Jest niedzielne popołudnie. Od wczesnych godzin porannych otwarte są lokale wyborcze, w których, w towarzystwie komisji i mężów zaufania, mógłbym wypełnić kilka blankiecików by następnie wrzucić je do urny, pomalowaną w barwy narodowe, spełniając tym samym swój obowiązek obywatelski. Jednak ja swoją decyzje już podjąłem. Całą niedzielę spędzę w domu. Na wybory nie pójdę. A dlaczego? Z jednego powodu: nie znoszę być mobilizowany.
Termin mobilizacja wywodzi się z języka wojny. Mobilizacja oznacza bezkrytyczne, irracjonalne zorganizowanie się w formację bojową, gotową do walki, czekającą na rozkaz.
Pojęcie mobilizacji zakłada oprócz pojęcia samej walki, także pojęcie przeciwnika. Mobilizacja bowiem nie ma charakteru spekulatywnego, lecz jak najbardziej egzystencjalny. W mobilizacji, bazując na optymizmie, chodzi o skłonienie podmiotu do wykonania pewnych gestów, pewnego obrzędu, aby optymizm zmienił się w euforię. O ile sam uczucie optymizmu ma jeszcze znamiona racjonalności, tak w euforii jest już tylko furia.
Pojęcie mobilizacji już dawno przedostało się do innych dziedzin życia. Jeszcze nie tak dawno robotników w fabrykach mobilizowano do wspólnej walki na froncie budowy socjalizmu. Froncie, który musiał być ciągle poszerzany, bo imperialistyczny wróg czyhał. Mobilizowano także profesorów na katedrach. Widoczne było to zwłaszcza w 1914 r., w Niemczech. To wówczas profesorowie mobilizowali nie tylko samych siebie ale młodzież akademicką do walki na froncie pierwszej wojny (to zjawisko duchowej mobilizacji bardzo dobrze opisał i udokumentował niemiecki filozof i historyk Kurt Flasch, w książce: Die geistige Mobilmachung. Die deutsche Intellektuellen und der Erste Weltkrieg, Berlin 2000.).
O ile w ramach ustrojów antydemokratycznych zjawisko mobilizacji nie dziwi, tak w ustrojach demokratycznych nie tylko skłania do refleksji, ale musi wzbudzić protest.
Przyjmując, że ustrój demokratyczny, to taka forma, w której w oparciu o pojęcie kompromisu pogodzone zostały różne czasami nawet sprzeczne interesy różnych grup społecznych, okazuje się, że z ram tak rozumianej demokracji wykluczone zostało pojecie walki, wroga a co się z tym wiąże także pojęcie mobilizacji. W polskim rozumieniu demokratyzmu sprawa ma się zupełnie inaczej.
Sytuacja całkiem niedawna: wybory parlamentarno-prezydenckie sprzed dwóch lat. Wszystkie nagrody zgarnia PiS. Nie dlatego, że ugrupowanie to zaproponowało wyborcom odpowiednio atrakcyjny program polityczny. Kaczyńscy wygrali wybory, ponieważ związali się z dyrektorem Radio Maryja Tadeuszem Rydzykiem. Zakonnik ten określany w prasie niemieckiej także jako Königmacher (gazeta: Junge Welt, 23.08.07) posiada bardzo ważny atut polityczny, który czyni z niego łakomy kąsek dla każdego ugrupowania pod warunkiem oczywiście, że zostanie ono zaakceptowane przez Rydzyka. Tym atutem jest posłuszny elektorat. Charakteryzując fenomen elektoratu, którym steruje dyrektor Radio Maryja Tadeusz Rydzyk, wielu publicystów, a także socjologów, podkreśla, że słuchacze Radia Maryja nie mają żadnych preferencji politycznych. Dlaczego jednak ten zbiór ludzi głosuje jednolicie i karnie?
Nie ma wątpliwości, że to zasługa ojca dyrektora, który wprost wskazuje to ugrupowanie polityczne, na które należy oddać głos, które należy poprzeć, i gdyby Rydzyk miał jakikolwiek ekonomiczny czy polityczny interes w promocji np. Aleksandra Kwaśniewskiego, to także przekonałby swoich słuchaczy o tym, że Kwaśniewski właśnie się nawrócił, wyspowiadał, powrócił niczym zbłąkana wcześniej owca do stada owieczek bożych.
O politycznej sile i skuteczności ojca dyrektora, oraz o zdolności do zmobilizowania się słuchaczy Radia Maryja, świadczą nie tylko ostatnie wybory prezydencko-parlamentanre, w których popierał on PiS, ale także historia skrajnie prawicowego ugrupowania LPR. To dzięki właśnie karnemu, zmobilizowanemu przez Rydzyka elektoratowi, partia ta stała się ugrupowaniem parlamentarnym.
Znamienne jest, że w trakcie mobilizacji swych słuchaczy, Rydzyk nieustannie wskazuje wroga i odwołuje się do najwyższych wartości: jak patriotyzm, miłość boga etc.. Takie uczucia one są w stanie wyzwolić określony stopień ogólnej euforii. Słuchaczki gotowe są natychmiast wcisnąć na głowy berety i pomaszerować z miejsca do lokali wyborczych. Tak właśnie skutkuje proces mobilizacji na płaszczyźnie społeczno-politycznej, jeżeli chodzi o akt głosowania.
Ta lekcja demokracji po polsku, którą udzielili Kaczyńscy w ciągu ostatnich dwóch lat nie tyle społeczeństwu, ale pozostałym ugrupowaniom politycznym, nie została zmarnowana. Platforma Obywatelska przejęła to narzędzie z warsztatu PiS-u i postanowiła wykorzystać w obecnej kampanii wyborczej. O debacie Kwaśniewski-Tusk można dużo napisać choć już wiele napisano jednak moim zdaniem najważniejsze w niej były te apele lidera PO do społeczeństwa. Zamiast odpowiadać na pytania oponenta, często zwracał się do społeczeństwa, żeby głosować na PO, że naprawdę można coś zmienić, że Polska może być Irlandią, że…i takie tam blalalala (z podobnymi ideologicznymi apelami zwracał się do społeczeństwa Jarosław Kaczyński w debacie z Tuskiem). Taki gest w wykonaniu Tuska bardzo dramatyczny (to zacięcie w głosie, gesty rąk, spojrzenie pełne nadziei i wiary w lepszą przyszłość), miał zmobilizować. Sprawić, by na kilka dni przed wyborami ludzie zagłosowali na PO. Oczywiście nie dlatego, że PO ma świetny program, ale po to, by Kaczyńscy nie rozwalili Polski do końca (wróg jest jasno określony).
Dziennikarze także mobilizują. Każdy przecież pamięta apel Tomasz Lisa, w ostatnim wydaniu programu Co z tą Polską. Odpowiednio odliczając sekundy aby przerwy między wypowiadanymi słowami były odpowiednio długie, proszalnym tonem powiedział: Idźcie głosować. Odezwa ta nie miała na charakteru edukacyjnego, tzn. nie miała na celu uświadomienia obowiązku politycznego, jakim jest akt głosowania, Polakom. Chodziło o to, by PiS nie zdobył władzy. Zatem także i tutaj pojawiło się zjawisko mobilizacji. Działa ten sam schemat my-oni lub jak kto woli schmittiańska dychotomia: przyjaciel-wróg.
Jest niedzielny wieczór, godzina 20.01., a ja nadal siedzę w domu i nie pójdę zagłosować.
Mam genetyczny wstręt do karabinów, takim samym uczuciem darzę także mundury i nie zamierzam być mobilizowany. Demokracja polska stała się demokracją wojenną. Na scenie politycznej nie ma już opozycji są wrogowie, wrogowie, którzy w zależności od tego czy mówi to Tusk czy Kaczyński: właśnie niszczą Polskę, lub chcą powrócić do władzy by znowu Polskę niszczyć. W tym wszystkim społeczeństwo odgrywa rolę formacji, która dzieli się manichejsko: dobrzy i źli. Jedni i drudzy mają swojego wroga. Ja sam jednak nie mam żadnego wroga, jestem obywatelem, który chciałby zagłosować za, a nie przeciw. Chciałbym zostać uwiedziony programem politycznym, w którym by przedstawiono rozsądny projekt finansów, wizję rozwoju szkolnictwa, służby zdrowia etc. Nie chcę być mobilizowany do walki, ja się do walki nie nadaję.
na koniec adekwatny, jak nigdy link:
tak Niemcy rozprawili się z polityczną mobilizacją.