Trudno zakwalifikować utwór do kategorii blogowej: kopa w jaja, gdyż zarówno debiutancki, omawiany tutaj wcześniej Wiek rębny, jak i kolejna powieść Radosława Kobierskiego Harar jaj nie mają.
Analizuję tutaj prozę, jednak zrozumienie jej jest potrzebne do omówienia zbioru wierszy Lacrimosa, który będę prezentować już wkrótce.
Jeśli Woody Allen, po poddaniu swoich bohaterów skomplikowanym perypetiom filmowym- by doprowadzić ich do prostego wniosku, że miłość zwycięży śmierć – co nie znaczy, że ta podstawowa idea humanistyczna sprawdzi się w każdym dziele: takim jak to, mającym na celu przeprowadzić wiwisekcję psychologiczną i na dodatek dać receptę na uleczenie choroby bohatera.
Nie jest to ani łatwe, ani prawdziwe, ani zasadne.
Tomasz w powieści Kobierskiego, bardzo zresztą duchowo zbliżony do postaci w Wieku rębnym to kreacja wzrastającego człowieka nie tyle nadwrażliwca, jak piszą recenzenci, co bardzo przeciętnego dziecka, które przyszło na świat w rodzinie jak każda, równie przeciętnej, ale mającej środki na jego kształcenie. Pisarz pokazuje na przykładzie Tomasza, jak wypacza się osobowość, jak się ona zatruwa otoczeniem i co z niej wyrasta.
Wyrasta nic dobrego, ale ponieważ Tomasz jest bohaterem pozytywnym, powieść kończy się happy endem.
Chłopak mało atrakcyjny, czasowy mieszkaniec psychiatryka zwanego sanatorium znajduje ukojenie w objęciach kobiety, która go stamtąd wyciąga, uzdrawia i dając mu potomstwo, doprowadza do uleczenia nie tylko jego, ale i całej niestabilnej emocjonalnie rodziny. Oczywiście, takie życiorysy są bardzo prawdopodobne. Tylko, że utwór artystyczny rządzi się zupełnie innymi prawami. Jak tu pisałam, nie jestem krytykiem literackim, interesują mnie tylko przejawy życia artystycznego, a zatem to, co utwory artystyczne w to życie wnoszą.
Mam w ręce typowy produkcyjniak, na dodatek asekurancki i pozbawiony zacietrzewienia ideologicznego. Byłaby to zaleta gdyby nie to, że oprócz spisania losu chłopca w pierwszej osobie nieprzystosowanego i wyobcowanego, nie ma w nim wszystkich cech utworu tego gatunku.
Tomasz jest dzieckiem pozbawionym talentu artystycznego. Rodzice sędzia i nauczycielka – naiwnie pchają go, uruchamiając miejskie znajomości w fach artystyczny wiedząc, że ten niesprawdzalny nigdy sposób na życie ukryje inne niedociągnięcia syna. Dziecko przeżywa jednak katusze z nauczycielami, którym ten brak dane jest rozwijać. Nauczyciele to też ludzie, więc okazja czyni z nich w zderzeniu z materią nieedukowalną ludzkie bestie. Z muzyczki czyni sadystkę, z plastyka pedofila. Ojciec, którego etos od razu podniesiony jest przez omawiających w recenzjach powieść do ojca Kafki czy Schulza (krytycy nigdy nie poniżają się do ojców kalibrów mniejszych, np. rodzimego ojca z powieści Wojciecha Kuczoka), bije Tomaszka incydentalnie, co jest dla niego o wiele bardziej zastanawiającym zjawiskiem, niż bolesnym. Regularne bicie przez matkę Tomaszek – postać mało refleksyjna – zbywa obojętnością. Mało się zastanawia, dlaczego fakt bicia w inteligenckiej polskiej rodzinie zachodzi w czasie, kiedy w państwach ucywilizowanych uznane jest to za czyn karalny. Dla niego jest coś zupełnie normalnego, co zaraz stawia tę powieść niżej wobec Gnoju, gdzie mimo wszystko można śmiało uznać utwór Kuczoka, jako zdrowy protest obyczajowy przeciwko wychowawczemu biciu.
Druga część powieści jest zdecydowanie lepsza, ponieważ przynajmniej mamy opis depresji bardziej wiarygodny, niż wcześniejsze doświadczane historyczne wypadki takie, jak stan wojenny oczami przedszkolaka, czy jego życie w szkołach komunistycznych.
Ale i tu niewiele pisarz wnosi nowego i swojego, ponieważ, chociażby na przykładzie Sylvii Plath widać, jak trzeba dużo ujawnić i dokonać ekshibicjonistycznych zwierzeń, by powstało coś wartościowego w tej materii, coś, w czym czytelnik mógłby się przejrzeć jak w lustrze.
Pisarz ucieka więc – zresztą bardzo pomyślnie i pięknie – w stasiukowe opisy przyrody i niuanse wewnętrznego cierpienia człowieka pogrążonego w rozpaczy, jednak nie daje to czytelnikowi satysfakcji.
Nie daje, ponieważ niedosyt jest właśnie w niedopowiedzeniu i w przeciwieństwie metody pisarskiej Thomasa Bernharda, którego tak bezceremonialnie do Radosława Kobierskiego krytycy porównują.
5 kwietnia, 2009 o 7:49
Ewo, Witold Gombrowicz powiedział, że cechą literatury jest ostrość, a książka Radosława Kobierskiego jest dla mnie rozmamłanym, powielonym opisem dorastania.
Czy czytelnik oczekiwał szczęśliwego zakończenia, czy zupełnie czegoś innego?
A efekt jest taki, że powieść Harar jest jedną z wielu pozycji, która nie ma żadnego znaczenia, o której sie nie dyskutuje. Ksiązka zniknęła ze świadomości w momencie wydania.
I nawet ciepłe słowa Kuczoka nie pomogły.
Ewo, Ty ja reanimowałaś czytelniczo.
5 kwietnia, 2009 o 8:50
a ja jestem ciekawy jak się skończy Kobierski jako literat.
zresztą cały światek literacki interesuje mnie jako zjawisko socjologiczne.
mógłbym mnozyc pytania:
dlaczego Pasewicz, mimo że jest o jakieś 2000000 milionów razy lepszy od Dehnela (lepszy w sensie literackim), nie ma takiej promocji jak Dehnel?
dlaczego Łosko, który jest jakieś 4 razy lepszy (jeżeli chodzi o jakość wierszy) od Pasewicza nie ma swojej wizytówki na literackie.pl?
(abstrahuje od tego, że Przemek by wysmiał Radczyńską, która pisałaby błagalno-proszalne liściki: „Pokornie proszę przyjać zaproszenie na literackie.pl”, ale do kurwy nędzy to nie ja jestem preziem Fundacji Literatury w internecie, ale Radczyńska. A jezeli chodzi o literature internetową, nie wydaje mi się by istaniał ktoś, kto mógłby się z Łośko mierzyć na wiersze. Chocby Dehnel z Mosiewiczówną i Kuciakową na spółę pisali wiersze o rybkach spod lodu, których nie zdazył wszamać chrystus na ostatniej wieczerzy, to i tak nie mają szans z Łośko.
Mógłbym zadac pytanie o sens promowania takich mielizn literackich jak Wiśniewski czy Pado, którzy zdaje się odkryli włąsny potencjał literacki i żeby zwiększyć swoje szanse zaczęli pisac tomiczki na spółę.
Kolejny przykład: Czerniawski.
Ja rozumiem, że czerniwski i wisniewski sie spełniaja jako redaktorzy gazetek. zatem niech się spełniaja i tyle. ale robienie z nich wieszczy, to gruuuba przesada.
Mógłbym zadać pytanie o sens wpychania w literackie pantalony kazdego pracownika fundacji Radczyńskiej. Za chwilę okaze się, że nie tylko prawnicy tej fundacji, ale pani sprzataczka, księgowy i woźna są poetami pierwszego sortu.
Mało tego, odnoszę wrażenie, że także potomstwo kierownictwa i innych pracowników (bez Dehnela), też okaze sie być superpoetami/tkami. W ramach FLI unosi się jakiś zajebisty spiritus, który każdego obdarza miłoszową weną.
mógłbym zadac pytanie o sens marnotrawienia papieru przez wrocławskie Biuro Literackie.
Po chuj są te połowy z których nic nie wynika. Kazdego roku nowy poeta, który przepada. Przepada w chuj i w pizdu. nic się z tymi ludźmi póxniej nie dzieje. ja wiem, że Biuro Literackie musi wyczerpać budżet, rozpierdolić dotacje z Urzędu Miasta, z ministerstwa, że trzeba sporzadzić jakieś sprawozdanie z działanosci kulturalno-wydawniczej, ale taka polityka jest polityką samobójczą podobna do edycji polskiego Idola z zastrzezeniem, że ci laureaci połowów wszyscy jak jeden robią za Alicję Janosz, która wyspiewała swoja piosenke o porannej jajecznicy a następnie słuch o niej przepadł.
w tych wszystkich pytaniach zawiera sie obraz świata literackiego, który rządzi się głównie sympatiami a nie jakościa. Przykład: Jakub Winiarski.
bez zahamowań drwiłem sobie z jego pisania, jego recenzyjek i omówień, ale nie zrozumiem dlaczego nie został zatrzymany na nieszufladzie? jak mało trzeba by zostać odstaawionym od suta mlekodajnego najwyższej władzy. ciekawe kiedy skasują mu profil na poewiki.
ten dziejący sie świat literacki, ten superoficjalny, wymoszczony nagrodami, całusami w rąsie, rautami, uroczystymi spiczami, nie będzie powodem dumy za sto lat. jest on tak typowo polski, że małostkowość robi tu za naczelną arete. oczywiście te wszystkie stwory – panie i panowie w garniturach zawsze się łądnie usmiechają w trakcie oficjalnych i zakulisowych spotkań, ale wystarczy zapośredniczenie takie, jakie gwarantuje komputer, by zasłony opadły. Dehnel Jacek staje się użytkownikiem Dehnelem, który zawsze musi mieć rację – choćby nie wiadomo co. Czerniawski jako Administrator Admiński kasuje wg własnego „mi się tak podoba”, mając gdzieś inne opinie i zdania. I tylko Mosiewiczówna jest sobą. Ona jest zawsze i wszędzie taka sama. Się nie zmienia.
5 kwietnia, 2009 o 8:58
Iza>
Na moim blogu będę po świętach omawiać prozę Jakuba Żulczyka, to jest o wiele trudniejsza praca poznawcza (i jak piszesz Izo procesie czytelniczej reanimacji) niż czytanie Kobierskiego, ponieważ Radio Armageddon jest pięciokrotnie grubsza. To tak jakbym przeczytała pięć książek dodatkowo. A czytam równocześnie Saramago i to jest tak przepiękna proza, tak oczyszczająca, tak zrównoważona, tak wzbogacająca!
Miałam wyrzuty sumienia, że źle piszę o Radosławie Kobierskiem, ale cały czas się upominam o pisanie z jajami, o płomienne pisarstwo. Pisarstwo to przecież miłość. Brak miłości powoduje te klimaty letnie. Urzędnicy przejęli już dokumentnie ten obszar szaleństwa.
To tak, jakby ci celebranci w urzędach Stanu Cywilnego zawierali związki miłosne, a nie nowożeńcy.
Ach, wiosna w pełni w Gdańsku też taka jak u nas, na południu?
5 kwietnia, 2009 o 9:08
> Marek
No nie wiem Marku, bo ja tylko mam wiadomości z netu i widzę cały czas na wspólnych imprezach Kobierskiego z Pasewiczem, gdzie ramię w ramię solidarnie nagradzają, jurorują, bawią się i czytają swoje utwory. To jest bardzo miłe, taki widok nieskłóconych wspólnot, takie wzajemne się wspieranie. Więc ta Twoja analiza może jednak nie jest taka napastliwa, jak zamierzałeś.
Myślę, że to wszystko, co tutaj piszemy, to jak Iza dzisiaj napisała, tylko dodatkowe umacniane tych struktur, które krytykujesz w komentarzu powyżej.
5 kwietnia, 2009 o 11:02
ja myślę, że polskim literatom śni się wspólny sen, w którym każdy z nich jest panią Rowling. Każdy jest milionerem dzięki sprzedanym ksiązkom, każdy sobie siedzi w letnim 6. hektarowym ogrodzie urządzonym na styl chiński, każdy z nich dowodzi terakotowej armii, kazdy czuje się panem swiata.
kiedy się budzą, a budzą się zwykle w okolicach godziny 6.30, robią to, co robią zwykle po przebudzeniu: szczotkują niedbale zęby (nie uzywają nitki dentystycznej, bo szkoda na to czasu). Piją kawę, jedzą swoje kanapki z pasztetową albo z jakąś odmianą sera. ubierają się i idą do pracy, w której siedzą bitych osiem godzin. i tu ich dopada coś na kształt wspólnie śnionego snu, a mianowicie każdy z nich ma świadomość, że te osiem godzin, które muszą odbębnic by pod koniec miesiąca na ROR spłynął tysiąc złotych polskich, te 480 minut, te 28.800 sekund, które pomnożonych przez 20 dni roboczych w każdym miesiącu, to czas bezpowrotnie stracony. to 576 tys. sekund miesięcznie, które poszło się jebać, bo żyć i żreć trzeba; że nie da się lewitować w rzeczywistości, w której podstawowym prawem jest prawo grawitacji: wartoś stała (suma: czynszów, opłat, wydatków itp.), która nie pozwala latać.
dlatego ci literaci rzucają się na angrody, nagrodziki, na jurorowanie, na kotleciarstwo literackie, bo to im pozwala utrzymac się na powierzchni. a jezeli nie utrzymać, to pozwala na chwilę wynurzyć pysk i złapać niezbędny do miesięcznego przezycia oddech. a późźniej jakoś to będzie. byle do następnego jurorowania, konkursiku, nagordy.
te oddechy, te jednorazowe 20.000 pln-ów dostarcza literatom jeszcze czegoś – każdy z nich po takim gotówkowym zasileniu czuje się kims ważnym, kimś lepszym, bo to przecież nie jest 200 zł w podrzędnym konkursiku knajpianym, ale 20 tys., za które można żyć przez rok czasu i dzięki temu ukraść sobie czas na pisanie. taki nagordzony ktoś, jest ktosiem a nie byle kim. chodzi z podniesioną głową, rozchylla ramiona jakby miał jeże pod pachami, stawia kroki pewnie i szeroko jakby w gaciach chował metrowego kutasa albo wyściełaną złotem cipę. innymi słowy, taki ktoś, kto zaindeksował dziesiąt tysięcy jest gitesem (używając slangu wieziennnego). oczywiście inni literaci, narybek, który gdzies się tam zawsze wykluwa – biorą sobie za wzór do naśladowania takich własnie gitesów i powielaja ich zachowania, postawy. rąbią tekścidła na konkursiki, konkursiczki. zwracają się do siebie: pan, pani, państwo; klepią się po plecach, głaskaja po głowach; naśladują. dzięki temu światek literacki omijaja jakościowe zmiany o charakterze gwałtownym.
okazuje się jednak, że internet jest tym rodzajem medium, które jest w stanie zburzyć taki porzadek rzeczy.
5 kwietnia, 2009 o 12:37
Marku sądzisz, że gdyby w konkursie nawet najbardziej prestiżowym, nie było kasy, twórcy omijaliby taki konkurs wielkim łukiem?
Myślałam, że startuje się w konkursach po to, aby przeczytać następnego dnia w gazecie swoje imię i nazwisko, a potem notke o sobie wyciąć i wkleić do albumu.
Znam twórców, którzy zbierają latami teksty o sobie, nawet takie, w których pojawia się tylko ich nazwisko . Co jakiś czas czytają notki prasowe na swój temat przed snem, po przebudzeniu, jakby chcieli sprawdzić, czy w czarodziejski sposób tekst o nich, nie zmienił się, nie wyszlachetniał.
5 kwietnia, 2009 o 12:39
Ewo, chcę napisać o Szekspirze i teatrze szekspirowskim. Zabieram sie do tego od dłuższego czasu. Mam już właściwą książkę profesora Limona. Kończę ją czytać.
5 kwietnia, 2009 o 15:52
oj, to szkoda Izo, bo ja jadę tam, gdzie nie ma netu, telefonu i chyba pojechałabym definitywnie, ale tak trudno mi być Ofelią. Myślę, że samobójstwa są zasadne tylko w młodym wieku, teraz to jest o wiele trudniej, dopiero teraz widać, jakie życie jest piękne.
Jadę zaraz po świętach, nie wiem na jak długo i nie wiem czy wrócę. Nic nie wiem.
Ale bardzo bym chciałaby Przemek wrócił do Was i byście tu sobie żywo, dowcipnie i inteligentnie gaworzyli na tematy różne i żeby było Was więcej.
Nie sadzę Marku, byśmy wpłynęli na cokolwiek z życia literackiego w realu. Wiem, jak to jest, przecież w realu upłynęło moje całe życie, to, że teraz oglądam to w sieci, to nie znaczy, że ja już nic nie wiem, a tylko to, co mi teatr sieciowy pokaże. Ale każde pokolenie musi przejść przez zabójstwa, przez morderstwa na talentach, na wykluczaniu i niszczeniu ludzi wartościowych by zasiedlić oczyszczone miejsca sobą, swoimi pustymi wypocinami, a potem swoimi dziećmi martwymi duchowo, pozbawionymi talentów, bo i niby skąd mieliby go posiadać.
Nic już mi do tego.
Cieszę się, że Marek pozwolił mi tu trochę popisać, mam nadzieję, że blog jest na tyle siny, że sobie beze mnie poradzi i dojdą tu nowe siły. I, że już będziecie sobie dalej pisać tak pięknie, jak dotychczas.
5 kwietnia, 2009 o 18:02
Izo, rangę konkursu wyznacza nagroda pieniężna. im więcej forsy w nagordzie tym wyższa ranga nagrody. dlatego twoja klasyfikacja jest fałszywa, nie ma prestizu w świecie literackim bez forsy.
z drugiej storny ja się nie dziwie, szmal rozpierdala nawet najbardziej szlachetne intencje. Dehnel psioczący na Łossskot będzie robił w łossskocie za maskotke, za statystę, bo na woronicza dają pieniądze. ja się temu nie dziwię, przestałem sie dziwic, bo zarabiam 511 pln brutto
6 kwietnia, 2009 o 7:07
Twórcy wybierają kasę, zamiast wpisu do książek młodzieży o sobie?
W takim razie, kto będzie utwierdzał poetę, że jest mistrzem, że przełamuje nie tylko siebie i tworzy dzieło dla przyszłości?
Będzie musiał pświęcić wiele godzin, aby się indeksować w internecie dla śladu o sobie?
Nie potrafię sobie tego wyobrazić.
ps
wczoraj przeczytałam wywiad z polską pisarką, która wydała ponad trzydzieści książek. Teraz jej powieść tłumaczona jest na język koreański bodajże, a ja jej nie kojarzę. Nic mi jej nazwisko nie mówi.
Trzydzieści ksiażek i pustka wokół niej, a pewnie zdobywała nagrody pieniężne i ktoś te książki wydawał, inwestował w nie hm.
Wzięcie kredytu zmienia optykę? traci się niezależność, przestaje się być twórcą?
Sama sprawdzę na sobie jak to jest, czy moje sądy sie przytępią, czy stanę sie koniunkturalistką. Pierwszy raz w życiu zastawiam swój dom, aby zdobyć kasę na realizację potencjalnie niebezpiecznego pomysłu w kryzysie. Realizowanie marzeń ma swoją cenę. Biorę kasę w imieniu trzech osób, ale to ja w razie czego tylko zamieszkam pod mostem w kartonie.
Ciekawe czy pójdę na kompromisy aby spłacać raty? teraz wydaje mi sie to niemożliwe.
6 kwietnia, 2009 o 7:11
Ewo jedziesz w świat szeroki i nieznany?
powodzenia i życzę doznań nie tylko kulturalnych.
Świat jest takim jakim Ty go widzisz.
:-)
6 kwietnia, 2009 o 7:47
Nie Izo, ja rozważam całkiem realne zamieszkanie w pudełku pod mostem bez dostępu do Internetu i to nie jest żadne ryzyko i skutek niespłaconego kredytu, tylko wolnościowy wybór.
Nie widzę powodu tkwienia w społeczeństwie, ponieważ nie udało mi się nawiązać z nikim kontaktu istotnego. Jego brak jest chyba bardziej wyraźny w pudełku niż w luksusie, ale jednak na luksus trzeba zarabiać, nawet tym pisaniem po intrnetowych portalach. To też w końcu jest jakaś zapobiegliwość starania się o istnienie. A tak naprawdę, nie istniejemy. Dostanę czasem pocztówkę świąteczną, gdzie, jak pięknie kiedyś w rynsztoku napisałaś Izo – na odpierdol kilka słów i to wszystko.
Wczoraj przed ostateczną decyzją likwidacją mojego bloga niespodziewanie jakiś portal przysłał zaproszenie do współpracy pisząc, że jestem genialna. I po krótkiej wymienianie mali dowiedziałam się, że właściciel portalu poprzeklejał wprawdzie moje teksty na swój, ale w dupie ma mnie, nawet nie pofatygował się cokolwiek o mnie dowiedzieć, poszukać. Mąż mi tu cały czas mówi, bym nie pisała brzydkich wyrazów, ale ja nie mam innego na to wszystko powiedzenia, niż słowa klasyka Świetlickiego: ja to wszystko serdecznie pierdolę!
Tylko wiesz, Świetlicki ma coś do stracenia, ja zupełnie nic. Dlatego bardzo Ci współczuję Izo, że przeżywasz stres w związku z kredytem. Ja już nie muszę, nawet w związku z utratą kredytu zaufania. I to jest piękne!
7 kwietnia, 2009 o 6:28
Ewo, zaciągnięcie kredytu to mój jednostkowy wybór. Nikt nie namawiał mnie do tego. To ryzyko, które oswoiłam w myśli. Inni nie byli w stanie.
Stanisław Grochowiak napisał:
„Bunt nie przemija, bunt się ustatecznia”, dlatego buntownicy z wyboru są wśród nas, ale są niewidzialni.
Internet stał się bezkarnym zapożyczeniem. Czy to żle? mam ambiwalentne odczucia, ale widzę więcej plusów, ponieważ to ja głoszę hasło, że wolność = wiedza.
7 kwietnia, 2009 o 7:46
Izo, twoje równanie „wiedza = wolność” konsekwentnie przyjęte oznacza nic innego, jak świadomość ograniczeń, świadomośc istnienia klatki.
nie wydaje mi się, by wolność zewnętrzna (używam tu rozróżnienia Lutra na wolnośc wewnętrzną i zewnętrzną) kiedykolwiek istniała w pełnym wymiarze. Więcej: mozna zartyzykowac tezę, że wolnośc ta w społeczeństwach naturalnych (tzn. pierwotnych) istniała – że tak się wyrażę: bardziej niż w społeczeństwach cywilizowanych. Więcej: wraz z postępem wiedzy i rozwojem cywilizacji rozwiewa się kazde sacrum wolnościowego snu.
jezeli chodzi o wolnośc wewnętrzną, to obiektywny postęp wiedzy, skutkuje pojawianiem się nowych możliwości, spośród których można wybierać. Ale nie jestem pewien, czy dodatkowy miliard możliwych rozwiązań danego problemu, z których mogę skorzystać, uwalnia mnie od problemów, czy przysparza raczej kolejnych trudności – nowych problemów związanych z kwestią wyboru samego i jego słuszności.
w kwestiach buntu: klasycy mawiali, że w ograniczeniach ujawnia się kunszt mistrza. a własnie świadomość ograniczeń (to o czym wyżej pisałem), świadomość isteniania krat oraz wiedza na ten temat jest zawsze, każdorazowo nieznośna. dlatego ludzie będa starali się te kraty przepiłować, znieść ograniczenia.
ten kto tego nie robi, albo:
nie jest człowiekiem
jest głupcem
bunt to nic innego jak „ucieczka od”, bunt ma swoją mechanikę: jest przedmiot buntu i buntujacy się podmiot.
ale żeby podmiot mógł się zbuntować, musi najpierw rozpoznać przedmiot i co więcej: musi go uznać za istotny, za wazny. przecież nikt się nie buntuje przeciwko zasadzie otwierania puszek coli.
im wazniejszy przedmiot, im bardziej istotny tym większa ranga buntu samego i buntownika. miedzy tymi cżłownami: między podmiotem a przedmiotem zachodzi w procesie buntu osobliwa relacja – uznania jako afirmacji. doskonałego wyolbrzymienia, w którym to, przeciwko czemu podmiot sie buntuje staje się niemozliwym do pokonania. dzięki temu buntujący się podmiot nabiera znaczenia także niepokonanego rycerza. bo tylko najsilniejszy i niepokonany rycerz może walczyć przeciwko niepokonanemu przeciwnikowi.
dlatego uważam, że buntu nie można oswoić jeżeli jest autentyczny. inaczej się ma z buntem pozornym / nieautentycznym. Jest on czymś na kształt mody, konwenansu towarzyskiego, wpisanym w semantykę kulturowego „SIĘ”. W tym przypadku bunt nie posiada żadnej mechaniki, jest pustym pojęciem ideologicznym, który składa się na określoną manierę, na ideologię określonych grup, subkultur.
7 kwietnia, 2009 o 16:56
Dla mnie takim buntownikiem bez powodu był Lew Tołstoj ciągle uciekający od żony, która dawszy mu masę dzieci zarzucała mu impotencję. Tołstoj umierający na jakiejś małej stacyjce jest symbolem buntu udanego. Ja nie mogę zamieszkać w moim podeszłym wieku w pudełku pod mostem ani popełnić samobójstwa. Być może moją rodzinę pociągnięto by do odpowiedzialności karnej, w każdym razie osąd moralny byłby straszny. Świadomość istnienia genu samobójcy przeniosła by się na wszystkich potomków, a wiadomo, nikt tutaj opinii co do dumnego odejścia z tego świata Emila Ciorana na razie nie popiera. U ans w każdym razie nawet samobójców nie wpuszczają już do kościoła, mimo próśb rodziny. Mogą wejść do kościoła i opłacić sobie mszę, ale bez nieboszczyka, czyli dopiero po ceremonii pochówku. Więc to jest jakiś ostracyzm. Relatywne są i bunt i wolność. Nie wiem Izo, czy, by podtrzymać łączność Wami mam wydać ostatnie pieniądze na nową komórkę, nową sieć i jakiś pakiet internetowy, czy dumnie popełnić sieciowe samobójstwo na czas, kiedy już na moje osiedle patrzeć nie mogę, a w nim opłacam miesięczny abonament.
Ty masz większe ryzyko Izo, ale klarowniejszy wybór.
Marek tu mówi o wielkościach. Zawsze mi ten Goliat z Dawidem nie pasował. Mity, mity. Zwycięstwa są spektakularne, sławione tylko po to by rebeliantów wyłowić i unicestwić, lub utalentowanych sobie przysposobić. Dawid na stare lata się straszne zdemoralizował.
A zwycięża zawsze przemoc, jakkolwiek tą charakteryzować.
7 kwietnia, 2009 o 19:15
Marku, tak moje pojęcie wolności ma ograniczenia. Dla mnie najważniejsza granica wolności to odpowiedzialność za siebie, za swoje czyny, za swoje słowa.
Wolność może być tylko jednostkowa, grupa robi wszystko, aby to pojęcie rozmiękczyć, przepoczwarzyć, aby członkowie grupy nie musieli podejmować indywidualnych decyzji, niekoniecznie zgodnych z interesem zbiorowości.
Nie zauważyliście, że ludzie wybierają miałkość, kryją się za liczbą mnogą coraz częściej?
Panosząca się liczba mnoga znalazła wygodne miejsce w internecie. Kilka dni temu przeczytałam, że liczba mnoga to „specyficzny jezyk” pewnego forum i mam ten fakt zaakceptować. Nie zaakceptowałam i nie zaakceptuję. Ale o dziwo fakt ten zaakceptowało kilku młodych poetów. Nie buntują się. Najważniejsze, że są w grupie. Rynsztok i Fronda, poplątanie zupełne, gombrowiczowskie maski triumfują.
Rozmyły się pojęcia. Konformizm nie ma już cech negatywnych.
A wracając do wolności, według Tadeusza Kotarbińskiego: szczytem wolności jest wolność od sumienia.
I tu się z tobą Marku zgodzę. Większy obszar wolności to czas ludów pierwotnych i egoistycznych, jednostkowych potrzeb. Teraz jest znacznie więcej zakazów.
Zdaję sobie sprawę, że wolność nie jest przyjemnym pojęciem, nie jest ulgą jest trudem. I czy nie lepiej tuptać z innymi i nie wychylać się?
Dlatego człowiek może być wolny co najwyżej wewnętrznie ( pisałam tu kiedyś o tym, że człowiek rodzi się z zakodowanym egoizmem). I pewnie to egoizm jest sprzężony z pojęciem wolności i każe człowiekowi protestować, walczyć o coś, bo napewno nie mądrość. Mądrość przecież nakazuje chronić siebie.
Zdanie Grochowiaka o tym, że bunt się ustatecznia, rozumiem w ten sposób, że z upływem lat przestają sie liczyć zewnętrzne oznaki buntu: palenie flag, kukieł, manifestowanie poglądów ubiorem, liczy sie zupełnie coś innego, dojrzalszego, wewnętrzego. Na przykład twórczość.
„Bunt wznieci słowa poety” Czesław Miłosz
Tego poszukuję w poezji, w literaturze. Buntu, niezgody na bylejakość poszukuję także w rozmowie.
Autentyczność jest bezcenna, a oryginalność nie istnieje.
„Nieważne skąd czerpiesz pomysły -ważne dokąd cię zawiodą.” Jean Luc Godard.
Ideologia Marku to laicka odmiana religii. Bez mas nie zafunkcjonuje. Bunt jest jednostkowy. Czasami doprowadza do samobójstwa na oczach ludzi, bo tylko w ten sposób może człowiek wyrazić swój sprzeciw.
Jan Palach student filozofii dokonał samospalenia w Pradze w 1969 roku na znak sprzeciwu wobec agresji Układu Warszawskiego na Czechosłowację. Nie mógł znieść, że jego rodacy nie przeciwstawili się , pochowali się w domach i zamknęli oczy i uszy, aby się nie wychylić.
Bunt łączy się z wolnością, bo czyż nie buntujesz się przeciwko ludziom i własnemu ja?
I dobrze, że są oosby, które uwierają świat.
7 kwietnia, 2009 o 19:25
Ewo, ojciec Bocheński w ” Podręczniku mądrości tego świata” napisał: „Gdy dalsze życie wydaje ci się na pewno i bezwzględnie nieznośne popełń samobójstwo.”
Filozof pisze o cierpieniu, o braku możliwości prowadzenia dobrego życia i o starożytnej zasadzie „Brama jest zawsze otwarta”.
Ale ta „nieznośność życia” jest według mnie nie do zdefiniowania. Dlatego lepiej żyć. Bocheński pisze, że należy dbać przede wszystkim o swoje życie i swoje zdrowie, bo na tym polega mądrość.
Ta mała, przewrotna książeczka nastraja mnie zawsze optymistycznie.
7 kwietnia, 2009 o 20:06
Ach, Bocheński. Nigdy bym nikomu nie dała przyzwolenia na samobójstwo, nikomu bym nie pozwoliła na popełnienie morderstwa nawet, jak dotyczy własnego ciała. Podobnie jestem przeciwko aborcji. Zrobiłabym absolutnie wszystko dla zmiany decyzji, ponieważ są to chwilowe stany. Ale nigdy też nie potępiłabym kogoś, kto tego heroicznego, a zarazem autodestrukcyjnego czynu dokonał.