.
Dwadzieścia lat temu społeczeństwo polskie zachwycało się kolejnymi fetyszami wolności i swobód, szturmem podbijającymi bez ograniczeń żelaznej kurtyny rzeczywistość, w której jeszcze nie tak dawno wszystko miało być wspólne.
Wartości świata zachodniego, których źródło biło gdzieś między szybami roponośnymi w stanie Texas, musiały się spodobać. Plakatowy sheriff z dnia 4 czerwca był symbolem sprawiedliwości, która w samo południe zatriumfuje na dzikim wschodzie.
Legenda głosi, że kiedy sheriff z Texasu Cordell Walker rzuci kamieniem w niebo, to powstaje nowa galaktyka. Dlatego nie można mieć pretensji do żelaznej kurtyny, że ustąpiła pod ciężarem parówki w bułce zwanej hotdogiem.
Sama historia recepcji kulinarnej i semantycznej hotdoga na gruncie polskim zasługuje na uwagę. Kategoria hotdog długo nie miała swojego polskiego odpowiednika. Jednakże dzięki niedawno powstałej tzw. Nowa Szkoła Tłumaczy Pomostowych Poezji (NSTPP), wszelkie trudności lingwistyczne i semantyczne, z którymi borykali się klasyczni tłumacze odeszły do lamusa historii. Bowiem dzięki użyciu dwóch tzw. języków pomostowych – tj. języka rosyjskiego: i języka niemieckiego: heiss Hund ostatecznie ustalono, że polskim odpowiednikiem kategorii hotdog będzie pojęcie: mielonego.
Tłumacze z NSTPP w uzasadnieniu wyboru wskazują na pomost semantyczny, który mielonego (klasyka kulinarnego każdej jadłodajni) z rzeczownikiem pies. Kluczowym okazała się tu popularna w latach 70. i aż do końca lat 80. definicja mielonego: kotlet drugiej kategorii, pies pomielony wraz z budą.
Klasyczni tłumacze wskazują na istotną słabość tej translacji. Ich zdaniem specjaliści z NSTPP nie uwzględnili w tłumaczeniu ważnego aspektu hotdoga a mianowicie jego mobilności. W odróżnieniu od mielonego, hotdog jest daniem na wynos z kategorii: fast food.
Wracając do meritum.
Amerykańskie wartości wbijane były w polski grunt podeszwami oryginalnych adidasów lub
ich zamienników sofixów. Jeszcze nie było produktów made in China a kowbojki jakoś się nie przyjęły w polskim klimacie.
Wszyscy jedli hotdogi.
Wszyscy pili coca colę.
Powyższe generalizacje są jedynymi twierdzeniami ogólnymi o wartości logicznej 1. Nie było takiego A gdzie A oznaczało konkretnego X które nie napiło się coca coli, nie zjadło przynajmniej jednej parówy w bułce utaplanej w musztardzie.
Nie na wszystkich obszarach amerykańskie wzorce oddziaływały równie skutecznie. Najbardziej zapóźnioną płaszczyzną amerykanizacji okazała się być poezja. Trendy amerykańskie zostały tu oficjalnie docenione w 2008.
W tym roku stosowny minister odpowiedzialny za ogólna kondycję ducha narodu polskiego, wyasygnował środki na stypendium dla Marty Podgórnik współczesnej i niezwykle utalentowanej polskiej poetki. Podgórnik dzięki ministerialnemu wsparciu, na które de facto złożył się cały naród płacący podatki, stworzyła dzieło niezwykłe pt. Pięć opakowań.
Ów tomik poetycki, jak na każde dzieło niezwykłe przystało, wydany został w wrocławskim Biurze Literackim oficynie równie niezwykłej jak wszystkie dzieła w niej wydane.
Poezja Podgórnik nawiązuje wprost do klasyki literackiej USA. W tekście rozpoczynającym tomik Pięć opakowań świadomie wykorzysta klisze kulturowe zza wielkiej wody:
Pożegnała się z Matthew i panią Curtis i weszła do budynku
wraz z Andym, który podskakiwał brykał i machał rączkami,
porozumiewając się jednocześnie z kolegami. Myśli Daphne
wciąż krążyły wokół osoby nowego dyrektora. Interesujący
człowiek. Po pewnym czasie ujrzała go znowu, idącego
korytarzem ze stosem papierów. Według pani Curtis czytał tu
[z największą przyjemnością]
Inspiracja poetycka ma tu określony rodowód. W konstrukcji obrazów i nastroju Podgórnik explicite nawiązuje do twórczości Danielle Steel. Ta amerykańska poetka w swoim debiutanckim tomiku Once in Lieftime (polskie wydanie: Danielle Steel, Raz w życiu, tłum. Katarzyna Petecka-Jurek, Bohdan Petecki, Katowice 1994) zdaniem światowej krytyki stworzyła system narracji tasiemcowej. Dodać należy, że twórcą tzw. narracji tasiemcowej był sam Aaron Spelling, producent telewizyjnych seriali tasiemcowych, które zdobywały serca publiczności na całym świecie. Steel jednak była pierwszą poetką, która ten styl narracji i sposób obrazowania użyła w poezji. Oto mała próbka:
Ten wtorek przejdzie do historii. Nikt dziś nie zrywa kontraktów
płytowych z takim wdziękiem, w takim stylu, z taką nonszalancją.
I tak trudno kochać. Życie gwiazdorów rocka bywa równie ciężkie,
co życie królowych disco, przy czym bywa krótsze.
Takie myśli gnębiły gitarzystę prowadzącego. Jeszcze wczoraj czuł się
bardzo dobrze. I nagle ta chałtura na prowincji. Nic nie zapowiadało
katastrofy. Zaparkowali busika na jedynym w mieście parkingu strzeżonym,
dwie minuty drogi od hotelu, po czym udali się do hotelowej
restauracji. Ich humory nie były co prawda szampańskie, bo właśnie
ogłoszono listę nominacji, a ich, naturalnie, znowu nominowano
[Gwiazdor rocka i królowa disco]
Polska poetka stara się rozwinąć twórczo te zaułki poetyki Danielle Steel, w których ta utknęła. To, co wydawało się być martwym punktem dla Podgórnik stało się punktem wyjścia. I tak w tekście: Moja siostra urodziła się głucha, Marta Podgórnik twórczo powiąże koncepcję prywatnego języka z metafizyką uczuć. Napisze:
Jesteśmy bliźniakami i zawsze czułem się z nią bardzo blisko
związany. To śmieszne ale wypracowaliśmy sobie nasz
własny, prywatny język. Był to jakiś zupełnie pomylony język
migowy, ale dobrze nam służył. Jednak moi rodzice umieścili
siostrę w szkole. W szkole, jakie istniały trzydzieści lat temu,
w których pozostawało się do końca życia.
[moja siostra urodziła się głucha]
W bezpośredniej narracji, która przejmuje za amerykańską poetką Marta Podgórnik, oprócz określonego ładunku emocji, zawiera się coś jeszcze. Coś niewerbalizowalnego ale równocześnie coś swojego coś, co urzeka klasycznego jedermana.
Po raz pierwszy ów niewerbalizowalny fenomen dostrzeżony został przez krytyków w tekście Lido Dream, pochodzącym z wspomnianego tu już tomiku Once in Lifetime
Danielle Steel pisze:
Pewnego dnia dziedziczka z Nautillus Island pojechała taksówką na
lotnisko, skąd wzięła samolot do Lido. Zapewne wtedy ją bezczelnie
oszukano, bo na miejscu nie uświadczyła bynajmniej atrakcji turystycznych,
rozrywek ani szeroko pojętych wód.
[Lido Dream]
Tajemnica niewerbelizowalnego fenomenu polega na tym, że takie fragmenty jak wyżej cytowany poddane recepcji w nieskończonej jednostce czasu, niezależnie od rozwoju wiedzy i kultury będą posiadały zawsze taką samą wartość semantyczną.
Marta Podgórnik jako poetka w tomiku Pięć opakowań do końca wykorzystuje okazję na nieśmiertelność myśli pierwotnej, która nigdy nie ulegnie zafałszowaniu w ramach krytyki literackiej i dyskusji poetyckiej. W tekście pt. Samolot lekko wykaże się umiejętnością opanowana do perfekcji posługiwania się niewerbalizowalnym fenomenem:
Samolot lekko podskoczył, dotykając kołami płyty lotniska
w Los Angeles, i zanim ostatecznie wytracił szybkość i skręcił
w stronę portu, zdawało się, że nadal szybuje nad betonowym pasem
[samolot lekko]
Pieniądze podatnika zainwestowane w amerykanizację polskiego ducha i kultury dzięki Marcie Podgórnik i jej wydawcy nie poszły na marne. Polska poetka nie jest zwykłą epigonka Danielle Steel. Przeciwnie, twórczo wykorzystuje niektóre ze schematów jej poetyki, a także stara się stworzyć w porozumieniu z wydawcą – coś własnego, rodzaj artystycznego novum.
Efektem tych starań jest nota na okładce:
PODCZAS PRAC NAD KSIĄŻKA AUTORKA KORZYSTAŁA ZE STYPENDIUM
MINISTERSTWA KULTURY I DZIEDZICTWA NARODOWEGO
ŚRODKI Z FUNDUSZU PROMOCJI TWÓRCZOŚCI.
11 czerwca, 2009 o 15:41
Ewo, czy przypadkiem dzieło „Pięć opakowań” nie jest kobiecym odpowiednikiem dziennika Adama Wiedemanna z Twórczości? W stylu jest bardzo podobne. Seks, picie, imprezy i rozterki z czasopisma Bravo girl, aby dziewczętom z gimanazjum płonęły twarzyczki i miękły kolana (kolana? chyba jednak nie).
Okres kilkunastu lat, dedykacja dla Marcina Sendeckiego („Dni kultury łużyckiej”)z wyjazdem o osiemnastej? nie, narratorka chce aby tym razem ktoś wyjechał później i nie boi się fleszów.
„Zgadywałam: chcesz jechać tym o osiemnastej,
Pojedziesz tym o dwudziestej trzeciej zero dwa.
Ten raz pojedź gdzie indziej. Tygodnik i tak
czy owak wyjdzie”
Potem następuje wyliczanka: husteczka haftowana, szewski poniedziałek i Ikea. Rozbroił mnie intelektualnie wers:
„Modre lampki płoną na torcie”, ponieważ wyobraziłam sobie czerwoną ugotowaną kapustę dziabniętą chochlą na kremie. I to jest moje skojarzenie śląskie, pod warunkiem, że poetka jest z tego obszaru Polski.
Jeżeli jest, to znalazłam odpowiedź na pytanie: w jaki sposób dostaje się kasę na swobodne pisanie? Przez gotowanie!
11 czerwca, 2009 o 16:22
Oj, Marku, chyba nie masz szans być mężczyzną życia Marty Podgórnik po takim tekście.
Pięć opakowań Marty Podgórnik to ubiegłoroczne wydanie w BL jej pięcioletniego poezjowania, natomiast Gwiazdor rocka i królowa disco to ostatni, pisany w 2008 zbiór wierszy o tym tytule, jak i jeden z wierszy tego zbioru.
Jakub Winiarski w Odrze i na swojej wiki stronie zachwyca się Podgórnik z zupełnie innych powodów niż Marek. Być może dlatego, że bierze pod lupę pięcioletnią twórczość, a nie jeden, jak u Marka tylko rok.
Jednak myślę, że na tym blogu nie trzeba zbytnio przynudzać, szczególnie, jak czytam na niedoczytanych z komentarza Marcina Orlińskiego blog ten cieszy się złą sławą w Sieci. Dlatego też nie ma się co tak wysilać, czytać 300 wierszy Marty Podgórnik i też uważam, że wystarczy przyjrzeć się podmiotce lirycznej w jej ostatniej fazie, jak wciela sie w królową disco.
Nie czytałam miłosnych wierszy Danielle Steel, gorzej, nie czytałam niczego Danielle Steel, ale wiem, że to pisarka bardzo bogata i z pewnością fundatorka niejednego stypendium dla młodego i utalentowanego poety.
Trop jest słuszny, bohaterka tego zbioru jest przez Martę Podgólnik poddana komercjalizacji. Według Winiarskiego i Maliszewskiego, tylko pozornej. Według nich, to tylko maska, pod którą kryje się wyrafinowana, ciepła i liryczna kobieta. Nic podobnego, czytam kolejny raz te wiersze i bałabym się spotkać z taką kobietą, uprawiać z nią seks na dywanie po tym, jak bym jej wcześniej się zwierzyła, że zakochana jestem innej.
Panowie Winiarski i Maliszewski oczywiście za żaden rynsztok takiego prowadzenia się kobiety nie uważają, krążenie ciał i wymiana kobiet jest stara jak świat i z powodzeniem praktykowana przez ludy pierwotne. I poeta dzisiejszy ani się zająknie, że sytuacja może być inna. Świadczenie pomocą, służenie pogotowiem seksualnym kolegom przez koleżanki jest tak zwyczajnym gestem, jak głodnego nakarmić, spragnionego napoić, gołego przyodziać. Nie wiem o co to całe halo w tych wierszach i dlaczego stają się banalną i ckliwą materią poetycką.
Takie sytuacje o kobietach, które wypłakiwały się na łamach prasy kobiecej, ratuj Filipinko, jak mam faceta zatrzymać, bo on tylko ze mną chce brać ślub kościelny, a mnie chodzi tylko o seks, to ja od pięćdziesięciu lat już słyszę. I masz. Podgórnik, dwudziesty pierwszy wiek, a ona swoje.
(…)Nie mógł długo rozmawiać,
bo akurat poznał potencjalną kobietę swojego życia, i musiał się nią
zajmować. Jako jego najlepsza przyjaciółka w pełni to rozumiała, więc
rozłączyła się pierwsza i wyjechała na dłużej w sprawach zawodowych.
Kiedy się znowu spotkali, nie miał dla niej dobrych wieści. Potencjalna
kobieta jego życia miała wprawdzie tylko jedną, ale za to poważną
wadę. Nie wyobrażała sobie zupełnie życia z kimś, kto nie może wziąć
ślubu kościelnego. Jako jego najlepsza przyjaciółka zaoferowała, że
spróbuje przekonać potencjalną kobietę jego życia do życia z nim bez
ślubu kościelnego. Jednak jej pomoc przyszła zbyt późno, magia już
prysła. Jako jego najlepsza przyjaciółka mogła jedynie przepić z nim
całą noc, podtrzymując go na duchu.
Jakiś czas później siedzieli na kanapie w jej mieszkaniu i oglądali
Casablankę” na wideo. Zrobiła drinki i podała mu papierosa. Chyba
nigdy nie znajdę kobiety mojego życia”, skonstatował ponuro. Jako
jego najlepsza przyjaciółka wyraziła nadzieję, że jeszcze wszystko mu
się ułoży. Kochali się na podłodze, jak za czasów, kiedy nie szukał
jeszcze kobiety swojego życia. Potem przenieśli się na łóżko.
[Kobieta Jego Życia]
11 czerwca, 2009 o 16:40
Tu Izo Roman Knap pisał, że poetka jest z Gliwic i uczestniczką, bądź prowadzącą zajęcia w zlikwidowanym już Klubie Perełka Jak ja tu na blogu analizowałam wcześniejszy tomik Marty Podgórnik Opium i lament, chyba w jesieni ubiegłego roku (Marek nie ma wyszukiwarki), to ja tam pisałam, że była wraz z Siwczykiem wychowanką Pałacu Młodzieży w Katowicach sekcji literatury.
Zastanawiam się, więc, na ile zaciążyli na postach śląskich śląscy nauczyciele. Bo ociężałość poetycka jest widoczna na każdym kroku. To wszystko jest niebywałe, jak te tomiki, stanowią jedność, jakiś śląski sznyt kulinarny. Przecież nie może być prawdą, że to wina tylko czerwonej kapusty i zrazów zawijanych. Na Śląsku je się też inne rzeczy. Gierek propagował krupnioki, ale ja jestem wegetarianką i jem tylko czerwoną kapustę z potraw regionalnych. No, i może dlatego nie wydaję. Nie wydaje mi się bym wydała.
11 czerwca, 2009 o 17:13
Ewo, dlatego Tobie zadałam pytanie. I moja koncepcja sprawdza się. Stypendium można otrzymać za potrawy regionalne. Niedawno w Parku Oliwskim urządzono konkurs na kaszubską potrawę. Nie wiem jaka została uhonorowana medalem, ale za to pamiętam nazwę jednej: „ruchanki kociewskie” i od razu skojarzyło mi się to danie z Markiem i z Arystotelesem. I tak region Kociewie porusza od starożytności drożdzami wypiekając słodkości na deser.
11 czerwca, 2009 o 17:17
Dobrze, p. Ewo, że zacytowałaś ten fragment z „Kobiety jego życia”. Bo to genialny fragment! Z tym, że powinien być on napisany w pierwszej osobie. I wyglądać, po wykreśleniu tych wszystkich bzdur o swatkowaniach i potencjalnościach, tak:
„Siedzieliśmy na kanapie w jego mieszkaniu i oglądaliśmy Casblancę na video. Mniej więcej po słynnym momencie `zagraj to jeszcze raz Sam` ściągnął mi bluzkę, a resztę ściągnęłam sama. Kochaliśmy się kilka godzin. Potem zrobiłam drinki i podałam mu papierosa. Powiedział nagle `muszę znaleźć wreszcie kobietę mojego życia. Jako więc jego najlepsza przyjaciółka życzyłam mu powodzenia.”
Tu się Marcie udało wyższe piętro ironi. Martę Podgórnik zawsze sobie kojarzyłem z jakąś odwagą, jaką w sobie znajduje pustka w sercu. Z jakimś feministycznym (a w gruncie rzeczy niby „ponowoczesnym”) obowiązkiem życia bez czułych słówek. Życia, które z tego powodu właśnie, staje się bardzo trudną sztuką łączenia się w pary. Życia, które od miłości różni się sposobem łączenia się w pary. Gdzie sex od miłości różni się sposobem łączenia się w pary. Gdzie oglądanie tv od miłości też. Gdzie czytanie poezji od miłości też. W owym zacytowanym i ciut przerobionym fragmencie mielibysmy Martę Podgórnik jak na tacy. Autobiograficznie. Ale niestety Marta troszkę się onieśmieliła wiedząc doskonale, że na takie najlepsze przyjaciółki, jak jej bohaterka, każdy mówi po prostu „kurwy”.
A więc widzę tu z jednej strony obowiązek życia bez czułych słówek, ale z drugiej pragnienie, by nie dać się nazwać kurwą. A w takim zafałszowaniu geniusz pozostaje juz tylko co najwyżej kolejnym talentem. Stypendialnym.
11 czerwca, 2009 o 17:26
Marku ja w dziele Marty Podgórnik znalzłam regionalną kuchnię, a nie kuchnię zza oceanu.
I pewnie książka autorki w tym roku będzie nominowana do nagród?
A ja czuję się oszukana, ponieważ Marta Podgórnik wysmażyła, ale przypaliła na przykład takie zdania:
„Jego palce niecierpliwie wertowały jej ciało. Miał taką cholerną
ochotę, jakby nie posuwał od lat. Ale najpierw musieli porozmawiać.
Nie miał zamiaru się od tego uchylać. Rozmowa wydawała się
skazana na bycie straszną, ale należało ją odbyć mimo wszystko.
Przy pełnym świetle. Mamrotała spod przymkniętych powiek, że
go tak bardzo kocha. Ja pierdolę, co za odwaga nagle; każde słowo
podchodziło jej do gardła i z trudem tłumiła torsje. Mimo to mówiła
przepiękną polszczyzną, akcentując bez ostentacji, lekko ponad
tempem. Mierziło go to. Po prostu wkurwiało.” (Kroczący festiwal)
Tego nie można czytać. Blekot do kwadratu. Zatruwa czytającego w ciągu kilku minut. Mniszkówna współczesna podwórkowa.
Obiecałam sobie w duchu, że w tym miesiacu nie powiem nic złego o twórczości Doroty Masłowskiej, bo jej twórczość to wyżyny smaku, intelektu i poczucia humoru w porównaniu ze spakowanym zakalcem pisemnym Marty Podgórnik.
11 czerwca, 2009 o 17:49
Ewo, entuzjastyczne recenzje napisane przez panów Malszewskiego i Winiarskiego?
Dajcie mi kozetkę, przeprowadzę pięćdziesięciominutową psychoanalizę, dlaczego panowie krytycy pochwalili taki zakalec.
Tak to jest jak się jest krytykiem o dobrodusznym charakterze z czasopism dla panienek. Taki krytyk ma zakodowane, zakontraktowane pochwały w wierszówkach.
Ach te wypieki na policzkach i chichoty!
Ile ja takich głodnych kawałków kiedyś się nasłuchałam. Dlatego lubię wariatów. Mają wyobraźnię i nie myślą tekstami z bravo girl.
11 czerwca, 2009 o 18:07
> Roman
Wiesz, ja nie znam życia płciowego autorki, nie chcę znać i nie robię tu żadnej aluzji. Ale jak już się porusza te tematy, to artysta musi iść na całość, nie może się cofać, bo z tego wychodzi coś lepkiego i obłudnego. Taka amerykańska kontestatorka moich czasów, Erica Jong dostawała za to pocztą brudne majtki, listy od wszystkich zboczeńców z całej Ameryki, bo za kontestację się płaci. To wszystko u Podgórnik jest straszne zachowawcze. Z drugiej strony ja przecież nie wiem, jaka jest teraz norma, ale myślę, że zawsze mniej więcej jest tak samo. Perypetie podmiotki lirycznej są bardzo mało prawdopodobne. Podobieństwa można odnaleźć jedynie w serialach i sentymentalnych romansach erotycznych, przecież dzisiaj też obyczajowo bardzo odważnych. Jeśli ten zbiór miał na celu je ironicznie wykpić, to jest zbyt mało ironiczny, jest zbyt na serio i na dodatek nie jest śmieszny. Słodka idiotka, bohaterka, królowa disco na dodatek jest antypatyczna, nie dziwię się, ze faceci wykonują usługę seksualną jedynie na jakimś strasznym głodzie.
Oczywiście krzywdzące jest posądzanie poetkę o autobiografię. Uważam tylko, podobnie jak Ty, że poezja nie może grać na dwa fronty. No i w konsekwencji znika. Tam poezji nie ma.
11 czerwca, 2009 o 18:37
>Iza
Nie analizuję tekstów ze względu na budowę, bo ja się na tym kompletnie nie znam. Ja jestem tylko malarką i dla mnie każdy zestaw słów jest piękny, byleby tylko zawierał poezję. Mnie interesuje w poezji jedynie pytanie o miłość. Tak samo zresztą, jak zafascynowani są tym pytaniem panowie Maliszewski i Winiarski.
Wiesz, Wiedemann, jeśli już pyta, to o higienę, o to, czy członek jest umyty, czy nie. Czy tarot wskaże prawidłowo, który członek będzie w przyszłości umyty, a który nie. Dlatego bym nie porównywała tych spraw.
Ale dla Karola Maliszewskiego poezja Marty Podgórnik jest o prawdziwej miłości, a nie o seksie.
(…) Fizycznie odbieram kontakt z tymi wierszami. Dlaczego są tak namacalne, dlaczego ich faktura wydaje się organiczna? – To tylko słowa – można sobie powiedzieć, żeby się uspokoić. I to działa, ale przy drobnych poezjach. Ta jest za duża, za dobra. Tyle chce powiedzieć na raz.
Wiadomo, że Karol Maliszewski ma żonę i myśli o tej poezji tylko w kategoriach miłości platonicznej. W tym zwierzeniu dokumentuje jej istnienie. To bardzo dużo.
Natomiast Jakub Winiarski w Odrze pisze:
(…)Podczas czytania Pięć opakowań w sposób naturalny pojawić się musi ta klasyczna zbitka dwóch słów: poetka miłości. Jakże jednak inny to głos od głosów wielu tak zwanych poetek miłości. Poetek, które uparły się pokazywać miłość wyłącznie cukierkową, sentymentalną, wykastrowaną z agresji, ckliwości, szaleństwa, głupoty i to grzech największy, gdy pisze się o uczuciach dramatyzmu. Marta Podgórnik stara się zachowywać konieczną dozę autoironii, która pozwala jej grać z zastaną i przenicowaną konwencją kobiecej liryki miłosnej. Gra perfekcyjnie. Broniąc się nader skutecznie przed własnymi porywami sentymentalizmu, może kreować bohaterkę liryczną(…)
Więc w sumie też Jakub Winiarski uważa, że Marta Podgórnik wykpiwa miłość fałszywą wiedząc, że istnieje ta prawdziwa, o którą w poezji walczy. A ja, jako czytelniczka, nie mogę w tych wierszach jej odnaleźć.
11 czerwca, 2009 o 18:37
Trzeba być ślepym i głuchym żeby kojarzyć Martę Podgórniak z bravogirlanką. Marta faktycznie zaczynała jako warsztatowiczka w Perełce w Gliwicach pod egidą Suchanka. Jej wczesne wiersze często były o piciu jaboli. Takie wiecie „cześćtereskowate”. Szybko razem ze swoją najlepszą wtedy psiapsiółką, Dorotą, wkręciła się w towarzycho Melecki & Siwczyk. I tak właściwie zostało do dziś. Jak ostatnio ja widziałem na Porcie to oczywiście w tym kółeczku. Miała nieco spuchniętą twarz. Ale zawsze sobie poczytywałem za obowiązek, żeby jak ją gdzieś spotkam to żeby podejść do niej z ukłonami. Tak było kiedyś, gdy podszedłem i zapytałem czy to o niej pisał w swoim „Bez końca” Kaczanowski. Zdementowała. Nie o niej. Potem oczywiście zawsze odchodziłem, żeby jej nie przeszkadzać. I tak było też tym razem na Porcie. Ale opuchlizna jej twarzy nie dawała mi spokoju. Po przepiciu? A może chłop ją tak urządził? Najlepszy przyjaciel? Chciałem więc podejść jeszcze raz i zapytać o przyczynę tej jej fizyspatologii. Ale stwierdziłem potem, że byłoby to jednak złamaniem mojego emploi, żeby do Marty Podgórnik podchodzić zawsze tylko raz. Życzenia jej złożyłem, nachylając się do jej ucha pogratulowałem książek. I to wystarczy. Niech sobie dalej tkwi w tym swoim towarzystwie swojego życia. Artystycznego.
ps. -> Ewa Bieńczycka
Przeczytałem właśnie tego Orlińskiego. Dziwi mnie, że Marka poniosły emocje, żeby mu wytknąć beztalencie i kwiatuszki, zwłaszcza że od razu widać, że Orliński pisać nie umie, i żeby napisać artykuł to on musi się posiłkować poradnikami ze schematami jak napisać felieton. To dlatego strasznie sztuczne to u Orlińskiego i nienaturalne. Dlatego dziwię się Markowi, bo z Orlińskim, och sorry, z urzędowymi poradnikami nie ma w ogóle sensu dyskutować. Nawet po pijaku. Bo to przecież tak jakby żądać od pozwu do sądu, żeby był dziełem literackim.
11 czerwca, 2009 o 18:50
> Roman
Też uważam, że Iza źle odczytuje, bo to wykpienie. Tyle, że tak niewielkie, tak asekuranckie, że nikomu niepotrzebne. Ani „bravo girl” ani feministkom walczącym, ani mnie, która poszukuje prawdziwego, greckiego Erosa. A słowotok jest wielki, przegadanie straszne.
Podziwiam, że podszedłeś na Porcie do Podgórnik. Ja tam byłam tak przestraszona, że ledwo fotografię psa tam zrobiłam i zaraz bura. Dlatego tam już nigdy nie pojadę, Też dwa razy to za dużo.
11 czerwca, 2009 o 19:39
a kiedy czytaliście ostatnio Bravo gir?
Redakcja tego czaspisma w swoim mniemaniu także dobrze się bawi jak poetka Marta Podgórnik, gdy pisze listy i daje na nie odpowiedzi.
Następny cytat pasujący do czasopisma dla gimnazjalistek:
„Przez chwilę zamiast drogi widział oszroniony fresk. Mieszkała
sama. Coś mówiło mu, że nocami płakała, kuląc się na kanapie przy
blasku tanich świec. W łóżku była zupełnie kimś innym, a kimś
innym dla świata, innym dla rodziny, i całkiem inną osobą, która płakała po jego wyjściu, zmieniając prześcieradła.” (Kroczący festiwal)
To nie jest satyryczny tekst Magdaleny Samozwaniec , dla mnie to zwyczajne umpa, upma, udawanie parodii, bo jej tu nie ma.
Aby koniec końców narratorka znalazła miłość i związkową przystań, wklejam poniżej fragment „Na ustach grzechu” Magdaleny Samozwaniec
„- Czy waćpanna masz serce klęknąć na kobiercu ślubnym z tym oto Jaśnie Wielmożnym hrabią Dolarym Chłapskim i czy uwzględnisz jego życzenia, byś została wkrótce jego rodzoną żoną?
Steńka z mocą przymknęła łzą zalane oczy i pocałowawszy ojca w rękę, rzekła z pozornym spokojem, choć serce jej się tłukło jak Marek po piekle.
– Wody!… – Po czym dodała: – Dziękuję papie: Tak jest, chcę i pożądam sakramentu z hrabią. – I w tej chwili pierwsze w życiu kłamstwo okrasiło jej wargi do czerwoności. – Pragnę także wesprzeć się na jego ramieniu i przyczynić się do tego, bym mogła zostać dobrą żoną i matką.”
O seksie trzeba zapomnieć, albo, albo.
Wszystko więc kończy się szczęśliwie.
Mole książkowe kojarzą nazwisko Samozwaniec. Czy za pół wieku ktoś wspomni Martę Podgórnik pomimo pieczęci Dziedzictwa Narodowego?
ps
Panie Romanie, nie Martę Podgórnik tylko bohaterki z książki Pięć opakowań.
11 czerwca, 2009 o 20:17
Faktycznie, Izo, zwracam honor, ja nie tylko dawno nie czytałam bravo girl, ale i nigdy. Miałam synów, za moich czasów też Filipinki nie czytałam, nie można było jej na całe szczęście dostać i rosłam sobie jak ten chwast bez żadnej indoktrynacji, dopiero w siódmej klasie katechetka na religii nas uwiadomiła i to było tak straszne, że w domu bano się o moje zdrowie.
Ale takich parodii typu Samozwaniec też nie cierpię. Ostatnio coś w tym stylu wkleił Tomasz Piątek na kumplach. Bardzo tego nie lubię. Myślę, że Mniszkówna jest o wiele lepsza niż jej parodia. Kiedyś w radiu Irena Kwiatkowska czytała tę parodię Samozwaniec. To wtedy było jeszcze bardziej zwielokrotnione ironią. Następuje wtedy zjawisko zupełnie odwrotne, od zamierzonego. Myślę, że cos z tego jest w poezji Podgórnik. Jesteśmy klawi, trącamy się łokciami i tak się zarykujemy ze śmiechu, że już nie wiemy, o co chodzi. Wolę szmirę w stanie czystym, nieskażonym. jest w niej przynajmniej jakaś głupota. Tutaj trudno o głupotę i dlatego ta poezja budzi strach. Wątpię też, by redakcja bravo girl się bawiła kiedykolwiek. To poważna sprawa biznesowa.
11 czerwca, 2009 o 21:54
Ewo, „Na ustach grzechu” wydano w 1922 roku i wtedy sparodiowanie arystokratycznych fumów to było coś. Zły był nie tylko hrabia Donimirski, inni także obrażeni na pisarkę byli że ho ho. O książce 28-letniej Magdaleny Samozwaniec wówczas się dyskutowało. Do tej pory powieść jest wznawiana, czyli ma nowych czytelników.
Po przeczytaniu „Pięciu opakowań” mogę z całym przekonaniem napisać, że „parodiowanie bohaterek bravo girl” jest nieudane, dlatego nie ma co liczyć Marta Podgórnik na pośmiertną sławę wydawniczą.
Aby podnieść nakład czasopism redakcje nie tylko układają horoskopy bez pomocy wróżki, ale także ubarwiają listy czytelników, a czasami same je piszą. Dodatek do Gazety Wyborczej „Wysokie obcasy” daje nawet nagrody aby tylko otrzymać list od czytelnika.
12 czerwca, 2009 o 6:32
Może Izo coś w tym jest, w Twoim przywołaniu takiej sytuacji czysto komercyjnej odnośnie poezji Marty Podgórnik. Ale jak tu Roman zauważył, który zna osobiście autorkę, że jednak Marta Podgórnik ma ambicje kontestatora i prowokatora i na ja bym się tego tak łatwo, odczytując ostania część dzieł zebranych nie pozbywała. Trop wiodącego artykułu Marka jest trafny: moda.
Ja piszę tutaj jedynie, że ona to źle robi, a prawdziwy artysta zawsze ma kontestować, od tego jest.
Wiesz, Magdalena Samozwaniec po wojnie zrobiła bardzo dużo, by być na fali. To, że była siostrą tak sławnej poetki, to jeszcze nie było wtedy ważne, wykpienie sanacji było wtedy bardzo modne.
Nie wszystkie kossakówne były takie święte, jak Pawlikowska. Szczucka była antysemitką, Samozwaniec pisała felietony wyłącznie po to, by sobie kupić nowy kapelusz. To były zwyczajne chałtury.
Marta Podgórnik jest zupełnie czymś innym. Jest naszą dzisiejszą czołowa poetką młodego pokolenia. Nie lekceważyłabym tego faktu takim porównaniem. Tam była celowa, cyniczna postawa. Tutaj mamy nieudolność ubraną w pozę wszystkowiedzącej.
12 czerwca, 2009 o 6:55
Ewo, Zofia Kossak-Szczucka z etykietą antysemitki, otrzymała po wojnie izraelski medal Sprawiedliwy wśród Narodów Świata. To ona była jedną ze współorganizatorek Żegoty i w czasie wojny czynnie przeciwstawiała się mordowaniu Żydów.
Zofia Kossak-Szczucka to autorka słynnego „Protestu” z lipca 1941 roku, który w imieniu katolików polskich piętnował hitlerowskie zbrodnie na Polakach i Żydach i wzywał do ich ratowania. Za swoją działalność została osadzona w Auschwitz-Birkenau ,a następnie przewieziona na Pawiak i skazana na śmierć.
Zofia Kossak-Szczucka to według mnie bohaterka, ale o tym się nie pisze, co najwyżej tak jak Ty wypomina się jej antysemityzm. Wynika z tego, że jej biografia jest zafałszowana, nieznana. Dobrze, że chociaż Zydzi ją docenili i nadal doceniają.
Instytut Yad Vashem przyznając odznaczenie Zofii Kossak stwierdził: Nie ważne, jaką ideologię wyznawała, nie ważne, co mówiła i pisała, ważne jest to, co zrobiła
12 czerwca, 2009 o 7:28
o Szczuckiej napisałam jako o artystce, pisarce, nie jako o działaczce:
(…)
Antysemityzm, zjawisko rozpowszechnione w chrześcijańskiej Europie, był integralną częścią polskiego katolicyzmu w pierwszej połowie dwudziestego wieku. I nie byłoby w tym nic szczególnie oryginalnego ani ważnego, gdyby nie to, że nadeszła okupacja hitlerowska, a wraz z nią postępująca brutalizacja prześladowań Żydów. I chociaż wymuszona izolacja społeczna i pauperyzacja Żydów jawić się mogły wielu Polakom jako spełnienie od dawna wysuwanych postulatów, to przecież równia pochyła prześladowań wkrótce doprowadziła do otwartego mordowania Żydów. I co wtedy? Co miał prawo czuć i jak się zachować w tej nowej sytuacji Polak katolik i jednocześnie antysemita?
Domyślamy się, że był to rzeczywisty dylemat z raportu Jana Karskiego na temat pierwszego okresu okupacji. Karski pisze tam, że znaczna część polskiego społeczeństwa akceptowała antyżydowską politykę okupanta. Zofia Kossak-Szczucka, jak większość współobywateli, antysemitka i wierząca katoliczka zarazem, wyraziła narastające z upływem czasu rozdarcie światopoglądowe w znanym apelu ogłoszonym jesienią 1942 roku. Pisała, że choć Żyd jest naturalnym wrogiem polskości, to etyka chrześcijańska wymaga od Polaka katolika, aby się mordowaniu Żydów przeciwstawić, i kiedy powstawała Żegota”, Kossak-Szczucka od razu podjęła w niej działalność. Ale jej apel (szczerze mówiąc, czytany dzisiaj, krępuje niefrasobliwą otwartością wypowiadanych uprzedzeń) został przez większość społeczeństwa i kleru katolickiego zignorowany.(…)
Jan Tomasz Gross Strach
12 czerwca, 2009 o 7:57
Izo, ja wiem, że to wszystko jest bardzo bolesne i krzywdzące, ale trzeba też brać pod uwagę to, co intelektualista robi przez całe życie. Ja nie twierdzę, że dzisiejsze niefrasobliwe głupoty wypisywane przez Agnieszkę Mirahinę spowodują III wojnę światową, gdzie już nikt nie będzie dbał o żadne prawa ludzkie, bo zapanuje jedynie wygoda wojenna. Nie uważam też, że dzisiejsze popisywania Marty Podgórnik, jej podśmiechujki na temat relacji męsko damskich są groźnym pomrukiem nastawania czasów silnych bab, które, jak mówiła Hanna Bakuła w wywiadach, wykopują z łóżek facetów, którzy się w nich nie sprawdzają. Bo tu ewidentnie widać już władzę, jurorkę, wodzowski styl czytania wierszy.
Izo, sztuka ma rozwikływać, a nie mącić. Kossak Szczuckiej się nie udało, zabili ją, zadręczyli. Ale wielu intelektualistom polskim się udało przechodząc natychmiast do KORu, do Solidarności. Ja ich nie oskarżam o pragmatyzm, o działanie dla siebie. To były autentyczne akty współczucia i odwagi. Tylko, że artysta to taki człowiek, który wie, jak już się rodzi. On się nie myli tak strasznie. On działa jak nic mu nie grozi bezpośrednio, on się upomina w czasie, kiedy dziwią się wszyscy, czemu on się naraża, skoro mu tak wygodnie? Skoro dostaje nagrody, skoro jest uznany, po co to robi, pyta Dehnel odnośnie Pułki.
12 czerwca, 2009 o 9:44
Ewo, Marta Podgórnik dorabiała na warsztatach literackich dla poetów. W czerwcu w 2005 roku dawała: „Praktyczne porady dla początkujących: po czym poznać dobre wiersze; co i dlaczego czytać, żeby pisać; wprawki i ćwiczenia literackie”
Według mnie wystarczy czytać Bravo girl aby pisać o miłości tak jak Marta Podgórnik.
Miłość to wytrych, wszystko w sobie pomieści, brak oryginalności także.
Ciekawe jak poczynają sobie teraz uczestnicy warsztatów z 2005 roku?
12 czerwca, 2009 o 10:15
Pewnie uczą już Agnieszkę Mirahinę, jak kochać oficerów SS. Czytam, że warsztaty są właśnie w czerwcu, czyli teraz.
Wiesz, postmodernizm, jako kierunek nic złego, to tylko kierunek. Ale nie może być wszystko wszystkim. Nie można kwestionować pewnych ewidentnie sprawdzonych prawd. Mamy zdjęcia satelitarne i utrzymanie wiary w to, że Ziemia stoi na czterech żółwiach, czy krokodylach, jest być może literacko potrzebna, jak nie zagraża. Ale wiara w to, że nie było holokaustu już bardzo zagraża.
I tak ziarnko do ziarnka. Jak kobieta będzie mówić mężczyźnie, że nie będzie z nim sypiać, bo ma członek jak kredka (Masłowska), to mamy jakiś już rasizm, jakąś toksyczność. Artysta musi być neutralny, on nie ma prawa wciskać swoich zboczeń odbiorcy, on ma o swoich zboczeniach opowiedzieć. To jest wielka różnica. On ma sztuką rozwiązywać swoje osobiste problemy, ale nie ma ich gloryfikować.