.
PODCZAS PRAC NAD KSIĄŻKĄ AUTOR KORZYSTAŁ ZE STYPENDIUM
MINISTERSTWA KULTURY I DZIEDZICTWA NARODOWEGO
ŚRODKI Z FUNDUSZU PROMOCJI TWÓRCZOŚCI ten oto paraliżujący dopisek, znany wszystkim z ostatniego dzieła poetki Podgórnik, w środowisku literackim podobnie jak Biuro Literackie – zyskał status logo. Czytelnik otrzaskany w najnowszej poezji polskiej wie, że kiedy na ostatniej stronie tomiku zobaczy powyższą notkę, musi odpowiednio zareagować.
A mianowicie: podwinąć nogawkę spodni tak by odsłonić kolanko a następnie przyklęknąć na utwardzonej, chropowatej powierzchni (asfalt, zwietrzały beton. Od biedy można rozsypać groch na przemysłowej posadzce EMPIKU). Gdy nierówności zaczną wpijać się w kolana, gdy okruchy kwarcu zaczną przebijać naskórek wówczas należy się zjednoczyć w cierpieniu z poetą, który na samą myśl o pisaniu zaczyna cierpieć jeżeli nie za miliony to na pewno za wszystkich mieszkańców swojego bloku. W celu zintensyfikowania uczucia cierpienia, aby mieć pewność, że jest ono autentyczne należy dla pewności poszurać kolanem. Kiedy zmieni się już w krwawą papkę, w której będzie prześwitywała kość stawu można zawyć z bólu. Będzie to głos cierpienia towarzyszący ministrowi, który przeczytał ciepły jeszcze tomik, wydany dzięki jego dotacji. Można sobie przebić pierś nożykiem do papieru, by jeszcze bardziej zawyć. Wówczas skowyt ów będzie równał się bólom maieutycznym kultury, która urodziła ministerialnie dotowane dzieło.
Komplikacja rytuału celebracji dzieł dotowanych jest bezpośrednim dowodem na to, że każdy z tomików zawierających inwokację do ministra jest dziełem ważnym i zasługuje na uwagę.
Z tego powodu każdy Polak żywy lub martwy powinien zapoznać się z tomikiem Adama Zdrodowskiego pt. Jesień Zuzanny.
Jesień Zuzanny to literacki odpowiednik książeczki do nauki języka obcego. Elementarz w stylu kultowego już Anfang und Fortschritt z słoniem na okładce. Pierwszym tekstem, a dokładniej pierwszym tytułem: Étranges sont leurs vtements poeta Zdrodowski dostarczył materialnego dowodu odpowiedniemu Ministrowi, który odpalił cześć składek podatników, by dzieło ujrzało światło dzienne, że resortowe stypendium nie zostało przechlane, przećpane, przejebane itp. Poeta Zdrodowski za przekazane mu fundusze kupił zestaw oddechowy SITA do nauki języków obcych. Kupując tzw. pakiet polskiego europosła czyli zestaw trzech kursów: angielskiego, niemieckiego i francuskiego Adam Zdrodowski zaoszczędził na korepetycjach. Relaksując się, trenując sekretną technikę oddechu w międzyczasie zapamiętując 10.000 słów / godzinę Zdrodowski najpierw nauczył się francuskiego. I jak na prawdziwego poetę przystało, nie chce zabierać swojej wiedzy do grobu, ale dzielić się ze światem. A dzielił się będzie w ten oto sposób:
…
Je veux te dire n’importe quoi,
ça sera peut-tre un quelque chose,
deux trucs triviaux en une seule fois.
Quelqu’un m’a dit (mais je le crois
pas) que la vie sur Mars était en rose.
Je veux te dire n’importe quoi,
j’aimerais qu’on parle de quoi que ce soit
au lieu de parler d’une chose grandiose.
Deux bagatelles en une seule fois;
tu veux t’cacher, quelqu’un te voit
(et c’est cet homme qui cause
et cause). Je veux te dire n’importe quoi,
j’ai juste une heure, j’en voudrais trois
ou quatre; j’ai besoin d’une petite pause.
Je veux te dire n’importe quoi.
…
[nic]
przydałoby się w tym momencie coś napisać o tekście. Ale z francuszcyzny to umiem i tylko fonetycznie powiedzieć: żetę.
Adam Zdrodowski świadom ograniczeń większości polskich czytelników proponujesz szybki kurs języka francuskiego. Oto fragment konspektu zajęć z nauki francuskiego:
Noc jest nieprzebrana.
La lune est une calebasse pâle
(Odbija się w wodach kanału).
On se voit bientôt
Sous la lune – une calebasse pâle,
Co wgryzie się w twoją szyję.
On se voit bientôt,
Gdzie ton nadają nerwy i krew.
Wgryzie się w twoją szyję,
Un homme au chapeau noir,
Gdzie ton nadają nerwy i krew,
Sous un pont tout neuf.
Un homme au chapeau noir
Odbija się w wodach kanału.
Sous un pont tout neuf
Noc jest nieprzebrana.
[Une vieille inuite avec un vagin
au lieu du traîneau]
Zanim się zorientowałem, że Zdrodowski zaproponował interlinearny przekład jako środek dydaktyczny w nauce języka dokonałem własnej translacji obcojęzycznych fragmentów. Oto moja propozycja:
La lune est une calebasse pâle
lalunia jest cała na palu
On se voit bientôt
On mówi dobrze jej tak
Sous la lune – une calebasse pâle
sos z laluni za chwilę przypalę
On se voit bientôt
On mówi dobrze jej tak
Un homme au chapeau noir
w domu mam czapkę z norek
Sous un pont tout neuf.
sos trzeba zrobić od nowa
Un homme au chapeau noir
w domu mam czapkę z norek
Sous un pont tout neuf
sos muszę zrobić od nowa.
Wniosek jest jeden. Muszę poprcować na znajomościa jezyka, lub posilić się tzw. sławną dehnelowską pogłębioną rybką albo przedłużonym szczupakiem tudzież poszerzonym karasiem.
Adam Zdrodowski oprócz francuskiego zna także angielski. Powyższy tekst przedstawił także w wersji dla grupy anglojęzycznej poziom podstawowy. Oto tekst:
The night is boundless.
Księżyc jest bladą tykwą
Reflected in the waters of the canal.
Zaraz się spotkamy
Pod księżycem – bladą tykwą
(Jt’ll bite into your neck).
Zaraz się spotkamy,
Where blood and nerves set the tone.
He’ll bite into your neck,
Ten mężczyzna w czarnym kapeluszu,
Where blood and nerves set the tone,
Pod całkiem nowym mostem.
Mężczyzna w czarnym kapeluszu
Is reflected in the waters of the canal.
Pod całkiem nowym mostem
The night is boundless.
[Old Inuit Woman with Vagina
Instead of Sleighs]
I jak wyżej, także na tym tekście chciałem przetestowac swoje lingwistyczne zdolności. Potłumaczyłem sobie:
The night is boundless.
W nocy słychać bębny
Reflected in the waters of the canal.
Reflektor w wodzie na CANAL+
(Jt’ll bite into your neck).
(ugryź mnie w nerkę)
Where blood and nerves set the tone.
Nerwy i krew razem ważą tonę
He’ll bite into your neck,
Ugryź mnie w nerkę
Where blood and nerves set the tone,
Nerwy i krew razem ważą tonę
Is reflected in the waters of the canal.
Reflektor w wodzie na CANAL+
The night is boundless.
W nocy słychać bębny.
Abstrahując od własnych kompetencji lingwistycznych, jakości moich translacji itp. itd., w tomiku Adama Zdrodowskiego Jesień Zuzanny warto zwrócić na archetyp dropsa.
Drops to taka zielona miętówka, którą odwijało się z papierka i ssało zanim wynaleziono Mentosy. Zdrodowski jako poeta w bardzo odkrywczy sposób wykorzystuje motyw zielonkawego cuksa o charakterystycznym smaku mocnej mięty. Oto przykłady:
drops dead
[sestyna]
Motyw zabitego dropsa wymaga niebywałych kompetencji interpretacyjncyh, których nie posiadam. Z tego powodu przejdę do kolejnego kontekstu występowania tego archetypu w poezji Zdrodowskiego.
zwinne jak cytrynowy drops
[sestyna]
Jak wyżej.
Raindrops dancing
[sestyna]
drops
[sestyna]
Tu tylko Jakub Winiarski, stosując swoje najbardziej tajne z tajnych technik hermeneutycznych może pomóc. Pomoc Winiarskiego będzie też niezbędna w trakcie prób dekonstrukcji znaczenia archetypu dropsa w tekście: Najjesienniej. W tym wierszu z dropsem dzieje się coś niebywałego drops wchodzi w syntezę twórczą z zespołem Feel. Zdrodowski pisze:
Drops fell
[najjesienniej]
Jest też taka możliwość, że coś mi się pomyliło. Z języków obcych to ja znam tylko język swojej dziewczyny, jej mamusi, jej babci, jej teściowej, jej bratowej oraz córki jej brata (która skonczyła 18 lat).
1 lipca, 2009 o 19:34
Marku tomik poety stypendysty z nominacją na pomnik dziedzictwa, to nic innego niz kultowy dialog ze „Stawki większej niż życie”
„-W Paryżu najlepsze kasztany są na placu Pigalle”
-„Zuzanna lubi je tylko jesienią”
Wiersze są juz tylko pretekstem.
1 lipca, 2009 o 23:01
ten przykład z tajnego szyfru J23, który Izo podałaś, to idealnie by pasował do tu wcześniej omówionego przez Marka tomu wierszy Krzysztofa Jaworskiego Drżące przyjemności:
(…) Ja przyjaźniłem się z Darkiem Foksem (1966- ), jego błyskotliwa
korespondencja z lat 1991-1992 ograniczyła się jedynie do streszczenia
4 odcinków Stawki większej niż życie”.(…)
[Homage to Maria Konopnicka]
co wcale nie oznacza, że i tu nie jest zasadny.
Podziwiam, jak to Marek dzielnie wybrnął z tej trudnej sytuacji pisania o poezji Adama Zdrodowskiego. Poradził sobie nawet chyba lepiej, niż Krzysztof Siwczyk z prezentacją poezji Macieja Meleckiego. Każda jak widać nieznajomość procentuje. Idealnie wtedy można pisać o dzisiejszej poezji. W wypadku Siwczyka filozofii, w wypadku Trojanowskiego języka francuskiego.
Tomik mnie tak zirytował, że chyba już przed północą nic o nim nie napiszę, prześpię sprawę, może mi do rana przejdzie.
2 lipca, 2009 o 6:51
Ewo, próbowałam znaleźć coś atrakcyjnego w tomiku „Jesień Zuzanny”, abym nie czuła się oszukana. To także z moich podatków Adam Zdrodowski otrzymał stypendium na przyszłą chwałę kultury.
Dobrze, że chociaż tytuł dzieła z czymś kultowym skojarzył mi się.
2 lipca, 2009 o 7:03
a mi się podoba to, jak Zdrodowski przestaje panowac nad swoim dropsem.
„drops” w tomiku Jesień Zuzanny z gry słów i znaczeń wymyka się, by przejśc w smieszność, która zdominuje cały tomik.
czy wyobrażasz sobie jakiegoś czytelnika, który przeczytawszy moją analizę „archetypu dropsa” w poezji Adama Zdrodowskiego, nie uśmiechnie się w trakcie lektury multilingwistycznych eksperymentów poety?
2 lipca, 2009 o 7:56
>Iza
Nie podoba nam się Izo? A innym sie podoba. Tak czytam w wywiadzie z autorem:
(…)Julia Fiedorczuk w ostatniej części swojego cyklu „Czytanie dla przyjemności. propos Jesieni Zuzanny” napisała: „Adam Zdrodowski pisze śliczne wiersze. Mało? Kto tak uważa, niech spróbuje napisać ładniejsze”. Jak czuje się autor 2 książek poetyckich, którego wiersze tak skomplementowano?
(autor, przyp mój:) Fragment, który cytujesz, bardzo mi się podoba. Lubię słowo „śliczny” i bardzo mi miło, że ten przymiotnik może odnosić się do moich wierszy. Sądzę też, że Julia Fiedorczuk bardzo ładnie unieważnia ewentualne roszczenia tych, którzy chcieliby, aby wiersz czegoś nas uczył, coś komentował, aby opisywał tę biedną nie przedstawioną rzeczywistość i zabierał głos we wszystkich ważnych sprawach. (…)
Adam Zdrodowski jest sztandarowym przykładem polskiego życia intelektualnego, gdzie tłumacz się utożsamia z tym którego tłumaczy lektor czytający książkę ( np. Ksawery Jasieński), czy aktor odgrywający rolę. Polskie nabzdyczenie i puszenie nie ma miary.
I teraz mamy trzydziestoletniego tłumacza, doktoranta Uniwersytetu Warszawskiego, który tłumaczy poezję i równolegle pisze swoje kawałki. I wszystko w śmiertelnej powadze i aprobacie szanownych naukowców od języka. Poczytaj Izo na BL wywiady z autorem. To wszystko na poważnie!
Zdrodowski z całą odwagą nuworysza przenosi na polski, zapóźniony grunt, pod nasze polskie strzechy francuską finezję grupy literackiej OuLiPo sprzed pół wieku i Firbanka. I nikogo to nie dziwi, że żyjemy już zupełnie gdzie indziej i że jest Internet, że są takie czasy, że już nie można wygrywać tych rzeczy, ponieważ mamy dostęp. Ponieważ każdy, kto chce, może sobie to wszystko czytać. W PRlu można było, ponieważ tylko literatom dworskim umożliwiano dostęp i oni szpanowali przed tymi, którzy nic nie wiedzieli, ponieważ nie mogli. Dzisiaj ci co nie wiedzą, którzy podziwiają awansem, wystawiają tylko o sobie świadectwo. Ignorantów, zapuszczonych intelektualnie tumanów i leni.
Nie robi tego Adam Zdrodowski jak Boy-Żeleński, który nie pisał polskiego ” W poszukiwaniu straconego czasu”, tylko pisał Słówka.
Niepojęte.
Zdrodowskiego nie da się czytać, nie wolno go czytać. Powinno się dać go na indeks ksiąg zakazanych. Uważam, że specjalnie Polska powinna mieć taki indeks dla własnego bezpieczeństwa. Bo jak widzę, Zdrodowski się rozsmakował w tym procederze, dał wprawdzie okazję Markowi, by taki fajny tekst o nim napisał, ale nie warta skórka za wyprawkę. Ponieważ w morzu zachwytów i zachęt, Zdrojewski, nie będąc artystą, zachowuje się jak polski ojciec rodziny katolickiej. Jest bardzo ambitny. Co rok to prorok.
2 lipca, 2009 o 8:23
> Marek
Drops, to myślę, wypadek przy pracy. Zabicie dropsa jest jedynie niezamierzoną sytuacją liryczną, bo z tego, co czytam nigdy poeta na taką zbrodnię by się nie porwał.
(…)Wiersze tęskniące i budzące tęsknotę za poezją „mówiącą językami”. (…)
napisał o tych wierszach Tomasz Fijałkowski. Czy Ty Marku wiesz, jak wygląda msza św. u zielonoświątkowców?
Tam nie wolno, jak mówią językami, doszukiwać sie sensu. Na tym polega ten rytuał.
Jeśli Ty z tych wierszy robisz prawdziwą poezję to robisz to morderczo. Mordujesz dropsa.
2 lipca, 2009 o 12:43
Marku, od swoich ostatnich kilku uwag mam kilka nowych uwag.
Pierwsza dotyczy „pisiorka”. Otóż strasznie się rozegzaltowałeś słowami Dehnela, widząc w tym słowie „pisiorek” jego rzekomo głębokie zaangażowanie emocjonalne w tegoż „pisiorka” niesterczącym pisiorkowatym desygnacie, znaczy się w twojej genitalnej fotce (bo to nie jest, sam przyznaj, fuckfotka; zresztą gdyby to była fuckfotka to Dehnel zapewne nazwałby jej desygnat, tym razem bezuwiądły i po męsku zskórkowany, najpewniej „pisiorem”). A to dlatego, że „pisiorek” jest nie tylko słowem pogardliwym, co słowem, za pomocą którego zwalcza się w sobie pewne drżące przyjemności. Złotodeszczowe. Etymologia bowiem „pisiorka” wywodzi się, podobnie jak słowa „pisuar”, od pissu. Szczania, odjulania, odpryskania. Tego szczególnego, bo na czyjąś twarz lub klatę. I właśnie ponieważ obok słowa „pisiorek” Dehnel w swoim komentarzu powiedział coś również o rybie, to tym samym ewidentnie jego emocje wówczas krążyły nie wokół twojego „pisiorka”, lecz wokół pewnych mokrych, zapewne skrytych i zwalczanych, perwesji. I tylko ta zbieżność, widoku twojego „klejnotu” i doświadczeń związanych z wilgotnością, sprawiła, że akurat twoje genitalium określił „pisiorkiem”. Niepotrzebnie się zatem rozegzaltowałeś. Właściwie nawet to twoja egzaltacja, pisiorkogzaltacja, wprowadziła nas, czytelników komentarza Dehnela, na fałszywy manowcowy trop. I tym samym odwróciła naszą uwagę od intymniejszych jej źródeł.
Druga uwaga dotyczy kasy. Kiedyś Maryla Rodowicz śpiewała „kasa seks”. Ty Marku ciągle nam tu śpiewasz „kasa poezja”. Mam jednak pewne wątpliwości. Raz – ilościowe, bo Marku, czy ty się w ogóle orientujesz może ile kasy idzie na poetów, recenzentów, krytyków, ile oni tak naprawdę z tego wszyscy mają. Pytam, bo słychać tu raczej coś wręcz przeciwnego, że bieda, że jałmużna, że ochłapizm, a nie żadna tam kasa. Że żyć z tego nie idzie.
A dwa – ideologiczne. Marku, ja bowiem tam kiedyś, przy okazji czytania o św. Teresie z Avila i przeglądania fuckfoteczek, doznałem olśnienia i wyjawiłem światu wielką prawdę o tym, że
„literatura nie powinna podlegać krytyce jako sektor gospodarki dający miejsca pracy”.
A to dlatego tak napisałem, że było bezrobocie. Że trzeba przecież z czegoś dać ludziom żyć, choćby i z literatury. Z punktu widzenia godpodarki, gospadarka jest po to, żeby ludzie mieli z czego żyć. A więc żeby mieli pracę. Nieważne czy ktoś to czyta, czy to ma sens artystyczny czy nie, ważne żeby czlowiek miał robotę i trochę grosza, co by nie żebrał i nie przymierał głodem. Literatura jako sektor gospodarki, dający miejsca pracy, to wyższy wymiar humanitaryzmu. Zwłaszcza wobec zwiększającej się wydajnoości pracy. Świat potrzebuje ograniczoną ilość fachowców, producentów. Co zatem mają robić ludzie skoro nie mogą być piekarzami? Otóż tworzy się wówczas jakąś nadstrukturę, pośredników, ludzi zarabiających na dostępie. Na czymś czego by mogło wcale nie być, ale jest, bo jest miliardy niepotrzebnych ludzi, ale żywych i zmuszonych żyć. Tak to rozumiałem. Literaturę jako sektor gospodarki potrzebny, żeby mogła żyć jakaś tam grupa ludzi z nadwyżki populacyjnej. Tymczasem ty głosisz zupełnie inną tezę. Koniec literatury jako sektoru gospodarki. I tu właśnie mam wątpliwości. Że atakujesz naszą polską, zmuszoną żyć przez takie a nie inne warunki populacyjno-społeczne, Pracopezję :)))
2 lipca, 2009 o 13:02
ps.
A jak mi nie wierzysz Marku, co znaczy po polsku „piss”, to zapytaj o to naszego Adama Zdrodowskiego, poetę przysięgłego :))))
2 lipca, 2009 o 16:20
> Roman Knap
wiem, że komentarz do Marka, ale dodam tylko, że ten blog nie wydaje mi się blogiem rozrachunkowym i rozliczeniowym materialnie, ja w każdym razie nie mam takiej intencji i myślę, że też i takiej nie ma Marek, nie wiemy, jakie są prawdziwe podziały i rozliczenia państwowej kasy, a sztuka musi być dotowana. I nie wierzę, by były to takie małe pieniądze, ponieważ każdej władzy zależy zawsze na artystach i na sportowcach.
Dzisiejsze komunikaty ministerialne zapowiadają jakąś rewolucję, artyści coś na ten temat wypowiadają publicznie, ale przecież nie jesteśmy kompetentni w tej sprawie i nie chcemy, bgyć, ja w każdym razie nie chcę. Mnie interesują inne rzeczy. I jak ja piszę, żeby dać na indeks Zdrojewskiego, to przecież przesadzam i piszę to w przenośni, ponieważ wolność tworzenia musi być i ma być. Tylko jak tak dalej pójdzie, to wszystko zostanie zapchane i zatkane, wszelkie kanały i krwiobieg kultury zostanie zahamowany, nikt tego procesu nie powstrzyma.
I tak już trudno się w tej mnogości rozeznać. Ja w każdym razie to wszystko czytam, Iza zdaje się już spuchła.
2 lipca, 2009 o 18:52
romek, kiedys pisałem o micie utrzymywania się z pisania. prawdopodobnie jedyną jednostka, która utrzymuje się tylko z pisania we współczesnym świecie literackim jest Jakub Winiarski, który swoje „recenzje i omówienia” wciska gdzie popadnie. niech za 1 sztukę weźmie 100 zł, to od samego Wiśniewskiego z RED-a ma coś koło 2000 zł kwartalnie. do tego dochodzi Fantastyka – tutaj pewnie kasuje więcej za sztukę niż w RED, ale za to nie drukują w takiej ilości. zakładam zatem: 1000 zł / mc.
nieszuflada odpadła. w związku z tym cotygodniowy datek wpływający na konto od Fundacji Literatury w Internecie też poszedł się jebać. Przyjmuje jednak, że Jakub Winiarski miesięcznie kasuje za swoje teksty jakieś 2000 netto.
skoro ja się żywię i żyję za 498 zł netto miesięcznie, to Winiarski musi zyc jak król za swoje dwa klocki.
co do anatomii mojego penisa – tutaj nic nie moge powiedzieć. nie posiadam wiedzy eksperckiej. powinieneś porozmawiać z kimś, kto się zna, kto ze specjalistyczną finezją i gracją lakonicznie zarazem apodyktycznie stwierdza: „pisiorek w uwiądzie”
mi pozostaje powiedzieć tylko:
mrrrrrrrr
3 lipca, 2009 o 14:49
A nie myślałeś, żeby wydawać antyantologie, antytomiki? Opatrzone dosadnym komentarzem?
3 lipca, 2009 o 15:12
nie, nie. szkoda czasu na głupoty.
zresztą wszystko co napiszę, będę publikował tylko i wyłącznie w internecie. to jest taka moja zasada, element strukturalny pomysłu, który sobie wymysliłem.
przemek, a ty kiedy wydasz swoje wiersze? wiesz pewnie, że każde wydawnictwo wydrukuje twoje teksty o ile je wyslesz. wiesz, a mimo to nie wysyłasz. dlaczego?
3 lipca, 2009 o 18:45
Nie chcę. Po pierwsze wiersz jest formą istotnej ze sobą rozmowy, a takiej nie prowadzi się w ramach „tomików”, „książeczek”. Każdy wiersz jest ważką rozmową, ważnym opisem rzeczywistości. Co najważniejsze – wiersz jest kadrem, ramką ze zdjęciem stanu umysłu lub rzeki, jaką jest rzeczywistość. Jest czymś bardzo maleńkim wobec świata, ale mimo tej maleńkości na piszącym ciąży bycza odpowiedzialność za jakość tejże drobiny.
Takie rozumienie wiersza narzuca daleko idące ograniczenie na formę jego prezentacji, a nawet istnienia. Skoro wiersz jest rozmową, a rozmowa ma być istotna, to nie może być jednowymiarowa. Skoro w książce chcielibyśmy zamieścić zbiór rozmów, to każdy kadr powinien dawać szansę dostrzeżenia sfotografowanego fragmentu rzeczywistości w innym świetle, niekoniecznie rzeczywistym – wszystko zależy od siły kreacji osób (niekiedy w tym samym ciele) uczestniczących w rozmowie.
Takiego rozumienia wierszowania nie da się zrealizować w „tomiku”. Pisanie wierszy jest aktem w procesie przemian osobowości i arbitralne wyznaczenie ram przemiany, tak, aby wyznaczały książkę jest niemożliwe. Lub książka nie dokumentuje żadnej ważkiej przemiany, jedynie opisuje coś, co z równym powodzeniem opisałby osobisty dzienniczek.
To główna przyczyna tego, że nie chcę wydawać. Akt wydania na papierze jest aktem całkowicie wtórnym do aktu tworzenia opisu, nie mówiąc o akcie tworzenia życia lub choćby: iluzji. To, co mnie interesuje to przemiana życia i postrzegania, a także tworzenia. Prezentacja niechże temu towarzyszy, ale powinna się dziać przy okazji zmierzania do celu, a nie być celem sama w sobie.
Drugą przyczyną jest to, że nie widzę dziś w wydawnictwach takiej percepcji wierszowania. Wręcz przeciwnie, widzę tępą, urzędniczą hałastrę, która pragnie wyróżnić się medialnie tępym, powielarnym i całkowicie wymiennym zapisem własnego odbioru rzeczywistości, „własnego” w sensie bardzo monicznego, nieuświadomionego rozumienia Się. Ani tu przemiany, ani rozmowy o niej, ani wiwisekcji, ani szału – mnóstwo za to strumienia świadomości, a dokładniej – strumienia banału.
W czymś takim nie chcę uczestniczyć. Odcinam się kulturowo i towarzysko. Nagrody literackie przyznawane przez grona kancelistów literackim sekretarzom (z małymi wyjątkami), peany pisane bełkotliwym, pozbawionym intelektualnej godności językiem przez naczelników z wydziału krytyki, spędy gotyckich półgłąbów, z dredami i cienkim piwem wsłuchujących się nabożnie w wydumane i wydukane wersety po domach kultury od Szczecinka po Wałbrzych – to wszystko odarte jest z elementarnego poszanowania kultury myśli i słowa. Elementarnego w tym sensie, że ogromna większość uczestników tej hucpy nie zadało sobie pytania – czy mam sobie, innym coś do powiedzenia? A przecież udzieleniu jedynej możliwej w tym gremium odpowiedzi: NIE, powinno towarzyszyć zamknięcie wieszczej jadaczki. Tymczasem, w zupełnym zacietrzewieniu nieciekawych ego, pada odpowiedź TAK. Spójrz jak nieciekawe muszą to być osobowości, że po dumnym TAK nie zauważają, iż żeby wydać muszą jeszcze wkręcić się w koterię. Gdybyż to TAK miało wartość TAK, nie byłoby potrzeby lizania jaj podstarzałym jurorom, żeby przyznali laur, wydali, napisali pochwalną recenzję.
Więc z tych dwóch powodów długo nie będę wydawać, a jeśli kiedyś wydam, to samodzielnie, w formie pdfu do ściągnięcia z netu za zero złotych. Wierszami się nie handluje.
3 lipca, 2009 o 19:03
ja mam trochę inną wizję tego, czym jest wiersz.
dla mnie wiersz jest zdarzeniem intymnym. czymś, co się przytrafia, co się zdarza. i tak jak każde zdarzenie intymne: czasami jest udane, czasami nie. wstydziłeś się kiedyś przed dziewczyną? kiedy było już po? nie miałeś erekcji? spłoszyłeś się czymś, jej smiałością na przykład?
własnie o takim nieudaniu myslę w kontekscie wiersza.
ale zdarzenia intymne to zdarzenia jednorazowe, wyjątkowe – tak jak wyjątkowe byc może przypadkowy seks z przypadkową dziewczyną, przypadkowego wieczoru, w przypadkowych krzakach w trakcie przypadkowej dyskoteki na której sie przypadkowo znalazłeś. takie rzeczy – mimo przypadkowości – są istotne. podobnie ma się z wierszami.
przykład tekstów pierwszych: każdy, kto pisze, napisał kiedyś swój tekst pierwszy. ale każdy, kto mimo upływu lat nie przestał pisać i dalej pisze, kiedy czyta swój tekst pierwszy odczuwa jakiś wstyd. człowiek się wstydzi naiwności, niedojrzałości. mówi sobie: ale głupi byłem, ale to naiwne, ale to proste – ale tekst pierwszy jest taki jak tekst ostatni, jak kazdy tekst inny – jest zdarzeniem, który się zdarza.
na zdarzenia się czeka. czasami w zniecierpliwieniu człowiek chce uprzedzić zdarzenia przyszłe. wybiega do przodu. stara się, forsuje, pragnie czegoś, chce. ale w wierszach chcenie, siła, pragnienia są zawsze widoczne. ludzie natychmiast potrafią to zdiagnozować, nazywajac to sztucznością. diagnozuja: bo w wiekszości przypadków chcą, starają się, silą się w życiu zawodowym, codziennym, prywatnym, od święta itp. – widzą w sztuczności własną sztuczność. dlatego bezbłędnie ja diagnozują.
ale w kwestii druku:
internet daje wszystkie możliwości i nie daje żadnych. to jest ryzyko, które podejmuje. każdy może się przyłączyc do netbandy. każdy może zaryzykować.
publikacje konwencjonalne nie maja w sobie żadnego elementu zaskoczenia. jest NIKE, Nobel itp. A dla takich ludzi jak ja nagrody będą dopiero musieli wymysleć.
3 lipca, 2009 o 20:16
jest takie powiedzenie, że facet w życiu dziwi się dwa razy: pierwszy raz, kiedy nie może drugi raz i drugi raz, kiedy nie może po raz pierwszy. mam swoje lata, więc i ja zdziwiłem się dwa razy w życiu ;). wstydziłem się, a jakże.
z pewnością masz rację, co do wstydu i sztuczności. napisałem wiele sztucznych wierszy. jedyną zaletą ich powstania było uświadomienie sobie emocji i motywacji intelektualnych, które wiodą do sztucznego zapisu. pojawienie się sztucznego myślenia, sztucznego wiersza jest nieuniknione, albowiem nie sposób całkowicie wyzbyć się troski o własny wizerunek. ale czasem, czasem się to udaje.
to przywiodło mnie jakiś czas temu do przekonania, że naprawdę dobrych wierszy wierszopis pisze w życiu niewiele: dwadzieścia, może pięćdziesiąt. reszta jest mniej lub bardziej niezgrabna lub przekoncypowana.
ale uważam również, że dojrzałość prowadzi do słabych wierszy i wiotkich myśli. bez naiwności i zgody na porażkę, bez zwiewnego wymknięcia się finalnego wiersza oczekiwaniu twórcy nawet celnie postawione pytania i zawieszenia płęty, znakomite obrazy wiodą ledwie do morałów lub myślowych popisów ujętych w formę.
nie sposób uciec przed tym za każdym razem. nie należy się bać takich wierszy, nie należy ich także poprawiać. świat jest ogromny, może lepiej się przewietrzyć, przeżyć i za dzień, rok, dziesięć lat spróbować napisać wiersz następny – może pozbawiony sztuczności.
najlepsze wiersze piszą się same, w minutę, bez względu na miejsce, okoliczności. one są, ich narodzin nie trzeba wymuszać stalówką.
sumując to, co powiedziałem wcześniej i teraz: nie widzę wielkiego ryzyka dla twórcy w tym, że jego wiersze pozostaną lub znikną. ryzykiem twórcy jest powstanie wiersza, nie jego dłuższe lub krótsze trwanie w kulturowej świadomości.
3 lipca, 2009 o 21:04
i widzisz, jest wstyd, wstydziłeś się. każdy sie wstydził, każdy kto raz żył w raju, każdy, komu dano mózg wyposazony w funkcję myślenia.
po wstydzie poznaje się człowieka, bo tylko człowiek jest w stanie sie zawstydzić i dopiero wstydząc się staje się człowiekiem.
wstyd ma zawsze związek z poznaniem. poznajesz. widzisz cipę. smakujesz ją po raz pierwszy w życiu, wąchasz, dotykasz. wstydzisz się. i na drugi dzień nie potrafisz dziewczynie spojrzeć w oczy. wstydzisz się tego, że tak bardzo poznawałeś, że byłeś takim dezieckiem, takim ciekawskim dzieckiem, które nigdy wczesniej wilgotnej cipy na oczy nie widziało. ale ty mówisz:
„jestem zaprawiony jebaka, nic mnie nie zdziwi” – oszukujesz siebie, świat zewnętrzny – bo chcesz być dobry, dobry w przyswajaniu kobiecości, dobry w erekcji, dobry w pisaniu wierszy. i żeby być dobrym jesteś gotów powiedzieć wszystko, włącznie z tym: „nie jestem dobry w pisaniu wierszy” – o ile zajdzie taka potrzeba.
i widzisz, w tej rzeczywistości, pogmatwaniu człowiek z zewnątrz zdany jest tylko na instynkt. na wiedzę, którą dziedziczy się w świadomości genetycznej: na wiedzę o energii, której trzeba uzyć, by wprawić w ruch siekierę tak, by świnia uderzona jej obuchem padła najpierw na przednie kolana a później cała pogążyła się w śmiertelnych konwulsjach
3 lipca, 2009 o 21:08
Wiersz istnieje przed napisaniem wiersza.
Jego krystaliczność i czystość zależy tylko od zapisu. Ten, kto zapisuje, jest albo dobrym albo złym przewodnikiem. Nie ma innych wierszy. Są tylko te wiersze pierwotne. Źle usłyszane wiersze nie istnieją.
3 lipca, 2009 o 21:31
widzisz, poznawania nie wstydzę się tak jak niepoznawania. najlepszym przykładem jest fizyczny strach i agresja – jest wstydem unikać tego doświadczenia, nie: doświadczać.
sferze seksualnej, nawet w niepowodzeniach, choć wstyd towarzyszył, nie był tak korzenny jak ten właśnie związany z unikaniem przełamania strachu, unikaniem poddania się szałowi agresji.
jest faktem, że traktuję życie jak konstrukt z iluzji i iluzji chcę wierzyć. poruszanie się w tak wykreowanym świecie trochę przypomina ścieżki i gesty boga kolejek piko. solidna erekcja, dobry wiersz utwierdzają zasadność takiej kreacji. ich brak wcale jednak jej nie unieważnia, co najwyżej modyfikuje zestaw użytych w celu stworzenia osobistej iluzji przedmiotów i podmiotów.
oczywiście, że tu dochodzimy do granicy, miejsca, w którym muszę się opowiedzieć co rozumiem przez fakt i kreację. w kontekście tego, czego chciałby wymagać ode mnie bóg mojej iluzji „dobry wiersz” to zaledwie kreacyjka, a to co mam do napisania i powiedzenia – fakcik.
co przecież poczułeś zabijając świnię.