Zanim użytkownicy tego bloga napiszą kolejne posty o najnowszej poezji polskiej, proponuję jeszcze raz pochylić sie nad ubiegłowiecznym Antonim Słonimskim w dalszym ciągu niestety aktualnym:
(…)W Nowej Kulturze” ktoś niezdarny i anonimowy wystąpił przeciw mnie w obronie T. Różewicza. Głównym argumentem niezdarnego było, że nie mam prawa krytykować utworu, któremu krytyka literacka przyznała zgodnie wysoką rangę artystyczną.
Odkąd to panowie awangardziści powołują się na uznanie krytyki? Trochę to tak, jakby heretyk i skandalista tłumaczył się, że jego utwór jest dozwolony przez cenzurę i otrzymał imprimatur Kościoła. Nowatorom bardziej jest do twarzy, gdy skarżą się na brak uznania, niż gdy chwalą się nagrodami państwowymi.
Na jakąż to krytykę literacką powołuje się ten niezdarny z Nowej Kultury”? Gdzież są ci krytycy, których czyta inteligencja dzisiejsza? Smażą się we własnym sosie małe sitwy i kliczki polonistyczne. Nie jestem w swojej opinii odosobniony, podobnie myśli wielu, ale nie każdemu się chce wchodzić w konflikt z mętniakami, którzy solidarnie rzucają się na każdego, kto wytknie im to mętniactwo, bo ono warunkuje ich istnienie. Pozwolę sobie przykładowo podać parę fragmentów listu, który właśnie otrzymałem od bardzo wybitnego profesora uniwersytetu. (Nazwisko znane redakcji.) Pisze do mnie: Nie mogłem sobie odmówić przyjemności odczytania Pańskiego felietonu ze Szpilek zespołowi mego seminarium polonistycznego na Uniwersytecie Warszawskim. Studenci również mieli satysfakcję słuchając zwięzłych, prostych, naturalnych i dlatego celnych Pańskich sformułowań o dzisiejszej publicystyce i polonistyce. Była to również krótka pokazowa lekcja porządnego pisania po polsku. Sztuki rzetelnego stylu literackiego… Tak jest, jak Pan pisze. Żaden szanujący swój czas człowiek nie może już czytać zarówno mętnych liryk współczesnych, jak i mętniejszych jeszcze, załganych w bełkocie i bladze zawijasów stylistycznych renomowanych i utytułowanych krytyków dzisiejszych…”
I jeszcze jedno. Wszystko, co w Nowej Kulturze” napisał niezdarny, mniej lub bardziej mija się z prawdą. Zarzuca mi, że nie uznaję jakoby teatru absurdu”. Nie wiem, co to jest teatr absurdu”, ale jestem od początku entuzjastą Mrożka. Nie uznaję jakoby Białoszewskiego. O pierwszym tomie tego poety wyrażałem się bardzo życzliwie. Nie uznaję jakoby malarstwa abstrakcyjnego. Jeszcze w roku 1955 razem z Sandauerem występowałem w obronie tego malarstwa. Prawdą jest, że nie uznaję złego malarstwa abstrakcyjnego i nie uznaję monopolu abstrakcji. Jedna pozycja tylko w artykule niezdarnego jest prawdziwa. Nie uznaję terroru udziwniaczy.
Cmokierstwo awangardowe doprowadziło do zaniku wszelkich kryteriów. Wyścig udziwniania dopchnął tak dobrze zapowiadającego się poetę jak Białoszewski do nieartykułowanych bełkotów. Drukuje się wszystko, co może się wylegitymować brakiem sensu. Życie Warszawy” podało niedawno dość typowy i charakterystyczny fakcik. Do literackiego dodatku Nadbrzeże poetów ktoś wysłał cykl sonetów. Jako człowiek pedantyczny na osobnej kartce załączył spis tytułów: Odbicie, Zwrot, Pojedynek, Kotwica, Noc, Cisza, Mgła, Przybycie, Sen. Autor ciekaw był, czy te sonety wydrukują. Wydrukowali. W całości. Ów spisik tytułów. Jako supernowoczesny wiersz!”
(…)(…)Teatr Narodowy dał znowu niezwykłe widowisko. Zdawało się nam, naiwnym, że po Fauście” lub Burzy” nic gorszego nie zobaczymy, ale nie docenialiśmy sił fatalnych, drzemiących w sumiastych i brodatych głowach rządzących tą budą dyktatorów. Miasto łoży parę milionów rocznie na podobne wyczyny i nazywa się to akcją kulturalną. Szkodnikom i niedołęgom daje się grube pensje i ordery w kraju, w którym starzy, zasłużeni literaci przymierają z głodu, w czasach gdy najświetniejsze pióra zaprzęgnięte są do groszowej pracy. W chwili gdy książka polska przestaje dosłownie istnieć, departament sztuki ma w swoim budżecie dwadzieścia tysięcy na wspomaganie literatury, a Teatr Narodowy obniża smak i hańbi literaturę, topiąc krociowe sumy, za które jakże wiele można by dobrego zrobić w Polsce! Jeśli jest czas sanacji moralnej, musi się znaleźć czas i środki na zlikwidowanie tego nadużycia. Pewnie, że jest rzeczą ważniejszą dla sfer dzisiaj rządzących oczyszczenie wojska i administracji, ale trzeba zrozumieć doniosłość sanacji stosunków artystyczno-kulturalnych. Rząd musi znaleźć chwilę czasu, aby się tym radykalnie zająć. Myślę, że pisma w rodzaju Głosu Prawdy”, zamiast drukować wierszyki p. Baranowskiego lub recenzje p. Hiża, mogłyby zabrać głos w tej sprawie.(…)
27 grudnia, 2008 o 20:41
ewo, nie otrzeźwiałem po poprzedniej przerwie, po pasewiczu a tu nowe zadanie domowe.
daj mi się oswoić trochę z wpisami
dopiero w poniedziałek dotrę do dolnej wildy – ja akurat wiedziałem co to dolna wilda, mieszkałem tam (trochę na dębcu) gdy mieszkałem w poznaniu spędzając dnie u raczynskich w bib.uam, w której oszukują w trakcie realizacji zamóien. to były czasy, z nalewkami pod mostem na warcie.
wiesz, że wówczas nauczyłem się żyć za 10 zł/tydzień?
to były lata
27 grudnia, 2008 o 23:14
Myślę, że czas sylwestrowy nie sprzyja pisaniu o tak fundamentalnych sprawach, jak poezja polska. Można równocześnie wpisywać do trzech wątków, a ja obiecuję, że się tak nie będę spieszyć.
Nie znam kompletnie Poznania, byłam tylko raz przejazdem samochodem i miałam trudności z wczuciem się w miejskie wiersze Pasewicza.
Nie wiedziałam, że tam mieszkałeś i już podejrzewam, że ten Marek z wierszy, to Ty!
28 grudnia, 2008 o 9:37
możesz mi wierzyć, lub nie, po twoim wpisie o grafomanii szykuję się na jatkę. wymyślam argumenty, ostrzę umysł i mam nadzieje, że napiszę jeszcze coś na ten temat.
dlatego kiedy zobaczyłem dwa kolejne wpisy zaniepokoiłem sie, że moje wysiłki w tym kierunku są daremne, bo dyskusja już będzie dotyczyła innego tematu.
z moim poznanskim epizodem było tak, że pisałem doktorat o platonie. o mojej alma mater można napisac i powiedziec wszystko, ale nie to, że Uniwersytet Zielonogórski ma bibliotekę. większość pozycji tam skatalogowanych, to książki z lat 60-70. W związku z tym, ze uniwersytet jest zadłużony po uszy (chociaż w tym roku bodajże bank odblokował konta uniwersyteckie, ale i tak dług jest niebotyczny), oraz że w związku z wytycznymi ministerialnymi uniwersytet by być uniwersytetem musi spełniac pewne formalne warunki (warunki, których UZ nigdy nie spełni), obecne władze nie są zainteresowane zakupem książek.
(nie wiem, czy pamiętasz anegdotę o PZPR-owskich profesorach – otóż legenda głosi, że naukowcy owi po zrobieniu habilitacji sprzedawali swoje biblioteki. były im już niepotrzebne w dalszej karierze.)
w każdym razie niezależne ode mnie okoliczności zmusiły mnie do krótkiej acz intensywnej i bogatej w doznania emigracji. 6 miesięcy w Berlinie / Lipsku i 6 miesięcy w Poznaniu z małymi przerwami na Wrocław. Po roku czasu miałem w ręku doktorat na temat recepcji Platona w Niemczech.
jak możesz się domyślac, jestem kawałem krnąbrnego chujka, który to mówi co myśli i robi to zwykle szybciej niż myśli. to bardzo mobilizowało moich przełożonych i w ogóle środowisko intelektualne UZ. o hermetyczności świata profesorków doświadczyłem wówczas, gdy z doktoratem pod pacha, z promotorem z Berlina u boku stawiłem się na uniwersytecie wrocławskim. miła pani dyrektor pewnego instytutu najpierw się 2 godziny spóźniła na umowione tydzień wczesniej spotkanie, później nie biorąc nawet doktoratu do reki oznajmiła mi, że praca się do obrony nie nadaje, bo nie spełnia warunków formalnych, o czym poinformowali ją koledzy z mojej alma mater.
dlatego postanowiłem poszukac jak najdalej od zielonej góry miejsca na obronę. miałem do dyspozycji UJ (Berlin był w rezerwie – jako ostateczność, żeby nikt nie gadał póxniej, że Trojanowski nigdy nie obroniłby doktoratu w Polsce).
no i na UJ sie skonczyło.
wracając do dolnej wildy. nie było tam źle, ale kiedy przeprowadzałem się do kawalerki na osinową na dębcu, pierwsze co mnie jebnęło po oczach, to wielki czerwony napis wymalowany sprejem na jakimś murze: „każdy z dębca to przestępca”. jednak nie było źle, obok były takie jeziorka, można było chodzić na spacery z winem/nalewką w plecaku.
nie odkryłem w sobie stałej skłonności do upijania się, ale opracowałem technikę przeżycia za 10 zł / tydzień. kupuje się najtańsze: kartofle. żeby nie było za sucho kupujesz kaszankę. kwaśnego mleka nie kupujesz, bo jest za drogie, ale masz juz po obróbce termicznej dobre jedzenie. kaszanka nie jest zła, naprawdę nie jest zła. to był mój tygodniowy rarytas, coś jak indyk na święto dzienkczynienia, tyle że ja miałem takie swoje święto raz w tygodniu. jedna porada: żeby przezyć za 10 zł / tydzień, trzeba ograniczyć kupowanie chleba – jest za mało kaloryczny w stosunku do ceny i objetości.kartofle są o wiele lepsze.
co się tyczy Marka i Pasewicza – nie wiem o kim pisze Pasewicz, nie wiem kim jest Marek, ale wiem, że ja jako Marek Trojanowski, Pasewicza na oczy nie widziałem. ba! w czasie, kiedy mieszkałem w Poznaniu – czyli wówczasz, kiedy mógłbym go spotkać / zobaczyć / poznać – ja w ogóle nie intersowałem się ani Pasewiczem, ani poezją, ani innymi poetami – nawet tymi najzabawniejszymi z polskich wieszczy. nic – zero. koncentrowałem się na barbarzyńskich tezach Gadamera z 1934 r. o tym, że należy dziedzictwo literackie oczyszczać za pomoca ognia (Platon und die Dichter) i na principiach III humanizmu Jaegera, o tym że paideia jest niemiecka. a liczenie krzyży w Oświęcimiu nie znosi konkurencji, zajmuje człowieka kompletnie.
28 grudnia, 2008 o 10:48
To, o czym piszesz, że pracownik Uniwersytetu spóźnił się dwie godziny, placówki bądź co bądź elitarnej i służącej społeczeństwu przecież obyczajowym przykładem, etycznym wzorcem dotyczy ze trzy dekady po tym jak ja na moich kulturalnych studiach doznawałam niebywałego chamstwa. Miałam nadzieję, że to jednak minęło w wolnej Polsce. Ale gdzie tam! Z każdej profesor jak ją troszeczkę sprowokować wyjdzie maglara. Dowód na to, że te ubranka społeczne są tylko leciutką plewką uzurpatorów, zwykłe pierwotne barbarzyństwo ukryte pod morzem niepotrzebnie przepisanych słów z męczenników idei i geniuszy. Nic a nic do wnętrza nie wnika, a tzw. poczucie własnej godności tylko rozwydrza, guz pychy czyni ich odrażającymi w kontraście do zwykłego, prostego człowieka, który nigdy z kulturą wysoką się nie zetknął. Ty miałeś jeszcze gorzej. Każdy politolog w PRL-u to był politruk, marksista, to byli aparatczycy, przecież oni w dalszym ciągu na uczelniach są.
Patrz, jaki ogromny koszt własny doktoranta w porównaniu ze zwykłym codziennym uczelnianym zmarnowaniem! Przykładowa biblioteka uczelniana – ogrzewana, posiadająca pomieszczenia, pracowników, a jednak jest nie do użytku.
Skończyłam czytać Podsiadły Angelikę i szukając w Internecie o tym recenzji natknęłam się na zwalnianie Podsiadły z Opolskiego Radia, gdzie zgromadził ogromną ilość słuchaczy.
Mnóstwo komentarzy, właśnie to śledzę, ale w sumie to też przecież zmarnowanie, czekają już Kobiety Freuda w kolejce, mam wszystkie Žižki do przeczytania, a ja grzęznę w jakiś kretyńskich wypowiedziach urzędników, pism administracyjnych, by się dowiedzieć, dlaczego Podsiadło nie może na rodzinę radiem zarabiać.
A co do minimum, to za moich czasów taką kaszanką był biały ser, idealny dla tych, co mięsa nie jedzą. Był najtańszy, podobnie, jak chleb. A we Wrocławiu w stołówkach studenckich były wtedy zupy za darmo i można było objechać tramwajem (na gapę) kilka stołówek i mieć urozmaicenie. A nie pójdziesz teraz do jadłodajni dla bezdomnych, bo jakoś człowiek myśli, że tych najuboższych i najnieszczęśliwszych okrada. A w sumie, to to samo.
28 grudnia, 2008 o 11:30
na całe szczęście szkolono mnie w kierunku filozofii nie politologii i z nią, jako dziedziną nauki miałem dopiero do czynienia, kiedy przeflancowałem się do Instytutu Politologii.
jestem skłonny wyobrazić sobie jakie to motywacje kierowały ludźmi, którzy w peerelu pchali sie na studia w zakresie nauk politycznych. dogłębne studia różnic między gospodarką kapitalistyczną a socjalistyczną pozwalało doskonale rozpoznac słabe punkty wrogów z zachodu, oraz raka reakcji, który od wewnątrz trawił zdrowe, chłopsko-robotnicze tkanki społeczeństwa polski ludowej.
już widze te czerwone mordy, twarze mongolskie, które z walizkami, w których mieli wódkę i kiełbasę owienięte w pospiesznie zrobione habilitacje – i wyobraź sobie, że te własnie gęby mongolskie wypełniały akademicką pustkę. musisz pamiętać, że polska inteligenja padła w kacetach i lasach od kuli w potylicę, cyklonu, głodu, tyfusu, zastrzyku z fenolu w serce, itp.
ktoś jednak musiał wyszkolić, wyuczyć inzynierów, magistrów, którzy nie tylko odbudują polskę ludową – odbudowaniem zajmowali się stachanowcy – intelektuele mieli za zadanie edukować społeczeństwo, nie wychowywać, ale ksztłacić (w sensie: kształtować) – a kształtowanie odbywa się zawsze „na wzór” – bierze się model, wzorzec i na jego podstawie kształtuje się masy społeczne – i tak zrodził się miliard pawlików morozowów – sto milionów skurwysynów w garniturach, z opuchniętymi mordami, tłustymi brzuchami, pulchnymi palcami. garną się oni do krawatów, czystych koszul, złotych spinek w mankietach, wyglansowanych lakierek – robią wszystko by uciec od przepoconych, przetartych na kołnierzach koszul, od ciemnozielonych beretów, od gumofilców – od rzeczywistości estetycznej swojego dziecinstwa – od jedynej estetyki, w ramach której potrafią sie odnaleźć mlaszcząc, bekając, wpierdalając, chlejac. jednak mentalności nie mozna zmienić żadnym garniturem, tak jak nawyków, którymi nasiąknęli. i nie mam tu na myśli zestawu cnot romantycznych mużików, ani tego wszystkiego, co uosabia rosja hercenów, ale najmroczniejsze z mrocznych: kołchoźnictwo – z wewnętrzną Fuehrerprinzip, która chronologicznie wyprzedzała Hitlera.
kiełbasiana kadra naukowa od nauk politycznych wykształciła charakterystyczny odruch samozachowawczy. nauczona doświadczeniem o partyjnej samokrytyce, składanej rytualnie co jakiś czas, komuchiści (sic!) świetnie przystosowują swój światopogląd do zmiennych środowiskowych. w ramach katharsis siedzą teraz na rautach organizowanych z trochę innych okazji, pierdolą swoje spicze o wartościach – tym razem zamiast materializmu i negacji własności prywatnej, mają jezuska chrystuska i zbiór wartości chrześcijańskich, demokrację jako ideologię do obrony. mówią swoje spicze głośno – tak jak władza nauczyła – bo wierzą w komuchistyczną (sic!) wartość: im głośniej się gada na przemówieniach, tym prawdziwsza staje się treść, którą się gada.
ich mózgi są za małe, by zrozumieć, że istnieje coś takiego jak pamięc historyczna, że ludzie przecież pamiętaj, wiedzą i widzą. że są w stanie porównać – że ludzie się śmieją i że potrafią się śmiać. że władza już nie ma patentu na śmiech i płacz – bo to nie te czasy, nie TA epoka.
28 grudnia, 2008 o 13:24
wygodniej jest być konformistą, niż grzebać się w historii, historia zbyt często uwiera.
Ciekawe dlaczego współcześni poeci uważają konformizm za cnotę? ( patrz net, portale poetyckie, jeden z nich przoduje w wiciu wianków konformizmu i nie mam na myśli nieszuflady.)
A wracając do tekstu Antoniego Słonimskiego, tekst pisany był przed wojną. Kto dziś czyta poezję Tadeusza Hiżego? i kto wie, że to był prominentny krytyk gazetowy rozdający etykiety: „ty jestes poetą, ty jesteś grafomanem niestety”.
28 grudnia, 2008 o 14:28
Przepraszam, że tak poszatkowałam felietony Słonimskiego kompilując myśli z różnych lat i epok, ale chciałam jak najbardziej esencjonalnie, by nie przedłużać i nie przynudzać. Kto ciekawy, niech włoży nos do książki, bo warto!
Myślę, że jednak pewne nazwiska powinny być celowo zapominane. Tadeusz Leon Hiż z pewnością jest ważny dla polonistów i badaczy tamtej epoki ale nie dla czytelnika. Tłumaczę Skrzypka Mandelsztama (rozsławionego przez Demarczyk) i nazwisko skrzypka zostało nie wiem dlaczego przez Wiktora Woroszylskiego zmienione. Skoro Mandelsztam chciał go chociaż w ten sposób unieśmiertelnić, to nasz poeta woli Mandelsztama nie uszanował. Złe tłumaczenia w proch zmiecie historia i jednak pozostaną te nazwiska, które mają pozostać.
A tak o konformizmie, to wiadomo, że się ze wszech miar opłaca. Na naszym uniwersytecie pracuje na ciepłych uczelnianych posadkach już trzecie pokolenie tych, których Marek tu opisał (zapomniał o zegarkach, te zegarki to był ważny atrybut) i nie ma tu mowy o takich terminach, jak talent, predyspozycje, przyjemność płynąca ze zgodności wyboru zawodu. I to wszystko się w ich tekstach czuje. Są jak wióry, nawet nie jak kaszanka. A z pewnością jedzą produkty wyższej jakości niż te, które z nich wychodzą.
28 grudnia, 2008 o 21:09
Ewo, została zmieniona tylko pierwsza głoska. Zamiast dzwięcznej g jest h. Według mnie lepiej brzmi w tłumaczeniu.
Osip Mandelsztam za wiersz o Stalinie,
został zesłany i trafił do obozu. Tak mi się przypomniało w związku z poetami konformistami.
Żyjemy tu, nie czując pod stopami ziemi,
Nie słychać i na dziesięć kroków, co szepczemy,
A w półsłówkach, półrozmówkach naszych
Cień górala kremlowskiego straszy.
Palce tłuste jak czerwie, w grubą pięść układa,
Słowo mu z ust pudowym ciężarem upada.
Śmieją się karalusze wąsiska
I cholewa jak słońce rozbłyska.
Wokół niego hałastra cienkoszyich wodzów:
Bawi go tych usłużnych półludzików mozół.
Jeden łka, drugi czka, trzeci skrzeczy,
A on sam szturcha ich i złorzeczy.
I ukaz za ukazem kuje jak podkowę
Temu w pysk, temu w kark, temu w brzuch, temu w głowę.
Miodem kapie każda nowa śmierć
Na szeroką osetyńską pierś.
( tłumaczenie Stanisław Barańczak)
A jak ten wiersz brzmi w oryginale!
, ,
,
,
.
, , ,
, , ,
,
.
,
.
, , ,
,
, :
, , , .
–
.
1933
28 grudnia, 2008 o 21:33
Odpowiadam tutaj na zadane mi w mailu pytanie o portal poetycki.
Na wspomnianym przeze mnie konformistycznym portalu forum służy do wymieniana się przepisami kulinarnymi między poetkami, wpisów na ten temat jest czterdzieści cztery i jedyną konsekwencją wymiany myśli na forum, może być co najwyżej zakalec.
28 grudnia, 2008 o 22:17
Myślisz, że powinnam pozostawić Hercowicz, zamiast Aleksander Giercowicz? Dlaczego brzmi lepiej? Nie rozumiem. Nazwisko, jak nazwisko. Nie ma w rosyjskim skojarzeń z sercem. Gdyby autor chciał, to przecież by skojarzył.
A Barańczak przetłumaczył wiernie, chociaż nie poetycko, jak to Barańczak, który poetą nie jest.
Może ktoś tu wpisze, o jaki blog Ci chodzi, fajny noworoczny konkurs blogowy to może być.
Ja znam tylko jeden, odpowiadający opisowi bardzo dobry blog White Plate.
28 grudnia, 2008 o 22:27
Ewo
hertz po polsku, po rosyjsku -stąd takie tłumaczenie.
Ewo nie będę robiła reklamy temu portalowi, wystarczy, że co jakiś czas pojawia się na nim reklama niebieskiej Panienki z medalikiem, albo reklama koronkowej bielizny.
28 grudnia, 2008 o 23:41
Dzięki! Czyli tak po rosyjsku brzmi niemiecki wyraz! Nie wiedziałam!
A może chodzi o naszą klasę? Tam widziałam takie medaliki i majtki. Ale znowu o literaturze, w każdym razie u mnie, ani słowa. To o wiele więcej w tym podanym przeze mnie blogu.