S Z Y C O W N I K ŚLĄSKI, aktualny blog osobisty Pawła Lekszyckiego poczytałam dla spokoju sumienia, gdyż tomik, który chcę tutaj omówić dotyczy twórczości artysty sprzed dziesięciu lat i miałam nadzieję, że ten start poetycki podziałał na artystę rozwojowo.
Oczywiście odwiedzając sieciowy blog nigdy nie zabrnęłabym dobrowolnie w cudzą rodzinę, chrzest, problemy ojcostwa, wywiązywania się z obowiązków coniedzielnego uczestniczenia we mszy świętej autora omawianego tomiku, ani bym pewnie i też tomiku nigdy nie przeczytała, gdybym tutaj blogowo nie postanowiła zbadać fenomenu tak obfitej boskiej ingerencji w Czarny Śląsk, gdzie bociek przyniósł na te ziemie tak wiele talentów poetyckich.
Ponieważ blog poety Pawła Lekszyckiego zajmuje się głównie problemami Górnika i Cracovii, a ja o tych sprawach pojęcia nie mam, wróciłam szybko do lektury tomiku, który trzymam w ręce.
Niewielki tomik Lekszyckiego jest złożony z dwóch części. Pierwsza to sim city mówi o mieście, a tytuł sugeruje grę komputerową za pośrednictwem której poeta chce miasto czytelnikowi pokazać.
Pamiętam całkiem niedawno, jakieś pięćdziesiąt lat temu, telewizja Katowice prezentując dziecięcy program regionalny wylansowała całkiem chyba przypadkowo piosenkę, która była bardzo popularna brzmiała mniej więcej tak:
o cholera, Katowice, moje miasto ukochane, o cholera…
Wtedy słowo cholera miało na celu oswojenie odbiorcy, spoufalenie się z nim za cenę wejścia w jego łaski, podlizania się mu. Wszyscy widzieli, że na głowę spadają całe płachty sadzy, okna trzeba myć niemal codziennie, bo nic nie widać, ale miasto to trzeba, tę rozkoszną fleję, tego kochanego brudasa kochać.
Nie inaczej jest w twórczości Pawła Lekszyckiego. Pół wieku mija, a poeta śląski bierze na warstat znowu swoje ukochane miasto.
Wkleiłabym tu bardzo reprezentatywny wiersz pt naprzód bez celu dedykowany zosi i wojtkowi, ale boję się, ponieważ na osobistym blogu autora wyczytałam, że poeta ma zamiar pozwać do sądu redakcję Faktu za umieszczenie bez jego zgody jego wizerunku. Znam już ten ulubiony sposób dzisiejszego poety na rozproszenie własnej wewnętrznej nudy prawdziwym sądem, więc dziękuję bardzo, nie chcę odpowiadać za publikację wiersza bez zezwolenia.
Dlatego ograniczę się jedynie do opisu wiersza. W tym wierszu kilkoro ludzi przechodzi dolnym przejściem dworca kolejowego Katowic, rejestruje oczami leżące na marmurowej posadzce śmiecie, ludzi przy dworcowym barze, bezdomnych w pudełkach, siada na ławce, wyciąga kanapki przyniesione z domu i patrząc na szybę, je zjada.
(…)po czym zaczęliśmy przyglądać się baczniej
temu, co spoza szyb poczekalni
ciągle przynosi najświeższe dane
o stanie naszej poezji.(…)
[naprzód bez celu]
Nie wszystkie jednak wiersze przejawiają troskę o poezję śląską. Częściej jednak obiektem zainteresowań są zaprzyjaźnieni z autorem poeci.
W zestawie tym warto odnotować wiersz dotyczący Krakowa. Poświęcony jest Pawłowi Sarnie i zatytułowany wrigley spearmint.
Mówi o tym że Paweł Sarna chodzi z podmiotem lirycznym po Krakowie żuje gumę i mówi, że zucie jest piękne
W drugim zestawiesłodkie żale poeci – przyjaciele Pawła Lekszyckiego pojawiają się śmielej w wiekszych ilościach:
jedną tylko czułą frazą
zechciej natchnąć mnie Panie
skłonną nakłonić
anitę jeśli nie annę
do grzechu
[któregoś dnia sarna mając na myśli lekszyckiego mówi do chłopka i brzoski ani ani ani anity”]
W wierszu z piątku na niedzielę poświęconemu Adamowi Pluszce podmiot liryczny zastanawia się co wyniknie z rozmów z Adamem Pluszką, a wie już z góry, że po to idzie do jego mieszkania:
(…)żeby zamienić kilka słów
na kilka wódek. rozmawiać o dupach,
trochę o filmie, o absolucie,(…)
potem wiersz jest poświęcony postaciom bardziej odległym: Małyszowi, Wendersowi, Bunuelowi, von Trierowi.
Wiersz chcica wraca jednak do swojaków. Dedykowany poecie R. Chłopkowi opowiada o ciężkiej sytuacji podmiotu lirycznego, którym jest urodziwy poetą, o którego zabiegają chłopacy, na którego dybią Turcy, ale on, ten bohater wiersza mówi stanowcze nie, bo jest uczciwy, bo jest zajęty.
Szkoda wielka, że tym chwalebnym przykładem nie poszedł autor całego zestawu wierszy. Nie zauważył, że jest zajęty swoją pracą zawodową, rodziną, dzieckiem, zarabianiem pieniędzy, samochodem.
Wiadomo, że nikt nie pohamuje obecnych w tym tomiku zaprzyjaźnionych poetów z Pawłem Leszczyckim: Ryszarda Chłopka, Adama Pluszkę, Pawła Sarny, Macieja Maleckiego, nikt już nie zatrzyma produkcji i nadprodukcji ich utworów.
Ten tomik, wydany prawie dziesięć lat temu widocznie tak zachwycił śląskich recenzentów, że spowodował kolejny słowotok w następnych kilku tomikach, które zdążyły się już pojawić.
To klasyczny przykład młodzieńczego egocentryzmu, zadufania, wywalania na powierzchnię wszystkiego, co poeta doświadcza w ciągu dnia, bez żadnej selekcji i wstydu.
Wstyd to właśnie pohamowanie zwierzęcej, barbarzyńskiej kopulacji, którą fałszywy poeta na oczach całego świata dokonuje nie potrafiąc się powstrzymać i wierszy nie pisać.
13 czerwca, 2009 o 6:20
Ewo, czy w poetyckiej grupie śląskiej tylko chłopaki kolegują się i oceniają swoją urodę?
Podział na regiony poetyckie wynika z dawnego hasła przewodniego : my jesteśmy solą ziemi”?, czy z podziału kasy na tzw. wydarzenia kulturalne? Kasa była na zakup dzieł.
Pamiętam moje pierwsze spotkanie ze sztuką Władysława Hasiora. W gdyńskiej DESIE w magazynie w kącie między szpargałami, stała trumienka w niej lalka z ukręconą główką. Na pytanie mojej mamy, dlaczego nie eksponują tego dzieła w sali, aby można było poznać sztukę z gór, pani odpowiedziała: a kto takie barachło kupi, my musieliśmy wziąć to cudactwo z rozdzielnika.
I tak jako kilkulatka zrozumiałam, że dobrze jest być artystą w Polsce, gdy się ma właściwe korzenie i koneksje. Dzieła są kupowane na pniu. Najwyżej upchnie się je w magazynie.
Teraz rządzi rynek, ale bardziej jednostkowy gust właściciela galerii. On decyduje co może się spodobać potencjalnemu nabywcy.
ps
ta zniszczona lalka bez ubranka w rupieciarni, wryła mi się mocno w pamięć.
13 czerwca, 2009 o 7:37
Wiesz Izo, to znowu nie tak. To młodzi ludzie z okolicznych miast Śląska, uzdolnieni poloniści studenci Uniwersytetu Śląskiego. Zakładają rodziny, wynajmują mieszkania, chowają dzieci. To nie jest takie znowu lukratywne, ani zbijanie kasy, jeśli się za wieczorek poetycki weźmie jakiś nikły pieniądz, gdzie róże tłuki najdą i upokorzą. W tych wierszach, a czytam już dziesiątego poetę, tam to wszystko jest. Tylko, że najprawdopodobniej jest taki mechanizm, że poezja jest pracą dodatkową, takim dorabianiem do pensji nauczyciela akademickiego czy licealnego. I tu jest zło. Ponieważ stanowiąc mocną grupę pod wezwaniem nominowanego poety, żadna wrażliwa, utalentowana i nieśmiała dusza już szans nie ma. Nie ma przez to, że oni nie mają pojęcia, co to jest prawdziwa poezja i mierzą własną miarą, a zasiadają w redakcjach, jurorują w konkursach, decydują w wydawnictwach.
Jak była Zielona sowa, to tam na sieciowej stronie był obłudny anons by przysyłać wiersze, a redakcja to przeczyta i zadecyduje. Ostatnim tomikiem był tomik Moniki Mosiewicz. Teraz mamy już komplet tych nazwisk.
Mysz z zewnątrz się nie przecisnęła.
A Hasior to wiesz, on był artystą państwowym i potrafił wmówić wszystko. Sprzedawał też do galerii zachodnich i tam mieli pretensje, że to zrobione z chleba, że się rozpada. Ja nigdy nie czułam tej sztuki, zbyt bebechowej, a ja bebechowców nie trawię. Ale byli u nas w liceum plastycznym fanatycy tego kierunku lalkarskiego. I to ci sami pewnie klęczeli nocami pod jego pracownią, gdy umierał.
Jest też w tym wielki fenomenem dominacji. Bo jak się zdominuje władnych tego świata, czyli urzędników, to potem jest już z górki. Urzędnik, to wiadomo, człowiek leniwy. Podsuwa mu się artystę i on już się nie zastanawia więcej, już go ma na każdą okazję. Urzędnik spieszy się, by mecz zobaczyć, do żony, do schabowego. Przecież sztuka to dla niego tylko pretekst. Stara się o niej nie myśleć. Bo w prawdziwej sztuce jest śmierć. A urzędnik śmierci się śmiertelnie boi.
I taki nabzdyczony, nafukany doktorant ma wydrukowane w miesięczniku Śląsk wiersze. Myśli, ale jestem utalentowany, sami zauważyli, cholera, i jeszcze kasa za to (w Śląsku płacą, w każdym razie płacili).
A tu tylko w redakcji zadecydowali, że ma być wiersz o tematyce śląskiej. Ale peszcież nikt się nie zna. Dawaj, z polonistyki, dawaj doktoranta, ten nas nie skompromituje, on musi się na tym znać.
I tak się tutaj rodzą poeci. Pewnie w całej Polsce. To kraj tak niewykształcony, tak niepoetycki, że możliwe jest wszystko.
13 czerwca, 2009 o 9:59
Ty jesteś Ewo niesprawiedliwa i niewrażliwa na górnośląską potrzebę bicia rekordów wydajności w produkcji dziennego urobku.
Ta awangarda śląska rymujący ślonzocy to synowie ziemi i tradycji. To synowie swoich grubych, ubezwłasnowolnionych, głupich ale dzięki temu wiernych matek. To synowie swoich ojców, o ciężkich górniczych dłoniach, w których ściskali jeszcze cięższe paski ze świńskiej skóry, którymi egzekwowali wykonywanie wszystkich poleceń, za pomocą których zapoznawali swoje potomstwo z zasadami świata z węgla.
Synowie dorośli. Ale z węgla i z pręgów się nie wyrasta nigdy. Dlatego mają teraz swoje głupie i posłuszne żony, które punktualnie o 15.00 każdego dnia podają dwudaniowy obiad. Mają swoich synów, którym wpajają zasady przy użyciu dziedziczonej od pokoleń rodzinnej relikwii: paska ze skóry świńskiej.
Ale ci nowi synowie, w odróżnieniu od swoich ojców, nie mają kopalń. Przodki, na których bito się rekordy wydajności okazały się byc nierentowne. Nie ma już blichtru czarnego kepi z białymi piórami. Nie ma już orderów przodownika pracy. Ale jest tęsknota za tym elementem odziedziczonego po przodkach świata. Dlatego rymujący ślonzacy będą pisali wiersze z takim samym zaangażowaniem i pasją, z jaka ich męscy przodkowie od pokoleń wydobywali węgiel.
20.000 wierszy na dwudziestolecie demokratycznej polski to są nowe ordery, nowe wyróżnienia dla nowych śląskich przodowników pracy!
13 czerwca, 2009 o 10:40
Tak, ja jestem niesprawiedliwa. Widzę Marku, że pod Twoim postem o Ewie Furgał wpisał się kolejny poeta śląski, Paweł Barański, a ja w swojej niesprawiedliwości go pominęłam, bo i tak ledwo zipię po tak wielkiej ilości poetów, po tych ciężkich jak węgiel i świszczących od niewolniczego bata wierszach.
Poeta Barański tam się domaga ode mnie jakiejś większej otwartości, chyba w pisaniu o tutejszym zarządzaniu pieniędzmi, pisze : nic nie wiecie. A przecież jak ja tę mafię ruszę, to będę musiała pisać zupełnie o czymś innym, a z pewnością nie o poezji, nawet o tej fałszywej, która jednak mimo wszystko jest artefaktem i faktem jej zaistnienia.
Prawdziwy poeta miałby tu bardzo dużo do powiedzenia, właśnie o tym, o czym Marku piszesz. Ale tu odbywa się jakieś okropne, regionalne kłamstwo, jakaś cepeelia, jakiś piramidalny fałsz. A jak się coś tylko napomknie, to zaraz obrażeni.
Ma Pan rację Panie Pawle, to wszystko śmierdzi, ale to nie nasz blog śmierdzi, tylko odór wydobywający się z fałszu tej poezji, którą tutaj cytuję.
13 czerwca, 2009 o 10:44
Ewo, wynika z tego, że tylko Adam Wiedemann nie musi pracować. W Dzienniku nie ma słowa o podpisywaniu porannej listy obecności. Państwowy sponsoring objął poetę całodobowo.
Natomiast poeci ze Śląska muszą chodzić do nienawisntej pracy i dopiero po godzinach mogą pisać wiersze i kolegować się? Z doskoku nic dobrego nie wynika.
A poważnie zlikwidowałabym państwowy mecenat. Państwo rozdziela po uważaniu i według swoich wskaźników. Nie ma mowy o urzędowym zakochiwaniu się w poecie, co najwyżej pani biuralistka będzie forsowała swojego totumfackiego i przydzielała mu chałtury.
Zlikwidowanie państwowej kasy spowodowałoby skurczenie się grupy twórców, ponieważ zmniejszyłaby sie znacząco liczba organizowanych konkursów.
A co to za poeta bez stempla nagrody konkursowej.
Teraz kolega kolegi staje się poetą przez pączkowanie.
O kogo otarł się Paweł Lekszycki?
13 czerwca, 2009 o 13:45
W Dzienniku 2002/2003 Adam Wiedemann donosi, że dostaje stypendium ministerialne i zaraz dzwoni do poety śląskiego, Wojciecha Kuczoka, sprawdzić, czy ten też dostał. O tym, że kuczoczek nie dostał, donosi z jakąś dziką satysfakcją.
Ja Izo nie jestem za tym, by bić tylko poetów ze Śląska. Jestem mimo wszystko patriotką lokalną. Tylko, jak Ryszard Chłopek uważa, że taką właśnie działalnością tu się coś zmieni, to to jest zupełnie niemożliwe. Stereotyp, jaki tu nakreślił Marek o dziwo, jest bardzo realny. Wystarczy poczytać blog Lekszyckiego, by zobaczyć, jak wygląda życie młodego artysty na Śląsku.
Pewnie, że mecenat państwowy jest szkodliwy, ponieważ nie ma żadnej kontroli nad pieniędzmi, teraz unijnymi. Programy małych ojczyzn, na które idą pieniądze przepadają zmarnowane bezpowrotnie. Zauważ, że druk papierowy jest w tej chwili sygnałem, glejtem, przepustką. To jest realny dokument nominowania, nie żadna internetowa twórczość. Dlatego się tego wszystkiego nie da czytać, ponieważ są to rzeczy pisane na sprzedaż, a kupuje sie tylko określonych ludzi i bardzo pilnuje, by nikt inny sie do druku nie przedostał. Działa taki mechanizm jak w prostytucji, każda cichodajka jest rozrywana na strzępy. By było wszystko spójne i prawidłowo funkcjonujące, nie można sobie pozwolić na żadną samowolkę. Tu nie ma żadnych praktycznie inicjatyw oddolnych, kontrolują wszystko artystyczne uczelnie i Uniwersytet. Największym szkodnikiem jest najprawdopodobniej katowicka szkoła filmowa, ale to jest właściwie bez znaczenia.
Ja mogę sobie tylko poczytać te tomiki i się dziwować. Właśnie czytam Wojciecha Brzoskę.
13 czerwca, 2009 o 13:59
Ewo, dopiero druk decyduje czy ktoś jest poetą czy nie?
W takim razie mam niedobrą wiadomość dla pana Jacka Dehnela. W pięknie wydanej książce „Między słowem a Światłem” ( samorząd dał na to pieniądze) profesor i poeta Kazimierz Nowosielski przedstawia poetów i malarzy związanych z Trójmiastem. O Jacku Dehnelu nie wspomina. Niezbadane są wybory profesora.
13 czerwca, 2009 o 14:42
Nowosielski? Ja tylko wiem, że Nowosielski siedzi w swoim mieszkaniu w Krakowie w permanentnym zamroczeniu alkoholowym, nie wychodzi z domu i tak postanowił zakończyć życie. Piękne samobójstwo, absolutna wolność wyboru środków autodestrukcji. Ani mu w głowie tomiki.
Jacek Dehnel zdaje się debiutował tomikiem na Śląsku i już tym aktem został wprowadzony w krąg poetów profesjonalnych. Już nie potrzeba potem tak się sprawdzać, ale jak jest potrzeba wewnętrzna, to czemu nie.
Izo, to tak jak z dziewictwem, potrzebne jest rozdziewiczenie, by móc urodzić tomik. Nie da się inaczej. I tym jest dla poety druk w papierze.
Zapomnij Izo o poecie sieciowym. To mrzonki. Widzisz, u was jakiś Nowosielski męczy się by przyszpilić artystów, skatalogować. Nikt się przecież nie będzie męczył na darmo.
Wiesz, że ja dzięki portalowi nasza klasa dowiedziałam się, że ja nie widnieję już w żadnych księgach pamiątkowych mojej szkoły średniej. Mnie nie ma wśród maturzystów! Mnie tam pominięto. Ja nie mam matury! Mam dyplom magistra sztuki bez matury! Ot, magia papieru.
13 czerwca, 2009 o 21:25
Wracając jeszcze do mitopei społęczno-kulturowej a w tym przypadku: do konstruowania mitu górnego śląska zastanawia unieważnienie kryterium jakościowego na rzecz przynależności terytorialnej (rodowodu, mitopochodzenia).
Treść, przekaz, sens i estetyka jeżeli są kwestią istotną, to tylko jako coś wtórnego, pochodnego. To nie poezja kształtuje górny śląsk, ale górny śląsk kształtuje wiersze.
Dotyczy to wszelkiech form regionalizmów i grupizmów, w których to terytoria kształtują tzw. dykcję (gościa, który to wprowadził do żargonu literackiego powinno się najnormalniej w świecie zabić. Kula w łeb i w piach. Bez żadnych ceregieli), determinują estetykę i percepcję świata.
Jasne, że inaczej pieczona kaczkę podaną w jabłkach i czarnych winogronach postrzega arystokrata a inaczej biedak i relacje z uczty także będa różne. Ale wymagać od wszystkich opisów wpierdalania kaczki, by były arcydziełami kultury jest utopią.
Dlatego Barański, Sarna, Chłopek i całe zastępy ślonzoków, animujących kulturę znajduje się w tym miejscu w rozwoju, w którym się znajduje. Aksjomat tożsamości okazuje się w tym przypadku bezlitosny: 1 = 1. Chłopek = Chłopek; Barański = Barański; Sarna = Sarna…itp. itd.. Nie można od Chłopka wymagać by nagle wyrosły mu metafizyczne skrzydła. Ale mozna mówić o Chłopku, że skrzydła na których lata, to atrapy z rekwizytorni górnego śląska. Każdy może je sobie pożyczyć, zapisać się gdzieś do kółka poetyckiego organizowanego w wałbrzyskim GOK-u. Już po pierwszym dniu takiego latania na atrapach człowiek jest pewien, że nie tylko jest orłem, ale że wraz z innymi śląskimi bielikami jest egzemplarzem na tzw. wymarciu i to go czyni tak unikalnym.
13 czerwca, 2009 o 22:20
Nie zgadzam się z Tobą Marku. Jeśli dobrze zrozumiałam, to traktujesz kulturę, jako proces ewolucyjny, który tutaj został zahamowany, bądź jest opóźniony. Jest faktem historycznym, że te tereny przeznaczały ludność do roboty fizycznej, ale tu też było dużo inteligencji i zawsze trzeba patrzeć na rozwój jednostkowy, a nie grupowy. Każda prowincja promuje swoich idoli, swoje lokalne sławy. O wiele łatwiej wypromować idola na mniejszym obszarze niż w takich ośrodkach, jak Kraków czy Warszawa. I to tutaj się z powodzeniem robi, wkupując się w większe i ważniejsze ośrodki, poprzez wymianę usług. Tym sposobem zahamowuje się naturalną konkurencję, naturalne szanse uzdolnionej młodzieży, bo działa o wiele silniej mechanizm protekcji, rodzinnych i zawodowych priorytetów jako pozostałość starego systemu. Tym sposobem też zawsze będzie działać tutaj selekcja negatywna, tępienie ludzi uzdolnionych i nie dopuszczanie ich do głosu w strachu o wpływy.
Ach, za dużo by o tym pisać. Widocznie poetom w całej Polsce odpowiada taki stan i są zachwyceni poezją śląską.
Jeśli nic tu nowego nie dacie, to napiszę jutro o Wojciechu Brzosce. Przy ogólnej aprobacie, to przecież mój negatywny głos dodaje całej sprawie tylko pikanterii i w końcu tę poezję tylko reklamuje.
14 czerwca, 2009 o 6:00
Podaję informację z mojego rodzinnego miasta:
laureatem w dziedzinie poezji został po raz drugi Eugeniusz Tkaczyszyn-Dycki (zasada wahadła, o której wcześniej pisałam zadziałała i tym razem i dlatego trafiłam z nazwiskiem).
Marcin Świetlicki dostał pięćdziesiąt tysięcy złotych za kryminał (sic!), ale nie ma się co dziwić. Od czasu „Lodu” Dukaja wszystko jest nagrodowo możliwe. Nie ukrywam, że czytam kryminały, ale żeby je od razu wywyższać?
Geriatryczne jury doceniło stateczną panią profesor Marię Poprzęcką i nagrodziło ją w kategorii eseistka. Wynika z tego, że Marcel Duchamp jest doceniany w Polsce i coraz więcej osób uważa, że to nie twórca a odbiorca ma głos decydujący.
Czy poetka Monika Mosiewicz jeszcze w jakimś konkursie jest nominowana? Marka teza sprawdza się. Fatum, od którego nie ma odwrotu?
14 czerwca, 2009 o 6:24
Izo, to jest bardzo dobra wiadomość, kryminały Świetlickiego są rewelacyjne, czytałam. Nagroda bardzo słuszna(to nie są kryminały, to bardzo śmieszna, pełna absurdalnego dowcipu, w najlepszym gatunku, proza. Tylko poeta powinien pisać prozę, dzięki temu jest esencjonalny).
Tkaczyszyna-Dyckiego będziemy tu omawiać. Dla Moniki Mosiewicz nominacja to bardzo dużo, jak i dla wszystkich, którzy nominowani są w tak ważnych nagrodach.
14 czerwca, 2009 o 6:41
Ewo, według mnie Marcin Świetlicki dostał nagrodę za poezję i muzykę. Jest lubiany, nie tylko za sposób bycia. Wcale się nie dziwię.
Czytałam tylko „Trzynaście”. Sporo krakowskich nazwisk. Dla mnie bardzo sprawnie napisane czytadło, ale nie proza do wyrycia w głowie złotymi zgłoskami.
Świetlicki to człowiek orkiestra, wszystko przemienia mu się w złoto.
Sądziłam, że nagrodę otrzyma Andrzej Bart za „Fabrykę muchołapek”.
A Joseph Conrad pisał wiersze? Według mnie to wybitny pisarz.
Nie trzeba być poetą, aby poruszać pisemnie.
14 czerwca, 2009 o 7:05
Gombrowicz tez nie pisał. Ale bardzo lubię prozę wielkich poetów (Rilke).
14 czerwca, 2009 o 18:56
Świetlicki nie tylko wszedł w konwencję kryminału, ale nagiął je do własnej twórczości. Zresztą nawet towarzyskość w jego twórczości to nie jest zwykły marketing. Jest tu i satyra i sentyment i ironia.
14 czerwca, 2009 o 19:25
> Gnieciucha
Zgadzam się, to jest bardzo osobista forma kryminału, wymyślona na potrzeby artystyczne autora. Przeczytałam tylko 12. Śmieszny jest bohater, który chodzi codziennie do Biura, śmieszne jest miasto Kraków i śmieszna jest suka, śmieszne jest przestępstwo. A wszystko jakoś bolesne i gorzkie, ale tak bez tej młodopolskiej egzaltacji i darcia szat, te ułomności dzisiejszego świata bardzo ludzkie. Dlatego Świetlicki jest pewnie tak lubiany i w jego klimacie odbiorca tak dobrze się czuje.
14 czerwca, 2009 o 20:26
dziewczynki, gdybym miał odwagę. Gdybym odwagę miał i stracił resztki zdrowego rozsądku, zażądał bym od was zdjęć intymnych – zdigitalizowanych pizd w pixelozie. zamiast jednego komentarza, zamiast jednego: „ah, jako on ładny” – jedno, małe zdjęcie w wystarczającej dla samogwałtu rozdzielczości.
spoglądam na siebie z pewnej odległości. przez dno flaszki. od spodu pierwsze co wiedzę – to chuj. chuj widzę. widzę chuja.
dziewczynki, gdybym miał odwagę. gdybym odwagę miał , tyle bym z wami zrobił.