To najmłodsza poetka debiutująca w BL zbiorem wierszy Po sobie.
Czy zdarzyło się wam – na przykład – pokłócić przy stole o nową książkę Andrzeja Sosnowskiego? pyta dziennikarka poetkę Julię Szychowiak która jest też córką poetki.
Często spieramy się przy stole. O nowej książce Andrzeja Sosnowskiego rozmawiałyśmy wyjątkowo jednym tonem. Że znakomita.
I tak to już dzisiaj jest w tym rozpoetyzowanym przebywaniu, gdzie poezja wdziera się we wszystkie zakamarki życia ludzkiego, daje nam do ręki narzędzia poetyckiej rozkoszy w codzienne nasze przebywanie na tym bożym świecie, kiedy kruszynę chleba podnosi się ze stołu przy śniadaniu, szepcząc wiesze Andrzeja Sosnowskiego.
Z wszystkich tekstów czytanych na witrynie intrnetowej BL związanych z osobą poetki Juli Szychowiak wynika niezbicie, że jest szaleńczo opętana tym właśnie współczesnym i korzystnym dla rozwoju duchowego wierszopisaniem dzisiejszej młodzieży. Poetka właśnie wraca z Kołobrzegu z organizowanych tam dla poetów warunków odpowiednich do jej wytwarzania i przywozi trzy nowe, obiecujące dla poezji nazwiska, jak i swoje wiersze, które będą dopiero opracowywane lub już są gotowe. Pracowity ruch wokół poezji jest w tym opisie niesłychanie obiecujący i liczne wywiady poetki oraz wypowiedzi znaczących znawców poezji współczesnej dowodzi, że wybór wśród tysiąca licealistów i studentów prezentujących swoje wiersze był trafny. Julia Szychowiak została z całym majestatem mianowana poetkę i ta bezsprzeczna inicjacja może znaczeniowo być porównywalna z chrztem katolickim. Nie sposób się wycofać z tak zagospodarowanego i przypieczętowanego życia, gdyż byłoby to nie tylko wielkim zmarnowaniem danej szansy, ale i zakwestionowaniem słusznego i jedynego wyboru i oceny kilkudziesięciu znaczących autorytetów.
Ten delikatny głos dziewczyny, który staje się, jak to sama ocenia – w świecie – w tym małym piekiełku – zwanym światkiem poetyckim – rozpoczęciem w miarę dojrzewania, swojej branżowej drogi. Spotkanie ze sobą jak obiecująco dzisiaj zwierza się w rozmowach musi się z biegiem czasu rozpłynąć w świecie poezji wyemitowanej przez innych, a nie przez siebie. Ale czy to już przypadkiem nie nastąpiło przed debiutem?
Czytam poszczególne wiersze Juli Szychowiak, które swoją tajemniczością i marginesem interpretacji asekurują się tak bardzo, że trudno nawet rozpoznać, czy poetka ma jakiś antenatów i ulubieńców, oprócz wymienionego Andrzeja Sosnowskiego i Krystyny Miłobędzkiej, której wiersze dedykuje.
Zbudowane są podobno z bardzo szeroko rozpiętych metafor, ja natomiast nie mogę doszukać się, czego metaforą są te metafory i czy faktycznie są nimi? A może jest to zlepek przypadkowych słów, niekoniecznie próbujących coś powiedzieć, jedynie do siebie pasujących? Całe szczęście kalamburów, których w poezji nie znoszę jest niewiele.
O czym są wiersze? O bardzo enigmatycznym obiekcie pożądania, z tym, że podmiot liryczny jakby się cały czas zastanawia, czy aby się opłaca ten obiekt pożądać.
Wiem, że to La poesie pure, że to wszystko celowa sublimacja procesu twórczego, szlifowanie i dopasowywanie słów, by wreszcie pasowały. Ale co wiersz ma powiedzieć? Co poeta chciał powiedzieć? I czy rzeczywiście chciał? A może nie chciał chcieć? A jeśli nie chciał, to po co jednak chciał, skoro tomik mam, jest zmaterializowany, i go właśnie czytam? A jeśli chciał, młody, młoda, krew nie woda, to, dlaczego woda? I czemu te ryby? Skąd ryby? A po co zacząć, skoro się nie zaczęło i jak skończyć, skoro niezaczęte?
Mglistość przesłania tej poezji jest nie tylko w wieloznaczności i w dowolności wyboru wariantów znaczeniowych, ale też zakamuflowany jest stosunek uczuciowy do pojawiającego się mgliście powodu poetyckich dywagacji, czyli Drugiego. Czy podmiot liryczny jedzie z nim łódką, czy czesze mu włosy, czy wreszcie stwierdza melancholijnie, że współistnienie z nim jest nierealne, to w dalszym ciągu nie zdradza powodu pisania tych wierszy.
Poetka jakby antycypuje swoją twórczość, jakby neurotycznie obiecuje, że tak naprawdę, to ona dopiero nią będzie, a teraz rozpoczęła swoją drogę poetycką od zera. Wstępuje w szeregi poetów nie jako adeptka, ale jako pełnoprawna członkini. Inicjacja poetycka przebiega prawidłowo, według z góry ustalonych reguł i harmonogramów przez buchalteryjne biuro:
Debet literacki
Pisałabym wiersze tym, co chcą zbyt wiele.
Mogliby mnie przekładać na wiele języków przez sen,
gdzie każdy żyje jak chce,
im bardziej go nie ma. Trzeba wdychać upał,
zanim zeżre mnie trema, usłyszę śmiech.
Co tu robię? Powiem, ale nie teraz.
24 stycznia, 2009 o 8:28
nie sądzę, by wieszcze wzbogacali rytuał śniadań rozmową o tekstach Sosnowskiego.
Mam na to kilka dowodów:
1) teksty Sosnowskiego są zwyczajnie niejadalne a tę niejadalność przedstawia się jako wielką tajemnicę poezji, jako zaproszenie do wgłębienia się nie tyle w treść, ale istotę interpunkcji sosnowskiego, ktora na pewno coś znaczy, tyle, że nikt nie wie co.
2) wieszcze nie czytają produkcji konkurencji wieszczowskiej. z jednego powodu: są zazdrośni. przyjmują do wiadomości, że koleś A, który jest wieszczem wydał kolejne dzieło B, i natychmiast kombinują 30-40 superdziełek i wysyłają do Biura Literackiego. Innymi słowy: im więcej, tym lepiej (dosłownie lepiej!)
3) wieszcze w ogóle nie rozmawiają przy śniadaniu, bo wieszcze nie jedzą śniadań. wieszcze karmią się natchnieniem, muzami i praną z kosmosu. zwróć uwagę na całe to stado, na te fizjonomie – to wszystko przypomina jedno wielkie, metroseksualne stado, w którym nie sposób rozróżnić kto jest facetem, a kto dziewczynką.
24 stycznia, 2009 o 9:03
Ewo, każda ksiązka, każdy tomik poezji musi przyjść w swoim czasie i w tym czasie powinien być przeczytany. Jest czas na Małego księcia, Kubusia Puchatka, na Andersena, Juliana Tuwima, na Kafkę, na Orwella, Prousta,na Manna, na Musila, na Safonę, na Audena itd.
Czytanie pozwala na zbudowanie własnej siatki pojęciowej już w młodym wieku.
Bardzo często mam wrażenie, że współcześni polscy poeci, pisarze zaczęli swoją przygodę z literaturą dopiero od czytania książek i poezji nagrodzonych kolegów i koleżanek. W dzieciństwie i w szkole woleli biegać po łąkach, taplać się w wodzie niż czytać. I dlatego gdy wchodzą w wiek dorosły, bez doświadczeń z pewnych lektur, ryzykują, że życie zaskoczy ich „banalnością zła i trywialnością porażek”. Opisują więc swój stan ducha posiłkując się kalkami przygotowanymi przez nagrodzonych na konkursach kolegów.
Zwróćcie uwagę jak trudno z takimi osobami rozmawia się na portalach poetyckich, gdyż te osoby chowają się za słowami mantrami, wydmuszkami i używają tych samych argumentów na okrągło.
A przecież „im wcześniej poznajemy prawdziwe dzieła literatury, tym lepiej, bo nasza wrażliwość jest w młodości największa, wyobrażnia najbardziej chłonna”.
Gdy brak dobrej podstawy z przeczytanych książek, następuje szukanie tzw lokalnych autortetów (tych, którym się juz udało wydać ksiązki, tomiki, o których można przeczytać w gazecie).
Nie dziwi Was, że w dziewięćdziesięciu dziewięciu przypadkach na sto, autorytetem staje się żyjący polski autor, na przykład Swietlicki Sosnowski, Tokarczuk.
Dlatego postawiłam wcześniej tezę, że omawiani przez nas poeci i poetki znają tylko twórczość kolegów.
Ciekawa jestem jakie ksiązki czytała Julia Szychowiak w dzieciństwie, w wieku piętnastu lat, w wieku dwudziestu lat, bo, że czytała , wiem na pewno.
W tomiku „po sobie” jest bardzo ciekawy wiersz.
„Nie tak
Sierpień w kolorze żelaza, kiedy krzyże,
krzyże obejmują ciebie. Czarne dookoła.
Twoje ryby są głodne, Panie, ze szkła usypane, leżą w ciemnym piasku, także moje słowa.”
to wiersz o wątpliwościach, ale te wahania nie są obrócone w banał.
Mam nadzieję, że Julia Szychowiak nabierze dystansu i krytycyzmu niezbędnego do samodzielnej oceny świata. Protezy w postaci lokalnych autorytetów poetyckich nie są jej potrzebne, gdyż przeczytała wystarczająco dużo dobrej literatury i poezji sama.
ps
nawołuję do przeciwstawienia sie dyktatowi: a Sosnowski, powiedział , a Świetlicki napisał i to jest wyrocznia.
24 stycznia, 2009 o 10:11
Pisałam jeszcze w nocy i jeszcze poprawiam. Ale macie rację, co może w tej krótkiej notce nie dość uwydatnione że można na tym przykładzie wreszcie uchwycić powody nieczytelności poezji współczesnej. Tak Marku, to są rzeczy niejadalne i niepożywne. Tak Izo, to są twory żerujące na cudzym, i to nie na tym, co trzeba.
Poezja upodabnia się do jedzenia fast foodowego z bardzo dobrym opakowaniem, ingrediencjami i środkami zapachowymi, spulchniaczami, kupki smakowe zadośćuczynniającymi. Do seksu można to też porównać chyba w sferze jednak onanizmu, a nie obcowania z fałszywą Muzą. Być może dlatego ten Sosnowski, który w ostatnim Porcie z żoną, siedząc w odległych, osobnych stolikach na ogromnej scenie teatru we Wrocławiu odczytali z Harry Mathewsa z Osobne przyjemności wersy o samo zaspokajaniu się przy pomocy ogórków kiszonych.
I Marku jest kierunek w jedną stronę: wstępujący czytają tych, którzy są władni ich namaścić i nic więcej. Gdyż coś więcej być może i to namaszczenie popsułoby. To jest chyba też jakaś i lojalność jak w małżeństwie. Układ to układ.
I Izo masz rację z tym budowaniem własnej twórczości na cudzej. To jest też takie frycowe bardzo poddańcze. Poeta alfa się nie boi okradzenia, tylko naśladownictwo jest z kategorii fanki, a nie konkurencji.
24 stycznia, 2009 o 10:43
I jeszcze Izo nawiążę do tych Twoich przykładów wersowych. Jak o rybach, to daję ryby.
Jest w wierszu Wpław taki obraz, który chyba jako jedyny w całym zestawie widzę dość wyraźnie: dziewczyna z chłopakiem płyną łódką po jeziorze pokrytym rzęsą i ten ich krótkotrwały związek chyli się ku ukończeniu. Czyli nostalgia i smutek:
() Aż się rozpłakały ryby w tym jeziorze,
kiedy wyjęłam szczotkę i czesałam ci włosy,()
I byłaby to bardzo obiecująca liryka, gdyż takie rozstania to przecież podstawa każdej poezji miłosnej. Ale odczuwa się tutaj ten miłosny płomień jako ćmienie zęba, jak jakąś uciążliwość fizyczną, jako uwieranie źle dopasowanego buta. To podobno Bogart stwarzając swoje wielkie role ubierał celowo but prawy na lewy a lewy na prawy, by uzyskać słynny efekt twarzy: obstrukcji, czyli zatwardzenia w oddawaniu stolca. Ten stały niezmienny wyraz twarzy Humphreya Bogarta stał się istnym szaleństwem erotycznym kobiet na całym świecie po dziś dzień.
A w wierszu Juli Szychowiak dyskomfort nie przekłada się na nic. Nie można się niczego doszukać, doczepić, na czym uwiesić, zapamiętać, smakować. Pokolenie moich dzieci jest martwe.
24 stycznia, 2009 o 10:45
wg mnie nalezy czytać wszystko – bezwzględnie wszystko. począwszy od stron porno, a kończąc na apokryfach pisma świętego.
to zaśmiecanie ma jeden ważny plus – w tej kulturowej pulpie pojawia się nieograniczona możliwość, z której można wybierać. można się w tym babrać, można to miksować, można selekcjonować.
to tak jak w kuchni:
im większa wiedza o przyprawach, im więcej tych przypraw i składników ma się pod ręką, tym bogatsza jest kuchnia sama, tym lepsze jest menu. żaden kucharz nie ograniczy się do tego, by przyrządzać tylko trufle białe, doprawiając je truflą czarną. to byłoby nieznośne dla podniebienia na dłuższą metę.
24 stycznia, 2009 o 11:08
Wiem, Marku, że będziesz preferował jako chłopak, świerszczyki, jako najbardziej niezbędne pożywienie w intelektualnym rozwoju małej dziewczynki.
Raz na przystanku autobusowym widziałam umorusaną czteroletnią dziewczynkę, która stała przed koszem na śmieci i odrywała ruchem jednostajnym, jak zahipnotyzowana, kartkę po kartce z grubego pisma pornograficznego i wkładała je, stając na paluszkach, do otworu kosza. Widać było rozdarte na pół ogromne kutasy, w miarę tej czynności ukazywały się ciągle dalsze części ciał ludzkich, języki i krocza. Było to kilka lat temu i nie mogę tego obrazu wymazać z pamięci. Był wstrząsający.
Nie jestem za cenzurą. Ale kobiety nie są wzrokowcami, ja literatury pornograficznej, jak i filmów pornograficznych po prostu nie trawię. Jeśli seks nie jest przetworzony artystycznie, a przecież jest tyle możliwości, by nie mówić wprost jest niestrawny. Jakie tam trufle. To zwykły smalec wieprzowy, niezdrowy i prymitywny w smaku.
24 stycznia, 2009 o 11:23
ewo, nie można udawać, że coś nie istnieje. bo udawanie, że coś nie istnieje nie sprawi, że to coś, co jest przedmiotem udawania, zniknie.
we wczorajszej dyskusji o naturze człowieka, dowodziłem tezy o tym, że człowiek jest pierwotnie bydlakiem, że dopiero socjalizacja wyrywa mu kły, przycina pazury by nie zagryzał.
ale w naturze człowieka czai się jeszcze element psychiczny, którego nie można się pozbyć – to pierwotna potrzeba igrzysk. to chęć obcowania z tym, co złe, to potrzeba uczestniczenia w aktach przemocy w roli zewnętrznego obserwatora.
stąd ta popularność prasy brukowej – ludzie nie czytają o nowym tomiku lansowanym przez Biuro Literackie, ale karmią swoje instynkty opowieściami o tym, który z aktorów się porzygał, kto z kim rozwiódł, kto komu przyjebał, o tym jak Torbicka się potknęła i wywaliła na schodach, o tym dlaczego pizda Paris Hilton jest źle wydepilowana. To się psrzedaje w nakładach milionowych. to jest dominująca część kultury, to odbicie człowieka prawdziwego, to odbicie każdego z nas.
przekonanie o człowieku-aniele jest pewnym życzeniem, wizją utopistów, w porównaniu z którą falanster jest faktycznym gospodarstwem samowystarczalnym.
człowiek chce być aniołem, ale po to, by mieć jego skrzydła, jego nadludzkie moce, by dalej być sobą, jeszcze pełniej korzystać z wolności wyboru. bo człowiek nigdy nie zrezygnowałby z tej wolności, której anioł – o czym poucza święty Dionizy – nie posiada.
i jak widzisz nie chodzi tu o różnice między penisem a waginą, między umysłem penisoidalnym a intellectus vainalis – tu chodzi o istotę człowieka, który dopiero wówczas stał się człowiekiem, gdy zgrzeszył, wówczas z małpy zmienił się w istotę, która zdolna jest pisać Hamlety z jednej strony, z drugiej zaś racjonalizować metody mordu w Auschwitz
24 stycznia, 2009 o 11:39
Marku, w zakończeniu zdania i tak dalej: są komiksy, fantastyka, romanse, utwory ocierające się o pornografię, kolorowe czasopisma dla młodzieży i pań, panów także.
Mark Twain jest przykładem autora, który pisał o wszystkim, z pornografią włącznie. O jego pornografcznym pisarstwie dowiedziałam się dopiero w Stanach i była to wiedza szeptana na ucho, aby nie szargać pamięci pisarza.
Ewo, zwróciłaś uwagę na emocje w wierszach poetki, a właściwie ich brak.
Ja także byłam zdziwiona ich letnim stanem, strachem przed wyrażeniem? lękiem przed osądem czytelnika, jurora?, ale sądziłam, że to dlatego, iż jestem bardzo kochliwa więc co chwila szargają mną uczucia od morza do morza. Zastanawiałam się, że być może oczekuję opisu podobnego stanu uczuć, jaki ja przeżywam, a przecież nie każdy musi przeżywać stan zakochiwania, aby o tym próbować pisać. Tak te wiersze uczuciowe są uśpione, są w letargu.
24 stycznia, 2009 o 12:57
Oj, wiem, że istnieje przemysł pornograficzny, nie musisz mi przypominać. Istnieje też o dziwo przemysł poetycki i ja ci o tym przypominam. Kasę się robi na wszystkim i zgodzę się jedynie, że gwiazda porno ma o wiele trudniej.
Najgorsze jest Marku w Twoim myśleniu to, ze wyznajesz jakieś gnostyckie poglądy o naturze człowieka złej, co wcale nie jest dowiedzione. Przykładem był Kasper Hauser.
Ja wierze zupełnie w coś odwrotnego. Człowiek jest dobry z natury i staje się zły pod wpływem czytania, a potem pisania złej poezji.
Ty nie masz pojęcia, jakie spustoszenie w moim pokoleniu zrobiło Puku Puku chlastu chlastu nie mam rączek jedenastu. Albo Timur i jego komanda. Na tym opowiadaniu chłopcy próbowali budować zupełnie nowe opowieści, że niby to Timur z komandą pierze majtki Tamarze i mówi: były brudne, teraz są czyste!
Ale to akty rozpaczy.
Hodowla takiego Oscara Wildea wyglądał zupełnie inaczej. I nie to, że ja jestem za jakimś arystokratyzmem jak mówisz, socjologicznym. Ale minimum chociaż pożywki!
A z tego śmiecia, co piszesz, to jak ma coś być. Wbrew prawom fizyki. Nic z niczego?
Tak Izo, pornografię pisał Twain i pisał Henry Miller. Anas Nin pomagała mu wraz ze swoimi opowiadaniami je sprzedawać. Szły po 100 dolarów. I sprzedawały się tylko pornografie. Była to podstawa utrzymania Millera (jeśli nie udało się brać więcej pieniędzy od męża Nin, który był bankierem).
Ale tu jest coś odwrotnego. Nie dość, że chce się sprzedawać pornografię jako dzieła sztuki, to nawet i tej pornografii tak naprawdę nikt pisać nie potrafi, bo pornografia to przemysł. To przecież napędzanie ludzkości do pewnych zachowań. A tu flauta, tu reakcja odwrotna! Playboy drukował noblistów, najświetniejsze pióra Ameryki. To były arcydzieła, te opowiadania erotyczne. I co Marku, co tam w Playboyu polskim piszą? i co z tym Jastrunem?
Natura ludzka jest w porządku. To zewnętrzne ją deprawuje, a nie, jak piszesz, leczy. Nie byłoby pornografii i nie byłoby poezji(pisze się lekko szybko, cena jak za powieść którą się zazwyczaj pisze kila lat), świat by odsapnął. Jest tylko z pazerności i chytrości ludzkiej, a potrzeba jest napędzana sztucznie.
24 stycznia, 2009 o 12:58
>Iza
Być może, że Julia Szychowiak się obudzi. Ale ja nie wyobrażam sobie pisania liryki bez wcześniejszego czytania takiego np. Williama Wordswortha, którego próbuję tłumaczyć, gdyż nikt nie wie, o co mu chodziło i chodzi i w dalszym ciągu ja też nie wiem. Ale jest na tyle mocny, że to tak intryguje jak tajemnica, którą warto posiąść. A tu nie warto się wysilać. Fakt, że to u niego wszystko na opium było pisane.
Raz syn przyniósł mi od szkolnego dilera amfetaminę i myślałam, że umrę. Może w Polsce jest taka poezja, jakie narkotyki.
24 stycznia, 2009 o 13:12
ewo, ale to puku-puku, timur i jewo kamanda – to wszystko elementy pewnej rzeczywistości – świata, który bez tych elementów jest nie do pomyślenia.
ty widzisz spustoszenie, klęskę literatury tam, gdzie ja widzę jakieś dopełnienie, małe bogactwo.
stąd też moja wiara w zło. ty prezentujesz naiwny augustynizm: zło jest brakiem dobra. ja zaś naiwny antyaugustynizm: dobro jest brakiem zła.
wiesz dlaczego wolę teorię o złej naturze? bo zło jako takie ma więcej wymiarów, jest bardziej atrakcyjne poznawczo. o ile dobro, to dobro, tak zło to spektrum wartości od 0 do nieskończoności, w którym to zakresie istnieje nieskonczona liczba modusów wcieleń.
zresztą finalnie okazuje się, że tylko zło jest twórcze, rządząc się pewną nieprzewidywalną dynamiką. z dobrem jako takim nie można zrobić już nic.
zło pozwala unieważnić wszystko, pozwala wziąć w nawias egzystencjalny nawet własne człowieczeństwo – pozwala dotrzeć tam, gdzie jeszcze nikogo nie było. dla zła nie istnieje żaden dekalog – zło ma tylko jeden aksjomat:
bądź sobą!
24 stycznia, 2009 o 15:16
Mam nadzieję Marku, że to kwesta nazewnictwa
Ty immoralista, nihilista? Izo, ratuj!
To nie będę miała lekko na tym blogu.
Piszę notkę o poecie Jakubie Demlu na mój blog, bo właśnie ukończyłam jego piękne Zapomniane światło. Deml, ksiądz katolicki nie przestrzegał celibatu nigdy. Jego antysemickie teksty i wsparcie Hitlera chyba nawet przewyższają działalność wojenną Ezry Pounda.
Wiesz, w chwilach kryzysu, to dopiero futuryści i dadaiści pokazali kim są naprawdę. Zachowali się okropnie. Ach, nie wiem co Ci napisać. Chyba, że chodzi Ci o udawanie dobra. Jak czytam na nieszufladzie wiersze ujmujące się za pokrzywdzonymi i poniżonymi, a po komentarzu, że jednak dla niej lepsze szydełko, poetka odgryza się agresywnie, puszczają wszelkie hamulce. Zero pokory.
Myślałam, że jesteś platonikiem.
24 stycznia, 2009 o 20:10
ech Ewo i ja nie jestem zwolenniczką Jakuba Rousseau głoszącego, że człowiek z natury jest dobry. Pamiętacie jakim człowiekiem był ten filozof?
Natomiast chrześcijanie uważają, że człowiek rodzi się zły, stąd potrzeba chrztu (zmycie piętna zła).
Dlatego najbliższa jest mi koncepcja człowieka zapisana w Torze. Człowiek nie jest z natury ani zły, ani dobry, ale ma wewnątrz siebie zapisaną tendencję do zła, ktora wynika z jego egoizmu. Wychowanie,środowisko narzuca mu zasady, nakazy, które mają za zadanie powstrzymać go przed czynieniem zła innym.
Moim ulubionym filozofem jest święty Augustyn, ale on także nie pisze jak stać się dobrym. Według niego nie ma defincji dobra
(Marek pisał wcześniej, że według filozofa nie istnieje zło). Dobro zarezerwowane jest tylko dla Boga.
Według mnie człowiek z natury jest egoistą i pielęgnuje swoje „ja”, bo wokół ja kręci się nasze życie, tylko trzeba to sobie uświadomić.
„Wiara, że człowiek jest z natury dobry, jest szkodliwa z bardzo wyraźnych powodów.
Można je logicznie udowodnić: jeżeli wierzy się, że człowiek jest dobry z natury, musi to automatycznie oznaczać, że wierzy się, iż zło nie może wynikać z jego istoty, ale że musi być rezultatem działania sił zewnętrznych. W konsekwencji oskarża się więc o zło, które czyni człowiek, nie człowieka, ale to, co jest poza nim i co jest od niego niezależne: środowisko, w którym żyje, złe warunki ekonomiczne, szkołę, rodziców, wpływ telewizji lub „ogólny upadek obyczajów”.
Rezultatem jest sytuacja, w której ludzie sami zaczynają wierzyć, że nie są odpowiedzialni za swoje czyny. W konsekwencji ich etyczne hamulce słabną i ludzie o wiele łatwiej pozwalają sobie na popełnianie zła.”
poniżej cały tekst z Forum Żydów Polskich „Czy rodzimy się dobrzy”
http://fzp.net.pl/614_17.html
24 stycznia, 2009 o 20:54
Ewo, przetłumaczyłaś już Daffodils?
Czy wiersze poety zostały przetłumaczone na język polski?
24 stycznia, 2009 o 21:16
Przeczytałam o Torze.
Ale ja będę tutaj ignorantką i powiem tylko o sobie. Jestem dowodem na to, że dobro jest samoistne, że jestem dobra wbrew naciskom zła na mnie, szczególne naciskom na mnie poezji współczesnej. Że się z dobrem urodziłam i go przyniosłam na świat (zainfekowałam). Jaki będzie efekt nacisku zła na mnie na blogu historimoichniedoli właściciela bloga, który się tu za złem opowiada, dopiero się okaże.
Na to jeszcze za wcześnie.
nie tłumaczyłam. Na razie tłumaczę Ettę James.
24 stycznia, 2009 o 21:53
Izo, William Wordsworth jest w PBI
http://www.pbi.edu.pl/site.php?s=ZmI3OWM0Y2YwOTY4&tyt=&aut=Wordsworth&x=69&y=15
Ja jestem malarką i moje tłumaczenia są czysto przyjemnościowe, a nie zawodowe. Tłumaczę sobie tak, jak smakowanie potraw, jak ubieranie ciuchów w pewne kolory, które akurat lubię. Przymierzam się do wiersza Był kiedyś chłopiec, zawsze po przetłumaczeniu wysyłam synowi do sprawdzenia, czy sens jest taki, jak intencja wiersza. Tutaj to on pyta żony, oni przerabiają Wordswortha w szkole i nienawidzą jak my Słowackiego.
Ale jest karnawał i piszę sobie lżejsze teksty do istniejących już szlagierów (dzisiaj do Etty James).
24 stycznia, 2009 o 22:38
Pani Ewo, toż gdyby nie fakt, że w „Notatkach z podziemia”, nie o jebaniu, a o dbałości o ciągłość historii powszechnej się pisze, to można by spokojnie
jak Dostojewskiego wypowiedzi pana Marka czytać, w których łżesobie:
„[…] co chwila natrafia się na takie kawały: stale spotyka się w życiu takie przykładne i rozsądne osoby, takich mędrców i przyjaciół rodu ludzkiego, dla których jedynym właśnie celem w całym ich życiu jest zachowywać się jak najmoralniej i jak najrozsądniej, stawiając się, że tak powiem, na wzór swoim bliźnim po to, by im dowieść, że istotnie można żyć na świecie i moralnie, i rozsądnie. I co? Wiadomo, że niejeden spośród tych przyjaciół rodu ludzkiego wcześniej czy później wyparł się siebie, wyczyniając jakiś figiel, niekiedy z rzędu najbardziej nieprzyzwoitych.
Teraz więc pytam: czegóż można się spodziewać po człowieku, jako istocie obdarzonej tak osobliwymi cechami? Ha, obsypcie go wszelkimi ziemskimi dobrami, pogrążcie go w szczęściu aż po dziurki w nosie, żeby tylko pęcherzyki wyskakiwały na powierzchni szczęścia jak na wodzie; stwórzcie mu taki dobrobyt materialny, żeby nie miał nic innego do roboty poza spaniem, jedzeniem smakołyków oraz dbałością o ciągłość historii powszechnej – otóż i wtedy ów człowiek, przez samą tylko niewdzięczność, z samej złośliwości zrobi Wam świństwo. Zaryzykuje nawet cały swój dobrobyt i umyślnie zapragnie jakiegoś najzgubniejszego dla siebie nonsensu[…]
Właśnie te swoje fantastyczne rojenia, tę swoją najgorszą bzdurę zapragnie utrzymać jedynie po to, aby samemu sobie zaświadczyć[…], że ludzie są jeszcze ludźmi, a nie klawiszami fortepianu […]
nawet gdyby ten człowiek rzeczywiście okazał się klawiszem fortepianu, gdyby mu tego dowiedziono za pomocą nauk przyrodniczych i matematyki, to i wtedy się nie opamięta, lecz umyślnie postąpi na przekór – jedynie za podszeptem niewdzięczności; ot, żeby postawić na swoim. Kiedy zaś zabraknie mu na to sposobów – wymyśli ruinę i chaos, wymyśli różne cierpienia, a jednak postawi na swoim![…]
Jeżeli powiecie, że i to można wyrachować według tabliczki – i chaos, i mrok, i przekleństwo, i że już choćby owa możliwość uprzedniego obliczenia wszystko zahamuje, a górę weźmie rozsądek – to człowiek umyślnie wtedy popadnie w obłąkanie, żeby nie mieć rozsądku i postawić na swoim! […] Pięknie to czy brzydko – ale czasem coś połamać to też bardzo przyjemnie.”
Tenże Pan Marek, w grze, którą rozpoczął tu na blogu, przypomina raczej postać z Diablo 2, walczącą z mocami ciemności.:)
A propos Dostojewskiego i gwałtu (gdzieś wcześniej nam przemknęło i dręczy), kiedyś tam czytaliśmy, że to ojciec Dostojewskiego zgwałcił córkę jakiegoś wieśniaka. W odwecie, chłopi spili go i na pewną śmierć, w zimie, w szczerym polu zostawili. Podobno z tego powodu Fiodor chodził na rozprawy sądowe dotyczące podobnych spraw, robił notatki. Obsesyjne zakleszczenie w temacie znajdowało ujście też w powieściach (np.Swidrygajłow). Ale przyznam, że dość dawno temu o tym czytała sitwa, stąd i Leoncio ma wątpliwości, czy mu się nie śniło.
25 stycznia, 2009 o 0:29
Brawo, Leoncjo, nie podejrzewałam o takie wspaniałomyślne podrzucenie cytatu w tym blogowym trudnym momencie walki dobra ze złem, gdzie jak zwykle dobro przegrywa, bo przypadło w udziale kobiecie, biednej, w mniejszości i na dodatek nie na swoim. Ale widać nie tylko Leoncjowi sadyzm w głowie, być może też wychowawcza rola sitwy wpłynęła. O tym że to sam Dostojewski skrzywdził dziewczynkę przeczytałam u Stanisława Cata Mackiewicza w jego eseju o Dostojewskim (całość jest w necie). Ale być może było inaczej, chociaż Dostojewski sadystą był, czytelnikiem i najprawdopodobniej wielbicielem Sadea, a jak wiadomo, tam w w Sodomie to tabuny małych dziewczynek w orgiach zużywano.
Cóż mam na Notatki z podziemia napisać? Dostojewski sam nie wiedział. Alosza to też Dostojewski przecież. I Książę Myszkin z wyśmianym dobrem. A o mojej dobroci piszę najzupełniej poważnie i bardzo trudno mi wyobrazić sobie, by ktoś przeżywał przyjemność z widoku cierpienia. Dlatego tak trudno mi pojąć ten fragment tu podany, co wcale nie znaczy, że tak nie jest. Ludzie są różni. Mogę tak jak Iza, czerpać z literatury czy religii i się dowiadywać. Bardzo trudno mi rozszyfrować motywacje codziennego życia, na przykład dlaczego ktoś mi nie odpisuje na maile, czy nie odpowiada na komentarze blogowe. Czy ma z tego taką właśnie wartość dodatkową, taką niewinną przyjemność. Nie wiem. Ja jak tu dokopuję tym tomikom wierszy to mam tylko wyrzuty sumienia.
25 stycznia, 2009 o 1:32
Ewo, Ty jesteś dobra, bo masz widocznie dobro zapisane w genotypie.
Ja kilka lat temu postanowiłam zostać anołem serafinem i kroczyć drogą piękna i cnoty, czasami tylko upadam, otrzepuję wtedy białą sukienkę i macham dwunastoma skrzydłami unosząc sie piętnaście centymetrów nad ziemią. Mam wiec czyste trzewki. ( Andersen ech)
ps
Ojciec Dostojewskiego to był rozpustnik, łajdak do kwadratu. Pewnie dlatego pisarz pozbył się polskich korzeni aby go nie zarażały rozpasaniem i plugastwem.
Pod tekstem Marka wkleiłam tytuły wierszy Elżbiety Lipińskiej.
25 stycznia, 2009 o 1:53
Ha, ha, w genotypie? To i Doktor Mengele (Anioł Śmierci) zdaje się interesował się dobrem i złem grzebiąc w genach. A nazwiska też determinują?
Dzięki za spis wierszy, będę szukać, ale jutro jadę na tę potańcówkę i nic nie wpiszę Do poniedziałku!
25 stycznia, 2009 o 7:45
ewo, a gdyby dobro i zło, były różnymi nazwami tej samej rzeczy?
z różnych punktów widzenia, pewne stany rzeczy jawią się jednocześnie jako złe i dobre.
na przykład:
w okresie monachijskim zabicie Hitlera, gdyby było możliwe byłoby dobre, wziąwszy pod uwagę to, co się stanie z żydami i innymi nacjami uznanymi za podludzi, a z drugiej strony zabijanie jest złe.
pamiętasz dialog?
– kim jesteś?
– jestem częścią tej siły, która wiecznie zła pragnąc, wiecznie dobro czyni.
uważam, że nie można było lepiej zdefiniować tezy o jedności zła i dobra.
25 stycznia, 2009 o 8:34
Doszliśmy do cytatu z Fausta w Mistrzu i Małgorzacie.
Marku,prowadziliśmy już kiedyś dyskusje o Naturze i o tym czy człowiek rodzi się zły, bo determinuja go popędy. Nie mógłbyś poszukać i wkleić tej rozmowy na kilka głosów, jeżeli ta dyskusja nie została zaanektowana przez prokuraturę ( chociaż nie sądzę aby prokuratorów interesowały takie rozważania). Poszukaj i wklej, proszę.
25 stycznia, 2009 o 8:47
Ewo nazwiska naznaczają, nie wiem czy nie bardziej niż dodatkowa para chromosmów XX.
25 stycznia, 2009 o 9:07
nie znajdę tego, nie ma szans.
i jeszcze jedna uwaga a propos zła i dobra:
każda etyka posiada pewien zbiór aksjomatów, każda religia zbiór przykazań. wszystkie te zasady posiadają formę ogólną:
Jeżeli A to B – gdzie B nalezy do zbioru przekonań eschatologicznych.
innymi słowy – dobro jako takie jest wytworem sfery polityczności, bo A w tej relacji należy do sfery powinnościowej – czyli społecznego Sollen.
Oczywiście państwo, które jest wcieleniem polityczności wytwarza prawa by związać jednostki z powinnością, jako karę wskazując coś realnego.
innymi słowy: moc państwa tym się różni od mocy wszelkich kapłanów, że „B” nie jest ogniem piekielnym, a odsiadką w więzieniu.
ogólna zasada formalna, pozwala przypuszczać, że rozprawy o edenach, piekłach, o dobru i złu, mają charakter kulturowy. zostały stworzone na pewnym etapie rozwoju człowieka, by zapanować nad jego naturalnymi instynktami, sprawić, by człowiek nie był sobą – by był, kimś innym, kimś, kto potrafi żyć w społeczności rozumianej jako grupa o ustalonej hierarchii, strukturach państwa.
ten wniosek umożliwia mi wysunięcie tezy, że autentyczność, że człowieczeństwo, oznacza nie tyle negację, ale zapomnienie o przykazaniach, o tabu, o kulturowych fetyszach, o społecznych prawach i porządkach – to oderwanie się od stada, nie po to by unicestwić stado z nieznanej stadu płaszczyzny snajperskiej, ale po to, by dotrzeć tam, gdzie stado jako stado nigdy nie dotrze.
monteverest został zdobyty nie przez wycieczkę klasową, ale przez jednostki.
25 stycznia, 2009 o 9:53
wynika z tego, że dobro to sposób, metoda na osągnięcie czegoś, na przykład spokoju, aprobaty grupy itd.
Według mnie chęć bycia dobrym wynika wyłącznie z egoizmu, aby osiągnąć zamierzony cel, czyli człowiek jest tylko wtedy dobry gdy mu się to opłaca.
W psychologii altruizm to nic innego niż rodzaj egoizmu.
Sieję defetyzm.
25 stycznia, 2009 o 11:04
Marku, to, o czym piszesz, to jest relatywizm. Oczywiście, trzeba było Hitlera w Monachium zabić.
W człowieku jest wmontowana wiedza o tym co jest dobre, a co złe. Każdy wie, jak wyrządza zło. O tym mówi sumienie. Nie sumienie religijne ani społeczne, tylko jego własne, jedyne i niepowtarzalne jak i cały człowiek. Nieprawdą jest, że ludzie bez religii by się pozabijali. Ateiści są bardziej etyczni. Osobiście doznałam przez całe moje życie wiele krzywd od osób głęboko religijnych. Ale to jest w kwestii woli każdego człowieka i też każdy jakąś formę życia społecznego wybiera i w niej dokonuje dalszych wyborów. Uważam, że można mówić tylko za siebie i przyznać się, że wybieranie mniejszego zła, albo to, że jak ja nie zrobię źle, to zrobi to ktoś inny o wiele gorzej (Jaruzelski).
Są konieczności i warunki ekstremalne, np.które dziecko przeznaczyć do gazu, a które zostawić (Wybór Zofii)
Są szaleństwa uczuciowe (Medea) lub ostano emitowany w TV Almodovar o tym że prawdziwa miłość nie zniesie kłamstwa.
Są wreszcie pokusy. Świat jest tak piękny, że tego nie można wytrzymać. I trwaj chwilo jesteś piękna może być odrzucone jedynie przy całkowitej blazie i martwocie Fausta.
Ech, Goethe taki sam rozpustnik, jak Dostojewski.
Ale myślę, że wybór jest właśnie materią literatury i sztuki. Od pierwotnych środków (jak), do przesłanie (co).
I tak naprawdę, artysta dopiero dowiaduje się w czasie tworzenia. Klęską jego jest, gdy z góry wie. Wtedy mamy takie bzdury jak zaangażowanie społeczne (Stokfiszewski). I nie pisz o aksjomatach, bo to buchalteria. Filozofia to przecież też jakieś modele tylko (Iwan Karamazow).
Każdy ma na to całe życie. Ma mimo wszystko wolność, jeśli umknie. Niektórym się udaje. Przecież czas polowań jest przez cały sezon.
25 stycznia, 2009 o 11:25
Nie Izo, egoizm nie jest złem ani fałszywym dobrem, jako taki. Stendhala dowody na jego dobro: Pamiętnik egotysty (Souvenirs d’egotisme) przetłumaczono, jako egotyzm. Ale to nie jest kwestia nazewnictwa, jeśli wiemy, o co chodzi. Jak najbardziej człowiek ma zadbać jedynie o swoje, własne, niepowtarzalne życie i dopiero wokół tego budować świat zewnętrzny. On jest priorytetem, jemu nie wolno powiedzieć, że się poświęca (szantaż matki, kochanki). Tyrani (Państwo to ja, Napoleon ze swoją pogardą, że człowiek jest tylko zauważalny, gdy jest przydatny), nie byli egoistami. Oni stosowali tylko technikę Machiavelliego, technikę przymusu, by osiągnąć swój cel. Zresztą, bardzo zawsze wygodny i dla niego przyjemny. Ostatnio widziałam film o Fidelu Castro i tam w tym dokumencie na twarzy był ten przełom. Od pierwotnych wahań po likwidację sumienia. Ale teraz na twarzy już ono u niego się znowu pojawia. Przyuważcie u różnych kacyków lewe oko. Ono mówi najwięcej. U pisarzy też. Na starość wszystko się wysypuje. Np. było to bardzo tragicznie widoczne w przedśmiertnych zdjęciach Melchiora Wańkowicza. Opłaca się nie być świnią.
25 stycznia, 2009 o 11:39
ewo, to żaden relatywizm. relatywizm bowiem wciąga w swoją semantykę kategorie dobra i zła. mojgo stanowiska nie można nazwać także nietzscheanizmem, bo od nietzschego zaczerpnąłem tylko kategorie jenseitsu, mnie nie interesuje przewartościowanie wartości – to zostawiam dla nowych proroków. mnie interesuje rzeczywistość, w której nie będę miał żadnych ograniczeń, w której żaden kaznodzieja, żaden sędzia, żaden administrator nie będzie mi prawił kazań o tym, że nie wolno tak jak ja robie, że trzeba inaczej, że to, co robie jest feee, a generalnie to trzeba być poprawnym – i że nie wolno pisać rzeczownika huj przez samo h, bo reguła gramatyczna wymaga ch.
nie interesuje mnie wbrew pozorom prosta anarchia, bo jak zauważyłaś moje stanowisko wymaga przecviwieństwa, którym jesteś. bez ciebie nie mógłbym napisać, tego, co napisałem wczoraj, przedwczoraj czy dzisiaj. nie mógłbym napisać tego, co napiszę za chwilę, jutro czy pojutrze.
mnie interesuje system, w którym nie ma żadnej reguły działania – ale taki system, w którym istnieją inne elementy, które łączy wiara w istnienie grawitacji, barier, systemowych ograniczeń.
i jeszcze chciałbym napisać na temat sumienia, na które się powołujesz:
nie wierzę w coś takiego, co jest wiedzą wrodzoną, choć by tylko była to wrodzona kategoria sumienia.
mam na to prosty, znany kontrprzykład: dzieci i szaleńcy nie wiedzą nic o sumieniu!
co do paradoksu hitlera:
w okresie monachijskim hitler był łagodnym barankiem. dlaczego zatem mielibysmy go zabijać?
ewo, czy wyobrażasz sobie, że żyjesz między świętymi, ludźmi, którzy tylko uśmiechają się serdecznie do siebie, podają rączki, głaszczą po głowach? że zyjesz w krainie, w której wszystko jest – począwszy od pięknych butów od gucciego, kończąc na szynkach parmeńskich, kawiorach z bieługi i szampanach z gruzji. i nie ma tu chorych, nikt nawet nie wie co to choroba, że nikt nie wie, co to kradzież, co to głód, nieszczęście – innymi słowy: to krystalicznie czysta kraina krystalicznego dobra.
czy w takiej krainie byłabys sobą? czy możliwy byłby bunt, sprzeciw, distinguo? czy powstałyby w takiej krainie arcydzieła literackie – czy ktos napisałby Doktora Faustusa? Hamleta? Poliszfikszyn?
nie, bo ludzie nie pragnęliby zła, nie chcieliby o tym przecvzytac, nie chcieliby wiedzieć o tym, co się dzieje, gdy człiowiek człowiekowi podrzyna gardło.
w raju, w krainie dobra, nie byłoby potrzeby tworzenia.
25 stycznia, 2009 o 11:41
Pani Izabello, równie dobrze jednak, można by spojrzeć na czynienie dobra jako coś z naturą sprzecznego. Wymagającego woli. Zwierzęta nie są dobre. Nie powiedzielibyśmy też, że są złe.
Postawy takie jak Korczaka pokazują, że nawet w sytuacji granicznej można pragnąć dobra drugiego, a nie zaspokojenia głodu, pragnienia, zachowania życia. Przykład Korczaka może i typowy, ale ponieważ się zdarzył, nie zamierzamy szukać bardziej brawurowych.
Znajomy Leoncia twierdzi jednak, że czynienie dobra nie jest nienaturalne ponieważ zaspokaja potrzebę porządku czy inaczej minimalizowania poczucia chaosu i bezcelowości.
A propos psychologii – przecież istnieje więcej zachowań, których źródła można by szukać narcyzmie, egoistycznym obstawaniu za kaprysem. Niepodobne bynajmniej do altruizmu.
Pani Ewo, niezupełnie jest, jak Pani odebrała:
Człowiek podziemia nie potrafił stać się „nie tylko człowiekiem złym, ale zgoła żadnym: ani złym, ani dobrym, ani łotrem, ani uczciwym, ani bohaterem, ani nędznym robakiem.” Teraz zaś dokonuje żywota ” w swoim kącie, drażniąc siebie gorzką i na nic nieprzydatną pociechą, że człowiek rozumny po prostu nie może stać się na serio kimś, kimś staje się jedynie głupiec.”
I o ile, rzeczywiście człowiek podziemia nas fascynuje, o tyle nie jest tak, że nie widzimy, jak żałośnie miota się w sobie z powodu plamy na spodniach i pobrzękiwania szabelką.
„gdybym sam wierzył w cokolwiek z tego, com tu napisał. A przysięgam państwu, że ani słówku z tego, ani jednemu słówku nie wierzę! A raczej może i wierzę, ale jednocześnie, nie wiadomo dlaczego, czuję i podejrzewam, że łżę jak najęty.”
Poza tym Dostojewski stworzył przecież Szatowa, prostolinijnego, dobrego, nie chłopaka z plakatu jak Stawrogin, ale zwyczajnego. Jest też Iwan Karamazow, który zwraca Bogu bilet, ponieważ nie może pogodzić się z cierpieniem niezawinionych, dzieci.
Nie nazwalibyśmy siebie, ani sitwa, ani Leoncio orędownikami zła, ani nie potrzebny nam do bycia w świecie prymat osobowości, samowolki.
25 stycznia, 2009 o 12:30
> Marek
Hitlera wyniesiono i była to praca zespołowa. Wiedziano dużo, Mein Kampf napisał w 1924.
Ale skoro odrzucasz kulturę to po co te wnioski z cudzego żywota. Jest na świecie jak jest. i co mamy poradzić. Trzeba zyć jak wyda i robić to, co w naszej możliwości. Ja na blogach jak mogę zwracam uwagę na antysemityzm otwarty i zakamuflowany. Jeśli chodzi Ci o anarchie w pisowni, to nie wiem po co burzyć wygodne drogi i szosy językowe na rzecz niezbudowanych autostrad, bajor i błota. Chyba, że masz takie motywacje ja Piłsudski, który celowo nie budował w międzywojennej Polsce dróg, by wróg miał trudniej wjechać ze swymi czołgami.
A ja? Ja jestem tylko po to? Ach, mnie nieszczęsnej tylko wiatr w oczy. Ale to też już było(Justyna czyli Nieszczęścia cnoty).
25 stycznia, 2009 o 12:45
Leoncjo, ja uwielbiam Dostojewskiego. I kocham Szatowa. Dostojewski to histeryk, natura wschodnia, szalona i gorąca. Stworzył wieloznaczne i pojemne postacie, byśmy się jeszcze dzisiaj, po Korczaku, zastanawiali. Człowiek podziemia to pewnie człowiek dzisiejszych fasfudów, unirawniłowki, masówki, orwellowski produkt zniewolenia. Pisałam, że to przecież nie wszyscy. W kazamatach w odejmowaniu, w cywilizacji konsumpcji w przesycie. Ale to przecież nie jest ani norma, ani cel. Jeśli ludzkość pozwoli na zniewalanie, to ludzie będą niewolnikami. Społeczna tresura mimo wszystko jest bez szans. Jesteśmy i istniejemy i mamy Internet! Jesteśmy przecież dowodem na istnienie wolności! Ważne by na swoim odcinku jednak się sprzeciwiać. Nie wiem na ile Marek pisze poważnie. Według mnie się zgrywa.
Wrócę w nocy, to jeszcze może zdążę coś dopisać. Pa!
25 stycznia, 2009 o 13:26
ewo, pozwól, że zacytuję klasyka: „na świecie jest jak jest” – a wartością dominującą w świecie jest zło – dobra nawet nie ma w zaciszu pokojów seminariów duchownych. dobro jest zwykłym postulatem – powiedziałbym, że to, co zwykliśmy określać mianem dobra w sferze codzienności, to nic innego jak brak zła. kiedy nas ząb nie boli, to cieszymy, się z braku bólu zęba, uważając że brak tego bólu jest jakimś autonomicznym stanem.
przyjmujesz jakąś dziwnie pesymiestyczną postawę: akceptujesz kulturę, bo jest ci w niej wygodnie. walczysz z antysemityzmem, bo nalezy walczyć bo to jest poprawne – chociaż każda krytyka polityki izraela doskonale wyczrpuje znamiona antysemityzmu (vide: Poliakov)
robisz to, co robia inni i dziwisz się, dlaczego nie jesteś inna.
mnie kultura nie interesuje, mnie interesuje wszystko – ta wielka pulpa, w której rozpływa się kultura i skurwysyństwo, rzeczywistość zdewociałych bab, które obcuja każdego wieczora, każdego poranka z samym panem, odczuwając fizyczna obecność jego języka, palca na zrogowaciałej łechtaczce, rzeczywistośc biskupa, który modli się z palcem w dupie w parze z klerykiem.
mnie interesuje trup, zgwałcona dziewczynka, każda emocja, każda reakcja – jestem śmieciarzem, zwykłym smieciarzem.
ten hitler to był dowód na to, że nawet anioły, nawet ty, bys była w stanie zabić. co z tego, że hitler napisał mein kampf? ty byś mu za jego słowa wbiła nóż w brzuch i obserwowała anatomię smierci, z takim samym zauinteresowaniem i obrzydzeniem z jakim kapo sprawiali kolejne dziesiątki żydów.
czy zabiłabyś mnie, za to co piszę? przecież zabić powinnaś, gwałcę przecież świadomie i z premedytacją twoje poczucie dobrego smaku, twoje kulturalne ego, tymi opisami wpychania penisa w cuchnący odbyt, tymi teoriami o wszędobylskim złu. wyobrazam sobie jak się złościsz i nie ma złudzeń, że twoja reakcja jest autentyczna. to jest twoja największa wartość, jako człowieka, jako rozmówcy. za to cię cenię.
25 stycznia, 2009 o 20:12
Ewo, egoista może siedzieć w kącie, bo ma gdzieś innych ludzi, najważniejsze jest, ze ma wygodny fotel, a egotyk bez uwagi ludzi usycha.
O lewym oku do tej pory nie słyszałam. Szkoda, że nie wiedziałam o tym wcześniej. Byłam wczoraj na przyjęciu u babci, na którym było kilka leciwych osób i mogłam przeprowadzić doświadczenie, a tak muszę poczekać do następnej sprzyjającej okazji. Czy te osoby powinny zdjąć okulary? Babcia nie nosi w towarzystwie, ale jedna babcia jako obiekt badawczy to zbyt mało.
25 stycznia, 2009 o 21:51
Panie Leoncio, natura jest poza moralnością, a zwierzęta nie odróżniają dobra od zła. kieruje nimi prawo silniejszego, prawo do lepszego przystosowania się w otoczeniu.
A egoizm? w nim mieści sie tendencja do bycia złym, jeżeli mi sie to opłaca, albo bycia dobrym, jezeli przyniesie mi to korzyść. Bycie lepszym w swoich oczach, to tez korzyść.
Człowiek z moralnością, z etyką, z mądrością daleko odszedł od praw natury. I co ciekawe potrafi funkcjonować wsród stworzonych wcześniej przez innych ludzi zasad w świecie wartości.
Pisałam o korzyściach, powinnam napisać o restrykcjach (karze). Bat w postaci kary jest kagańcem dla złych tendencji człowieka. Nie rozbiję szyby w oknie zamkniętego sklepu aby wziąć butelkę wody mineralnej, a przecież tak bardzo mi się chce pić, bo mogę zostać za chuligaństwo ukarana, jak ktoś mnie zauważy. I ta niepewność decyduje o moim tłumieniu popędów.
Czy schorowany Janusz Korczak i nauczycielki idace z nim, wiedzieli na sto procent, że wiodą dzieci na śmierć? I czy Janusz Korczak nie czuł się winny, że nie potrafił załatwić dzieciom (przed gettem) miejsc w rodzinach? czy nie jest tak, że stary doktor postępował tak, bo miał zakodowaną zasadę: że należy w myśl ludzkich norm, słabszego chronić?
Panie Leoncio, dramat Janusza Korczaka, chciałam Panu pokazać z innej mniej rozpatrywanej perspektywy.
Czy słyszał Pan o marszach korczakowskich w stolicy i dlaczego bardzo szybko ustały? zaczęła sie do nich mieszać polityka ze sztandarami.
25 stycznia, 2009 o 23:09
Próbuję coś wpisać, uporządkować dyskusję. Jedynie Leoncjo jeszcze tu mówi do rzeczy, absolutnie się ani z Tobą Izo nie zgadzam, ani z Markiem. I już nawet nie wiem z czym się nie zgadzam. Czy to jakieś karnawałowe jaja z Waszej strony? Czy poszaleliście? Jesteście na haju?
Przecież Korczak szedł jak każdy kapitan okrętu który tonie, co to za sofizmat! To nawet takiemu Korczakowi odmawiać piękna człowieczego? Z wyrzutów sumienia? Przecież wszyscy wiedzieli, że idą na śmierć, dzieci do końca miały wsparcie. To bardzo dużo.
Ach Marku, ja nie mogę tu być dla Twojego kontrastu. Te poglądy które tu wypisujesz, to wszystko było przerabiane, obalane, dyskutowane. Co Ty, powieść o rewolucjoniście piszesz? Dobro jest nudą? Co za brednia. Powinieneś pomieszkać trochę w Afryce, trochę pooglądać jak działa brak dobra, a nie sobie takie rzeczy siedząc w cieple wypisywać.
Wiecie, najbardziej mnie boli tylko to, że to wszystko takie zmarnowanie. Bo ja naprawdę myślałam, że coś tu napiszemy.
26 stycznia, 2009 o 7:34
Ewo, na pewno nie odmawiam Januszowi Korczakowi niczego, tylko dopowiadam. W wielkiej pieśni żydowskiej o tamtych czasach wymienione jest także nazwisko nauczycielki idącej razem z Korczakiem, Stefie Wilczyńskiej.
„Czy wiedział, że jadą na śmieć? Pamiętnik, pisany niemal
do ostatniej chwili przed deportacją do Treblinki, nie
daje na to pytanie jasnej odpowiedzi. Owszem, my wiemy,
że ludzie w getcie wiedzieli o pociągach pełnych ludzi, wyjeżdżających
z Umschlagplatzu i po paru godzinach wracających
bez ludzi. I że obóz w Treblince nie pobiera
żadnego zaopatrzenia, żadnej żywności, nic. Wiadomości
takie dochodziły m. in. od polskich kolejarzy, a także od
kilku uciekinierów z Treblinki, którzy wrócili do getta. Ale
czy wiedział o tym sam Korczak. Albo inaczej: nawet jeśli
znał te opowieści, czy chciał w nie uwierzyć? Przecież nie
bez powodu kazał zamurować główne wejście do sierocińca.
Aby przynajmniej w ten sposób odgrodzić dzieci od
okropności rozgrywających się na ulicach.”
„Korczakowskie dylematy
A może Korczak, jako opiekun kilku setek dzieci, powinien
postąpić zupełnie inaczej? Przecież już w okresie zamykania
getta murami niektórzy radzili, aby rozwiązać
Dom Sierot, rozesłać dzieci po ludziach. Niech ratują się
jak mogą. Może ocalałoby ich więcej, choćby za pośrednictwem
Organizacji 'Żegota’, która uratowała kilka tysięcy
żydowskich dzieci. Irena Sendlerowa, która tę akcję zorganizowała,
żyje nadal i mogłaby nam 'z pierwszej ręki’ powiedzieć,
czy Korczak mógł zastanawiać się nad takim
rozwiązaniem. Ale kto dziś pamięta o Irenie Sendlerowej?
Wiadomo, że Korczak wielokrotnie odmawiał wyjścia
z getta, ukrycia się po stronie aryjskiej. On chciał być ze
swoimi wychowankami do samego końca. To są znane
fakty. Ale mniej znane są wątpliwości, jakie zgłaszano pod
adresem Korczaka i jego pedagogiki.
'Powinniśmy schylić czoło przed tą daremną i być może
niekonieczną martyrologią naszych najlepszych pedagogów’
pisze Emanuel Ringelblum w swoim 'Dzienniku’,
relacjonując ostatni marsz Korczaka i Stefanii Wilczyńskiej
na Umschlagplatz.
'Nieraz słyszę wypowiedzi o Korczaku, wspominał
w 1978 roku Seweryn Nutkiewicz jakby był nowym Chrystusem.
Ustawił dzieci i poszedł z nimi do krematorium.
Zrobili z niego posąg z brązu. Ale pochód z dziećmi był rezultatem
jego postawy życiowej. I działalności. Nie opuścił
dzieci do końca. Czy mógłby zrobić inaczej? Może do
ostatniej chwili miał nadzieję, że stanie się coś, co ocali
dzieci? O Korczaku i Stefie zachowałem piękne wspomnienia
i chciałbym je opowiadać bez końca”
Ewo, Zydzi nie boją się pytać, roztrząsać, a przy tym nie odbierają bohaterstwa, tak jak Ty opacznie mnie zrozumiałaś. Te pytania powodują, że Janusz Korczak i Stefa Wilczyńska są postaciami dla mnie tragicznymi w wymiarze ludzkim.
Cały artykuł: Głos Gminy Starozakonnych Rzeczpospolitej Polskiej „Wielki nieobecny” tekst o Januszu Korczaku.
http://starozakonni.w.interia.pl/11.pdf
Tak więc moja inna persektywa nie wzięła się z żadnej prawicowej nazistowskiej gazetki. Nie wszyscy we wszystkim muszą być zrozumiani, (tym bardziej pisemnie). I nie doszukuj sie proszę złych intencji.
26 stycznia, 2009 o 8:36
Pani Izabello,Pani Ewo szybko jedynie: to, że ludzi temat zajmował / zajmuje i że podchodzą go obwąchują z różnych stron nie dziwi ( o Irenie Sendlerowej też już nie tak cicho, powstają filmy). Jedni, dlatego że pomnik i nowy Chrystus, to zbyt łatwe, bywa krzywdzące. Drudzy, bo czymś trzeba wypełnić szpalty, a jak wielkim to wielkie szpalty, inni przywołają go, bo zbliża się rocznica i asystent podpowiedział. Z różnych powodów się ludzie nad tematem pochylają.
Gdyby Korczak, zastanawiał się, co jeszcze mógł zrobić dla dzieci, gdyby się bał zwyczajnie po ludzku, nie ma dla nas znaczenia. Najprawdopodobniej tak było. Co z tego?
Jeśli chodzi o to, co donosi biologia, psychologia, etycy o człowieku, to wydaje nam się to niepełne i ograniczające. Każdorazowo fragmentaryczne – przypięte do dziedziny.
26 stycznia, 2009 o 16:51
wszystkie odcienie tworzą wielkość człowieka, nie tylko te podawane przez biografów brązowników.
Dlaczego Zyd nie może mieć własnego zdania o doktorze?.
I to w Izraelu, a nie gdzie indziej Janusz Korczak jest patronem świeta nauczycieli.
Zaczynam zachowywać się jak wojująca zydówka, a tego nie lubię w sobie wiec kończę ostatnim zdaniem dzisiaj:
„Miłości! w tobie jednej odpocznienie
I moc, i bytu coś; w tobie sumienie” Cyprian Kamil Norwid
26 stycznia, 2009 o 17:25
Ja myślę, by dać spokój Doktorowi Korczakowi.
Izo, kiedy będzie tekst o ostanim tomiku Elżbiety Lipińskiej?
Czytam na nieszufladzie, że otrzymał kolejną nagrodę.
26 stycznia, 2009 o 19:38
Rano ograniczał mnie czas, teraz jest go nieco więcej, ale żeby nie międlić tematu: zaglądam tu choćby dlatego, że mniej straszne są smoki o wielu głowach, od tych co mają jeden zakuty łeb na rozmnażających się w nieskończoność cielskach.
Szewczyk Dratewka:)