Prowadzę dziennik od dwunastego roku życia i kiedy otwieram majowe kartki roku 2009, gdzie zanotowałam moje spotkanie z zapiskami Adama Wiedemanna z roku 2002 i 2003, mogłabym bez problemu nie tylko porównać to, co w tym dniu robiłam mając tak jak on trzydzieści sześć lat, ale i jak wyglądała moja działalność literacka i moje życie seksualne.
Jednak tego nie robię, gdyż jest to zupełnie niepotrzebne. Nie muszę nikogo zwabiać na pikantne szczegóły mojego życia, by zmusić czytelnika do uwagi. Zamieniłam całe moje życie na literaturę i pisząc nawet wtedy, gdy pisać się nie dawało, czytając, kiedy zmęczenie nakazywało bardziej bierny odpoczynek, dotarłam pod koniec życia do upragnionego momentu, kiedy mogę bez przeszkód i pisać, co chcę i czytać to, co mi się żywnie podoba, czego zapragnę, gdyż mój świat nagle się otworzył w momencie, gdy już dokonano na mnie społecznego Auto-da-fé.
Wtedy, w majowy poniedziałek, nie mogąc w domu uaktywnić zamówionej książki – Doroty Masłowskiej Między nami dobrze jest, książki na którą czekałam w kolejce bibliotecznych rezerwacji długo – gdyż bibliotekę w poniedziałki otwierają w południe, pojechałam na rowerze do biblioteki.
Był skwar i zaduch. Ludzie, w tym dużo młodzieży, stali już przed wejściem do gmachu biblioteki przystępując z nogi na nogę, jakby ich jedynym pragnieniem było dotarcie do pięknych, obszernych toalet bibliotecznych.
Siadając na niklowanej ławce, gdyż bibliotekę wybudowano w stylu neoartdeco, wszystko wokół było poniklowane i uwiązawszy rower do latarni, ponieważ stojaki na rowery były jeszcze wraz z biblioteką zamknięte – rozmyślałam nad tym, dlaczego w najnowszej literaturze jest tak dużo scen kopulacji par, podczas gdy ja, odwiedzająca tak często tę bibliotekę od momentu jej otwarcia dziesięć lat temu, nigdy nie napotkałam na jakąkolwiek intymność w tych ogromnych, już europejskich kabinach, gdzie widać zawsze tylko jedną parę nóg w prześwicie od podłogi w górę, i gdzie te dwie nogi niezmiennie są ustawione równolegle i en face.
Nagle wybiło z pobliskiej katedry południe, szklane drzwi rozsunęły się gościnnie i fala nagromadzonego tłumu powoli wniknęła w rozwarty otwór. Wstałam z niklowanej ławeczki i mijając kilka kolejek tłumów ustawionych dla wydobycia z magazynów bibliotecznych książek by zabrać je do domu, podeszłam do komputera.
Okazało się, że w tym ułamku minuty, kiedy zmieniałam status Masłowskiej z dostarczenia jej z czytelni na wypożyczenie do domu, co ze względu na zamkniętą bibliotekę było niemożliwe wcześniej, książkę ktoś natychmiast wypożyczył i zniknęła z ekranu. Zamówiłam więc ją powtórnie i ustawiając się znowu w kilkumiesięcznej kolejce oczekujących, dopożyczyłam jeszcze kilka tytułów, by mój wyjazd do biblioteki nie był tak zmarnowany.
Poszłam więc do czytelni czasopism, umywszy wcześniej ręce w zupełnie pustej, ogromnej toalecie dla czytelniczek biblioteki. Upewniwszy się, że i tym razem nikt się w niej nie kocha, usiadłam przy stoliku i przeglądając czasopisma, czekałam na sfinalizowanie zamówienia. Przekartkowałam obszerną Literaturę na Świecie, przeczytałam cztery Lampy i mój wzrok przykuło nazwisko Adama Wiedemanna na wściekle zielonej okładce Twórczości i tytule, identycznym jak ostatni post internetowego bloga kumple.
Miałam jeszcze kilkanaście minut do pełnej godziny, po której zamówione książki powinny zjechać do okienka wypożyczeń. Wyciągnęłam aparat fotograficzny, by te 52 strony zanieść do domu i tam w spokoju przeczytać. Ale nagle rozszalała się burza, szklany dach zaczął dudnić od ciężkich kropel gwałtownego deszczu i w sali czytelni zrobiło się ciemno. Zapaliłam, więc lampkę nad stolikiem, ale zdjęcia i tak były ciemne.
Przerzucam kilka kartek mojego dziennika szukając zapisków o Wiedemannie. Mam tu przeklejone wszystkie opinie w komentarzach, na temat mojego talentu pisarskiego i nawet te, których w sieci już nie ma, usunięte na prośbę samego autora, lub kogoś, kogo też dotykały. Wyszukując zapisków na temat czytania przefotografowanych fragmentów Dziennika Wiedemanna, chcąc niechcąc, czytam jeszcze raz komentarze o mnie.
Jest. Jest o Wiedemannie, jak wyjechałam z laptopem na wieś.
Był to znowu majowy piękny poniedziałek, ale na deszcz się już nie zanosiło. Trawa w moim ogrodzie urosła po pas, mimo kwietniowego koszenia, a stokrotki i niezapominajki przesłonił łan dmuchawców, które dzięki nieobecności mojej w ogrodzie stały jeszcze nieruchomo, a kule lotnych nasion jeszcze się nie rozpadły.
Wróciłam,więc po beznadziejnym wysiłku wyrwania chociaż tych chwastów wieloletnich, które kwitną białymi baldachimami i narobią jeszcze więcej szkód, niż dmuchawce. Wróciłam do laptopa, by ukończyć rozpoczęty w domu wiersz Puch. Tamten pisany na skutek pylących akacji, niewytępionych jeszcze przez służby sanitarne mojego miejskiego osiedla złożone z alergików mógł być teraz dokończony na widok dmuchawców. Z racji rozlicznych przerw w pisaniu, niemożności izolacji i wyciszenia, wypracowałam w sobie metodę łącznika. Polegała ona na jakimś elemencie wysnucia realnego przedmiotu, czy uczucia, zapachu, koloru – który umożliwiał mi powrót. Wynalazek Prousta sprawdzał się za każdym razem, gdy uruchamiałam skojarzenia i dzięki temu wiersz PUCH ukończyłam.
By zmienić nastrój, odcięta od żywego Internetu, rozpoczęłam czytanie bibliotecznych fotografii, czyli Dziennika Wiedeamanna.
Trzydziestosześcioletni, spod Znaku Koziorożca mężczyzna Adam Wiedemann rejestruje na łamach Twórczości swoje zmagania z nieuregulowanym życiem seksualnym. Wróżba tarota obiecuje mu stabilizację miłosną dopiero po czterdziestce, dlatego autor zapisków szastając się niemiłosiernie z tymi, których chce się pozbyć z i tymi których nie wie czy kocha, albo tymi którzy wrócą ze swoich niezaleznie od ich woli obowiązków służbowych podróży i dopiero albo dowiodą, albo i nie swoją kompatybilność miłosną z Adamem Wiedemannem, dowodzi jedynie tymczasowości tych związków.
Ta intymność, rozpisana na pięćdziesięciu dwóch stronach miesięcznika Twórczość nie jest erotyczną obsceną, ani nawet nie jest pikantna. Rozbijanie intymności w Dzieniku Wiedemanna jest być może jakimś zabiegiem celowym, tak jak bardzo pożyteczne w dzisiejszych czasach uzwyczajnienie wydzielin ludzkiej fizjonomii, jak krew menstruacyjna, sperma, mocz i kał. Spłycanie i upraszczanie związków międzyludzkich w czynnościach życiowych poety sprowadza się jednak do skutków o wiele głębszych, niż poeta Wiedemann sobie życzy.
Jeśli, jak czytam w Dzienniku, poeta z satysfakcją odbiera komunikat mailowy młodego poety, któremu już coś Burszta wydrukował, a ten akurat zwierza się w mailu, że pragnie poszerzyć swoje doznania seksualne o wtajemniczenia nie z kim innym, a tylko z Poetą, i to konkretnym, z poetą Wiedemannem zasiadającym w jury konkursów poetyckich, to trudno uwierzyć akurat w nagłą Miłość nie z tego świata w tak postawionej ofercie. Przepustowość poety Adama Wiedemanna jest ogromna i jeśli do końca nic nie wiemy, czy wcześniejszy redaktor naczelny i założyciel Twórczości Jarosław Iwaszkiewicz zrobił coś z Markiem Hłasko przed spowodowaniem nagrodzeniem jego debiutu prestiżową nagrodą, to wiemy z zapisków jego dziennika, że nienawidził go z całego serca.
Ale na całe szczęście żyjemy w czasach, kiedy już pozbyliśmy się uczuć gorących i uczuć wyższych, jak Miłość i Nienawiść, które zniewalały poprzednie pokolenia twórców i kazały ich namiętnościom doprowadzać własny żywot do scenariuszy greckich tragedii.
Jednak, gdy czytam w zapiskach mojego dziennika przeklejone komentarze o mojej Twórczości literackiej trudno mi się oprzeć wrażeniu, czy aby jednak nie mam do czynienia z wydałoby się raz na zawsze usuniętymi z przestrzeni międzyludzkiej wzorcowymi okazami niezmiennej, starożytnej Pogardy i Nienawiści.
31 maja, 2009 o 15:13
Ewo, według mnie Adam Wiedemann wymyślił pamiętnik w ciągu kilkunastu dni i postanowił opisać fikcję, aby pomieszać w kotle literackim.
Marzył mu się ferment, dysksuje, a co jest tymczasem?
Cytuję z pamięci: „Eeee, Wiedemann nie ma o czym już pisać, jedzie na dopalaczach i jest nudny”
31 maja, 2009 o 15:27
Wiem, że to trochę przydługie co napisałam i bez sensu, ale chciałam napisać taką dziwaczną, jak tu bukowski gdzieś w komentarzu napisał, palinodię Wiedemanna.
Dobrze jednak byśmy tu porozmawiali o Wiedemannie.
Dla mnie te zapiski były bardzo szczere i wcale nie reżyserowane, ani tendencyjne. Musieliby się wypowiedzieć Ci, Którzy znają poetę osobiście. Ja w każdym razie odebrałam heroiczne życie poety dzisiejszego jako najszczerszą Prawdę i nawet się autentycznie wzruszyłam i zawstydziłam. Siedzę sobie cieplutko w łóżku, piszę na laptopie, a tam, w świecie na drągu i w przeciągu ktoś walczy o polską poezję współczesną.
1 czerwca, 2009 o 7:04
Z zapisków Adama Wiedemanna sprzed lat, dokumentujących najprawdopodobniej to wszystko, co dzieje się i teraz w świecie organizacji ruchu artystycznego w Polsce, heroicznych walk o czytelnika i artystę, by ten ciąg pokarmowy nieprzerwanym strumieniem karmił własny ogon, wyziera – nie, jak pobieżny czytelnik odbierze – nuda. Nieprawda. Zapiski są esencjonalne i pełne tajemniczych szyfrów, kodów, zakamuflowanych informacji. Okupacyjna praca literackiej młodzieży w strukturach AK, drugi obieg za Solidarności, to przecież jedynie tylko trening. Nasze czasy potrzebują konspiracji o wiele większej. Tu przecież nie chodzi o jakieś jednostkowe życie, które traciło się w hitlerowskich czy sowieckich kazamatach po rozgryzieniu ampułki z cyjankiem. Tu chodzi o prawdziwe, pierwszy raz w historii Polski pieniądze, za które można sobie kupić wszystko, też i życie doczesne i po życiu nieśmiertelność.
Koszt animacji poezji jest ogromny. Gdy czytam, że trzydziesto sześcioletni poeta Wiedemann potrzebuje taksówki, by przedostać się z dworca kolejowego na Zamek, najpiękniejszej trasy w Przemyślu, kiedy po kilkugodzinnym siedzeniu w pospiesznym każdy poeta potrzebuje zaznać spaceru, myślę, że udręka sprostania wyzwaniu, jakim jest bycie dzisiaj poetą jest nie do pozazdroszczenia. Wiedemann tym razem zdąży, taksówkarz przemyski nie oszuka go, jak strzała doniesie go do knajpy na Zamku, gdzie nauczy starszych, sławnych poetów obsługiwać komórkę, a nawet wysyłać SMSY. Ale ile razy taki manewr się nie uda? Ile razy ktoś nawali, zaśpi, przegapi, narazi na niepotrzebne koszta? Ludzie są tylko ludźmi i nawet poeta to też człowiek. Mimo, że zawsze zakończony swoim najważniejszym końcem, który albo uaktywnia się w klozecie, albo w łóżku i właściwie non stop myśli tylko o tym, jak ten cudowny organ dobrze w ciągu 24 godzin zagospodarować, musi, musi jeszcze jeść, opłacać rachunki i rozmawiać przez telefon z matką. Ten zawód literata, polegający na kilku chwytach nie przedstawia tak ogromnych trudności jak to wszystko, co pozwala go uprawiać. Toteż ciężar zwierzeń pamiętnikarskich nie spada, jak to u pisarzy epoki minionej: wszedł do pokoju, wyszedł, zjadł obiad, znowu wszedł. Nie. Tu zapiski są dramatyczne, a szastanie się poety w piekle codzienności staje się jedynym jego celem życiowym, podczas gdy literatura stanowi jakieś niewyraźnie, niesprecyzowane, wstydliwe tło.
1 czerwca, 2009 o 7:07
Ewo, to walczenie na tych kilkudziesieciu stronach to co najwyżej dupczenie. Okazuje się więc, że teraz twórczość poetycka jest w imadle okołomajtkowym.
Ale ja w to nie wierzę. Czytałam Dzienniki Camusa, Wata, Iwaszkiewicza. W nich znalazłam rozterki powyżej poetyckiego pępka.
Według mnie Wiedemann napisał pastisz, chciał poetę upupić za karę. Może to jest jego sposób na oczyszczenie poezji z wpływów horoskopów, duchów i wróżbiarstwa.
Ale jeżeli to jest opis jego życia, to co to za życie: telefon, zupa, e-mail, wróżenie, picie, przypadkowe dupczenie i tak dzień,za dniem, dzień za dniem. Normalna dulszczyzna z kopcem Tadeusza.
Acha czasami jeszcze chałturzenie na konkursach, ale ze znanym zakończeniem: piciem i dupczeniem.
Już pisałam, że według mnie jego narrator jest mitomanem erotycznym.
1 czerwca, 2009 o 7:14
Ewo, trzydziestosześciolatek nie może mieć aż tak nudnego, powtarzalnego życia.
1 czerwca, 2009 o 7:24
ja uważam, że Wiedemann świetnie zdiagnozował nie tyle potrzeby rynku, co aktualny trend dzieł nagradzanych. Przypomnę, że Basiński i jego wesoła wueska stodwudziestkapiątka zdeklasowali czarne, natchnione tomy poetów natchnionych w czarnych płaszczach.
Wiedemann odczytał poprawnie tendencję i postanowił wziąć udział w nowym nurcie literatury lekkiej, śmiesznej, zabawno-głupiej. przy czym głupota w tym przypadku ma charakter zamierzony, jest nowym, kabareciarskim środkiem wyrazu poetów.
Były pedały, teraz pora na kabareciarzy. Uważam, że następni w modzie będa filozofowie.
1 czerwca, 2009 o 7:38
> Iza
Jaki tam Camus, jaki Wat, jaki Iwaszkiewicz. Mamy XXI wiek i nie można zwalać na jakies gatunkowe zmiany w organach człowieczych i ich kończynach. Jeśli Hölderlin od maja do lipca przewędrował przez góry do Niemiec, a Adam Wiedemann, poeta przecież sławniejszy dla współczesnych od tego Niemca, nie potrafi przejść na piechotę odcinka od dworca PKP do Zamku, świadczy to o atrofii nie tylko mięśni, ale i sposobu poetyzowania. Przecież Adam Wiedemann jest najczęstszym członkiem jury, jak on ma zrozumieć drugiego poetę przy takim trybie życia, przy takim wkładzie intelektualnym w dzisiejsze, tak skomplikowane czasy. Sztuka światowa nigdy nie była tak wymagająca jak dzisiaj. To praca w bibliotekach, a nie w knajpach. Oczywiście są artyści naturszczyki, pomazańcy boży. Ale jak staje na czele, zasiada w jury, staje się redaktorem naczelnym, to mamy do czynienia z ewidentną chorobą. To obraz Bruegla Ślepcy wysiada. Sztuka jest teraz bardzo różnorodna, nie ma jak w poprzednich epokach jednego stylu. Wymaga dużej pracy własnej. Jak lekarz, który nie śledzi nowinek farmaceutycznych, wypada z obiegu. W każdym razie w krajach cywilizowanych.
1 czerwca, 2009 o 7:45
> Marek
A czytałeś Basińskiego? Może to super poważne wiersze w czarnych płaszczach. Osiecka też pisała bardzo poważną poezję, teraz wyszły jej utwory wszystkie. Teksty kabaretowe tworzyli przecież obok czystej poezji i liryki właściwie wszyscy skamandryci i formiści. To jakaś prowincjonalna polska moda. Jasne, że jak w jury zsiądą chłopcy z ferajny, to i będziemy mieli modę.
1 czerwca, 2009 o 8:03
czytałem we fragmentach i w całości. to nie są powazne wiersze w czarncyh płaszczach.
nie chodzi o to, kto jaką poezję pisze, ale o ogólny trend. silesiusa dostał basinski a nie np. mosiewicz – chociaż była nominowana, chociaż lobbowano. a tu jednak nici z nagrody, bo silesiusa dostał basiński kabareciarz a nie rymujaca prawniczka.
żiri dało sygnał, że ma dość natchnionych rymowanek o śledziach, gloojadach o metafizycznych przyborach do golenia oraz o tym jak wyglądają rynki małych miasteczek widziane okiem pulchnego chłoptasia o urodzie rokokowego puta. żiri nagradzając basińskiego dało zielone światło dla dziwacta, wesołych dziwactw, telenowelowej rozrywki. okazuje się, że polska kultura nażarła się już słowiańskim natchnieniem, ma dość polskojęycznych audenów, larkinów, stevensów, rymujących heideggerianów. z tego korzysta wiedemann. pisze radosną historyjkę dla zabawy, rozrywki i o to chyba chodziło.
ewo, czy ty kiedyś chodziłaś do piaskownicy by się pobawić? czy bawiłaś się kiedyś, plułaś na suchy piasek i obserwowałaś jak ślina oblepia się ziarenkami kwarcu i za chiny nie chce wsiąknąć? odrywałaś jaszczurkom ogony? obrywałaś muchom skrzydła i nóżki po to, by je wrzucić na pajęczyne i obserwować jak drżenie jej ciała zwabia czarnego pająka? sprawdź w tym pamiętniku, może masz relacje z dziecięcego okrucieństwa, może znajdziesz tam opis nadmuchiwania żaby wraz z konkluzją: „po nadmuchaniu żaby nie mogą zanużyć się pod wodę. później umierają”.
podobnie jak iza, też lubie dzienniki. z powodu zainteresowań zawodowych kupuję te z lat 1900-1948. wiesz co jest interesującego w dziennikach? ludzie, którzy pisząc dzienniki, piszą o sobie. zawsze uważałem, że to ludzie sa najciekawsi a nie wielkie idee, przesłania, prawdy życiowe, metafizyka itp.
mnie Wiedemann rozbawił. ja nie traktuję go jako członka żiri, jako działacza funkcyjnego. czytam te wesołe opowiastki i nie czuje się jak ktoś, kogo na siłę ściągaja z natchnionego nieba na czarną ziemię.
1 czerwca, 2009 o 8:26
Ciekawe, że Dariusza Basińskiego nie ma na stronach Biura Literackiego, ani wzmianki. Szukam jego nagrodzonych utworów, chyba dzisiaj się przejdę do empiku.
To Marku, co przeżywałeś w dzieciństwie i co przeżywasz teraz, nie jest żadną jednią z innymi ludźmi, którzy przeżywali to lub przeżywają zupełnie inaczej. Nie uważam, że nadmuchiwanie żab jest jakimś poznawczym, wzbogacającym osobowość człowieka koniecznym doświadczeniem. Takie zachowania u dzieci świadczą ewidentnie o przemocy w rodzinie.
Nigdy w dzieciństwie nie skrzywdziłabym żadnego owada, żadnego zwierzęcia. Najprawdopodobniej oddałabym wtedy życie dla uratowania go, gdyby zaszła taka potrzeba. To jest niepojęte, co piszesz. Nigdy nie zgodzę się na takie spłycanie sztuki. To jest tylko nasza polska specyfika. Grupa Monty Pythona, to ludzie po uniwersytetach to dowcipy w najlepszym gatunku. A u nas króluje Pani Basia.
I nie pisz do mnie z politowaniem, bo to już jest zajęte przez Jacka Dehnela.
Świadczy jedynie o bezsilności.
1 czerwca, 2009 o 8:39
Obecnie pamiętnikarskie pisanie to blogi.
Kilka lat temu w Gdańsku wydano blog „życie podziemne mężczyzny” Michała „pistoleta” Wojciechowicza z opisami łóżkowymi, z żoną w tle. Miał być w zamyśle czytelniczy skandal obyczajowy dla heteryków, a okazało się wielkie nic.
Autor nie zdobył małojeckiej sławy, bo miejsce dla takich zwierzeń jest w szufladzie.
Acha Kabaret Munio został zaproszony do Gdyni, będzie ozdobą literacką (?) w czasie konkursu. Wystarczy zdobyć nagrodę i już odcina się kupony kasowe na innych spędach literackich.
ps
w dzieciństwie chodziałam na pachtę (pachte). Póżniej już się nie spotkałam z tym słowem.
1 czerwca, 2009 o 8:41
ewo, mnie nie interesują twoje relacje z dehnelem. nie wnikam w istotę tego metafizycznego związku. dlatego tez nie projektuj swoich doświadczeń z dehnelem na relacje z trojanowskim.
okrucieństwo ewo nie jest pochodną przemocy w rodzinie. okrucieństwo jest wpisane w naturę człowieka i dzięki procesowi wychowania okrucieństwo ulega socjalizacji. ale kiedy tylko znajdzie się po temu okazja, okrucieństwo rozkwita i to na najbardziej jałowych z ziem. KZ Auschwitz nie spadł z nieba, i nie był to przypadek, że obóz ten wybudowano na wschodzie.
ewo, kiedyś się spieralismy na temat dobra i zła, na temat natury ludzkiej. kazdy z nas ma swoją wizję świata i kultury i niech tak zostanie. ja nie zamierzam ciebie nawracać. nie przyszedłem do ciebie z biblią szatana pod pachą i nie namawiam cię do złego. ale jeżeli ty staniesz przede mna z psalem dawidowym, z mądrościami koheleta, to wpuszczę cię do swojego domu. zrobię ci herbatę, porozmawiam z tobą. ale po tej rozmowie obiecuje ci, że już nie będziesz taka sama.
1 czerwca, 2009 o 9:35
Masz Marku jakieś sukcesy ze Świadkami Jehowy? Tam chodzą bardzo ładne i młode panienki. Wychodzą odmienione? Dlaczego uważasz, że wyszłabym odmieniona.
To, że człowiek jest zły z natury, to tylko Twoja osobista teoria wsparta teoriami różnych innych myślicieli. Obozów, gdzie mordowano niemieckich komunistów było dużo w Niemczech, były obozy w całej Europie.
Wczoraj w telewizyjnych wiadomościach literackich Marek Krajewski powiedział, że nie jest wielkim pisarzem, że tylko dobrze robi to co robi. Ja to napisałam też na swoim blogu i od razu na mnie napadnięto, ponieważ krytyka poprzez równe nagrody wywyższyła Krajewskiego na dużego kalibru artystę.
Nie o to chodzi, by zabraniać ludziom się bawić. Ja mam prawo napisać, jakiej jakości jest ta zabawa. Uważam że twórczość Wiedemanna, a przecież nie znam tego pisarza tylko z jego Dziennika jest bardzo poślednia twórczością i jakość dowcipu jest też nie najwyższych lotów, co plasuje go, jak Krajewskiego, jako rzemieślnika, a nie artystę.
A z politowaniem, to się zwraca do mnie większość młodych ludzi, wchodzących na ten i na mój blog. Natomiast roczniki 40 i 50 używają inwektyw typu pinda. Ten wyraz chyba przez roczniki siedemdziesiąt i osiemdziesiąt nie jest już używany, a szkoda, zawsze to wzbogaca.
Izo, to dobrze, ze Mumio będzie u was. To bardzo dobry kabaret.
1 czerwca, 2009 o 10:41
„Prawda” jest chyba najlepszą rzeczą jaką Wiedemann napisał. Udało mi się przeczytać więcej fragmentów niż z jakiejkolwiek innej jego rzeczy. Już od początku czuje się swobodę mówienia, jakąś przecież radość narracji, radość potoczystą. I bardzo gładko leci – pierwsza strona, druga, jedna trzecia trzeciej, dwie trzecie, i na początku czwartej staje się jasne to wyluzowanie, luzik, wehikuł z silnikiem pracującym na jałowych obrotach, który może się tak jeszcze toczyć i toczyć, i nic z tego nie wynika.
Jest w tym dzienniku jakiś potencjał, tyle że wykorzystywany w absurdalny sposób. Może to działa na młodzież – te knajpy, alkohol, nazwiska, jebanie, ha!arty na podłodze, cały ten półświatek literacki – ale to żadna epopeja, żadna epifania, czysta epigonia. Całkowicie wtórne powielanie artystowskich schematów, klimatów i póz. Niby taka chęć życia na pełnych obrotach, niby, że coś się dzieje, coś się próbuje budować, coś się rozpada, że kogoś się zna i coś się działa, podczas kiedy w rzeczywistości nie dzieje się nic.
Niewiele w tej prawdzie widać poza iluzją. Nie twierdzę, że to życie iluzją, ale czerpanie z iluzji (stadne podrygi, alkoholizowanie się, bywanie i masturbowanie). Żadnej myśli, żadnego hipnotyzującego, rozpierającego jak prawdziwe pożądanie obrazu. Dlatego jest to jałowe – bo iluzja może toczyć się i ślizgać w nieskończoność, nigdy nie znajdując tego, czego szuka; podczas kiedy w rzeczywistości każdy szczegół jest twórczy, każdy szczegół rzeczywistości może być odnalezieniem. Zresztą, rozwijanie jakiejkolwiek teorii pisania byłoby tu nie na miejscu, podobnie jak dla porównania przywoływanie w takim kontekście dziennika Woolf czy Marai… Z drugiej jednak strony to opublikowano w „Twórczości” i to pisarz polski. Tzn. ze względu na jawność motywów homoseksualnych jest to niewątpliwie jeszcze jeden krok naprzód w rozwoju cywilizacyjnym kraju. I może o to chodziło: o sprawę – bo jeśli chodzi o twórczość, to wiele nastolatek prowadzi ciekawsze dzienniki.
1 czerwca, 2009 o 15:20
Wy chyba żeście tylko te wyimki na kumplach przeczytali. W całej masie tekstu w twórczości seks jest sprawą marginalną.
Poza tym nikt nie pamięta jego dzienników w Przekroju i Res Publice? Przecież to to samo. Żadna nowość, żadna rewelacja.
1 czerwca, 2009 o 15:38
Tak, teraz widzę, że chodziło o sprawę, czyli o propagowanie tarota. Tegoroczna majowa Lampa już na okładce donosi, że postawiony tarot w 2002 roku sprawdził się w 100%, czterdziestodwuletni poeta trzyma w ramionach swoją miłość, tak, jak przepowiedziała tarotowa wyrocznia, swoją połówkę, którą miał odnaleźć, odnajdzie dopiero po czterdziestce.
W lampowym wywiadzie, przeprowadzonym przez Kubę Przybyłowskiego padają jeszcze dwa nazwiska zagraniczne Pereca i Queneau, ale nie wiadomo, dlaczego, gdyż wywiad dotyczy spraw poety Wiedemanna i poety Płaczka, a nie spraw literatury i nie wychodzi poznawczo poza poziom pism kolorowych dla kobiet.
1 czerwca, 2009 o 15:55
>KczK
Panie Macieju, mamy 52 strony z Twórczości przefotografowane. Są ślady wnikliwej lektury (ja przeczytałam dwa razy). Np. tu Marek pisze różowe Putto . Przecież to o Piątku. Nawiasem mówiąc, Adam Wiedemann nie docenił prozy Tomasza Piątka w tych zapiskach sprzed lat. Trzymam kciuki za nagrodę dla Tomasza Piątka na tegorocznej Nike, Pałac jest świetny, to najlepsza książka Tomasza Piątka. Też słowa o Świetlickim są niby to aprobujące, ale słusznie przyznaje, że Marcin Świetlicki jest z innego ducha. Myślę, że tu jest problem artystyczny. Niby to samo u tych dwóch brulionowców ironia, lekkość, absurdalny humor. A jednak, jak tu Jaromir napisał – z jednej strony schematyzm i jednowymiarowość, z drugiej głębia i wieloznaczność.
Wiem, że od lat Adam Wiedemann pisze o tym samym, napisałam, by na jakimś wybranym tekście się oprzeć.
1 czerwca, 2009 o 16:00
maciek, ja czytam tylko to, co mi przyślą albo to, co pozyczę z miejscowej biblioteki. jest to biblioteka gminna. możesz zatem miec pewne wyobrazenie na temat jej zasobów. to co mi przysyłają, to przede wszystkim jakies stare ksiązki o starych grekach. tylko te kupuje w ciemno.
nie czytam czasopism, nigdy w reku nie miałem Przekroju i Res Publiki. dziennik Wiedemanna przeczytałem, bo dostałem go w formacie pdf. i tylko dlatego. ubawiłem się przy lekturze i chyba o to chodziło. wątpię, by Wiedemann swoim dziennikiem chciał szlifować mózgi, dodawać skrzydeł komukolwiek. można oczywiście prowadzić spór o jjakość ęzyka w dzienniku. ale ten spór niczego nie wniesie i niczego też nie wyniesie z literatury. będzie typową gadką w stylu: „a czy zamiast rzeczownika pizda, wiedemann mógł uzyć kategorii wagina? i czy w ogóle musiał używac takich rzeczowników?”
równie dobrze można dyskutować o tym, dlaczego Piotr Czerniawski -jako „Wasza Niestrudzona Klarowność Admin” na portalu nieszuflada.pl, w dziale: „oczytalnia”, w notce pod linkami do superdzieł, walnął aż tyle ortów? mógłbym zapytać także o jakość tych superliteratów-diałaczy (wszystkich, za wyjątkiem Dariusza Pado, bo on ma stosowne usprawiedliwienie) dlaczego nie zauwazyli tego byka? dlaczego nikt do tej pory nie powiedział Czerniawskiemu: „Chłopie, zamiast banować, moderować, kasować popraw sobie błędy! Nie wiesz gdzie? to napisz kolejnych 10009837 łatwych utworów, to może wówczas się dowiesz”
1 czerwca, 2009 o 16:11
ps.
no chyba, że Fundacja Literatury w Internecie ma status zakładu pracy chronionej, a wszyscy jej etatowi pracownicy mają jakieś papiery na rentę, że dysleksja, dysgrafia i co tam jeszcze popadnie. to inne sprawa.
2 czerwca, 2009 o 6:36
Dobrze Marku, że zwróciłeś uwagę na rolę edukacyjną nieszuflady. To wprawdzie stary wpis, a ja już dawno tego portalu nie odwiedzałam i nie wiem jak tam teraz się pisze, ale jak sięgam pamięcią, to tam zawsze panowały ambicje edukatorskie i ciągłe pouczania. Panowała, jak w krajach komunistycznych, permanentna rewolucyjna, w jej wypadku walka o perfekcyjne pisanie. Wiem, że jednym ze statutowych obowiązków Fundacji jest właśnie oświeceniowe niesienie kaganka wiedzy na temat jak się pisze i jak się powinno pisać. Dobrze, że stamtąd uciekłam, bo po 10 latach czytania nieszuflady zaczęłam pisać coraz gorzej i robić o wiele więcej błędów niż przy maturze. Całe szczęście, że ten blog nie ma ambicji belferskich.