Czekałam na ukończenie czytania ostatniego tomiku Brzoski, który według ewangelicznego Judasza próbuje zorientować się, co się dzieje w życiu wykreowanego w wierszach podmiotu lirycznego, gdy nagle w środku nocy wyemitowano w TV Czeka na nas świat Robert Krzempka, film niedawno na Śląsku nakręcony (w całości dostępny na portalu YouTube).
Tomik Brzoski, jak i film, jest próbą sformułowania niemożliwego, toteż ze wszech miar poronioną i nieudaną.
Ale mimo wszystko są to próby pozytywne i zasługujące na pochwałę.
Jak poeta, tak i reżyser w reakcji na gąszcz śląskich komunikatów społecznych ubiera swojego bohatera w pozę rannego lisa. Prześmiewcze to i miejscami komiczne.
Niestety do tego rodzaju satyry potrzebne jest wyższe piętro spojrzenia na, co kondygnacja osiedlowego bloku jest niewystarczająca.
Gdy ukończyłam czytać tomik Wojciecha Brzoski natrętnie przyjmującego formę starotestamentowej modlitwy zastanowiłam się, na ile poeta ruszył poetycko problem Górnego Śląska, jako wspólnotowego domu, a na ile poskarżył się jedynie, że jego bohater nie ma gdzie mieszkać ze świeżo upieczoną małżonką i musi mieszkanie w familoku wynająć. I być może jedynie atrakcją tej poezji jest opis życia młodego człowieka od urodzenia bezradnego i bez szans. Bohater Brzoski – podobnie jak w filmie Krzempka, nieprzygotowany, roszczeniowy- w żądaniach adresowanych do Boga, jest nieskuteczny i śmieszny, jednak tylko częściowo odpowiada za fiasko.
Ta konstrukcja powiastek filozoficznych, począwszy od wolteriańskiego Kandyda, a powtarzająca się poprzez kolejne wieki w u utworach artystów jest tu z powodzeniem zastosowana. Krzempek stawia swojego trzydziestoletniego bohatera w sytuacji, gdy zostaje nagle losowo pozbawiony dotychczasowej stabilizacji egzystencjalnej i wyrzucony na zewnątrz w świat okrutny i nieprzychylny, w którym sobie nie daje rady. Bohater tomiku przez judasza podobnie próbuje coś w swoim życiu zainicjować, podobnie staje bezradny wobec życiowych wyzwań. Tak jakby region, w którym przyszło żyć bohaterom filmowym i poetyckim nie dawał szans.
modlitwa ze zgliszczy dedykowana, fotografikowi Michaelowi Ackermanowi mówi nie tylko o zgliszczach i fiasku związku uczuciowego młodych ludzi, którzy zamieszki we wspólnym domu, ale totalnie o rujnacji otaczającego świata. W tych modlitwach, próbujących ironicznie zawrzeć niemożność i buńczuczną pretensję, mimo wszystko jest jakieś wołanie o coś konkretnego, o skupienie się wyraźnie na czymś, a nie jak u poetów, kolegów Brzoski, rozpaczliwo-histeryczne poszukiwanie jakiejś ciekawostki, by móc napisać wiersz.
W tych wierszy oprócz socjologii samej poezji jest niewiele, ale zawsze coś. Zacytuję tu dla przykładu wiersz:
modlitwa z domu ojca
obcy wydaje się dom ojca, który uległ
przebudowie.
i nie ma w nim dziadków,
którzy przed paru laty przeprowadzili się do domu
pana, na wieki wieków.
i obcy wydaje się ogród, w którym za młodu
zrywałeś owoce z drzewa.
i w którym dziadek po wielekroć grzeszył,
w tajemnicy przed babcią paląc papierosy.
obce wydają się pokoje, strych i piwnica.
i triumfalny łuk w kuchni,
wzniesiony na cześć mamy.
obce wydają się wszelkie wejścia i wyjścia,
dawne zakamarki.
błogosławiony wydaje się dom ojca,
gdzie, w święto zmarłych,
rozmawiasz z nim jak z bratem.
Nie wiem, czy nostalgia za minionym, stereotypowa, pretensjonalna i tak pospolicie obecna na wielu blogach pragnąca swoją obecność jedynie egocentrycznie zaznaczyć w świecie, ale go broń Boże ruszyć.
I taka jest ta cała modlitwa, i taki jest Bóg, który tych modlitw wysłuchuje: marginalny, nieważny i nieistotny. Alienacja mieszkańca Śląska nie jest judaszowa, nie jest sprawcza, jest bezpowrotnie nijaka.
Przesłanie tomiku tak beznadziejne mówi czytelnikowi nie o judaszowym pokoleniu, które zdradziło. Mówi o bezprizorności uzurpatorów podpinających się pod kogoś, co coś zrobił, nieważne, czy źle czy dobrze.
Potrzeba niczajewowskich dreszczy jeszcze nie przeszywa tego tomu. Uśpienie i hibernacja poetów Górnego śląska w permanentnej, głupiej zabawie, jeszcze trwa:
(…)nie przyjął mnie pan o czasie,
albowiem rodzice ociągali się.
siedziałem za dnia na nocniku,(…)
[modlitwa z przekazu]
Ten przysłowiowy palec w nocniku dopiero czeka na odkrycie.
17 czerwca, 2009 o 14:48
ewo i znowu nie doceniłaś dzieła jak i poety. kategoria „pana” w tych tekstach jest kategorią pośrednią między kategorią z dziedziny sacrum: „ON”, która jest centralnym pojęciem poezji Agnieszki Kuciak (vode: „retardacja”) a pojęciem: „pan” wywodzącym się z samego centrum profanum. Pan w tym rozumieniu pozbawiony jest podmiotowości i jako taki odnosi się do gry w karty, która polega na wykładaniu kart od najmniejszej do największej..
„Zagrać w pana” znaczy to samo co: „zagrać w HUJA” – czyli: w „historyczny upadek japonii”
pojęcie „pana”, którego używa Brzoska jest pojęciem: do dupy (dosłownie i w przenośni). i w tym wyraża się pomostowość owej kategorii między sacrum a profanum. gdyż: Pan to ON i pan jako HUJ – jest zawsze blisko dupy, dodajmy: JEGO dupy
17 czerwca, 2009 o 15:22
Tak Marku, masz rację, ponieważ w tym tomiku do budowy wiersza zastosowana jest tylko konstrukcja modlitwy, natomiast wszystko jest obok zarówno sacrum, jak i profanum. Tzn. niczego się nie profanuje i nawet obrazoburczo ten zabieg formalny niczego nie wygrywa, ani niczemu nie dowodzi.
Tam w wierszach są wprawdzie jakieś ślady wychowania religijnego, wpływ babci, indyferencja religijna rodziców, posyłanie podmiotu lirycznego na różne katolickie wtajemniczenia i obrzędy, ale tylko dla zewnętrzności w strachu, co ludzie powiedzą.
Ale letniość nie przeszkadza bohaterowi tych wierszy, raczej jest z niej zadowolony, niż ma do niej pretensję. Szkoda, że jasno nie mówi, o co mu chodzi, gdyż poezja niekoniecznie musi być zamazana i rozmazana, jeśli nie ma mówić wprost. Szczególnie, że język tych wersów nie ma żadnych powinowactw z ozdobnością, tajemnicą mistyczną Agnieszki Kuciak. Być może dlatego, że Śląska religijność jest bardziej proletariacka z racji uprzemysłowionego regionu i automatycznie duszpasterstwo parafialne jest tutaj nastawione na język kazań bardziej konkretny i pouczający.
Nie chciałabym pisać tutaj o prywatności autorów tomików, ale się chyba nie bardzo wyłamię, jak napiszę, że Wojciech Brzoska, jak wyczytałam na blogu poety Lekszyckiego, pracuje jako KO w więzieniu.
Może to jest spowodowane lękiem przed wpływem na tę poezję codziennej pracy poety. Chociażby uwięzienie wersów w modlitwach. Wyobraź sobie swobodę wersów opisujących codzienność śląskiego więźnia, jego potrzeby seksualne i słowne.
Na YouTube jest ten film, o którym piszę. Jeśli byś go zobaczył, to moglibyśmy dać osobny wątek tylko o nim. Uważam, że jest bardzo charakterystyczny dla tematyki twórczości literackiej Śląska.
Scenariusz filmu Roberta Krzempka zwyciężył w polskiej edycji konkursu scenariuszowego Hartley-Merrill. Jest jego fabularnym debiutem reżyserskim.
17 czerwca, 2009 o 19:16
O poezji Wojciecha Brzoski wypowiadają sie licznymi recenzjami dostępnymi przede wszystkim na witrynie literackie pl. : Konrad Wojtyła, Robert Rybicki, Karol Graczyk, Rafał Derda, Karol Maliszewski, Jerzy Suchanek, Grzegorz Tomicki, Grzegorz Wysocki, Jakub Winiarski, Anna Kałuża, Piotr W. Lorkowski, Paweł Sarna, Radosław Wiśniewski, Paweł Majerski.
Wymienieni krytycy literaccy niejednokrotnie piszą, że z bogatej spuścizny tomikowej ostatni przez judasza jest najlepszy.
Z wielkich nazwisk oprócz Kierkegaarda padło jeszcze nazwisko Emila Ciorana (Grzegorz Wysocki). Reszta uważa poezję śląskiego poety, jako głos oryginalny, samoistny, sam w sobie wartościowy, a więc nieporównywalny. Większość piór skupia się na mistrzostwie w operowaniu słowem, w lapidarności mowy pisanej i celności przerzutni.
Niektórzy piszą, że Brzoska mówi o śmierci, ale bardzo mgliście, inni podkreślają wybitną znajomość przez poetę polskiego sportu.
Pisząc mój judaszowy tekst, który nie miał na celu ani podglądanie poezji na Górnym Śląsku, ani denucjacji tego, co tu się z Bogiem na Śląsku wyprawia, dodałam swój kamyczek do wielkiej, sieciowe debaty na temat ostatniego tomiku Wojciecha Brzoski. Dodałam, ale wbrew temu nieprawdopodobnemu rezonansowi sieciowemu w porównaniu z innymi tego kalibru poetami, sprawa nie jest warta żadnych omówień, a poprzez swój postmodernistyczny wydźwięk na dwoje babka wróżyła, nie sposób dociec, czy Brzoska dostał od swojego parafialnego farosza rozgrzeszenie na spowiedzi za ten tomik, czy pochwałę na ambonie.
Wadzenie się z Bogiem to zbyt już wytarte lawiranctwo i wolałabym jednak jakieś bardziej klarowne i deklaracyjne wersy podmiotu lirycznego.
Amen.
18 czerwca, 2009 o 21:25
Myślałam, że ominę szerokim łukiem poezję przypisaną do Górnego Śląska, ale okazuje się, że Śląsk zarzucił na mnie artystyczną sieć i oplótł mnie w perfidny sposób.
Przed chwilą skończyłam rozmowę telefoniczną z fotografem z Zagłębia Ruhry.
I o co prosi fotograf?
Po pierwsze mam znależć mapy Katowic i okolicy w skali 1:20.000 w internecie, albo podać namiary na internetowe księgarnie, w których można je kupić.
Po drugie mam popytać się o dokładne adresy familioków, aby jak przyjedzie od razu pstrykał co trzeba. Najlepiej aby przy tych domach spacerowały kury. Czy aby na pewno spacerują?
Fotografowi marzą się hałdy, kopalnie, krajobraz z lat dwudziestych? Pewnie sądzi nieszczęsny, że nieczynne kopalnie na Górnym Sląsku są, jak na przykład w Essen, zamienione w muzea sztuki nowoczesnej, muzea techniki i nauki, dyskoteki, a nawet mieszkania dla artystów. A guzik!
Marzy mu się sól ziemi, która mnie odrzuca?
Zaproponowałam, że zamiast namiarów na kury, podam mu nazwiska poetów ze Śląska ( ściągę mam na blogu Marka), ale prawie się obraził, jakby wiersze były czymś poślednim w porównaniu z nostalgicznymi obrazkami rodzin górników i gdakającymi kurami.
Czy takie sielskie życie opisują poeci ze Śląska? Skąd niemiecki fotograf po trzydziestce, ma takie wyobrażenia ze skansenu?
Nawiązując do tekstu Ewy, sądzę, że Niemiec chętnie pstryknąłby fotkę poecie Brzosce na tle familoka, z kurą pod jedną pachą, z tomikiem „przez judasza” pod drugą.
I już oczami wyobraźni widzę pod zdjęciem podpis: „śląska kultura, to wiersz i kura”.
19 czerwca, 2009 o 11:33
mi także udzieliła się atmosfera śląskiej mitologii.
wczoraj zaszlachtowałem 120.kilogramową świnię. zrobiłem postępy. jakieś dwadzieścia lat temu, kiedy pierwszy raz zobaczyłem na zywo świniobicie, zemdlałem i długo później jeszcze uważałem ojca za wcielenie najdoskonalszego zła (bo to ojciec zadał cios obuchem siekiery).
wczoraj, stojąc okrakiem nad oswojonym świniakiem (karmiony i hodowany z troską, oswoił się) i trzymając w górze siekierę skierowaną obuchem w dół miałem wątpliwości. ale im więcej ich było, tym szybciej chciałem się ich pozbyć. dlatego wieczorem nie dziwiłem się, kiedy oglądałem wygotowaną kość czaszki (z głowizny zrobiłem salceson – bez uszu, te dałem psu), z prostokątnym wklęśnieciem na czole o głębokości około dwóch- trzech milimetrów, które powstało po zadaniu ciosu.
lekkie opory miałem też jak wbijałem nóż w szyję trzęsącej się świni. ale kiedy z przeciętej tętnicy szyjnej chlusnęła krew, i kiedy zacząłem ją łapac do garnka na kaszankę i kiedy musiałem cały czas ją mieszać (najlepiej miesza się dłonią) – w tym momencie świnia przestała być dla mnie istotą zywą. od tej chwili była już dla mnie przedmiotem. jej ciało przestało drgać.
uprzedmiotowiłem ją tak, jak uprzedmiotowiane są ofiary wszystkich systemów wielkich idei. zrobiłem to, żeby móc ją zjeść. a zjadał ją będę jutro, na wielkim grilu.
będę jadł ogórki małosolne, świeżynkę, smalec, kiełbasy (szynki i boczki muszą się jeszcze zamarynować). będę pił destylat z jabłek, z winogron, ze śliwek. a w międzyczasie na wiellkim, dwumetrowym grilu (podobnie jak kiełbasa, okgórki, wódka itp., także gril jest własnej roboty) będzie się grilowała świnia.
przy stole ani razu nie wspomnę o wierszykach, o poezji, o filozofii, o książkach. przy stole będę się śmiał i mam nadzieję, że jedyną osobą, której nie będzie do śmiechu w tej sytuacji zostanie uprzedmiotowiona świnia podana w świeżynce, w smalcu, w gorącej jeszcze od jałowcowego dymu kiełbasie, i w tym, co upiecze się na grilu.
19 czerwca, 2009 o 17:39
wielki wpis
19 czerwca, 2009 o 21:21
>Iza
Nie mogłam się wcześniej odezwać i nie wiem, czy sprawa fotografa z Zagłębia Ruhry aktualna. Polecam Szyb Wilson zaadoptowany na galerię można w sieci pooglądać, ale na żywo robi o wiele większe wrażenie, w holu głównym jest piękne oświetlenie dzięki gigantycznym oknom. Galeria Kronika w Bytomiu oprowadza po industrialnych zabytkach Górnego Śląska, ma takie w swoim programie edukacyjne działania.
Ale to są wszystko sprawy raczej turystyki a nie sztuki, artysta musi sam odkrywać prawdziwy Śląsk i go przeobrażać.
Nie wiem Izo, czy da się uciec od Śląska, ominąć. Wielu artystów jest stąd, nawet jak się do tego oficjalnie nie przyznają, mieszkają w innym miejscu świta. Możemy pisać o poetach nieszuflady, o poetach rynsztoka, i o poetach śląskich, i wszystkie podziały przecież biorą w łeb. Zło polega na tworzeniu koterii, zespołów wspierających się, a z drugiej strony inaczej się nie da, nikt nikogo już nie dopuści do głosu w pojedynkę, co może było możliwe wiek temu, teraz już nie.
Gdy czytałam w majowej lampie recenzję z sieciowej powieści tajnej polski Melancholia Marty Syrwid to dziwiłam się, po co ona powstała.
Chyba jest to jedyna negatywna recenzja w historii tego pisma. Niewiele czytałam, piszę chyba ale to co przeczytałam to tam były same zachwyty. Nie mam pojęcia do czego służy takim chłopak do bicia jak tajna, ale widać, czemuś służy, skoro tak efemeryczną twórczość tam się opisuje i napiętnuje. Wniosek stąd tylko jeden, że albo tworzymy w kupie, albo walimy w tych, którzy do kupy chcą się za wszelką cenę przyłączyć, a niewiele mogą dać. A musi być zawsze jakaś sprawiedliwość w dawaniu i braniu. W tej śląskiej poezji ta równowaga jest zachowana. Poeci są najczęściej redaktorami pism, które drukują poetów z innych części polski i tak ta feudalna wymiana dóbr się w świecie kultury rozwija. Nie twórczość, ale wymiana.
> marek
Po przeczytaniu Petera Singera Wyzwolenie zwierząt zaczęłam mieć mdłości w hipermarketach przechodząc obok stoisk z mięsem. Tam jest też taki podobny opis, tylko kurzej fermy. On uważa, że etycznie wystarczy nie jeść, wtedy nie zastanawiamy się ani nad upodmiotowieniem, ani nad traktowaniem podmiotowo.
Ja nie jem mięsa, ale czy to ma znaczenie. Nawet jak przestanę pisać wiersze, czy to ma znaczenie. Czy, jak tu piszemy na blogu, ma znaczenie. Właśnie piszę post o klejonym poecie śląskim, Robercie Rybickim, ale czy to ma znaczenie.
19 czerwca, 2009 o 21:36
robaczki małe, robaczki duże? – estetyka zależna od skali obiektu lub zdolności rozdzielczych obserwatora (jakoś nikomu nie żal bakterii, ani dużych, ani urodziwych).
istota ludzka jest z urodzenia mordercą, gdyby hipermarkety nie zaspokajały głodu już po tygodniu widzielibyśmy sceny żywcem z piekła na środku ulic, w najbielsze południe
19 czerwca, 2009 o 22:57
No ja Marek nie mogłem opędzić się tutaj w związku z tytułem bloga od tego wspomnienia ze świnioniobicia w dzieciństwie – właśnie garnek na krew a potem najlepsza na świecie kaszanka. I oto znak ziścił się.
Po co szlachtujesz te wszystkie tomiki, skoro mógłbyś się na blogu rozsiąść jak przy stole i zamiast o wierszykach – snuć swoją opowieść.
20 czerwca, 2009 o 7:36
Bo to jest tak jarmoirze, jak napisał przemek – nie wiążą mnie żadne zasady świata literackiego, żadne z jego ograniczeń, dlatego zażynam, morduję jak chcę, kiedy chcę i kogo chcę. Na pytanie dlaczego to robię, mam kilka odpowiedzi:
– lubię przyglądać się dygocącym nóżkom szlachtowanych literatów
– lubię analizować konsystencję literackiej krwi między opuszkami palców
– (nie wiem czy słowo: „lubię” jest tu adekwatne. chodzi raczej o ciekawość.)
– lubię oglądać ze swojej perspektywy literackie stado, jako ospałą masę, która czasami jest w stanie wykrzesać z siebie odrobinę energii. wówczas niektóre osobniki rzucają się akcie desperacji na rzeźnika w nadziei, że uda się odgryźć rękę wraz z nożem, który służy do spuszczania krwi.
oczywiście jest też w tym wszystkim, oprócz ciekawości, jakis rodzaj pychy – oto wielki szlachthoff, ryczące świnie, chaos gówna a nad tym wszytkim ja – pan ubrany cały na biało
20 czerwca, 2009 o 7:45
Uważam, że to zwykła demagogia mówić, że trzeba tak postępować, ponieważ natura jest złą, ponieważ jak nie ja, to ktoś inny. W PRL-u to było tak pospolite, że jak ostatnio spotkałam się po wznowionych kontaktach sieciowych z naszej klasy z kolegą, który był stroną napadającą w kopalni Wujek a mój brat wtedy rannych wynosił, to on w dalszym ciągu swoje. Jak nie my, to zrobiliby to inni, o wiele gorzej, bo okrutniej.
W czasie, gdy mięso był na kartki oddawałam całe przydziały tym, którym było za mało. Nigdy nie stałam w kolejce. Gdy jechałam na wieś z dziećmi i sąsiedzi bili tę swoją wyhodowaną w jednym z domowych pokojów świnię, to na całą wieś dla mnie padał cień, ja się nie mogłam zupełnie podziać w tej wsi. Mimo, że tylko o tym wiedziałam. To chyba tak, jak było przechodzenie pod murami żydowskiego getta w czasie wojny.
Peter Singer bardzo przekonywująco pisze o nierobieniu. Naprawdę nie trzeba tego robić. Nie jem mięsa i już. Czytam tomiki, ale ich nie jem, bo są trujące.
21 czerwca, 2009 o 7:09
Ewo, dziękuję, tłumaczę moją nowo nabytą wiedzę o familokach.
Nie wiem czy powinnam napisać, że w tych miejscach fotografowi mogą nie tylko zniknąć aparaty, ale także może poczuć na własnej skórze: słowną wojnę polsko-niemiecką, a może i zostac pobity jako potomek wroga.
Link do szybu znalazłam.
Niech sam się przekona, niech poczuje wpływ kultury ze Sląska, tego przecież pożąda.
Czytam o chlewikach. nie ma wzmianki o kurnikach. Nie wiem skąd on wytrzasnął kury. Myli mu się wieś z miastem i tyle.
21 czerwca, 2009 o 7:58
To jest Izo źle postawione pytanie, tak mniej więcej te, jak na niedoczytanych o tej piosence, czy aby niesie jakąś poezje, czy wręcz przeciwnie. Jedna niesie, inna nie. Nie da się uogólnić. Moja koleżanka po krakowskiej ASP mieszka w Mikołowie i ma kury. Ale ona mieszka w willi.
Świat, o który pyta Niemiec nie istnieje. Stereotypy nie istnieją. Gdy konserwowaliśmy poniemieckie klatki chodowe w Bytomiu mozaiki secesyjne dawnych niemieckich właścicieli słuszne pytania pod naszym adresem, kiedy wyremontują dach, bo im przecieka, a my tu jakąś kosztowną estetykę uprawiamy były od mieszkających tam Cyganów.
Jak miałam pracownię na parterze na moim osiedlu na parapecie magnetofon, który mi ukradli i dałam w jego miejsce karteczkę, by zwrócili chociaż kasetę, bo to powieść była, książka mówiona to zwrócili, położyli na parapecie kasetę. A sąsiadujemy z nastraszą dzielnicą Katowic, z familokami. Tam mieszkają najprzyjemniejsi na świecie ludzie pijacy, bezrobotni, bezprizorni. Jak mi wpadł pies pod samochód, to tylko oni mi go zawieli do weterynarza na wózku, żaden samochód się nie zatrzymał, a pies mi się wykrwawiał.
Na Śląsku jest jak wszędzie. Tu się niesamowicie wygodnie mieszka. Jest biblioteka jedna z najlepszych w Europie, doskonała komunikacja, drogi rowerowe w Katowicach. Ale w innych miastach robi się tak jak w dzisiejszej Hawanie odnawia się kawałek rynku, a resztę olewa.
Jest taka fasadowość potiomkinowska.
21 czerwca, 2009 o 9:13
Ewo, w niemieckich familokach w Essen Margarethenhöhe mieszkają artyści. Jest bardzo długa kolejka chętnych do zameldowania się w tym miejscu. Zasadnicza różnica polega na tym, że Margarethenhöhe jest zarządzana przez fundację Małgorzaty Krupp, która od początku zajmowała się budynkami. Nie jest to miejsce niczyje, jest zadbane i o znacznie wyższym standardzie niż polskie familoki.
ps
tam panuje magia i sielski prowincjonalny nastrój.
Znam familoki w Essen, w Katowicach ostatni raz byłam w ósmej klasie. Wycieczka tygodniowa ze zwiedzaniem, była formą nagrody za wiedzę. Przez tydzień mieszkałam z innymi wybrancami, w bursie górniczej szkoły zawodowej i natychałam się Sląskiem. Od tego czasu soli ziemi unikam.
Ale może w tym roku z niemieckim fotografem poznam inną atmosferę Śląska. Kto wie.
O lumpenproletariacie nie chcę sie teraz rozpisywać. To historia na n-tematów.
Nie pozna się asocjalnej grupy, jeżeli nie poprzebywa się z nią całodobowo przez dłuższy okres czasu.
Co najwyżej zauważyć można cepelię, otoczkę tzw. prostych zasad.
21 czerwca, 2009 o 10:20
To zapraszam! Nie ma to jak samemu się przekonać! Nie wiem Izo ile masz lat i kiedy ta ósma klasa była, ale tu się bardzo na oczach wszystko zmienia.
Też znam wypielęgnowane niemieckie miasteczka.