.
Aleksadra Zbierska. Wiekowo używając kategorii porno – plasująca się pomiędzy mature a granny. Wydała tomiczek.
Blondyna, z klawiaturą wylicowanych zębów, biel C1 – czyli tzw. „biel cersanitowska”. Łapka figlarnie tudzież zapraszająco wygięta w stylu „rodinowskim”, że niby podpiera główkę ciężką od kotłoczacych się w niej myśli. Ale z łapką jednak coś jest nie tak, coś jakby odrobinkę za duża, jakby źle wykadrowana, jakby to była łapka kulomiotki z NRD, w szczytowej formie tuż przed olimpiadą w Moskwie, a nie autorki Wibrującego ucha
Grzyweczka ścięta pod lekkim skosem. Dzień wcześniej potraktowana 30% roztworem podchlorynu i 60% roztworem nadtlenku wodoru tuż nad umywalką w mieszkaniu Aleksandry Zbierskiej. Lekki balejaż, tak na wszelki wypadek, żeby złamać idealną żółć chemicznej bieli. Tylko tyle mógł zrobić fryzjer w tej sytuacji.
Oczy: soczewki kontaktowe, kolorowe – odcień błękit laguny. Nad oczami brwi starannie wydepilowane w półkola rowerowe. Żadnego kąta, ani jednego śladu charakteru. Ale takie się podobają.
Usta: pomadka / czerwień strażacka /. Takiej samej używała Madonna w Kim jest ta dziewczyna . Oblicze Aleksandry: żadnej zmarszczki, zmarszczeczki, zmarszczuni.
Perfekcyjna gładź gipsowa. To też ma po Madonnie.
Szyjka, ramiączko i jedno strzemiączko. Czarniutkie, wąziutkie jak paseczek w stringach, biegnący między pośladkami. W związku z tym, że to jednak zdjęcie twarzy, to kilka słów powiedzieć należy o tym jak to promienie światła załamują się na kości policzkowej. Wydatnej jak u Arnolad Schwarzeneggera, gdy zdarł sobie skórę z głowy w terminatorze jedynce. Takiej kości Madonna nie miała w żadnym klipie..
Po wytarciu matrycy z białawej, ciągnącej się cieczy o ziemistym posmaku, ujrzałem wersy piękne, o semantyce tak ostrej jak konturówka, której używa Aleksandra Zbierska:
„Tak, miał coś na swoją obronę – nie chciał
zrobić jej krzywdy, ale odróżniał myśli od żądz.”
(Horse sense)
To pewnie o tym wersie krytyk Ryszard Chłopek napisał : wibrujące ucho, ucho rozedrgane, wpadające w rezonans. A może ów krytyk multiplikował synonimy słowa wibrujące po to, by zdać krytyczna relację z lektury tego głębokiego i bogatego w dna znaczeniowe fragmentu:
Dzieciak błaga o darowanie mu życia.
Trzyma się lodu, a jego dusza jest już
kulką – toczy się, coraz dalej i dalej
(Gangbang)
A może zwyczajnie krytyk Ryszard o nazwisku Chłopek spojrzał krytycznym okiem na fotografię poetki Aleksandry Zbierskiej, a następnie wszystkie wrażenia jakie powstały w związku z tlenioną grzywą i czerwienią strażacką ust skonfrontował z tytułem wiersza: Gangbang i oraz Horse Sense i nie potrafił opanować drżenia to prawej, to lewej reki. Nie potrafił oddalić myśli o logicznym synonimie pojęcia wibrować o lateksowym wibratorze w rozmiarze L. I tylko doświadczenie, bagaż socjalizacji i wyborny warsztat krytyka literackiego, które zdobył Ryszard Chłopek uchroniły go o wprowadzeniu fallicznego archetypu do swojej interpretacji nowego dzieła Aleksandry Zbierskiej.
A od poetki Zbierskiej należałoby wymagać szczególnej formy wibracji, totalnej epilepsji ucha środkowego, przenoszonej nerwem wprost do mózgu. Poetka wbrew opinii Chłopka o imieniu Ryszard stara się napisać coś ważnego, coś istotnego. Aleksandra stara się przekazać swemu odbiorcy tajemnicę porównywalną do biblijnego sekretu stworzenia według liczby, miary i wagi. Zbierska pisze:
Lubię różowe mydełka, balsamy do ciała
i kulki z płynem do kąpieli.
(Matka nigdy się nie uśmiecha – modli się )
I tylko najtęższe umysły rabinów, od niemowlęctwa szkolone w technikach kabały są w stanie odkryć w wersach poetki misterium znaczenia zapowiedziane przez krytyka literackiego Ryszarda Ch., w metaforze: to tak jakby swoje ucho odłączyć od siebie i odejść.
Bo cóż innego pozostaje czytelnikowi, jak odciąć sobie uszy, zakopać je kilometr pod ziemią i odejść.
Aleksandra Zbierska jest poetką świadomą swego unikalnego talentu oraz daru mądrości, który przypadł jej w nie bój się tego powiedzieć wprost niesprawiedliwym udziale.
Pod rzadką grzyweczką blondwłosów przetykanych pojedyńczymi kosmykami w brązie, kryje się enneract, hipersześcian, którego każdy z n-wymiarów zawiera w sobie potencjał poprzednika i następnika. Bo wiersze Zbierskiej dowolnie czytane i odczytywane nie są ani groteską ani absolutem, ale jednym i drugim w tym samym czasie i tej samej przestrzeni.
Oto przykład. Oto jeden wers. Chciałoby się rzec wersik, wyretuszowny w Photoshopie źle wydepilowany wąsik, ale jednak nie bo to wers, który Heraklit wcieliłby żywcem do swoich ocalałych fragmentów gdyby żył oczywiście. Oto słowa prorocze, słowa o umieraniu, o to drwina ze śmierci. Oto słowa poetki Aleksandry Zbierskiej:
Śmierć przez utopienie lekka nie jest
(Ewolucyjna tęsknota pingwina)
Czy można chcieć czegoś więcej od opisu śmierci, oprócz tego by:
Po pierwsze: by był
Po drugie: by rozstrzygał o fakcie umierania
Po trzecie: by pocieszał
W twórczości Zbierskiej wszystko jest. Oprócz pingwina jest śmierć, jest koń, jest gangbang. A tomik Wibrujące ucho należy traktować jak hipermarket eufemistycznie nazwany galerią handlową. Każdy w nim znajdzie coś dla siebie, w każdym z dziewięciu wymiarów tego hipersześcianu przyczajony jest zaułek z McDonaldem, Empik z walającym się po podłodze pisemkiem RED., seks-szop z fajnymi zabawkami. I jak na każdy market przystało, reklamowany on jest twarzą blondyny wyprasowanej w photoshopie. Tak, bez wątpienia. Zdjęcie Zbierskiej jest najwartościowszym elementem tomiczka „Wibrujące ucho„.
7 maja, 2009 o 17:43
„obiektywne wytyczne piękna” – a kto takie monstrum stworzył?
7 maja, 2009 o 17:48
Marku, poetka i redaktor Krystyna Myszkiewicz, obecnie samozwańcza szefowa portalu rynsztok.
7 maja, 2009 o 17:54
ekhm, ekhm… acha
7 maja, 2009 o 18:16
właśnie, muszę się wytłumaczyć. Rano zaczęłam czytać i może byłam zaspana, ale widziałam komentarze o tym, że to wszystko, co Marek pisze jest i tak nieważne i się nie liczy, tak w tym stylu, ale z góry z dystansu, wyższości i wielkopańskiej pogardy. Byłam pewna, że to jest komentarz autorki i potem w tym mnóstwie komentarzy już tego nie znalazłam. Więc może się pomyliłam, może poetka Aleksandra Zbierska nie wpisała się do naszej dyskusji, a ja tylko to śniłam. Ale już nie wycofałam komentarza o tym, bo może dotyczyć też zachowania właśnie tak aroganckiego i bezczelnego na okoliczność uwag pod adresem jej twórczości na portalu nieszuflady.
Jeśli chodzi o recenzje w necie, to struktura jest taka, że pozytywne recencje na małych, nieważnych blogach zupełnie się nie liczą. Tak widzę pisząc o powieści Jacka Dehnela Balzakiana. Może ich być mnóstwo i to niczego nie zmienia. Ważna jest tylko ta w TP Dariusza Nowackiego.
Będę tu pisać o ostatnim tomiku Różewicza, ale czekam na Twój tekst Izo najpierw.
7 maja, 2009 o 18:34
Jasna sprawa po co powstał tekst Trojanowskiego, bo na pewno nie po to, by napisać o wierszach Oli Zbierskiej, a jedynie, by jej personalnie dopierdolić. Pomijam fakt, że Trojanowskiemu brak kultury, że wydaje mu się, że coś wie i w związku z tym może zabierać głos. Jesteśmy przyzwyczajeni do schozofrenicznego i histerycznego pseudointelektualnego bełkotu serwowanego przez zgnojonego Trojanowskiego, ale nie rozumiem osób, które się pod tym bełkotem podpisują. Straciliście kurwa wszyscy rozum?!
jak znam życie i ten blog pewnie się mój post nie pojawi.
Ta cała pseudo recenzja jest żenująca.
7 maja, 2009 o 18:55
a kuku!
7 maja, 2009 o 18:59
Madziu, czy zauważyłaś, że dołączyłas do osób, które się pod tym tekstem podpisały – na dodatek z imienia i nazwiska.
Po twoim wpisie naszła mnie taka oto refleksja ogólna:
literaci potrafią mówić kurwa, chuj i pizda i to nie tylko w wierszykach.
7 maja, 2009 o 19:00
i żeby nie było: swoją recenzję tej książki zamieściłam, bo pewnie za chwilę Trojanowski i świta pobiegają sobie po necie i znajdą moje nazwisko i zarzucą, ze koleżaneczka Zbierskiej przyszła Jej bronić – wkurwiają mnie ataki personalne, ale chyba najbardziej żenujące jest tu praktykowanie zwyczajów niby wykpiwanej NS – pisanie o czymś, czego się nie przeczytało.
NS to gówno, ale nieco mniejsze niż ten blog.
7 maja, 2009 o 19:02
Madziu, uważaj bo się spocisz.
7 maja, 2009 o 19:03
nie „podpisałam” się tylko wpisałam Panie Trojanowski
umieją napisać sporo innych rzeczy
nie jestem Jackiem Dehnelem i nie bawię się w wersal jak mnie coś do szewskiej pasji doprowadza.
Polecam łaskawej uwadze swoją książkę, ukaże się w tym roku, na pewno będzie miał Pan wiele konstruktywnych uwag.
7 maja, 2009 o 19:07
Madziu, to miło, że mi polecasz swój tomiczek/książeczkę. Miło chociaż przykro mi, bowiem jak słusznie zauważyłaś jestem „zgnojony” i bezrobotny na dodatek. Każdy grosz oszczędzam na pęto kaszanki, którą raczę się zwykle w czwartki. na marginesie: kaszanka pieczona we flaku jest wyjatkowo smaczną potrawą i moim zdaniem niesłusznie niedocenioną. spróbuj. polecam. rozgrzej piekarnik do 210 C i piecz w nim kaszankę przez 10-12 min. Przekonasz się, że miałem rację.
Ach, byłbym zapomniał. My tu mieliśmy o tomikach rozmawiać a nie o kulinariach czy mojej kondycji finansowej.
Właściwie, to chciałem powiedzieć, że nie będzie mnie stać na ową ucztę intelektualną, jaką zapewne będzie obcowanie z twoim dziełem.
7 maja, 2009 o 19:13
Skoro Pani Magdo Pani i do mnie ten arcy intelektualny komentarz adresuje, to odpowiadam:
tekst wiodący dyskusji na temat debiut Aleksandry Zbierskiej jest rewelacyjny, dowcipny i przeprowadza na najwyższym poziomie intelektualnym analizę zjawiska Alekasndra Zbierska
Autor korzysta nie tylko ze zdobytego drogą sieciową doświadczania tekstów z debiutanckiego tomu, ale wielomiesięcznego obcowania z poezją, jak i komentarzami autorki na licznych literackich forach internetowych. Autorowi, jak widzę, nie jest obcy ani blog Aleksandry Zbierskiej, ani deszyfracja licznych nicków, ani wizerunki poetki, na portalu Gil Gillinga.
Z tej całej, ogromnej wiedzy o autorce debiutu pozostało jedynie pozytywne wrażenie zdjęcia, drukowanego na ostatniej stronie omawianego zbioru, co, bardzo słusznie Marek Trojanowski traktuje jako integralną część tomiku, parafrazując słynne powiedzenie Króla Słońce: Państwo to Ja!
Tak, tomik Zbierskiej Wibrujące ucho to jest właśnie ona.
Marek, by się nie narażać autorce (pouczony już, że kobiet nie wolno obrażać), wybiera najmniej dla niej bolesną drogę krytyka literackiego. Skupia całą uwagę i moc swojej przenikliwości i intuicji literackiej na ten przecież niewątpliwy sukces Autorki: rewelacyjne pod każdym względem zdjęcie portretowe.
Uważam, że to jest bardzo pozytywna recenzja i ja nie pojmuję, czego się Pani czepia.
7 maja, 2009 o 19:14
Panie mój drogi, chętnie dostarczę egzemplarz nawet własnoręcznie go Panu wyślę, żeby miał Pan ujście dla swojej frustracji, nie ma żadnego problemu. Mama mnie nauczyła, żeby pomagać słabszym i zagubionym.
Tak sobie myślę, że przynajmniej dzięki zdjęciu Olki na okładce nie miał Pan problemów z erekcją choć raz? Bo coś mi wygląda, że Pan mocno sfrustrowany.
Niestety ze mnie nie będzie miał pan uciechy – plasuję się gdzieś pomiędzy kobyłą a wielbłądem.
Miłego wieczoru życzę.
7 maja, 2009 o 19:20
Pani Magdo, Pani wpis jest rodem z czatów z atakiem ad personam i mini szantażem: na pewno nie wkleją moich wulgarnych słów oburzenia.
A fakty są takie:
Marka Trojanowskiego impresja o „Wibrującym uchu” jest jak dotąd najdłuższym tekstem o tym tomiku w internecie z przykładami a jakże.
A że powiązał wabiącą fotkę z poezją? ma takie prawo, a Pani ma prawo i sposobność napisać swój tekst długi na n-stron na temat wierszy Aleksandry Zbierskiej i nikt nie ma Pani prawa dyktować sposobu interpretacji.
Każdy ma prawo po przeczytaniu debiutanckiego tomiku „Wibrujące ucho” napisać o utworach i o swoich skojarzeniach.
Według mnie Marek Trojanowski starał się znaleźć powód do chwalenia i znalazł: zdjęcie autorki.
ps
dlaczego poetycka szlachta portalowa wpisuje się na tym blogu jak ordynusy, tego nie rozumiem, to jakaś poetycka kreacja na wulgarystę?
7 maja, 2009 o 19:23
Madziu, twoja troska o kondycję mojej prostaty rozmiękcza mnie. Ciężko przełykam slinę, w zasadzie reztkami sił hamuję szloch. Jesteś pierwsza osobą, nieznaną postacią, która nie tylko chce mi pomóc, nie tylko chce być moim prywatnym Samarytaninem, ale na dodatek troszczy się o moją erekcję. Czytam twoją deklarację i czuję, że muszę stać się lepszym człowiekiem. Muszę być gotowy na ciebie, na to, kiedy przyjdziesz i rzucisz się na mnie z tomiczkiem w reku i prośbą: „Weź go, weź mnie. Albo nie! Odwrotnie. Najpierw weź mnie, a później go!”
Madziu, nie mogę się doczekać. Po tych wzajemnych deklaracjach jestem winien tobie szczerość: dziś w wannie będę się onanizował. Będę myślał o tobie. Stworzę sobie projekcję twojej waginy, pupci, twoich cycków. Będę ogladał spermę – białko tężejące na skutek ciepła, przybierające postać klejących się białych klusek. będę z tej bieli ugniatał kuleczki i strzelał nimi w sufit. Będę liczył czas, czekał kiedy się odlepią, spadną do wody i zrobią małe PLUSK. Innymi słowy: zrobię z moja projekcją o tobie to wszystko, co uczynię z twoim dziełem, gdy wpadnie w moje szkaradne łapska.
ps.
Madziu czy zauwazyłaś jak szybko nasze wzajemne relacje ewoluowały. Jeszcze kwadrans temu byłem dla ciebie zgnojonym trojanowskim a teraz już drogim panem i na dodatek twoim drogim panem
7 maja, 2009 o 19:25
Ale magiel. Myślę, że pierwotny zamysł totalnego banowania był chyba lepszy.
Pani Magdo, przeczytam trzykrotnie tomik Aleksandy Zbierskiej, jest dostępny w sieci.
W tym wypadku też herbata nie robi się bardziej słodka w miarę mieszania.
7 maja, 2009 o 19:28
Ale czy bieda pana i panią Ewę zmusiła do wypisywania takich
obskurnych hitów? Każdy dupą trzęsie, bo terroryzm w Waszym wydaniu piekniejszy niż w Afganistanie, ale mnie to nie obchodzi, możecie mnie napiętnować, kiedy wydam tomik,
nie boję się Was.
To co zaserwowaliscie na temat
Zbierskiej jest skandaliczne. Ale żyjecie w takim kraju, że dojebanie to rodzaj deseru do przysłowiowej polskiej kaszanki.
A może przesłać panu kilka koronek na szynkę, pani Ewa nie może panu obiadu zrobić, biedactwo?
7 maja, 2009 o 19:33
Ewuś, ja się swojego ubóstwa nie wstydzę. Ale do rzeczy: na serio uważasz, że ludzie się nas boją?
ps.
ewuś, nie klnij mi tu do kurwy nędzy. Bo od przeklinania tu jestem ja
7 maja, 2009 o 19:50
> Pani Ewa Brzoza Birk
To są ludzie młodzi i im wolno, ale bardzo Panią proszę, Pani Ewo, jako osobę w moim wieku, o nie obrażanie mnie i nie robienie takich wycieczek personalnych, bo ja tego nie robię. Wątpię, byśmy jeszcze skomentowali Tu Pani tom, bo mimo wszystko poezja Pani Zbierskiej jest lepsza od Pani wierszy, a my tu mimo wszystko jakiś pozom musimy zachować.
Źle się stało, że dopuściliśmy do czegoś podobnego na tym w końcu prowadzonym na całkiem przyzwoitym poziomie blogu.
Niestety, by tego bloga nie utracić, proszę Cię Marku o kontrolę wejść.
7 maja, 2009 o 20:03
bo mimo wszystko poezja Pani Zbierskiej jest lepsza od Pani wierszy, …
Miód na moje serce pani Ewo, wielkie dzięki!
7 maja, 2009 o 20:04
Ewa Bieńczycka – Państwo tu nie piszą o poezji, Państwo tu uskuteczniają wycieczki osobiste i to jest jasne po przeczytaniu tego, co napisał Pan Trojanowski.
Kontrola wejść jak sądzę ma służyć temu, by Państwo mogli nadal uprawiać swoją zabawę w niby-dyskusje-o-wierszach bez narażania się na protesty z zewnątrz?
Przypomina mi to słynne zdanie o podnoszeniu ręki na władze – mentalność wypisz wymaluj ta sama.
7 maja, 2009 o 20:09
To są ludzie młodzi i im wolno,
– typowe polskie kabotyństwo; pani Ewo, tak źle pani z pani staroscią, bo mnie ok!
Jasne, trzymajcie poziom, oddycham z ulgą.
Pucia, pucia!
7 maja, 2009 o 20:34
ewuś, madziu – spójrzcie na to z innej strony. dzięki mojemu wpisowi mogłyście sobie przez chwilę szczerze kimś wzgardzić. Mogłyście unieść się, wzburzyć wewnętrznie. mogłyście sobie przeklnąć a kto wie, może i nawet pierdnąć z emocji. Popuścić trochę. Innymi słowy – mogłyście na chwilę przestać być sobą, albo w końcu zaczać być sobą. Tak czy siak – na dobre wyszło.
Martwi mnie jednak ten wasz koleżeński sąd nad gosią dobosz. Ale widać takie macie standardy ISO w swoim światku. Dlatego chuj kłade na taki rodzaj rzeczywistości.
7 maja, 2009 o 20:55
nie wiem co wy wszyscy chcecie od tej zbierskiej, bo ja bym ją chętnie wyruchał, ale się napaliłem po tych komentach
7 maja, 2009 o 21:20
Ewo,
O Balzakianach Jacka Dehnela czytałam przychylne recenzje w Rzepie, w Polityce. Była jakaś krytyczna? Nie kojarzę.
Zaczęłam czytać, przerwałam po pierwszym opowiadaniu, odłożyłam na półkę do poczytania w innym czasie. Coraz rzadziej zarywam noce, aby skończyć czytać książkę, a jeżeli nie śpię i czytam, to czytam starocie.
Ciekawa jestem Twojej opinii na temat opowiadań Jacka Dehnela.
Miasto Gdańsk organizuje konkurs na poetę wolności.
Już dzisiaj wręczyłabym nagrodę Białorusinowi.
Uładzimier Arłow został wyrzucony z pracy za wydawanie wątpliwej jakości literatury historycznej i innej. Jego teksty zostały usunięte z podręczników szkolnych.
A dlaczego napisałam o konkursie „Europejski poeta wolności”? ponieważ tłumacze mają wytypować jednego polskiego autora do grona wybranych poetów z Europy. Są to:
„Magdalena Bielska, Brzydkie zwierzęta
Julian Kornhauser, Origami
Andrzej Mandalian, Poemat odjazdu
Tadeusz Różewicz, cóż z tego, że we śnie
Tadeusz Różewicz, nauka chodzenia
Andrzej Sosnowski, Po tęczy
Krzysztof Zuchora, Noc blisko światła”
Szczegółowe informacje o gdańskim konkursie na stronie miasta” Europejski Poeta Wolności”
http://www.gdansk.pl/nasze-miasto,512,8768.html
Ewo, chcesz pisać o Tadeuszu Różewiczu, a ten poeta ma dwa wskazania, za swoje dzieła. Jeszcze ich nie czytałam.
O Andrzeju Mandalianie pewnie nakręcą w TY Kultura film o tym, że był piewcą stalinizmu.
O Magdalenie Bielskiej debiutantce pisał Jakub Winiarski. O innych poetach, ktoś inny.
Ja na pewno napiszę na tym blogu o Andrzeju Mandalianie.
A jutro o wibrującej poezji.
7 maja, 2009 o 21:23
„To są ludzie młodzi i im wolno”. Pani Ewo, ja tez stary nie jestem, a durnia z siebie robię, tak mi się wydaje, trochę rzadziej niż Trojanowski.
7 maja, 2009 o 21:59
> Iza
Ach, już dawno bym wkleiła o Balzakianie (ale na mój blog, bo to proza), ale widzisz jaki tu kocioł. Proszę, namów Marka, by jednak ograniczał wejścia, przecież nie ma sensu dublować portali które już są i przecież tam mogą te osoby swobodnie się wypowiadać i o nas pisać, jak tylko zapragną. Nas jest tu mało do obsługi tego bloga, czasu też mamy wszyscy niewiele. Ja na przykład nie cierpię czegoś podobnego, takiego stylu blogowania. Przecież bym była na nieszufladzie, gdyby mi to odpowiadało. Nie trawię.
>yanoshka
Pan zupełnie nic nie rozumie, już od początku od wejścia Pan nic zrozumieć nie chce, więc po co ten trolling.
Pisałam Pani Ewie Brzozie Birk, by mnie nie obrażała, ponieważ ludzie w pewnym wieku nie pozwalają sobie na insynuacje typu co do moich powiązań z właścicielem tego bloga. Marek Trojanowski mieszka na drugim końcu Polski. To, że piszę na jednym blogu z młodym człowiekiem nic nie oznacza i Panią Ewę Brzozę Birk, kobietę wykształconą, dojrzałą i światową powinno to powstrzymać od takich insynuacji. Jako osoba kulturalna, pracująca na niwie kultury, powinna mnie przeprosić. Co oczywiście nie zmieni mojego jednoznacznego zdania o poezji Birk.
Ja wiem, że Marek Trojanowski ma dzięki Wam dużą blogową popularność, ale przecież ten najazd jest celowy. Robicie wszystko, by zniszczyć naszą ciężką pracę budowania tego bloga. Bardzo to nielojalne i nieuczciwe. Ktoś, kto publikuje swoje prace artystyczne musi się liczyć z różnym oddźwiękiem swoich dzieł. Zgłosiła się tu przecież osoba, która pochwaliła pozytywną recenzją tomik. Ważna jest sieciowa różnorodność.
7 maja, 2009 o 22:30
Ewo, Marek ustanowił na swoim blogu zasady: albo nazwisko, albo IP. Jeżeli nawet ktoś ma potrzebę wpisać się tu niemądrze, niech wystukuje na klawiaturze zdania. To on ponosi odpowiedzialność za treść i jakość wpisu.
Jestem przeciwniczką cenzury. Brak cenzury na tym blogu to dla mnie wartość. Dlatego kiedyś pojawiłam się na rynsztoku, bo jawił mi sie miejscem bez cenzury.
Zresztą jeden z moich pierwszych wierszy na nieszufli był protestem wobec cenzury administracji.
Nie będę więc wpływała na Marka aby usuwał. To wbrew moim zasadom.
Ewo, wystarczy nie odpisywać na te zaczepki. Pozwól wierzyć wirtualnym adwersarzom, że „piekło to Inni”.
7 maja, 2009 o 22:46
Pni Ewo, jesli panią obraziłam
stwierdzeniem, że mogłby pani zrobić obiad biednemu, który
tutaj mówi, że nic tylko kaszanka, to ja bardzo przepraszam. Skąd mogłam wiedzieć, że mieszkacie Państwo w różnych częsciach kraju?
Pani jest tutaj, więc mnie chodziło o empatię li tylko, nawet przez mysl mi nie przyszło, żeby panią obrażać –
taki mały chochlik.
Co do mojego pisania, to przecież pani nie zabraniam mieć swojego zdania, ja zupełnie nie gustuję w pani pisaniu, zatem niewielka strata.
A wszystko to tylko internet
i przecież zupełnie inne prawa niż rozmowa przy aromatycznej kawie, nie sądzi pani, pani Ewo?
Dobranoc.
8 maja, 2009 o 6:00
RCN młody poeto bez skazy i redaktorze rynsztoka, powinieneś jeszcze napisać, że dwa razy wklejone teksty o „kiepściutkim tomiku” z twoim IP, zostały spreparowane przeze mnie, albo Marka lub Ewę, ponieważ ty tego nie napisałeś, a napisałeś zupełnie co innego. To co zostało podobno tu niewklejone. Niewklejone? Akurat! Dlaczego nie wkleiłeś następnego tekstu tutaj o cenzurze?, bo twoje teksty mają taką moc rażenia, że są z automatu usuwane z historiimoichniedoli?
RCN twój młody wiek nie zwalnia ciebie od odpowiedzialności za słowa. Twoja newsowa fotka ze śmieciami od teraz będzie kojarzyć mi sie z tobą.
I nawet gdy napiszesz, ze był to rodzaj heppeningu, próba zaistnienia, nie zmienię o tobie zdania.
ps
a inne osoby proszę aby mi już więcej nie wysyłały e-mailowej informacji: co pani poetka drugiej pani poetce, jeden młody poeta drugiemu poecie napisał w internecie na temat tego blogu, ponieważ nie mam zamiaru tłumaczyć się z każdego głupstwa i nieprawdy zamieszczonej przez kogoś na innym portalu o mnie.
Nie kasuję wątków i basta.
8 maja, 2009 o 6:24
Iza, zrozum chłopaka. Popełnił grzech w dwóch debiutanckich wpisach i teraz musi odkupić winy.
Jeżeli będzie za mało przekonujący, jezeli instytucja „czynnego żalu” w jego wykonaniu nie będzie wiarygodna a co wazniejsze: satysfakcjonująca, to Krysia Myszkiewicz nie poprawi mu więcej żadnego z wierszyków.
Nie wiem czy zauważyłaś jak bliźniacze teksty pisze Myszkiewiczówna i jej padawan RCN. Oto przykład:
Krysiunia pisze:
procesja śnieżyła, od ostatniej płaczki dzielił mnie szum,
te wizje są niepomijalne a słyszenia tak zawodne – unosili pył (o procesji…)
RCN pisze:
Dokąd mnie prowadzisz przez płaskie sznurowadła
dróg? W rynsztokach stygną gwiazdy i ciała bezdomnych
(to jest to)
Iza, jeżeli RCN będzie wyrażał w tak beztroski sposób swoje zdanie, może stracić swoje stanowisko redaktora rynsztok.pl, nie będzie mógł wklejać tych mistycznych fotek, tych przepięknych ujęć. nie będzie miał mozliwości obnażania się etstycznego. Krysia zadzwoni do kogo trzeba i szlag trafi status: „redaktor”.
RCN nie ma wyboru, musi dokonać aktu samobiczowania (przeprosić Zbierską za swój wpis) albo po freudowsku napisać: „Trojanowski to chuj, Bieńczycka też jest chujowa”.
Ja doskonale rozumiem ten mechanizm.
8 maja, 2009 o 7:13
> Ewa Brzoza Birk
Pani Ewo, proszę zrozumieć, że pracujemy w słowie i tylko słowa nas określają. Wyrazy niecenzuralne, za naszych czasów niedopuszczalne i właściwie nieobecne w obiegu drukowanym miały inne znaczenie niż dzisiaj. Trwa w sztuce wielka praca nad przywróceniem utraconych wartości, trwa walka o chociażby normalność w tym potwornym zniszczeniu. Wie Pani, z naszego okresu to oprócz Herberta, mieszkającego w PRLu to właściwie nikogo nie było, kto po tych 25 latach od śmierci, kiedy wreszcie nawet rodzina wyniesie na śmietnik ostatnie tomy oprawne w twardą okładkę pism, ze sławnych osobowości zostanie?
Proszę się w nas wsłuchać. Jeśli czyta Pani ten blog dopiero od wpisu o prześmiewczym pisaniu o Aleksandrze Zbierskiej to już powinna Pani się zorientować, że Marek używa słów niecenzuralnych zupełnie inaczej niż osoby, ośmielone gościnnym wpisem przy komentarzu. Ta pułapka jest właśnie po to, by jakąś selekcje, jak w obozie pracy, przeprowadzić.
Podobnie jest z aluzjami erotycznymi, seksualnymi. Mnie nie chodzi o to, że Pani robi publicznie z nas parę i nie wie, że Internet jest takim cudownym narzędziem, że spełnia marzenie wszystkich duchowości na świecie, które mogą bezpłatnie sobie współegzystować i wzajemnie się inspirować. Mnie chodzi tylko o to, że Pani używa tego jako argumentu przeciwko mnie, na dodatek obłudnie, z całą potęgą hipokryzji Pani pisze coś o empatii.
Podobnie jest z twórczością. Przecież ja nic o mojej twórczości tu nie pisałam (jedynie, jako przykład pochylenia się nad twórczością drugiego człowieka, przecież trudem zrozumienia go i wczytania). Natomiast Pani napisała o tym, że nie gustuje. Ja to wiem, Pani mi już to napisała na nieszufladzie i publicznie ogłosiła. Ale przecież ja nie przychodzę, tak jak Pani, na cudzy blog i nie ogłaszam, że ja wydam tomik. Ta lisia reklama swojej twórczości spotkała się z moją słuszną uwagą, że wartość Pani poezji nie nadaje się do omawiania tutaj. Być może właśnie wiek Aleksandry Zbierskiej spowoduje, że po takim jak tu prysznicu zastanowi się nad dalszą swoją drogą artystyczną i jeśli całkowicie nie zaprzestanie, to przynajmniej jakoś do tej profesji może przygotuje się intelektualnie. Nie będzie całymi dniami przesiadywać przy grafomańskich wierszach na nieszufladzie i prawić im swoje złośliwości i szydzić, tylko się wreszcie opamięta. Natomiast Pani produkcja i starczy egocentryzm niepokonany w wewnętrznym rozwoju, podobny Romanowi Kaźmierskiemu, nie jest w stanie Pani poezji już zmienić. Dlatego nie ma sensu tutaj o niej nigdy dyskutować.
8 maja, 2009 o 7:16
Marku, jak mus to mus, wynika z tego, że stanowisko redaktora warte jest takiego zachodu.
Najwygodniej jest jednak tutaj „pochujować” i obejdzie sie wtedy bez towarzyskiego internetowego ostracyzmu.
To ten mechanizm?
8 maja, 2009 o 14:44
Pani Ewo, mijamy się i nie rozumiemy; nie ma we mnie hipokryzji i mocno żałuję, że pani ją zauważa. Ja naprawdę nigdy nie umiałam być ani hipokrytką, ani cwaniarą – jedni upatrują w tym siłę, a inni słabosć, samo życie. Jak pani słusznie zauważyła to tylko słowa, słowa.
A blog nie jest zamknięty, zatem nie pojmuję uwag.
Pani opinie na temat mojej poezji zachowam i przeanalizuję.
Jeszcze raz dziękuję za poswięcenie czasu i skreslenie odpowiedzi na mój komentarz.
Miłego dnia życzę.
8 maja, 2009 o 15:16
Skończyłam czytać debiutancki tomik „Wibrujące ucho” Aleksandry Zbierskiej.
Pierwsze skojarzenie to worek. Z worka zostały wylosowane przypadkowe wiersze i stworzył się poetycki miszmasz. Zamiast zamysłu, zapanował chaos.
Agentka Skali nazwana Ślepym Losem nie jest w stanie zrobić porządku w wierszach, ponieważ autorka przeznaczyła jej inne zajęcie.
„robi właśnie behawioralną sesję twardym facetom którzy boją się posądzenia o pedalstwo.” (Bluff)
W wierszu „Kwestionariusz wsobny” poetka zadaje kilkanaście pytań Zbigniewowi Machejowi, ale nie mam pojęcia po co? czy woli kobietę, czy mężczyznę, czy jest nadal polskim poetą? Takie rzeczy mnie nie obchodzą. Pytania z czatowiska nie stworzą wiersza.
Następny utwór o tożsamości płci” W stronę hetero”:
„wyrzuć z siebie kurew, która ci wmawia, że jesteś homoseksualistą.”
napisany na fali mody na tematykę o mniejszościach, musi więc być wpasowany w wersy Charles Bukowski.
I nieudany wiersz „Słowo co spało”
„Co robisz w tej muszli słoneczny chłopczyku?
Co robi z tobą makowa panienka?”
i przeskok do ciszy, która jest najpiekniejszą muzyką i czerpie z wielu źródeł (jakich?)
Chłopczyk został zmuszony, aby przemówić. Dobrze, że nikt go nie zmusza do pisania.
Mógłby napisać, że niezmierna cisza go przeraża tak jak Pascala i że wszędzie czuje przemoc i obojętność jej milczenia.
Podmiot liryczny bardzo lubi zadawać pytania, ale nie są to pytania dotyczące sensu istnienia.
„Uciec w bezruch, czy tuptać w tym kole?”
Odpowiadam: nie tuptać, nie zastygnąć jak kameleon, a spojrzeć i zauważyć ciągłą zmienność świata. Tą zmienność odkrywają poeci od starożytności i to ta zmiennność powoduje przeobrażanie się.
„Przeobrażając się spełniłem tylko obowiązek poety” Supervielle
Wibrujące ucho, debiutancki tomik Aleksandry Zbierskiej zaliczam do pisania hobbistycznego. Tysiące takich tomików zostaje corocznie wydanych, najczęściej własnym sumptem, poetce udało się, że nie musiała za swoje hobby zapłacić.
Wiersze nie poruszają, nie przyszpilają słowami. Takie dzieło zapomina się błyskawicznie i nie ma o co kruszyć kopii.
Zmieniając temat zauważyłam, że słowo gwieździsty jest bardzo popularne wśród poetów. Jest gwieździsty Red bez vatu, jest gwieżdzisty diament czyli następna poetka debiutantka, ale o gwiazdach napiszę innym razem.
8 maja, 2009 o 16:54
>Ewa Brzoza Birk
Pani Ewo, proszę mi zaufać, ja naprawdę nikogo nie chcę krzywdzić, ja jestem malarką, ja znam świat artystyczny. Artysta, to człowiek delikatny, nawet jak nosi maskę zbója. To wszystko jest niesłychanie kruche, niewarte świeczki, ale ten artystowski irracjonalizm jest skazaniem, a nie wyborem.
Również pozdrawiam.
> Iza
dobrze, że podsumowałaś i podsumowałaś dobrze. Właśnie tak. Poetka chce być bardziej poetką niż człowiekiem i sprawy człowiecze ją zupełnie nie obchodzą. To klasyczny przykład alienacji, rozszczepienia kosmicznego i kompletnego rozbicia osobowości. Bardzo długu będzie się musiała scalać. Dla niektórych prawdziwych artystów i taki proces jest dobrym materiałem na twórczość, ale trzeba wierzyć, że prawdziwa, bezkompromisowa twórczość ma moc uzdrawiającą. Jak się nie wierzy, to i tak nic to nie da, pozostanie tylko psychoterapia przez sztukę. A to jest zupełnie coś innego.
9 maja, 2009 o 6:53
Wiersze Aleksandry Zbierskiej zebrane w „Wibrującym uchu” powinny mieć prawie na każdej stronie odnośniki. Informację: taki film, taki wiersz przerobiłam. Naśladuję, bo lubię.
Dlatego kojarzą mi się z hobby, a nie z tworzeniem poezji. To hobbysta może godzinami kopiować dzieło mistrza i podpierać się jego nazwiskiem. „Kwestionariusz wsobny” jest jaskrawym przykładem naśladownictwa i zbanalizowaniem pierwowzoru. Artysta tworzy samodzielnie.
Od wielu lat na portalach poetyckich cytuję słowa Stanisława Brzozowskiego: „Poezja – to jest przejęcie się chwilą”
Niedobra imitacja nie jest poezją. Dlatego nie wróżę powodzenia tomikowi Wibrujące ucho.
Ewo, bezkompromisowość w sztuce grozi wykluczeniem. Bezpieczniej i przyjemniej jest płynąć z prądem, razem w grupie koleżanek i kolegów.
10 maja, 2009 o 11:32
Janiszku Przemku,
Dehnel pasował formułkę my tu komentujemy wiersze, a nie osoby na świętą mantrę, którą pieczołowicie namaścił, spopularyzował, a nawet nadał
jej rangę dezyderaty. Jest pan, panie Janiszku Przemku, jedną z pożałowania godnych ofiar dehnelowskich zaklęć.
Proszę tylko nie brać mnie za pańskiego wroga. Przeciwnie. Bardzo panu z tego powodu współczuję, a nawet żal mi pana.
Pani Aleksandra Zbierska zaoferowała wolnemu rynkowi, swą wypielęgnowaną, hojną dłonią coś więcej niż tylko wierszyki bezmyślnie ukryte
w surowych okładzinach. Zaoferowała mianowicie produkt wieloskładnikowy, na który złożył jej wizerunek skromnie umieszczony na tylnej okładce,
treść ukryta między tymi okładkami oraz skrzętnie wybrany tytuł oferujący wieloznaczeniowe wibracje.
To właśnie z tego powodu pan Trojanowski ma prawo odnieść się krytycznie do wszystkich składników owego produktu.
Ale nie tylko pan Trojanowski. Ja również, co niniejszym czynię.
Pani Aleksandra Zbierska to urodzony drapieżnik rynkowy. Wielokrotnie, przy lada jakiej okazji, podkreśla swoje predyspozycje biznesowe.
Daleko mi do podważania tych sugestii, gdyż pani Zbierskiej osobiście nie znam. Przeciwnie, przedmiotowa książeczka każe mi podejrzewać,
że pani Aleksandra jest rzeczywiście w tym kierunku uzdolniona. Ale nie tylko. Zakres jej zdolności sięga do znajomości zasad uniwersalnych,
z których najważniejszą jest umiejętność wyciągania wniosków z porażek. By nie być gołosłownym, poprę to następującym przykładem:
Zdeterminowana żądzą sukcesu, przedsiębiorcza pani Aleksandra, postanowiła zgłosić swój udział w prestiżowym konkursie na najlepszy
wierszyk im. Jacka Bierezina. W tym miejscu należałoby poświęcić chwilę uwagi definicji najlepszego wierszyka.
Ogólnie definicja najlepszego wierszyka nie doczekała się jasnego sprecyzowania. Pani Aleksandra najwidoczniej tego nie wiedziała licząc na sukces.
Ale nie tylko ona. Dostojne jury owego konkursu także nie wiedziało co to takiego ten najlepszy wierszyk.
Fakt ten wykorzystała przypadkowa oportunistka, niejaka Madzia Gałkowska, która cichcem, po tajniacku, swój wierszyk dostojnemu jury podsunęła i wygrała!
Trzeba przyznać, że dzielna Aleksandra z godnością ten fakt przeżuła i nawet zdobyła się na coś w rodzaju wdzięczności odbierając plastikową reklamówkę
stanowiącą ekwiwalent jej znoju, które dostojne jury oceniło nieco gorzej niż znój przebiegłej pani Madzi.
To jednak była porażka. Wiedzieli o tym wszyscy z Aleksandrą włącznie.
Jednak nie to jest ważne, a to, jak sobie z tą porażką pani Zbierska poradziła, jakie wnioski wyciągnęła. Otóż, postanowiła zdać się wyłącznie na siebie.
Porażka jedynie ją rozgrzała i zdopingowała. Błyskawicznie podsumowała swoje atuty. Jednym z nich był wieloletni okres edukacji na portalach literackich.
Tam zdobywała szlify.To tam właśnie zapoznała się z zasadami polskiej ortografii i gramatyki. Początkowo szło jej to niezdarnie, gdyż tylko nielicznym
pisanym przez nią słowom udało się uniknąć ortograficznego byka. Zażenowana tłumaczyła to dysleksją, która jednak – proporcjonalnie do zdobywanej wiedzy
zaczęła jej ustępować bez lekarskiej interwencji. Tam również nauczyła się, w jaki sposób pisać, by zasłużyć sobie na pochwały portalowych pismaków.
To właśnie tam wreszcie, nabrała pewności, że do osiągnięcia aprobaty otoczenia dla jej literackiego pędu nie wystarczy napisać o sarence.
Trzeba ją jeszcze doprecyzować. I to najlepiej słówkiem, którego rozsądni ludzie raczej unikają w obecności dzieci.
Ot, choćby dla przykładu – sarenka zasrana.
Kolejnym atutem, który wydawał się Aleksandrze godnym uwagi była jej twarz, o której najwyraźniej sądziła, że posiada walory skutecznie
konkurujące z dodo-podobnymi. Było w tym wiele racji biorąc pod uwagę anemiczne, wyprane twarze poetek typu Wajs w kolorze ziemistym,
czy dobrze odkarmione, pyzate gęby typu pani Mosiewicz, czy do bólu brzydkie mordy typu Dobosz. Dalszego opisu zaniecham, gdyż został już
w sposób wyczerpujący przedstawiony przez p. Trojanowskiego.
Można jedynie zwrócić uwagę na zagadkowe ramiączko uwidocznione na okładkowej fotce i snuć przypuszczenia o jego pochodzeniu.
Jednak przyznać trzeba, że dwuznaczność tego ramiączka znakomicie wpisuje się w dwuznaczność tytułowej wibracji, na którą zwrócono już uwagę.
Ja tam, powiem szczerze, wolę jednak oglądać okrągłą i kształtną dupę Shakiry, aniżeli ładnie wyprasowaną w Photoshopie buźkę przeszło
czterdziestoletniej pani Aleksandry. Dlatego książeczki nie kupię.
10 maja, 2009 o 11:48
ojej, ale fatalnie się ten tekst złamał. Skopiowałem go z Worda i zupełnie inaczej się tu wkleił…
10 maja, 2009 o 12:02
Trojanowski kurwa (twoja jebana) mać, pedale, przeczytałem twój komentarz i wiesz co?
Myślę, że jesteś zakompleksionym pedałem z małym i garbatym kutasem.
Skurwysyn jesteś i tyle, psi synu!
Jebany w łeb przez własnego ojaca
i matkę, bo dowiedziałem się,
że twoja matka to też facet
i pierdole ciebie i twoją całą rodzinę
10 maja, 2009 o 14:19
Joe, a jak tam u was na Podlasiu? Prószyło dzisiaj? Mroziło?
18 maja, 2009 o 14:58
Przeczytawszy debiutancki tomik Aleksandry Zbierskiej odniosłem głębokie wrażenie, że został on napisany pod kątem przyszłej nagonki na Zbierską przez Marka Trojanowskiego. Zbierska, aktywistka forów literackich w internecie, przewidywała bowiem, że p. Trojanowski, doskonale jej znany z tychże forów po wielu z nim spięciach i konfliktach, otoż że p. Trojanowski nie da jej spokoju i po publikacju jej tomiku przypuści atak mający ją skrzywdzić. I właśnie przekonuje nas o tym już pierwszy wstępny wiersz z jej tomiku p.t. „Horse sense”, który nasuwa skojarzenie z koniem, a przez to z trojanem. Jak wiemy koń trojański, a w skrócie trojan, to bardzo upierdliwy wirus, robak. Klonuje się. Zabiera coraz więcej miejsca. Rozprzestrzenia się. Tak właśnie w umyśle Zbierskiej funkcjonował p. Trojanowski. Jej głowa raz zainfekowana przez „trojana” Trojanowskiego, nie mogła już sprawnie funkcjonować. Nie dość, że co dnia wraz z jej umysłem odtwarzał się groźny trojan, to jednocześnie się multiplikował, nieomal „gangbangował”, nie pozwalając jej normalnie myśleć i prowadząc do napadów paraliżu. Wciąż, z każdym nowym kolejnym dniem, odzywał się w niej ten inny wrogi głos, którego – jak pisze – „trzeba słuchać, inaczej się zwariuje”. Z którym zresztą już „nie walczy”. I przed którym „nie ucieka”. W ten sposób po miesiącach tej rozwijającej się infekcji Zbierska napisała tomik. I wiedziała doskonale, że zaatakuje go p. Trojanowski. Przewidziała, że Trojanowski zajmie się jej fizys, że przestudiuje jej urodę lub brak z dokładnością do siedmiu jej odsłoniętych górnych zębów. Ba, czuła, że nazwie je nawet „bohemowatymi”! Postanowiła więc przewrotnie wyglądać na fotce, dołączonej do tomiku, tak pięknie, żeby (on) zobaczył Anioły wokół jej głowy i puściły mu nerwy. Zbierska wiedziała bowiem, że tegoż trojana „strasznie wkurwia bicie jej serca”. Do obłędu. Nie mogło dalej oczywiście zabraknąć uszczypliwości, bo autorka, świadoma swej piękności, sugeruje, że kontakt owego wrogiego jej trojana z tym zdjęciem, z jego blaskiem, będzie „jego pierwszym tak naprawdę bliskim kontaktem z kobietą”. To ewidenntna złośliwość. Ale i również kryje się za nią głęboka, narcystyczna wiara Zbierskiej w swoją kobiecość. I w swoją nieodpartość. Zbierska zatem z całą genialną premedytacją modliszki, mającej przyciągnąć i skupić uwagę trojana na jej colgejtowy i blondodrostowy image, zamieściła w swoim tomiku to właśnie zdjęcie, czując, że trojan się nim zajmie, a dzięki temu swoją analizą jego uroku, wypromuje autorkę. Wszak on „nie chce jej zrobić krzywdy”. Wszystko zatem w rękach konia, mówi w dalszej części tomiku Zbierska. Cała promocja i lans Zbierskiej „w rekach trojana”. I wygląda na to, że Zbierska się nie pomyliła. Że dobrze zrobiła rzucając czar… na trojana. :)))
29 września, 2009 o 15:47
Ej! Dziewczęta i Chłopaki, schowajcie te plastikowe pistolety… Co to? Krucjata przeciw „atrakcyjnym Kazimierom”?
Panie Trojanowski, cenię sobie wszelkie bezkompromisowe krytyki, również dobrą kpinę, jednak Pańskie przydługie wpatrywanie się w fotkę autorki tomu poezji, wycieczki trasą wyobrażonego paska stringów, przywodzą mi (Niestety!!!) na myśl widok podstarzałego frustrata (proszę nie traktować tego osobiście, nie moją sprawą jest Pańska kondycja psychofizyczna)… Mam wrażenie, że Pan z tą supersamczą dykcją świetnie by się nadawał do prowadzenia jakiegoś „Idola”, albo programu „Gwiazdy jeżdżą dupą po nieheblowanej desce”. Podobnie zresztą, jak Pani Zbierska z okładki tomu, doskonale prezentowałaby się na okładce Wysokich Obcasów, albo Sukcesu… Pan trochę się zagalopowawszy dostaje strzał rykoszetem. Sam się Pan kopie w te wielkie krytyczne Ja!
Z uśmiechem. Ivo