Dobrze pamiętam moment debiutu Zdzisława Jaskuły, gdzie niemal identycznie zaanonsowano go w miesięczniku Poezja ponad trzydzieści lat temu:
Debiutancki tom Edwarda Pasewicza, co z perspektywy czasu widać jeszcze wyraźniej, należy niewątpliwie do najznakomitszych dokonań polskiej poezji na przestrzeni ostatnich lat.
Jak widać, koło sztafety poetyckiej pokoleń kręci się bez przestojów.
Sięgam po ten zbiór wierszy w innej kolejności, niż powstał po omawianej na blogu tu przez Marka Trojanowskiego książce th, wydanej po trzech latach od debiutu. Wystepuje tam ten sam obiekt wzdychań podmiotu lirycznego, imiennik Marka i związek kochanków tkwi w chronicznym, bądź permanentnym poetyckim opisie.
W th jest to ze względu na muzyczną strukturę równo podzielonych zwrotek hymn na cześć tych szalenie trudnych relacji męsko męskich.
W Dolnej, traktującej raczej o fascynacji i zakochaniu podwórzowym fabuła wierszy rozpięta jest między kochankami czystym opisem tej dzielącej ich, bądź, zależnie od nastroju, łączącej, przestrzeni.
Poeta nie chce uronić ani kruszyny z tych chwil przyjemnej fascynacji miłosnej i to się czytelnikowi udziela i jest to bardzo piękne. Czuje się autentyczne pożądanie, tęsknotę i pragnienie bliskości ukochanego w jakiejkolwiek bądź postaci, co uwiarygodnia romans i czyni go nieziemskim. Nie wiem naprawdę jak to jest w związkach homoseksualnych, gdyż obiekt westchnień jest notorycznie zdradzany z innymi obiektami wielokrotnie zdradzanymi i jak czytam o monogamicznych dozgonnych związkach np. Allena Ginsberga z Peterem Orlowskim, to tym bardziej nie wiem, jak to jest.
Jakkolwiek to jest, trzeba wrócić do roboty poetyckiej Edwarda Pasewicza, dzięki której kochanków na modłę ubiegłych wieków unieśmiertelnia.
Niestety, żadna recenzja sieciowa badań mi nie ułatwia, a książka doczekała się drugiego wydania i jest często omawiana. Jakub Winiarski znajduje w niej rysy i pęknięcia – zdumiewające, podczas gdy w o wiele słabszych pozycjach dokumentuje tylko ich nieskazitelność. Natomiast w momencie, kiedy naprawdę przydałby się telefon do autora z zapytaniem, czym jest dla niego tytułowa Wilda, czytelnik skazany jest na detektywistyczne poszukiwania na własną rękę.
Fascynacja poetycka najprawdopodobniej dotyczy więc podwórkowego przyjaciela dzielnicy Wilda w Poznaniu z wspólnej ulicy leżącej w dolinie Warty o tej samej nazwie.
Marek składa się z bardzo subtelnych spojrzeń opisującego go podmiotu lirycznego, jest niewidoczny natomiast dla czytelnika, a jednak jego wszechobecność można doświadczyć. Zachodzi bardzo wartościowy proces sakralizacji tej miłości, mimo szorstkiego obejścia i jakiegoś pisania mimochodem bez wpadania w euforię i egzaltację. Kochankowie spotykają się w poznańskich kawiarniach, knajpach, ulicach i mieszkaniach, równocześnie poetycko Edward Pasewicz dokumentuje otoczenie rzecz umiejscawiając w planie miasta. Przedmioty szeleszczące fistaszki porzucone w krzakach, witki wierzbowe, śnieg, wspólne chłopięce rytuały – może związane z zaślubinami, dozgonną przyjaźnią:
(…) Teraz, kiedy palimy ubrania i papiery
i jest minus dziesięć stopni wciskamy się
w tę biel, jakby była ogromną poduszką. (…). (MAŁE LITURGIE)
to wszystko jest wpisane w poetycki opis. Jednak bardzo konkretny, czytelnika kusi wałęsanie się kochanków po ulicach Poznania, po czasie, po spotykanych obiektach, twarzach zindywidualizowanych postaciach. Ta oszczędność opisu i asceza zawsze jest bardzo pojemna, widać u poety nadmiar zauważonych, wartych ujawnienia doznań i ta selekcja twórcza, przeprowadzana z rozwagą, jednak jest z żalem rezygnacji. To w sumie bardzo witalne wiersze, mimo, ubóstwa i jakiejś nostalgii i smutku.
(…)Tik-tak, pamiętam błoto i kamyk,
lustro i sznurek, tabletkę, tapetę, i ułamek zęba.
Drukarenkę, na której z gumowych liter
układałem twoje i moje nazwiska. (…)” (DRUKARENKA GŁODU)
Te wiersze są poetyckim mikrokosmosem, budowanym bardzo konkretnie, realistycznie, z dbałością o wydobycie z pamięci każdego ułamka rzeczywistości który zakotwiczony w strofach je uwiarygodnia i promieniuje na inne już nie tak łatwe domniemania i uczuciowe przestrzenie. Są to nazwiska sąsiadek, ich zgony, witryny sklepowe, obiekty architektoniczne, wspólne wycieczki kochanków poza miasto.
Być może Edward Pasewicz decydując się na w sumie bardzo prosty zabieg poetyckiego opisu różni się właśnie tym od swoich poetyzujących rówieśników, że nie wydziwia i skromnymi środkami rejestruje chociaż coś, co go otacza.
Jak w życiu – wszystko błyskawicznie się komplikuje, miłość chcąc nie chcąc przeradza się w nudę i perwersję, ale jeszcze nie tu nie w tym tomiku, gdzie hołd złożony młodzieńczej miłości staje się trwałym, nienaruszalnym, poetyckim zapisem.
27 grudnia, 2008 o 9:27
Ewo wiesz dlaczego wiersze z Dolnej Wildy przetrwały próbę czasu?
Według mnie dlatego, że narrator jest obserwatorem, nie wymądrza się, nie sypie neologizmami, nie rozszarpuje szat, że świat jest zły, bo nie akceptuje miłości.
Narrator patrzy i opisuje. Czasami tylko doda wers o tym, że ktoś jest obcy. Opisze cechę. Gruba egzotyczna ryba w cafe 2000 czuje się źle, obco, nieswojo ale czy na pewno ryba wartościuje zachowanie gości kawiarni? Czy gruba ryba weszła tu przez przypadek, czy może chciała stać sie liberalną osobą, aby potem na imprezie wsród znajomych powiedzieć: -byłem u tych pedałów, nie gryzą. Poeta czytelnikowi pozwala na osąd.
Edwarda Pasewicza próbuje sie zepchnąć do szuflady z napisem poezja, literatura gejowska. Według mnie nie ma podziału na hetero, gejowskie, lesbijskie pisanie. To cwaniacka metoda mediów-zaetykietowanie, aby móc mielić modny temat o mniejszościach.
Edward Pasewicz pisze w myśl zasady” patrzę więc jestem” I to dla mnie jest najważniejszy element jego poezji.
27 grudnia, 2008 o 9:54
etykiety potrzebne są systematykom i specom od reklamy. jeżeli na kawałek dżinsu naszyjesz etykietkę LEVIS to kawałek ten sprzeda się szybciej i drożej niż identyczny kawałek dżinsu bez tego znaczka.
nie czytałem jeszcze dolnej wildy, ale pamiętam mini kampanię reklamową (mini, bo to był niewypał, kompletny niewypał) w której ogłaszano: śmierć w darkroomie – pierwszy gejowski kryminał!
taka kampania była spóźniona – lans gejowski nie zaskakuje w kraju, który przetrwał państwowy spór o istotę tłinkiłinkiego z teletubisiów.
Pasewicz moim zdaniem lekceważy internet – jakościowo, jako poeta, jest milion razy lepszy od wzajemnie wiecznie wspierającej się brygady nieszufladowo-biuroliterackiej – i gdyby on się tak lansował dzisiaj krytyka literacka nie pamietałaby kim jest Illg&Ska.
Błąd Pasewicza polega też na braku kontroli nad tymi debilami wbitymi w garnitury, którzy obmyślają teksty dżingli reklamowych dla jego nowych książek. założe się, że Pasewicz w tej chwili siedzi i pisze coś kontrkulturowego, aspołecznego, coś innego – ale treści pasewiczowskiej dodana zostanie etykietka „LEVIS” – i szlag trafi „inność”. Jako autor nie potrafi zachować konsystencji, pulweryzują go z miłości, z sympatii, z chęci zwiększenia nakładu sprzedaży
27 grudnia, 2008 o 12:00
Nie ma w zasadzie Izo podziału na płeć dobra liryka miłosna, a jednak mnie to bardzo intryguje. Nie wiadomo, czy sonety Szekspira są pisane do chłopaka, a jednak mam pewność, że to determinuje wypowiedź poetycką i że to jest ważne. Wtedy to może, zagrożone często karą śmierci, było z racji ukrywania się, inne, konspiracyjne, podskórne. Ale nawet, jak poeta pisze o torebce foliowej fistaszków porzuconej w trawie, to przecież ma na myśli nie cycki i nie wszystkie inne intymne części kobiecego ciała i to musi w jakiś sposób w poezji homoseksualnej promieniować. To, co piszesz, że poezja się nie rozszczepia, że jest integralna z obiektem, światem, kosmosem, mówiącym i opowiadającym poetą poprzez budowanie, bądź, co bądź – realistyczne to jest jej siła.
27 grudnia, 2008 o 12:01
Ja Marku o dobrej Wildzie, żeby nie było, że mnie tylko kopanie w męskie genitalia interesuje, ale właśnie myślę, że tej poezji brakuje tego, o czym piszesz odwagi.
Konformizm był potrzebny być może w komunie. Widzisz, jak czytam na wikipedi o poecie łódzkim Jaskule to tam jakiś straszny opozycyjny heroizm. A przecież debiutował w komunistycznym miesięczniku, nie wiem, jakim sposobem, jako student, jako najmłodszy tak łatwo wtedy nie było bez konformizmu.
Nie mam pojęcia, jak to wszystko teraz funkcjonuje, ale powtarza się te zupełnie już przecież niekonieczne mechanizmy starego systemu, potulnie, jak owieczki chrześcijańskie, nawet jak jest się buddystą.
I wejdź na YouTube, ja Izie podałam tylko karaoke, ale tam jest mnóstwo innej żenady (Cecko!).