PoliszFikszyn (2)

12 listopada, 2007 by

Po pierwszej nocy na wsi Dżak poczuł się jakby lepiej. Świeże powietrze, pianie koguta, zapach siana z siennika, na którym spał natchnęło go niezwykłym optymizmem. Wstał, ubrał się i zaczął się szykować do porannej toalety. Jako że nie było w izbie kranu z bieżącą wodą, ani nawet miednicy, postanowił wyjść na dwór, by umyć się przy studni, która była na podwórzu. Z poddasza do sieni prowadziły kręte schody. Kiedy po nich schodził jego nozdrza przyjemnie łechtał zapach jajecznicy z kiełbasą i cebulką smażonej na maśle. Pomyślał wówczas:
– Pewnie dla mnie.
Jednak najpierw, zanim uda się na śniadanie, chciał umyć zęby. Wyszedłszy na zewnątrz jego oczom ukazał się sielski krajobraz chłopskiej zagrody. Między kurami hasał beztrosko kundel Fafik, który obszczekiwał właśnie konie przy korycie z wodą. W rogu podwórza stał wóz drabiniasty, przygotowany do zwożenia siana, na środku podwórza była studnia z piaskowca. Opędzając kury, który najwyraźniej przywykłe do widoku człowieka, dziobały go w nogawki, Dżak zbliżył się do studni. Nie bez trudu ściągnął z niej drewniana pokrywę i zaglądnął do środka.
Wówczas stało się coś dziwnego. Całkowicie zamurowany oglądał swoje odbicie w lustrze wody, by po chwili odskoczyć od studni wystraszony. Zlany zimnym potem, chwyciwszy się za czoło bezsilnie opadł na ziemię mamrocząc:
– Mam pryszcza, mam pryszcza, mam pryszcza.
Całej scenie przyglądała się brzydka, piegowata i na dodatek ruda dziewczyna. Była to córka gospodarzy. Podeszła ona do skulonego i rozpłakanego Dżaka, który w pozycji embrionalnej leżał na środku podwórza, dotknęła delikatnie pukla jego włosów i sepleniąc powiedziała:
– Ceść, co tu robis? Cemu tak lezys na ziemi? Tu są kuze kupki i moze ci sie coś psykleić.
Dżak błyskawicznie ocknął się. Świadomość, że do którejś z części jego ciała może być właśnie w tej chwili przyklejona kurza kupa zadziałała na niego mobilizująco. Zarwał się na nogi i zaczął oglądać to ręce, to koszulkę, to spodnie.
– O! Tu mas psyklejoną kupkę zachichotał rudzielec, wskazując na pośladki Dżaka.
Nie chcąc brudzić rąk Dżak powiedział:
– To weź mi to wyczyść po czym odwrócił się do niej tyłem.
Dziewczynka uklękła na dwa kolana, objęła Dżaka w pasie i zaczęła zlizywać wilgotną plamę ze spodni. Skonfundowany Dżak zapytał:
– Co ty wyprawiasz?
– Slizuję kupę odparł rudzielec i dodał Jestem znaną lizodupcynią, lubię się podlizywać, zwłaszcza ludziom z miasta.
– Trochę godności kobieto! wykrzyknął Dżak i wyrwał się z jej objęć. Nie to, żeby mu się nie podobało owo podlizywanie, ale dlatego, że jeszcze w tym czasie był w pełni przekonany, że istnieje coś takiego, co się nazywa godnością. Ruda brzydula, cały czas pozostając na klęczkach zaczęła płakać. Dżakowi zrobiło się żal smarkuli. Podszedł do niej, odgarnął jej rude włosy z piegowatej twarzy i powiedział:
– Już dobrze, nie becz.
– Ty nie rozumies sepleniła przez łzy dziewczyna Ja chcę się podlizywać, muse się podlizywać, lizanie dup wselkich to moje pseznaczenie!
– Skoro tak mówisz, to masz.
Dżak odwrócił się ponownie do dziewczyny, by ta dokończyła dzieło. Wiedział bowiem, że nie można bez konsekwencji wystąpić przeciwko przeznaczeniu, nawet gdy te nie było jego udziałem. Pełen zrozumienia dla losów jednostkowych stał cierpliwie. Postanowił nawet ściągnąć spodnie i slipki, by nie stawać na drodze do pełni szczęścia tego rudzielca, którego spotkał na swojej drodze życia. Samo lizodupstwo trwał dobry kwadrans. Dżak, o ile na początku czuł pewien dysonans między wartościami, które wyniósł z domu, a rzeczywistością spod znaku lizodupków, teraz czuł tylko błogą przyjemność. Ciepłe uczucie, mające swoje źródło w ciepłym zakończeniu języka, utrwaliło się na zawsze w jego psychice. Pomyślał sobie wówczas:
– Jak bardzo wartościowi są ci wszyscy, którzy mi się podlizują. Od tej pory będę się tylko takimi ludźmi otaczał. To takie przyjemne.
Z tej egzystencjalnej refleksji wydobył go głos rudzielca:
– Skońcyłam.
Rudzielec ocierając usta wstał z klęczek i wielkimi, naiwnymi oczami z widocznym usatysfakcjonowaniem spoglądał na Dżaka.
– A jak ty się właściwie nazywasz? zapytał Dżak.
– Jestem Andronia de Prowincja odparła.
– Serio? zapytał jakby z niedowierzaniem Dżak.
– No.
Dżak zasmucił się na chwilę. Znał bowiem źródłosłów jej imienia. Był prymusem, a z polaka już od podstawówki miał same piątki, a później po reformie stopni, to tylko same szóstki nawet, gdy musiał je wyprosić u nauczycieli. Wiedział zatem, że rzeczownik andronia wywodzi się od słowa: androny. Oczywiście zignorował kontekst grecki, kierując się sensem współczesnym narzuconym przez uzus społeczny, w którym wyraz androny funkcjonował w związku frazeologicznym: pleść androny. Postanowił jednak nie mówić o tym dziewczynie, u której na twarzy ciągle była widoczna satysfakcja ze skutecznego podlizania się. Zagadnął zatem o nazwisko i o to, co go najbardziej frapowało, a mianowicie o łącznik: de.
Dziewczyna zaczęła opowiadać, o tym jak to ludzie na prowincji lubią prowincję i dlaczego to właśnie uwielbienie znalazło wyraz w jej nazwisku. Opowiedziała także o łączniku: de.
Z tej całej pogawędki Dżak zrozumiał tylko, że przywilej związany z łącznikiem de związany jest z pewnym stanem urodzenia, który właściwy jest dla hrabiów, margrabiów i innych szlachetnie urodzonych. Tak mu się to spodobało, że postanowił od tego czasu sam udawać hrabiego. Pomyślał:
– Szlachcianki nie mogą podlizywać się osobą niskiego stanu. Muszę zatem mieć coś w sobie z hrabiego, zatem jestem hrabią!
I taką oto drogą, prostego sylogizmu, Dżak obwołał się hrabią. Postanowił o tym jednak póki co milczeć.
Ale wracając do zdarzenia z rudzielcem. Po ablucji rectalnej Dżak zapomniał na jakiś czas o pryszczu na czole. Za pomniał także o higienie jamy ustnej i umyciu pach. Poczuł się głodny. Przypomniał sobie ten zapach jajecznicy, który łechtał jego nozdrza, gdy schodził z poddasza. Pożegnał się z Andronią i udał się z powrotem do domu na śniadanie.
Gdy wszedł do kuchni zastał w niej gospodarzy, którzy minionego wieczoru udzielili mu gościny. Starsza pani krzątała się przy garnkach, stojących na rozgrzanej płycie pieca, gospodarz zaś odkrajał grubą pajdę wiejskiego kołacza.
– Co jest na śniadanie? zapytał Dżak.
Gospodarz spojrzał przez chwilę na niego i powiedział:
– To co widzisz, suchy chleb.
– A co do chleba?
– Nic odparł gospodarz wracając do rytuału podziału kołacza na grube pajdy.
Dżak poczuł się por raz kolejny oszukany przez polskich chłopów. Co więcej, był wręcz zaszokowany sposobem gościny, jaki zaoferowała mu jego, daleka ale jednak, rodzina.
– Sami zjedli jajecznicę z kiełbasą i cebulą, a dla mnie zostawili suchy chleb. Tego im nigdy, przenigdy w życiu, ale to prze prze prze prze przenigdy nie wybaczę przysiągł sobie w duchu. Obrażony, bez żadnego słowa wyszedł z kuchni.
– Ufff odsapnął gospodarz.
– Ufff – zawtórowała mu gospodyni.

Jak to latem zwykle bywa, dzień na wsi był piękny. Wiejski krajobraz pozwolił Dżakowi na chwilę zapomnieć o pustym żołądku. Zawiązawszy sznurowadła w trampkach na dwie kokardki, postanowił wyruszyć w nieznane. Gdy tak sobie szedł polną ścieżką, cały czas czujnie rozglądał się na boki, bał się jednej rzeczy, a mianowicie tej rozchełstanej dziewki, którą kiedyś widział na obrazie Chełmońskiego. Pamiętał jak dziś, gdy z wycieczką klasową wybrał się do muzeum i pani wychowawczyni kazała oglądać obraz Babie lato. Było to już po tym feralnym seansie, po którym wraz z Adamskim szczerze znienawidził obwisłe kobiece piersi. Pamiętał tylko uścisk dłoni jego przyjaciela, który wówczas dzielnie stał przy nim, gdy zmuszony był oglądać grubą chłopkę rozciągniętą w blejtramie.
Prześladowany potencjalną możliwością spotkania takiego babsztyla, na którymś z wiejskich poletek, szedł Dżak cały czas przed siebie. Po jakimś czasie dała o sobie znać fizjologia. Pusty żołądek zaczął domagać się pokarmu. Dżak, jako że był chłopcem z miasta nagle przeflancownym na wieś, nie potrafił nie tylko upolować dzika, ale nawet złapać jaszczurki, którą mógłby zgrilować i zjeść. Usiadł zatem na skraju rowu i zaczął z utęsknieniem wspominać grube pajdy chleba, które odkrajał gospodarz. Kiedy lecąca ślinka zaczęła wypełniać niebezpiecznie rów, dosięgając prawie jego stóp, otrząsnął się.
– Myśl, myśl, nie poddawaj się powtarzał pod nosem musisz przeżyć, musisz żyć nie dla siebie, ale dla świata!
Zaczął chaotycznie chodzić w kółko szukając wśród traw choćby jednego soczystego źdźbła, które byłoby jadalne. Nie znalazł jednak żadnej rośliny, która wyglądem przypominałaby marchewkę albo rabarbar, który mama przynosiła z ryneczku do domu. Nie poddawał się jednak. Postanowił się skoncentrować. Skupiał się tak przez kilka minut aż tu nagle poczuł dziwne ciepło na sobie i usłyszał głos:
– Dżak, Dżak!
Dżak zaczął rozglądać się dookoła. Nie widział jednak nikogo, kto mógłby go wołać. Jednak po chwili znowu usłyszał:
– Dżak! Dżak!
– Kim jesteś?! zawołał zdezorientowany.
– To ja, Dżak! odpowiedział głos.
– Jaki ja? Kim jesteś? zapytał spanikowany Dżak, ciągle nerwowo próbując zidentyfikować źródło tego głosu.
– Dżak, to ja Czesław!
– Ale jaki Czesław, nie znam żadnego Czesława! wykrzyknął Dżak.
– Miłosz odpowiedział głos i kontynuował:
– Teraz wrócisz do siebie Dżak, wrócisz do domu, do miasta. Usiądziesz przy biurku i napiszesz jeden wiersz, drugi wiersz i trzeci. Później wyślesz je na konkurs im. Kościotrupków i dostaniesz nagrodę. Staniesz się wieszczem Dżak.
– Ale ja nie chcę być wieszczem krzyczał Dżak histerycznie.
– Dżak, Dżak powtarzał głos nie uciekniesz przed swoim własnym losem.

Niczym opętany Dżak biegł z powrotem do domu. Tylko chwilę zajęło mu spakowanie rzeczy. Konserwy tyrolskie postanowił zjeść w pociągu. Właściwie to nawet nie czuł już głodu. Kiedy siedział w przedziale stukot lokomotywy nie był w stanie zagłuszyć dudniących w jego głowie słów:
– Staniesz się wieszczem, staniesz się wieszczem.

Kategoria: Bez kategorii | 1 Komentarz »

Komentarze 1

  1. TRB:

    ja bym jeszcze raz powtórzył to „staniesz się wieszczem” w ten sposób: „sta niesz się wie szczem”. Będzie się zgadzało z rytmem stukotu pociągu i podkreślało oszołomienie spowodowane konstatacją wizji zostania wieszczem :)

Chcesz dodać coś od siebie? Musisz, kurwa, musisz!? Bo się udusisz? Wena cię gniecie? Wszystkie wpisy mogą zostać przeze mnie ocenzurowane, zmodyfikowane, zmienione a w najlepszym razie - skasowane. Jak ci to nie odpowiada, to niżej znajdziesz poradę, co zrobić

I po jakiego wała klikasz: "dodaj komentarz"? Nie rozumiesz co to znaczy: "załóż sobie stronkę i tam pisz a stąd wypierdalaj"?