.
.
W pewnym zwoju z Qumran oznaczonym sygnaturą Q:5-10-15, który przechowywany jest w Supertajnej Superstrzeżonej Superskrytce Superośrodka Superbadań Superliterackich (SechSmalS) zapisano proroctwo w języku aramejskim. Specjaliści od języków martwych odczytali zachowane fragmenty:
Kolumna V
1. A golił on się nie [będzie] … /
2. I pierścień mie [ ć/dź:? ] … { będzie miał / będzie z miedzi }
3. A w czasie przemieszczać się będzie w oka mgnie [ niu ]
4. I kiedy ogoli się brzytwą ostrą, wyp[rawi się] na południe ze stałą prędkością.
Kolumna VI
1. Czarny będzie kostium [jego]
2. A skarpetki nosił będzie b[iałe] do lakierek. Mieć będzie p[elerynę/palto?] czarne.
3. A i wiersz napi[sze] o tym, co zobaczy w trak[cie podróży]
4. Zobaczy słonia.
Kolumna VII
1. Ale poetą to on n[ie / a pewno] będzie.
Od chwili ogłoszenia drukiem treści zwoju Q:5-10-15 w światku poetyckim zawrzało. Pojawili się różni interpretatorzy kolejnych wersów tego zwoju. Na podstawie dokładnej przecież charakterystyki postaci tam opisanej rozpoczęli oni debatę o tzw. wybrańcu. W ramach tego dyskursu skrystalizowały się trzy obozy: historyków, aktualistów i futurystów. Historycy byli przekonani, że wybraniec wraz z zespołem cech charakterystycznych jest faktem historycznym. To znaczy, że pojawił się on w tradycji dziejów kultury i tam też należy go poszukiwać. Innymi słowy: wszelkie poszukiwania maja być ograniczone do badań spuścizny literackiej wg kryteriów zawartych w zwoju. Przeciwnego zdania byli futuryści. Skonstruowali oni teorię pomocniczą doktrynę proroctwa samego w sobie na podstawie której dowodzili, że proroctwo dotyczy tylko i wyłącznie czasu i zdarzeń przyszłych. Dlatego też kategoria wybrańca traktowana jest przez futurystów jako twór o charakterze intencjonalnym, jako pewien zbiór cech o charakterze idealnym, a nie jako fakt historyczny.
Najciekawsze badania (najciekawsze z perspektywy polskiego czytelnika, ponieważ w ramach tychże badań pojawił się wątek polski) rozwijane były w ramach aktualizmu.
Aktualiści byli zdania, że wybraniec opisany w zwoju Q:5-10-15 istnieje aktualnie i co więcej: na podstawie opisu przedstawionego w zwoju możliwa jest jego pełna identyfikacja.
I właśnie przedstawiciele środowiska aktualistów rozpoczęli intensywne poszukiwania wybrańca. Tym oto sposobem dokonano tzw. polskiego odkrycia odkryty został Jacek Dehnel poeta licealista. Na marginesie dodać należy, że polskie odkrycie zakończyło spór, który mógł doprowadzić do rozłamu w ramach obozu aktualistów. Dotyczył on wersu 2 V Kolumny.
Aktualiści zwrócili przede wszystkim uwagę na książeczkę wyprawa na południe. To własnie w tym zbiorze wierszy dehnelowskich niemiecki badacz prof. Georg von Plastick
und Stückateriia odnalazł fragment tzw. bezwzględnego braku różnicy. A trzeba wiedzieć, że prof. Georg von Plastick und Stückateriia był najwybitniejszym przedstawicielem nauki zwanej stylometrią. Do rzeczy. Otóż niemiecki profesor odkrył, że wers 4 Kolumny V zwoju Q:5-10-15 jest niemalże literalnie zgodny z jednym z fragmentem wersu w wierszu Jacka Dehnela (Powrót). Jednak bezwzględny brak różnicy nie odnosił się tylko do tego tekstu. Sam tytuł bowiem jest zgodny z 4 wersem V Kolumny zwoju.
W wyniku odkryć prof. von Plastick und Stückateriia zainteresowano się Jackiem Dehnelem i jego tomikiem wierszy: wyprawa na południe. Przyjęto bezkrytycznie założenia niemieckiego aktualisty i rozpoczęto analizę zawartych w tomiku kolejnych tekstów.
Pierwsze na co zwrócono wątek, to tzw. motyw liceum w tekstach Jacka Dehnela.
Okazało się, że eksponowany jest on wprost lub implicite w kolejnych wierszach tomiku Wyprawa na południe. Oto pierwszy wiersz tomiku Jacek Dehnel dedykuje nauczycielce z LO, zachowując etykietę licealną, którą posługuje się każdy dobrze wychowany licealista z czerwonym paskiem na świadectwie to znaczy obdarzając panią magister Szatkowską tytułem profesorskim.
Czerwony pasek, który zdobi jego cztery cenzurki będzie jego prywatną szkarłatną literą. Jako człowiek dojrzały, świadomy grzechu oraz sposobu, w jaki zdobywał czerwone paski na świadectwach licealnych Jacek Dehnel złoży confesio: geografii nigdy nie poznałem (Z perspektywy).
Ale należałoby zadać sobie pytanie następujące: dlaczego Jacek Dehnel tak bardzo eksponuje motyw liceum w swoich wierszach? Odpowiedzi na to pytanie można by poszukać u Freuda u Junga, nawet u Gobineau czy Heckla jednak można tej odpowiedzi poszukać u źródła, w tekstach poety Jacka Dehnela.
W jednym z tekstów poeta Dehnel posługuje się obrazem: czterdziestu wagonów żwawych licealistów i licealistek (Festiwal).
Pierwsze, co zastanowiło badaczy to tzw. dżentelmeński asonans. Otóż zgodnie z opisem wybrańca zrekonstruowanym na podstawie zwoju Q:5-10-15 wysunięto tezę, że jeżeli takowy istnieje, to musi być przede wszystkim dżentelmenem. Będzie zatem ubierał się jak na dżentelmena przystało, będzie mówił jak dżentelmen i maniery także będzie miał dżentelmeńskie. Jednak w przytoczonym obrazie z tekstu Festiwal pojawił się po raz pierwszy w twórczości Jacka Dehnela tzw. dżentelmeński asonans. Oto bowiem poeta Dehnel wspomina najpierw żwawych licealistów a dopiero później licealistki. Innymi słowy, chłopcy są przed dziewczynkami, a przecież główna zasada dżentelmenów brzmi: Panie mają pierwszeństwo. U Jacka Dehnela ów dżentelmeński asonans ma jeszcze inny wymiar. Otóż predykat żwawy wydaje się odnosić tylko do kategorii licealistów, licealistki zaś umieszczone wprawdzie jako człon koniunkcji, pozbawione zostały wszelkiego wyrazu. Czytelnik bowiem podąża tropem czterdziestu wagonów żwawych licealistów.
Ten aspekt poezji Jacka Dehnela, w którym posługuje się on jako poeta-wybraniec-dżentelmen tzw. dżentelmeńskim asonansem wymaga jeszcze dodatkowego opracowania. Wracając jednak do motywów licealnych w tomiku Wyprawa na południe. Kolejny trop odnajdujemy w tekście Powrót. Tutaj każdy czytelnik pod warunkiem, że ukończył kiedyś tam liceum odnajdzie fragment własnej przeszłości, ale nie tej zwykłej, prozaicznej, powszechnej. Lecz tej najcenniejszej, pierwszej, tej intymnej: czyli ruchanka w kiblu na długiej przerwie lub w trakcie dyskoteki. Dehnel napisze o : muszli, zamkniętej / szczelnie, lśniącej, cielistej, perłoworóżowej /, srebrzystoszarej muszli wspólnych śniadań, seksu, / kłótni, zaczerwienionych / ust, (Powrót).
Czytając Dehnela trudno oprzeć się tym obrazom przeszłości, które na nowo ożywają. Trudno zapanować nad halucynacjami, nad powracającym zapachem cipy koleżanki, która pozwoliła tylko na palcówkę. I ten smak, kwsakowaty, diagnozowany na palcu wskazującym jeszcze długo po. I mimo iż Jacek Dehnel doprecyzuje odcień emalii pokrywającej kolejne zamknięte muszle cersanitu, to i tak czytelnik odwoła się do własnych doświadczeń. Na tym polega moc obrazowania w poezji Jacka Dehnela, który rozkaże swoim bohaterom, by w alkowach raczej czule orali niźli rżnęli czy pieprzyli (wiersz datowany: 7. X. 1903). Cokolwiek znaczy owo czułe oranie, na jakim to czarnoziemie należy orać, czy też jakie mady spulchniać i co też ma z tego wyrosnąć nie wiadomo. Ale pewne jest: bez pracy nie ma kołaczy.
Kolejny trop licealny w wierszach Jacka Dehnela związany jest z lekcją języka polskiego. 45. minutową monotonię, w której najważniejsze było oczekiwanie na dzwonek, obwieszczający przerwę Jacek Dehnel opisał następująco: Wszystkie te wydarzenia nie warte cezury, / jedenastozgłoskowca, jambów i trochejów: przymknięcie / oczu, kiedy o drzwi cię opieram i mówisz: zaraz / przyjdzie” ja: zawsze się spóźnia” ty: Ile? Dziesięć / minut?” – Ostatnio godzinę”. I godzina, trochejów warta, / anapestów, jedenastozgłoskowca, cezury i jambów, ale / nie opisana, nie do opisania, pośpiech, dzwonek na / dole i kroki na schodach i zdyszane uśmiechy (Szal).
Na pocieszenie dodać należy, że 45 minut z antykiem to nic w porównaniu z kursem gramatyki opisowej. Ale na motyw studiów w poezji Jacka Dehnela czytelnicy zdaje się będą musieli poczekać.
Jacka Dehnela można traktować na serio. Można chcieć dostrzec w licealiście, który wykuł podręcznika do polskiego na blachę reinkarnację Czesława Miłosza. Można, ale po co licealistom odbierać młodość? Kiedy człowiek traci w sobie dziecko, przestaje być człowiekiem.
Pozostaje zawsze na końcu: 1 wers VII Kolumny proroctwa zapisanego w zwoju Q:5-10-15.
12 listopada, 2008 o 23:55
Nie mam takiego prześmiewczego talentu jak Marek i nie chciałabym psuć tekstu komentarzem, ale jednak napiszę. Dla kontrastu, śmiertelnie poważnie, gdyż sprawa jest o tyle ważna, że jesteśmy jedynym miejscem, które nie przyłącza się do chórów reporterek, które na kolanach wielbią i zadają pytania tak banalne, że nawet polski młody poeta, któremu w to graj, czuje niesmak i zażenowanie.
Nie zgadzam się Marku absolutnie z wydobytym aspektem seksualnym tej poezji. Akurat tomik Wyprawa na południe jest z niej wykastrowany i hołd złożony nauczycielce jest głuchy. Jak przecież wiemy ze szkoły średniej, chłopaki kochały się na zabój w każdej dojrzalszej kobiecie, nawet jak była brzydka. Taki jest mechanizm dojrzewania, tak reaguje mały chłopczyk jak się wylęgnie z jaja domowego i wchodzi w świat społeczny. Jak gęś gęgawa po wykluciu, kogo zobaczy pierwszego, kocha się w nim na zabój. I tu nastąpiła blokada. Moja babcia, Wanda z domu Bieńkowska mówiła na takiego: kij połknął.
Jeśli ktoś jest tak sztywny, płynny kształt muszli jest jedynie widzeniem estetycznym. Czyli powierzchownym, niekojarzonym ani z wydalaniem, ani z kopulacją. Tu w każdym muzeum stoi pisuar Marcela Duchampa i tak sobie myślę, czy nasza poezja polska nie większe by miała wzięcie w Stanach, gdyż tu wystarczy pewne przedmioty powielić, by zagłuszać lęk egzystencjalny. W Polsce w dalszym ciągu potajemnie kultywuje się kult jednostki, nawet z połkniętym kijem. Dlatego Polaków gnębi lęk egzystencjalny i się boją jak diabli.
13 listopada, 2008 o 2:29
Jacek Dehnel mówił w wywiadzie w Lampie, że na Zachodzie mają artyści swoje fobie, wizerunki, chodzą dziwacznie ubrani, a u nas zaścianek i dziwota. Ja jestem kobietą światową tylko chwilowo, niedługo wrócę tam, gdzie chodzi się na szaro ze zwykłego bezpieczeństwa by nie być narażonym na oplucie lub wytknięcie mi wieku, więc nie wiem. Ale zaraz idę na basen, który jest razem z siłownią i tu w Seattle jest obok mojego domu. Piszę w łóżku i zastanawiam się, czy nie pójść w piżamie. Do tej siłowni ściągają ludzie z całego miasta w krótkich spodniach, w podkoszulkach, zapinają się jeszcze przy wyjściu, nikt nie wytraca cennego czasu na makijaż, na szpan, na wygląd. A to jest centrum miasta i listopad i temperatura niemal minusowa. Więc widzi Pani, Pani A.A. Człowiek jest artystą i artysta jest człowiekiem. Jeśli kostium jest niewygodny i uwiera, jest to też w jego twórczości. Najgorsze jest rozszczepienie. Jeśli mamy artystę, który nie zawiera w swojej twórczości fluidów epoki, jeśli nie przetwarza świata by był kompatybilny z czasem w którym przyszło mu żyć, alienuje się i adresuje swoje utwory do wyalienowanych. A ci są śmiertelni.
13 listopada, 2008 o 12:36
A według mnie Ewo, Dehnel korzysta z tego samego mechanizmu co pani Doda. Otóż pani Doda, która pokazuje dekolt, wypina pośladki na teledyskach wrzeszcząc: Warto być w życiu tylko sobą, ta sama pani Doda klnie jak szewc, jebie Monikę Olejnik na żywo w jej kropce, stawia się w opozycji do Wydr, Cichopkowych, Feelów, Markowskiej, Jopkowych, Liszowskich, Flint, Dąbrowskich. W swej strategii pani Doda przedstawia się w opozycji w stosunku do świata kiczu popkulturowego, który jest przecież jej światem. Ale to sprawia, że jest tak atrakcyjna. Dupsko pani Dody nie byłoby atrakcyjne już na przykład w USA czy w Niemczech, tam to juz było.
Wracając do Dehnela. Dehnel nagle znalazł się w rozbuchanym świecie poezji ponowoczesnej. Wyobraź sobie jaki musiał przeżyć szok, gdy chowany w zaciszu ciepłych gimnazjalnych ścian gdańskiego LO, w których echo pędziło wersety samego Wergila, Owidiusza, Słowackiego i Mickiewicza od ucha do ucha, od zakątka do zakątka, od piwnicy po zakończenie najwyższego gąsiora dachu. I nagle Dehnel wyedukowany na trzynastozgłoskowcach, trochejach, jambach (o czym sam napisał) dowiaduje się być może z internetu, być może z lektur że istnieje coś, co określa się mianem poezji współczesnej. A należy wiedzieć, że koniec wieku 20 i początek następnego stulecia, to okres jak każde wende przejściowy: czyli największa mieszanina, kociokwik, napierdalanka, starcie żywiołów, konflikt ratio z irratio, śmiech i płacz. I właśnie w takim środowisku poetyckim nagle znalazł się Dehnel. Co zrobi? Wstanie, zapnie marynarkę, poprawi cylinder i powie: Panowie, Panowie, powróćmy do czasu przeszłego innymi słowy, w całym rozgardiaszu, którego jest elementem (analogia do pani Dody), Dehnel będzie starał się zająć kontrpozycję do owego kotła poetyckiego użyje techniki pani Dody: pokaże literackiemu światu pośladki odziane w nienagannie wyprasowane spodnie na kant, wykonane z egipskiej bawełny. Ale zrobi to w czasie, gdy świat literacki będzie szukał coraz to nowych form ekspresji, wywołania szoku estetycznego, zaskoczenia. Innymi słowy: kiedy inni poeci współcześni golą i tatuują głowy, kiedy zakładają na siebie wory, hodują śmierdzące dredy, wbijają sobie kolczyki w nosy, kiedy piszą w wierszach: kurwa, pizda, matkojebca, chuj, Dehnel będzie uchodził zewnętrznie za wzór elegancji i dobrych manier, zaś wewnętrznie, jako pisarz-poeta, będzie reaktywował stare formy a to wszystko by się odróżnić, by się wyróżnić. Innymi słowy twórczość Dehnela mimo swojej wtórności będzie sprawiała wrażenie rewolucyjnej w czasach rewolucyjnych. I teraz wyobraź sobie Ewo jurorów na konkursie X, którzy przeczytają milion wierszy poetów współczesnych na przykład na temat kochania, w których dominowały będą deskrypcje typu: jebnę cię w samiutki pupci środeczek – i nagle wpada im tekst Dehnela: Nie rżnięcie, nie pieprzenie, ale uprawianie miłości. / Dyscyplina dawna i szlachetna. Jakbyśmy wykreślali / szpalery, wznosili trejlaże i pergole. Jakbyśmy orali / czule. Przecież łatwo sobie wyobrazić zachwyt starszych panów, pań od polskiego, którzy mają już dość tych wszystkich coraz to nowych skandalistów poetów, którzy kombinują jakby tu zaszokować.
Na tym polega istota mechanizmu, w zasadzie prawa Dody-Dehnela, które można sformułować: sukces jest wprost proporcjonalny do stopnia natężenia kontrapunktu, który się zajmuje wobec własnego środowiska.
13 listopada, 2008 o 21:15
Ja, przyznam się, też się nabrałam. W Nieszufladzie czytam pospiesznie wątek o najnowszej książce Jacka Dehnela (boję się już tytuł wymieniać) i tam przywoływana jest Grochola. Oprócz nazwisk, które znam nie bardzo mi te terminy, jak Doda i Grochola coś mówią oprócz tego, że chyba te kobiety zarabiają pieniądze w odróżnieniu od tych działań, które ani pieniędzy, ani wartości nie dają.
O tym tu już pisała Iza.
Nie da się tej dwutorowości prowadzić równocześnie, te opcje są śmiertelnymi wrogami. Tu np. dyrektor teatru tańca nowoczesnego ma przedstawienia na Broadwayu w Nowym Jorku czysto komercyjne, a w Seattle prowadzi elitarny teatr, gdzie zawężona jest sala do małej ilości widzów, gdyż nigdy by się nie udało jej zapełnić. Ale nikt nie wmawia nikomu, że te na Brodwayu to awangarda tylko dlatego, że robi to ta sama osoba. Można produkować rzeczy dla chleba i się ich nie wstydzić, ale nie trzeba od razu kłamać i mylić odbiorcy. W Polsce się nie chroni tego obszaru, wszystko miesza.
BL ponawia sposób sprzed roku zapełnienia sztucznie ogromnej sali teatru we Wrocławiu konkursem na wideoklip gdzie ludzie z prowincji zwabieni demokratycznym regulaminem na własny koszt mają przyjechać i mieszkać w tym drogim mieście tylko po to, by tę salę wypełnić (obecność jak w szkole, obowiązkowa) i fetować małą grupkę namaszczonych przez LB poetów. To jest bardzo nieuczciwe i szkodliwe dla polskiej kultury. Potem ludzie oglądają w telewizji, że poezja polska ma się wyśmienicie, a Tomasz Pułka wygłasza takie brednie, że jest najlepsza na świecie i w nim ceniona. A tak naprawdę nikt jej nie czyta, bo się nie da czytać. Ani nie jest czytana przez elitę, ani przez buraków.