.
Kobiety, kiedy zrezygnują ze swoich społeczno-kulturowych ról i odejdą od garów i pieluch by oddać się bez reszty pisaniu wierszy, tworzą dzieła niezwykłe. Współczesna poezja polska dostarcza wielu takich przykładów. Justyna Radczyńska w przerwie między prezesowaniem Fundacji jeżeli już napisze wiersz, to natychmiast staje się on szlagierem kolportowanym przez wysoko nakładowe czasopismo Wędkarz adresowane jak wskazuje nazwa dla wędkarzy. Z kolei dzieła Agnieszki Kuciak ze względu na tematykę na pniu skupowane są przez Gościa Niedzielnego, a te lepsze z nich skupowane są przez tajne kongregacje watykańskie i wykorzystane zostaną zapewne w prozelitycznej misji Kościoła na Zakaukaziu.
Dzieła kolejnych wieszczek polskich: Justyny Bargielskiej j i Agnieszki Wolny-Hamkało także zaskakują siłą estetycznego rażenia nie tylko rodzimych krytyków, ale przedstawicieli Ambasady Chińskiej Republiki Ludowej. Bargielska doskonale przeszczepia język chiński w odmianie mandaryńskiej na grunt słowiański dowodząc, że wers: hej łysy piesku łots ap? znaczy mniej więcej tyle co: poproszę cztery sajgonki na wynos. Natomiast Wolny-Hamkało zadziwia ekspertów z Chin prostymi refleksjami. Wskazuje swoim poetyckim palcem odpowiedzialnym za wskazywanie na psa i ogłasza światu jako poetka: proszę państwa to jest pies. Chińczycy nie dziwią się konstrukcji wypowiedzi, ale dumie, która rozpiera polską wieszczkę każdorazowo po takich poetyckich deklaracjach.
Podsłumowując.
Intellectus vaginalis, który myśli po polsku, kiedy już wyprodukuje wiersz, to nie ma zmiłuj się. Dlatego każdy wydawca w ślepo drukuje kolejne tomiczki dzielnych, wieszczących dziewuch, gdyż każda taka publikacja apriori skazana jest na komercyjny sukces. Nie inaczej rzecz się miała z dziełem Klary Nowakowskiej pt. Składnia.
Klara Nowakowska jak każda szanująca się Klara, ma miedzy nogami cipę. Oprócz tego Klara ma większe cycki niż mój kumpel ze studiów, który przy wzroście ok. 170 cm ważył jakieś 45 kg.
Fajny był, bo szybko się upijał i jak kupowaliśmy litra na dwóch, to dla mnie zostawało jakieś 800 ml, gdy on w tym czasie już leżał w sztok urżnięty na wyrku w pokoju 811 akademika. Chudzina była straszna. Ale uparł się chodzić razem ze mną na akademicką siłownię. Pierwszego dnia debiutując w roli siłacza koleś zrobił furorę. Trafiliśmy akurat na dokarmionych i wytrenowanych siatkarzy z AZS-u. Wszyscy ryczeli ze śmiechu jak kumpel kładł się na ławeczkę i z trudem wyciskał pusty gryf. Ale po treningu, kiedy poszliśmy pod prysznic kolesiom, ba! nie tylko im, ale mi także nie było do śmiechu. Kolo okazał się mieć największą pałę jaką kiedykolwiek widziałem. A trzeba przyznać, że specjalizuję się w estetykach filmów porno z okresu honeckerowskiego, dlatego mam jakieś wyobrażenie na ten temat. Jednym słowem: temu niepozornemu chłopczykowi między nogami wyrosła miniaturowa noga, sięgająca gdzieś do 2/3 długości uda w swobodnym zwisie. Najzabawniejsze było to, że wszyscy wówczas, którzy byli pod prysznicem gapili się w jedno miejsce: na tego obrzydliwie wielkiego chuja z dosłownie rozdziawionymi ze zdziwienia mordami.
Kolejny trening, na który także przyszedł ze mną wyglądał inaczej. Ci sami siatkarze AZS-u z szacunkiem po kolei podchodzili do kolesia, wyciągali łapki i mówili: Cześć. Nie było takiego, który nie chciał podać ręki polskiej wersji krzyżówki Jonaha Falcona z Rocco Siffredim.
Ja tu gadu gadu, a miało być o kolejnej kobiecie, której się przyśniło, że jest Adamem Mickiewiczem. Zatem do rzeczy.
Klara Nowakowska postanowiła ogłosić swoje wieszczowskie dzieła drukiem. Trudno mieć jej to za złe. Taka ochota targa wnętrzem każdego wieszcza polskiego bez względu na płeć.
I stało się jakoś tak, że uzbierała kilkadziesiąt sztuk dzieł własnych, które wrocławskie wydawnictwo z nieznanych powodów wydało każde na osobnych stroniczkach. Tak oto powstało kilkadziesiąt stron tomiku Składnia a mogło być ich zaledwie 8. dzięki zastosowaniu czcionki TNR 3 pkt., rezygnacji z interlinii i pod warunkiem, że dzieło umieszczono by pod dziełem i tak dalej, a nie jak jest każde na osobnych stronach.
I tu mała uwaga do wydawców poezji polskiej: może warto by się zastanowić nad sensem tego marnotrawstwa materiału. Gdyby zmniejszyć czcionkę i zrezygnować z uporczywego umieszczania każdego z wierszyków na osobnej stronie, to wówczas zmniejszyłby się ogólny koszt druku. Tomiczki wieszczów można by sprzedawać nie po 9,90 pln / szt., ale w cenie papieru toaletowego z lepszej półki. Dałoby to szansę na szerszy rezonans mądrości wieszczowskiej. Wszak wiadomo, że książki / gazety / wiersze / komiksy i cały piśmienny dorobek cywilizacyjny najlepiej przyswaja się w zaciszu kibelka w godzinach 7.00-7.12. Jestem sobie w stanie świetnie wyobrazić papier toaletowy reklamowany w Łosskocie przez uśmiechniętego Jacka Dehnela, który w programowej przerwie prezentowałby oczywiście za odpowiednią opłatą wynegocjowaną przez pracodawcę Justynę Radczyńską z bezpośrednim dystrybutorem srajtaśmy firmy Jumbo (ten papier, który produkuje Regina nie jest zły, ale ma mniej rekordów w google. Przegrywa stosunkiem: 9.000 : 13.000 z Jumbo co nie jest w przypadku wieszczy polskich bez znaczenia) jedną z bialutkich rolek i ogłaszałby spokojnym głosem wyuczony na blaszkę slogan: Wykorzystaj do ostatniej litery. Zwyczajnie zużyj!.
To byłby genialny zabieg piarowski promujący poezję wśród szerszych mas społecznych a nie tylko wąskich grup znawców, ekspertów i krytyków literackich, którzy utrzymują się z klepanych recenzyjek gdzie popadnie. Oczami wyobraźni widzę Ministra Kultury, który zachwyca się publicznie tym pomysłem kształtowania umysłów i dusz narodu polskiego. Widzę te skry ognia, powstające na skutek tarcia wieszczowskiego przekazu konfrontowanego z porannym umysłem chlebowpierdalacza, który tuż po podtarciu pryszczatego dupska i uruchomieniu mechanizmu spłukowego geberitu zmienia się w anioła, by zbawić wszystkich innych, namawiając do poezji.
Nie bez znaczenia jest to, że fizyczny rozmiar rolki papieru toaletowego – pozornie nieskończona długość, która się zawsze niespodziewanie kończy oraz idealna dla poezji edytorska szerokość 11,5 cm, nadają się idealnie do nadrukowania nań dzieł wieszczów polskich.
No i znowu się rozgadałem, a miało być o Klarze Nowakowskiej i jej dziełach. Przywołuję siebie po raz ostatni do recenzenckiego porządku i dyscypliny pisarskiej.
Jak już wspomniałem Klara Nowakowska pisze wiersze. A pisze zwykle tak, że po pierwszych dwóch wersach się odechciewa czytać dalej.
Losowo wybrane przykłady:
(składnia)
Teraz obraz się zmienia;
przebudzona we śnie
Oczywiście można by mnożyć pytania o to co to ma niby znaczyć: przebudzenie we śnie i jak to się ma do zmiany obrazu. Można wdać się w czczą jak się okaże za chwilę gadkę z tekstami i z własnym umysłem, ale w zasadzie wszystkie pytania, które powstaja po przeczytaniu pierwszych dwóch wersów dzieł Nowakowskiej same w sobie pozbawione są jakiegokolwiek znaczenia. To pytania puste, czysto pozorne. Kolejny przykład:
(hymn miejski)
Samym środkiem
jezdni: świt trzyma na
Następny (cytowany w kolejności z tomiku Składnia)
łatwość przenikania
Na przystanku zawinięci w
pleśń, znużeni; ze śladami
Oczywiście po tych wersach, jak po każdych dwóch pierwszych wersach tomiczka Klary Nowakowskiej pojawią się puste, pozorne pytania. Bo nawet gdyby, czytelnik doszukałby się w tej wieszczowskiej metaforyce pleśni szesnastego dna w postaci teorii o romantyzmie wieku starczego, Klara Nowakowska kolejnymi wersami rozpizga całą strukturę myślową na ten temat w mak. W kolejnym wersie, tuż pod …ze śladmi dopisze:
ranek na czołach, do których
przyklejone
strzępy złego snu
i dalej, na dokładkę, ażeby nie było zbyt mało doda coś o naszych oddechach – czyli o tym wszystkim, o czym może napisać samotna kobieta w chłodny, listopadowy wieczór, kiedy postanowi zostać Mickiewiczem w odmianie vaginalnej.
Klara Nowakowska jako wieszczka narodowa, jest mistrzynią dwóch pierwszych wersów. Żadna inna znana mi wieszczka tak ładnie, tak skutecznie nie zniechęcała mnie do dalszej lektury swoich tekstów. Nie wiem skąd, ale po przeczytaniu:
nieduży
Szum się oddala, pozostaje
w domyśle; ulica
wiedziałem o czym będzie ciąg dalszy tekstu. Nie zadawałem sobie pytania o sens oddalenia się szumu, o domyśle i ulicy, ale wiedziałem o czym będzie dalsza część tekstu. Miasto, kino, sztuka, media, mass-media, ikony, pop to wszystko wpycha wieszczka Nowakowska, tak jak się wpychać powinno. Ruchem gładkim, płynnym, niezauważalnym, gdy do tego dwuwersowego preludium doda:
Marszałkowska
jak twarz Grety Garbo z
czasów,
gdy kino było nieme i tak
pełne wyrazu:
Znamienne pod względem formalnym jest także konsekwentne użycie znaku średnika (;) w drugim wersie niemal każdego z tekstów. Ja oczywiście nie mam pojęcia jakie ma to znaczenie dla tekstu, jaką rolę odgrywa średnik w ogólnej twórczości wieszczki Klary. Ale warto uczulić wszystkich przyszłych biografów tej niebywale uzdolnionej wieszczki na ten szczegół formalny, wszak może on być granicą, intelektualnym rozdrożem w wewnętrznej wędrówce Klary Nowakowskiej ku własnej nieśmiertelności.
Z tej mnogości tekstów, którą w jednorazowej i przyznam, że śmiertelnej dawce zaserwowała wieszczka Klara wraz z wydawcą czytelnikowi, jest jedno, które szczególnie sobie upodobałem. Nie dlatego, by porażało oryginalnością oryginalność w dziełach Klary jest jak tlenek wodoru na pustyni Gobi. Nie dlatego także, by skłaniało do głębszej lub płytszej refleksji, a jeżeli nie refleksji to choćby do morderstwa i żeby było prościej: do zabójstwa teściowej. Nie dlatego. Otóż dwa pierwsze wersy dzieła dwoje
odpowiedzialne są za reminiscencję o koleżce z wielkim chujem, z okresu studiów. I żeby dłużej nie trzymać w napięciu: to rzeczone dwa, szkaradne, potworne, bzdurne, nic nie znaczące, samogwałcące się wersy
Skonfundowani przed cukiernią
z dyndającymi w okolicy kolan
I jak, tu sobie miałem nie przypomnieć Pawła, jego wielkiej pały i konfuzji siatkarzy z AZS-u? Nie można uciec od wspomnień, nie ma ucieczki od przeszłości.
7 marca, 2009 o 6:38
Klara Nowakowska jest „mniszką i ascetką” według Karola Maliszewskiego. Krytyk dodał,że jej wiersze są jak białe rachityczne kłącza, czyli nie ma w nich słońca(?)
A o tym jak wygląda słońce dla poety wiem już z wiersza Marcina Sendeckiego: „skrzep słońca” Ten skrzep kojarzy mi sie z feminizmem, z bólami porodowymi i z manifą, która jutro przejdzie a jej uczestniczki pójdą póżniej na kawę, ciastka i piwo(opłacone przez firmy produkujące prezerwatywy).
Wszystko się teraz plącze, role i poezja damsko-męska także.
Pani Klara niech zostanie mniszką. Wtedy nie będzie paradować na manifie i nie będzie wprowadzać w konfuzję panów. To jedyna konkuluzja po przeczytaniu tekstu o cukierni i o dyndaniu do kolan.
Jutro postanowiłam napisać Pochwałę mężczyny, pochwałę poety, tak mnie wystraszył skrzep u Marcina Sendeckiego i jego krzyk o pomoc. Męska poezja tonie pod naporem poprawności.
7 marca, 2009 o 6:50
Jaka z niej ascetka? Maliszewski uzywa ładnych pojęć, by upiększyć nie tyle przedmiot własnych opowiadań, co styl perory.
przyjrzyj się każdym dwóm pierwszym wersom z tomiczku „składnia” – zakład, ze za kazdym razem po ich wymyśleniu i napisaniu, Klara przeżywała kosmiczną ekstazę. i nie mam tu na myśli mistycznego stosunku z którąś z hipostaz najwyższego, czy z samym najwyższym, ale pospolitą radość wieszczowską w stylu: „ale to fajniusie! jak ładnie mi wyszło! weno nie opuszczaj mnie, muszę jeszcze czterdziesci dzieł stworzyć, żeby wyszedł z tego tomik”
7 marca, 2009 o 7:23
Marku dlatego postanowiłam Klarę Nowakowską zatrzymać słowami w miejscu, które przeznaczył jej „dobry wujek” Karol Maliszewski. Niech posiedzi w zakonie kontemplacyjnym o surowej regule, bez możliwości pisania. Być może wtedy stwierdzi, że lepiej zdobyć zawód niż pisać o przystankach i pleśni. A jak już poczuje przymus pisania, napisze co najwyżej o tym, że autobus się spóżnił, ale za to właściwy kierowca był za kierownicą i niczego się nie bała.
Karol Maliszewski to złotousty krytyk czerpiący garściami z literatury, stad te metafory dookoła świata.
Tylko, że mi białe rachityczne kłącza bez słońca kojarzą się z japońskim opowiadaniem o ludziach monstrach, jednym słowem z horrorem.
7 marca, 2009 o 12:02
Chciałam się dostosować i doszlusować do Waszych pogaduszek i się włączyć już przygotowana, obryta i doinformowana. Znalazłam piękną fotografię poetki Klary na grafice googli, przeczytałam cały czad z poetką na nieszufladzie, przypomniałam sobie bogate, wiejskie gówniary na koniach udające arystokratki, które w lecie w stadninie gliniaka bolęcińskiego, gdzie zażywam każdego lata wraz z końmi kąpieli (jeszcze sanepid tam nie wkroczył i pewnie nie wkroczy), patrzą na mnie z wysoka i trzymają w dłoniach szpicrutę. Bo, jak się dowiedziałam z czadu, Klara Nowakowska uwielbia jazdę konną.
I te Twoje Izo mistyczne podpowiedzi: klasztor; i równolegle wskazane przez Ciebie tropy feministyczne, trochę jednak niewiarygodne, feministki są zazwyczaj szpetne, a poetka Klara to kobieta urodziwa.
I jednak po tych kilkunastu godzinach, po kilkakrotnym czytaniu tomiku, zostaje właściwie tylko ten dyndający element, ta poetycka dominanta tak ładnie rozwinięta przez Marka w eseju o poezji Klary Nowakowskiej.
I to jest właśnie cel i posłannictwo poety. Nie żadne meandry, kluczenia, nieszczere mizdrzenie, poławianie pereł i flory morskiej na turystycznych penetracjach poetyckich globu ziemskiego. Nie podglądanie gazeli w Afryce. Tylko to jest ważne: ten intrygujący przedmiot między nogami, który umieszczony w foliowym worku, spoczął spokojnie podczas codziennych gospodarskich zakupów. I tylko poeta może z tego przedmiotu zrobić wielką metaforę nie dopełniaczową, ale za to z poprawną składnią.
7 marca, 2009 o 15:14
Ewo, najpierw Marek napisze wiejską opowieść w odcinkach, a potem ja napiszę ściągę dla tych poetów i poetek, którzy pragną dodać sobie szlachectwa.
Mój tekst już ma tytuł: „z życia współczesnej arystokratki według tygodniowego grafiku”
7 marca, 2009 o 18:21
Ok, to oddawajcie się tym projektowanym literackim perwersjom, ja tymczasem napiszę trochę o poezji Klary Nowakowskiej, która, jak Izo napisałaś, jest nieustannie chwalona to przez Karola Maliszewskiego, to przez Jacka Bieruta.
Polecam szczególnie tego ostatniego obszerny tekst o Składni na witrynie Biura Literackiego:
Dla autorki niezmiernie ważna jest czytelność, jasność przekazu, dzięki czemu jej wiersze są zrozumiałe, ba, atrakcyjne dla nawet niezbyt wyrobionego czytelnika.– napisze tam Jacek Bierut. I dalej: O sprawach, które zajmują poetów od stuleci, mówi się tu muśnięciem, niebywale lekkim.
Oprócz cytowanych tu strof Marka przytoczę kolejne muśnięcia.
Mottem książki jest cytat z Georgesa Bataille: Zasada doświadczenia wewnętrznego: wyjść poprzez projekt z obszaru projektu.
Poetka pod patronatem tak barwnej postaci, genialnego pornografa, niedoszłego księdza i mistycznego ateisty daje czytelnikowi o wiele mniej. Ogląd świata raczej skrócony jest nie do oka, ale do okna. Okna na dziewiątym piętrze, okna tramwaju, witryny sklepowej.
Klara Nowakowska nie ogląda wprawdzie na okrągło okna telewizyjnego jak Tadeusz Różewicz, by napisać kolejny wiersz, ponieważ jest osobą młodą i nie wypada jej tak się lenić. Patent na szybkie pozyskanie materii poetyckiej nie zawsze się jednak sprawdza, oprócz oglądu ulic i mostów poetka zagląda też w inne miejsca. Np. wiersz Glinianki, jak to u roczników siedemdziesiąt, dedykuje babci i opowiada o jej rozkładzie i babcinej entropii: Pleśń, jesień w oddechu; brązowy nalot/ pomiędzy warstwami paznokcia. Są też wiersz o kotach i wiersze dedykowane imiennie. Poecie Wojciechowi Wenclowi w wierszu Królestwo dedykuje taki oto zagadkowy wers: (…)Odwzorować chociaż cień ręki,/ która popchnęła,(…).
W wypadku tego rodzaju zapisu poetyckiego pytałabym jako czytelniczka, nie o składnię, z którą wprawdzie we własnym pisaniu mam poważne kłopoty i poprosiłabym o pomoc, lecz o takie mniej trudne, ale fundamentalne odpowiedzi:
Kim jest poeta od stuleci? Po co pisze? Dla kogo pisze? I czy rzeczywiście, jest jakieś powinowactwo sprawności poetyckiej ze sprawnością jeździecką (poetka, utrzymuje, że te dwie trudne umiejętności opanowała w równym stopniu do perfekcji)?
8 marca, 2009 o 8:05
Tu Klara Nowakowska ma rację: poezja może być tworzona tylko poprzez człowieka szerokiego (w jej wypadku podana w wywiadzie jazda na koniu poetkę w pewnym sensie poszerza), nie zwęża się jedynie do pisania poezji. Natomiast, odpowiadając na pytanie, kim jest poeta, jestem pewna, że pojawienie się w naturze takiej predyspozycji nie służy do zabawy. Poetą najczęściej jest człowiek wybitny mogący się też swobodnie spełnić w innej dziedzinie życia. Domowa smykałka do układania wierszy nie robi jeszcze z niego poety. Poeta to odkrywca tajemnic. Nie tych środowiskowych plotek, ale tajemnic, które każde pokolenie musi odkryć, ponieważ zawsze przychodzi niezorientowane na nową, nieznaną wcześniej rzeczywistość.
Jeśli poetka odkrywa je tropem ulic i przechodniów, zawartości foliowych toreb na zakupy dyndających między nogami, to wszystko w porządku. Tylko to jest tak, jak z tymi nożyczkami, które się gubią, uderza się w stół, a one się nie odzywają. Być może, że jedynym odbiorcą, który się odezwał, jest Marek w którym wizja dyndającej torby poruszyła żywe wspomnienie. Ale to nie jest jeszcze tak, jak fałszywi artyści tłumaczą: jak chociażby jeden człowiek zachwyci się moim obrazem, chociaż jeden czytelnik zrozumie mój wiesz, to ja będę tworzył, ja jestem potrzebny w takim razie, ten człowiek mnie potrzebuje. Nieprawda. Prawdziwy artysta jest śmiertelnie poważny. Jeśli rezonuje w kimś, to na zupełnie innych zasadach, niż jako ciekawostka, czy gadżet. Artysta bowiem, to człowiek do bólu uczciwy i autentyczny. Tylko ta bezwzględność umożliwia mu wypowiedź. Dlatego jest pędzony, likwidowany zewsząd, gdyż, jak w każdej epoce, przychodzi na świat zasiedlony przez obłudników.
8 marca, 2009 o 10:56
Poeta jest osobą, która wieszczy. Ale jak tu ironicznie Marek powtarza, wieszcze wieszczą bo muszą, bo tak mają zakonotowane w swoim ciasnym wyobrażeniu zadania poety w świecie.
Prawdziwy poeta wieszczy nie moralność, jak prorok, nie obietnicę, jak kapłan, ale jako poeta wieszczy miłość.
Na ile śmierć poety jest realna wraz ze śmiercią miłości, to się jeszcze okaże. Poeta jest mimo wszystko estetyczny. A człowiek nie wytrzyma bez piękna. Produkcja piękna łatwa nie jest, dlatego tak mało jest poetów na świecie.
Obserwuję u roczników siedemdziesiąt reakcję i opór w kwestionowaniu ich statusu poety, który, idąc tropem myśli Jacka Dehnela wygłoszonym o poecie Tomaszu Pułce, laureacie i wydawcy tomików, jednak agresję dialogową, która ich do końca nie uśmierca. Jacek Bierut opisuje agresję Klary Nowakowskiej na spotkaniach autorskich. Agresja i zniecierpliwienie są widoczne w czacie na nieszufladzie, a jednak Klara Nowakowska jeszcze nie trzaska drzwiami. Podobnie było tu z wejściem Radosława Kobierskiego, który z pogardą i lekceważeniem, otoczony ochronną warstwą śląskich pism literackich, wszczął ze mną dialog. Też poeta Radosław Wiśniewski dopiero po którymś tam wejściu tutaj nawrzucał mi i oskarżył o bezgraniczną głupotę reflektując się, że nie powinien taki człowiek jak on, człowiek na stanowisku, ze mną rozmawiać.
Myślę, że pokolenie sześćdziesiąt, pokolenie brulionu, które już się szanuje i w dialog nie wchodzi, by mnie tylko pobiło. Marcin Sendecki może i nawet by się nie poniżył do takiej reakcji pobicia. Dumne milczenie. Też w końcu jest to represja.
8 marca, 2009 o 11:20
ale bo uparłaś się używać terminu „poeta” ;)
wystarczy: „skryba”, „wierszopis”.
na ziemi są dziesiątki miliardów poetów, ożywionych i nieożywionych, którzy zapisują, zapisali tryliony poematów, i krótszych form poetyckich – przy pomocy wszelkich mediów: liści, oleju na oceanie. tylko jedno jest niezmienne – do zaistnienia każdego poematu, nawet tego o nieprzegłębionej czerni potrzebne jest światło.
a Ty wciąż o tekście, o papierze ;). po co tak zawężać i właśnie tę kastę wyrobników – mianować na Poetów?
8 marca, 2009 o 12:44
Bo ja wiem, Przemku. Ja jestem starej daty, będę się upierać jednak przy modelu świata jako kontynuacji, a nie jego nagłym odcięciem i śmiercią Boga i budowaniem go od podstaw. To, że piszą, non stop, produkują wiesze różne osobniki gatunku ludzkiego, nie czyni tej poezji ani na krok lepszej, ani też żadnego rozwoju w tej materii nie ma, jaką obserwujemy w produkcji np. komputerów. W dalszym ciągu jest kilku zaledwie, których da się czytać i do których się wraca. I żeby nie było takich kuriozalnych stanów w kulturze, że Julia Szychowiak będzie pisała tylko jak Andrzej Sosnowski, a nie jak Jan Potocki, który przecież literacko, nie ma się co tak ścigać, przewyższa pióro Andrzeja Sosnowskiego i znajomością języków obcych, to trzeba jednak przeciwdziałać. To, że Jan Potocki żył trzysta lat temu nic a nic nie zmienia. Skoro Jacek Dehnel antydatuje, znaczy, nie chce młode pokolenie podejmować tematów dzisiejszych. O co chodzi? Nie o edukację i nie o hobby, nie o zabawę. To są poważne, śmiertelnie poważne rzeczy. François Rabelais pięćset lat temu pisał o przyjemnościach płynących z podcierania się kotem. Te klimaty analne to przecież też nic nowego.
8 marca, 2009 o 14:03
nie zrozumiałaś mnie, Ewo ;)
ludzie nie tworzą poezji PISZĄC – oni ją próbują opisać, zapisać. wierszem, rysunkiem, fotografią. poezję tworzy ptak, ciągnik, skała, każdy podmiot i przedmiot, człowiek gestem, działaniem, etc. – ale nigdy pismem ;)
to miałem na myśli, że było i jest wiele miliardów twórców i tryliony aktów poezji. poezja jest aktem – nie zapisem. zapis jest tylko formą zdjęcia, czy to stanu ducha, czy aktu natury, kultury, uczucia i tak dalej. stąd zamiast słowa „poeta” precyzyjniej jest używać „skryba”. od scribare, które to słowo przecież coś oznacza ;)
Z tej perspektywy zachowanie Jacka Antydaciela budzi uśmiech zażenowania, ale i Tur de Poloń po emdekach rozśmiesza jak bączuś w przegubowcu albo pytanie czterolatki w tramwaju: „mamusiu, a Tobie się pisiulka trzęsie? Bo mnie się trzęsie.”
Zjedliśmy watę cukrową z Werką na Kaziukowym targu. Pogadałem sobie z panem, który watę robi. Pstryknąłem ze sto zdjęć starczym, głównie zajadłym profilom, każdy z palemką w dłoni. No frajda ;)
8 marca, 2009 o 15:33
Vy jste ale opravdu blby
8 marca, 2009 o 16:08
On totiž řekl: Pane, vy jste blbec, že by takového pohledal! Padlo sice ještě pár okřídlených a rohatých slov, ale mně zůstalo v mysli slovo blbec a začal jsem se nad ním, nevím proč, zamýšlet. A to jsem ještě zrovna zaslechl přísloví: Není snadné býti blbcem, protože konkurence je veliká.
+
Nikdy neříkej, že něco nejde, protože se vždycky nakonec najde nějaký blbec, který dokáže, že to jde. Druhý na to odpověděl:
Máš pravdu, nakonec když to tak vezmu, tak blbci jsme úplně všichni, ale mnozí z nás to ještě neví.
Jaroslav Boudný