążać. I na koniec poleciła kupić nauszniki, a nie wydawać kasę na kawiarenki internetowe, ponieważ one chronią najlepiej przed szatańskim podszeptem.
Cioci ufam, ponieważ jest poczytną pisarką i dobrze żyje z napisanych przez siebie kilkudziesięciu książek, a kiedyś dodatkowo zasilała swoje finanse chałturzeniem na spotkaniach ze sławną pisarką czyli z sobą i występami w telewizji. Ciocia jest przykładem, że z pisania książek i poradników można żyć na wysokim poziomie pod warunkiem, że umie się podpisywać umowy z właściwymi wydawnictwami.
Napisałam o ciociobabci aby poetki, poeci, pisarze nie tracili nadziei przy pierwszym podejściu mailowym.
Marku do trzech razy sztuka!
Na pewno udało mi się wlać w Ciebie całe wiadro otuchy, bo najważniejszy jest dobrze dobrany przykład, w tym wypadku osobista ciocia.
17 lutego, 2009 o 17:35
iza, nieważne czy poezja czy tylko zja, a może samo poe.
najciekawsza jest struktura wydawnictwa i i jego wewnętrzna mechanika.
zwróć uwagę, że pani sekretarka zdecydowała nie tylko w kwestii druku, ale także przesądziła o moim dalszym losie. skazała mnie na śmierć. przeciez wyraźnie jej napisałem, że chciałbym nagrodę, że robie to dla nagrody. i że ona, najniższym z możliwych nakładów pracy, może mnie ocalić od choroby głodowej.
czy ja wymagałem, aby ona, jako człowiek rzuciała się za mną w ogień, gdyby mój dom płonął? czy pisałem jej o płomieniach, które trawią już futrynę i zaraz przyjdzie mi spopieleć? nie, ja ją prosiłem o zwykły – nawet nie jakiś specjalnie dobry – ale zwykły uczynek: żeby wydrukowała tekst.
„nie możemy panu pomóc” – pojawiło się, tak jakby chodziło tu o zapytanie: czy macie szpik zgodny z moją grupą krwi? bo tu chodzi o przezczep i życie.
teraz sekretarki decydują o losach nowych norwidów.
nie zdołałem się przepchać chociaż do sekretarza redakcji. rozpykała mnie sekretara. wstyd, wstyd. chociaż, może to teraz takie uczone damy robią kawę w wydawnictwach
17 lutego, 2009 o 18:55
Marku, pani sekretarka nie przejęła się Twoim losem z prostej przyczyny, jesteś dla niej mailem, nie osobą. Nie byłeś polecony, nie masz nazwiska gwarantującego zysk wydawnictwu.
Przypomnij sobie kto rządzi na uczelniach, w urzędach państwowych? biuralistki, sekretarki i to od ich kaprysu zależy czy przekażą informację dalej.
I popełniłeś podstawowy błąd nowicjusza, nie sprawdziłeś kim jest pani Agnieszka Femiak i dlatego Twoje listy nie mogły na niej zrobić wrażenia.
A wystarczyło napisać listy w stylu augustiańskim i odmieniać dobro przez wszystkie przypadki.
Czy wiesz, że tak potraktowała Ciebie absolwentka teologii i biblistyki Uniwersytetu Kardynała Wyszyńskiego? i śpiewaczka uduchowionych pieśni gospel?. Teraz wiesz.
Norwida odkrył po latach prawnik i minister kultury, a nie sekretarka.
17 lutego, 2009 o 21:04
iza, nie posądzaj mnie o szkolne błędy.
nie uważam, by chrześcijanin – o ile jest prawdziwy – nie wzruszył się, gdy ja sam płakałem pisząc ostatniego majla.
liczyłem, że wiara, którą nosi w sercu owa zacna dama jest pierwszego sortu, że tryska z najczystszego źródła. cóż to jest 30 stron druku w porównaniu z wiecznością? iza, powiedz sama.
17 lutego, 2009 o 21:39
być może w kolejnym teście, powinieneś Marku przywdziać powszechnie znaną tożsamość literacką – i zgłosić tę samą prośbę ;)
17 lutego, 2009 o 21:51
dla chrześcijanina misericordia to imperatyw. Dzięki bezinteresownej pomocy bliźniemu, człowiek czuje ” radość, pokój, uprzejmość, dobroć, wierność, łagodność, opanowanie.” (upewniłam się o imperatywie pomocy drugiej osobie przeglądając portal ewangeliczny dla chrześcijan i stąd zaczerpnęłam stosowny cytat)
Marku sytuacja pani Agnieszki nie jest wesoła. Wystarczy przypomnieć sobie piekło opisane przez Dantego. Zastanawiam sie czy miejsce pani sekretarki jest w trzecim czy w czwartym kręgu. Trzeci jest dla tych co nigdy nie podzielili się z głodnym, potrzebującym, a czwarty dla egoistów. Oba kręgi są straszne: w trzecim lodowate zimno, a w czwartym gotowanie w smole.
Jest jeszcze promyk nadziei dla pani Agnieszki. Może śpiewaczka gospel pomodliła się za Ciebie pieśnią. Nie wiem jednak czy modlitewny śpiew mieści się w założeniach misericordii i czy wystarczy aby nie smażyć się w piekle.
17 lutego, 2009 o 22:17
właśnie przemku, masz rację – powinienem był być miłoszem. obawiałem się jednak, że w redakcjach mogą wiedzieć, że miłosz nie zyje.
kiedyś zrobiliśmy numer z popperem. był szał na poppera w latach 90. no i wymyśliłem, że przetłumaczymy teks z „denkstosse” poppera, podpiszemy go innym naziwskiem i wyślemy do kilku redakcji uczonych. oczywiście redakcje odmówiły, uzasadniły odmowę zbytnią literackością artykułu, który miał być przecież naukowy.
kapujesz: zero przypisu i te sprawy, całkowicie nie po polsku, nie po naukowemu.
izka, tu nie o miłosierdzie się rozchodzi, ale o człowieczeństwo. przecież nie jest się w korporacji dzień i noc. a jezeli jest się, to lasciate ogni speranza!!!!
17 lutego, 2009 o 22:43
dotarliśmy do science ficton, czyli do opowiadania „Impostor” Philipa K. Dicka i nakręconego na podstawie opowiadania filmu „Test na człowieczeństwo”. Bohater w pewnym momencie sam nie wie kim jest, czy na pewno jest człowiekiem. Dick pisze o tym, że postęp techniczny stanowi zagrożenie dla ludzi.
Marku być może używanie nowych narzędzi biurowych, w tym wypadku komputera, odczłowiecza panie sekretarki.
18 lutego, 2009 o 8:35
coś jest na rzeczy z tym odczłowieczeniem. pierwsze dwa listy od sekretarki były identyczne, wysłane niejako z automatu. ta sama forma: „szanowny panie…. z poważaniem”. człowieczeństwo pojawiało się stopniowo, kiedy sekretarka odchodziła od schematu „korespondencji seryjnej”. zupełnie ludzka, aż prawie naga jako istota myśląca objawiła się kiedy oderawała się od schematu biura, od formalizmu zawartego w „szanowny panie…z poważaniem” – moim zdaniem człowieczeństwo pojawiło się wówczas, gdy pani sekretarka postanowiła być nieludzka: „przykro….etc.”
18 lutego, 2009 o 9:01
ja nie dostrzegam w odpowiedziach pani sekretarki śladów człowieczeństwa – człowiek to przecież przede wszystkim istota obdarzona poczuciem humoru ;)
18 lutego, 2009 o 9:13
człowieczeństwo schowane za liczbą mnogą? „nie możemy pomóc”
Jak zwykle bezpieczna formułka, rozmywająca brak jednostkowego czynu.
Żeby chociaż był dopisek: „będę się za Pana modliła”. Nawet takiego bezkosztowego chrześcijańskiego gestu tu brak.
Marku, pani sekretarka zapomniała już o twoim mailu i usunęła twoje prośby.
Dzisiaj od rana wysyła z automatu negatywne odpowiedzi innym twórcom z nagłówkiem Szanowny Panie, Szanowna Pani, a wieczorem na próbie chóru gospel będzie sławić imię Stwórcy, bo do tego jest predysponowana.
Marku jedynie na Twoim blogu jest ślad korespondencji w liczbie mnogiej.
18 lutego, 2009 o 9:37
O właśnie! Człowiek tym się wyróznia w królestwie zwierząt, że ma poczucie humoru. aż się plesssnerowskie „vom lachen und weinen” przypomnina.
jednak nie sądzę, żeby pani sekretarka nie miała poczucia humoru. ona zwyczajnie ciężko tyra na stanowisku sekretarki – a przecież nie po to kończyła fakultety u wyszyńskiego, nie poto przemodliła się przez całe studia, żeby teraz robić kawę, czy ustalać terminy spotkań pana prezesa w notesiku.
emocje muszą gdzieś znaleźć swoje ujście i znajdują: w braku poczucia humoru.
i tu pozwole sobie na dowód odwrotny:
każdy człowiek jeżeli jest człowiekiem ma brak poczucia humoru. brak poczucia humoru wyróznia człowieka spośród nie tyle zwierząt, co spośród inncyh ludzi.
iza, mnie też dziwiła ta forma liczby mnogiej, którą posłużyła się poani sekretarka, odmawiając mi pomocy. „nie możemy” – na poczatku sądziłem, że to klasyczny pluralist maiestatis, ale po namysle sądzę, że pani sekretarka chciała odciążyć trochę swoje sumienie z wyrzutu sumienia.
kategoria „my” pozwala na upłynnienie odpowiedzielności, wyrzutów sumienia, forsy i czego tylko zaprafgniesz.
napisałaś kiedy wiersz o liczbie pojedyńczej i mnogiej. pamietasz.
18 lutego, 2009 o 15:29
Bardzo dobrze, że Marek taki wątek dał. Jak słusznie Przemek określił to, jako test, trzeba też oddać Markowi cześć za bohaterstwo, koszty własne (kawiarenka).
Ja w ciągu mojego długiego życia miałam cały czas kontakt tylko z urzędem niskiego szczebla. Taki czynownik przecież, jak i też i dzisiaj, od razu za niesubordynację wylatuje z pracy i może w niej pełnić najwyżej rolę sprzątaczki, i to tylko po znajomościach, bo nawet rola sprzątaczki w budżetówce to los wygrany.
Namaszczeni artyści ściśle zawsze współpracowali z urzędami, można się przypatrzeć, jaki stosunek urzędniczki mają np. do poety Jacka Dehnela (patrz wątek mojego męża w rozmowie z Jackiem Dehnelem na moim blogu). Albo charakterystyczne wejście tu na blogu Radosława Kobierskiego, który jako swój sukces życiowy podaje druk we wszystkich śląskich periodykach sponsorowanych przez państwo. I niszowe Studium! Też coś! Może jeszcze undergroundowe!
Pamiętacie wątek jurodiwego, który na swoim blogu napiętnował cytatami grafomanów, którzy ośmielają się słać wiersze do poważnych konkursów? I słuszny sprzeciw Macieja Kaczki? Przecież chodzi tylko o to, by te papierzyska, a nie maile słać na okrągło, znaczki kupować, ledwo zipiącą Polską Pocztę wspomagać i na tej, a nie innej podstawie występować po dotacje, nic nieniosące periodyki drukować, miernoty promować, i tak w kółko, a heroiczną pracą się zasłaniać A i równocześnie uświetni się kilku dawniej reżimowych, dzisiaj dyżurnych artystów, bo i po co sobie innymi głowę zawracać, są grzeczni, układni, Winiarski napisze, co trzeba i tak to hula.
Marku ten kij w mrowisko to tylko zapałka, którą mrówki zaraz do budowy gniazda wykorzystają, bo fajnie się Ciebie czyta, i pośmiać się można i za darmo się przy komputerze rozerwać w urzędniczej nudzie, a potem dawaj do pracy.
Więc nie oskarżajmy urzędniczki o nieruchawy beton. Właśnie się w kułak śmieją.
18 lutego, 2009 o 18:41
Marku mój wiersz „liczba pojedyncza” wywołał burzę, mnóstwo wpisów a w konsewencji nazwanie mnie trolem.
Zatracanie własnego ja i chowanie się za bezpieczną liczbą mnogą jest obecnie bardzo popularne, ponieważ pozwala na rozmycie odpowiedzialności, pozwala na brak samodzielności. A przecież życie każdego człowieka kręci się wokół własnego „ja” i czas sie z tym pogodzić i umieć wykorzystać.
25 lutego, 2009 o 19:49
Ktoś ma chyba problem z samooceną, dodatkowo objawy psychozy maniakalno- depresyjnej. Czas do lekarza- byle szybciej…
Zanim bezduszni ludzie i ten okrótny świat bez reszty was pochłonie…
Artyści z księżyca,..
25 lutego, 2009 o 19:51
człowieku obódź się…nie jesteś sam na świecie- to co napisaliście nie jest nawet żałosne…