.
Nie mam zamiaru rozstrzygać, czy Wiedemann jako poeta ma swojego boga, czy też nie. Nie obchodzi mnie to, ale przyznaję, że rozstrzyganie owej kwestii każda próba interpretacji tekstów Pensum na tle poety, który bądź rzuca w boga kamieniami, bądź leży przed nim z rozłożonymi ramionami na granitowej posadzce któregoś z klasztorów byłoby samo w sobie ciekawym eksperymentem interpretacyjnym. Każde tego typu rozważanie jest nobilitacją poety i jego poezji. Cywilizacja człowieka nie wytworzyła drugiego takiego zbioru archetypów i toposów, który mógłby się równać z ornamentyką piekła i nieba odmienianych we wszystkich przypadkach, we wszystkich znanych językach, we wszystkich istniejących wyobrażeniach. Pod względem komercyjnym korzystanie z tej własnie biblioteki pomysłów jest dla każdego poety opłacalne. Za każdym razem rozważanie o tego typu transcendencjach w języku poezji znajdzie swoich zwolenników i przeciwników. Każdy wiersz odwołujący się w jakikolwiek sposób do wspomnianego worka toposów i archetypów będzie oddziaływał dysjunktywnie, i samo tego typu oddziaływanie abstrahując od jakości owego tak i nie będzie wartością. I wie o tym Wiedemann.
Pisze: Niektórzy nasi poeci / piszą w języku aniołów, inni się w nim spowiadają, // bo to język na czasie, czas jest teraźniejszy / i innego nie będzie. (Czy ktoś już się rozegrał?).
Jednak on sam nie ustrzegł się pozornej mocy kwantyfikatora niektóry. Z premedytacją w Pensum jako poeta będzie brodził w bajorze rozwodnionych dusz, aniołów, jezusów, matek świętych i równie świętych jak ona świętych obrazów, mszy, kościołów i bóg wie jeszcze czego (sic!). Z premedytacją będzie starał się wciągnąć do tego bajora każdego czytelnika, nawet tego pooświeceniowego, który nie tylko zapomniał o kulturowych sacrach i licznych tabu, ale już w piątym pokoleniu ściągał męczenników z ich krzyży by robili za aktorów w kabarecie jego przodków. Innymi słowy Wiedemann zjawi się jak kaznodzieja (I tu podobny jest do Kuciak i jej nachalnego ekumenizmu w Retardacji) zmuszając czytelnika do wewnętrznej wędrówki ku źródłom cywilizacji, licząc na to, że sama już wędrówka będzie na tyle atrakcyjna, że zastąpi ewentualne rozczarowanie, które może czytelnik spotkać na krańcu owej podróży. Żeby znaleźć grala trzeba najpierw wierzyć w jego świętość a takiego cudu nie jest w stanie nawet Wiedemann uczynić.
I to zdaje się jest spiritus movens ciekawego sporu między Ewą i Izą.
Mnie jednak nie skusił bóg ani anioł, jezus, ani inni święci Wiedemanna. Mnie zainteresowało kompletne odmóżdżenie, którego doświadczyłem po pierwszej lekturze Pensum. Nie chodzi tu o odmóżdżenie typu: łotdafakizdis, które towarzyszyło mi podczas lektury poezji poetyki zdań dziwnych Wiśniewskiego. Była to raczej pustka, myślenie o niczym, wizja z rodzaju kontinuirlich na temat jednego, białego i bezkrawędziowego ekranu. Innymi słowy: pustka doskonała. W tedy nie zdawałem sobie sprawy z osobliwości owego wewnętrznego stanu psychicznego. Dopiero teraz, gdy szukam środków wyrazu by opisać pierwsze wrażenie na temat wiedemannowskiego Pensum doświadczam w pełni jego niewyrażalności w żadnym z możliwych języków.
Przetrawiwszy goetheański aforyzm o ewentualnej ciemnocie zjadacza poezji, postanowiłem poszukać przyczyn owej decrebralizacji. Tym sposobem odkryłem proste zdania oznajmujące w wierszach Wiedemanna. Tak banalnie proste jak czarny cylinder i biała różdżka, która weń stuka przy wtórze równie banalnych słów: czary mary, hokus pokus. Tak banalne jak prestidigitator i jego białe króliki mnożące się na dnie czarnego kapelusza. Dopiero teraz odkryłem, że Wiedemann stosuje proste ciągi znaków, które w trakcie pierwszej lektury jakby umykają, a które moim zdaniem spełniają określoną funkcję w Pensum a mianowicie rozleniwiaja i usypiają wewnętrzny zmysł estetyki. Podobnie jak odliczanie iluzjonisty: jeden, dwa, trzy. Czujesz się dobrze. Powieki są ciężkie. Czujesz błogie ciepło. Cztery, pięć, sześć. Zasypiasz…
U Wiedemanna to wygląda tak:
Koń żyje krótko. Wyobraźmy sobie, / że nie ma koni, tylko krowy. Sąd / przyznaje rację koniowi. To znaczy / krowie, bo koni nie ma. Ale jest to / koń. (Końskie zdrowie)
albo tak:
Problemy są istotne. Jezusa /z grobu wyciągnął Ojciec, choć był starszy. Dziś / młodzież ma tylko zapotrzebowania i jest przeciwko / wszystkiemu. Dlatego nasza polityka zdąża do jak najszybszego // wyczerpania się środków. (Pierwowzór)
albo i tak:
Jak można z puentą czekać aż na koniec wiersza? / W życiu tak nie jest. Puentę mamy już za sobą / i cieszmy się nią, bez żalu, bez rymu, bez wtórności. (Muza)
także i tak:
Widząc złą drogę jasno widzisz dobrą drogę jasno. / Jasność widzenia nie zastępuje rozeznania. Te drogi / są bardzo rozgałęzione, prowadzą do tych samych / komórek, gdzie nie masz nawet tyle miejsca, żeby / wstać. (Wózek inwalidzki II)
Wygląda to tak, jak gdyby Wiedemann jako poeta zaczął stąpać po tych kocich łbach, które przesiąkły lakonicznymi ale i sugestywnymi maksymami erraresummicznymi. I nie ma co się dziwić, że czytelnik usypia wewnętrznie. Podobny schemat działa w szalecie publicznym, na którego ściankach wypisano kocham Mietkę czy Chuj ci w dupę . Widzimy te napisy na zasadzie: oglądamy, unaoczniamy je sobie bez wnikania w ich sens, co nie oznacza, że są to wypowiedzi pozbawione znaczenia.
Wiedemann w Pensum jest błaznem w królestwie Znaczenia, którego jest jedynym mieszkańcem. Bawi się prostymi zdaniami, podrzuca nimi, żongluje, ale ma świadomość, że w ta mała czerwona kulka, którą właśnie podrzucił jest monadą, w której mieści się Wszystko (Taką kulką jest np. zdanie: Widząc złą drogę jasno widzisz dobrą drogę jasno. W tych momentach odnajduje się pewne elementy wspólne z th Edwarda Psewicza konglomeraty słów i znaczeń, których można tylko zazdrościć). I to jest wartość ale też największa słabość Adama Wiedemanna. Okazuje się, że forma prostych zdań oznajmujących jako konwencja pisarska w poezji usypia estetyki zorientowane apriorycznie (za co należy winić epokę) na struktury, na odkrywanie sensu, na estetyczną masturbację, w której każdy czytelnik staje się na chwilę sprawnym hermeneutą, odkrywającym indywidualne sekrety, które w założeniu czają się za każdą literą, przerzutnią, w takiej a nie innej formie, w dużej literze, małym przecinku, samotnej kropce czy ostatecznie w trójkropkowym tytule.
U Wiedemanna zamiast tajemnic są proste dekalogi. Kto jednak zastanawia się nad zdaniem: Nie kradnij., albo Nie zabijaj. Są tak oczywiste, że aż nudne poznawczo. Oczywistość w połączeniu z prawdziwością składa się na kolejne kule, którymi żongluje Wiedemann, gdy pisze:
Wystarczy znaleźć sobie miejsce, żeby w / nim być, i wystarczy zacząć coś robić, żeby to robić, / w gruncie rzeczy robota nie wymaga już potem / żadnego wysiłku (Przyroda 5)
Tylko, że Wiedemann będzie żonglował sam. Jego występ opuszczą ci, którzy czekali na popis pana, który ładnym trzynastozgłoskowcem opowie o tym, jak to podróżuje od peronu A do peronu B, oglądając przy okazji wszystkie rynki w Smyrnie. Opuszczą oni ten występ z prostego powodu nie ma tu blichtru w postaci ładnych zdań, nie ma tu siermiężnego anachronizmu trzynastozgłoskowca, nie ma tu maniery spod znaku: Szanowny Panie, tudzież i aczkolwiek. Widemann także nie zadowoli tych wszystkich, którzy łakną tzw. nowej krwi, którzy czekają na wszelkiego rodzaju poetyckie novum jak na objawienie. Dla nich Wiedemann będzie nudny.
Komu spodoba się zatem Wiedemann?
Spodoba się tym wszystkim, którym musi się Wiedemann podobać czyli kolegom poetom (Wiedemann jest przecież uznany w tej dziedzinie). Ale oni z Wiedemannem nie podyskutują. Gdyby zechcieli to zrobić musieliby nauczyć się żonglować prostymi prawdami a to w odróżnieniu od klozetowego chujwdupizmu nie jest takie proste. Widemann będzie się podobał także tym czytelnikom, którzy odnajdują poezję w prostych zdaniach. Tym konsumentom, którzy brzydzą się poetyckim glutaminianem sodu serwowanym powszechnie (np. w poezji Radczyńskiej, Kuciak, Bargielskiej) żargonem, który ma na celu oszołomienie i oszukanie czytelnika. Polepszaczem zdań, fingującym sens w bezsensie.
Ale Wiedemann znajdzie też takiego czytelnika jak ja. Czytelnika, którego uśpi po to, by ten następnie zdziwił się i zdał sobie pytanie: co to było?. I takim czytelnikom Wiedemann ma niewiele do powiedzenia. Jasne, że zazdroszczę mu niektórych zdań przyznaję się. Kiedy jednak ochłonę, kiedy echo Łaaał zniknie w najdalszym z kątów pokoju, zamiast wierszy pojawią mi się proste dekalogi, zdania Nie zabijaj, pojawią się przede mną początki kultury świata zachodu wartości, o których zapomniałem, że są. Prawdy idealnie nieprzystające, które z Wiedemanna robią błazna w królestwie Znaczenia, w którym jest on sam.
8 grudnia, 2008 o 21:00
No, pięknie. Ja jednak pozostanę na placu boju, może, jako osoba starej daty i z innej estetyki. Tę czystość, o której piszesz, też podkreślają krytycy.
Wiesz, ja bardzo lubię Świetlickiego, jeśli chodzi o pokolenie brulionu, a Wiedemann mnie zawsze irytował i jest to niezależne ode mnie. Lubię błaznów, ale innej natury.
8 grudnia, 2008 o 22:09
Marku,
Twój odbiór Pensum zaciekawił mnie. Piszesz że pojawiła się
„wizja z rodzaju kontinuirlich na temat jednego, białego i bezkrawędziowego ekranu. Innymi słowy: pustka doskonała”
To wcale nie pustka, ale jedna z technik ćwiczenia umysłu, czyli wizualizacja, a dokładniej pierwszy etap wizualizacji.
„Wizualizacja jest formą
myślenia nielogicznego, dzięki wyobrażeniom docieramy do rzeczywistości
wewnętrznej i subiektywnej.” (Trening antystresowy łączący sesję asan hatha jogi
oraz elementy pracy z umysłem
Michał Dziadkiewicz dla chętnych, jest artykuł w sieci)
Kto by pomyślał co potrafi sprawić poezja Pensum.
ps
znowu na coś się przydała bękarcica filozofii heh