Dzieciństwo mają wszyscy, natomiast artystów mamy niewielu. Jak wiadomo wszyscy są w duchu artystami i jeśli świat temu panicznie zaprzecza, to i tak jakoś można sobie dać z tym radę i się podszyć.
Ponieważ wszyscy jesteśmy dzieckiem podszyci, więc i podszycie jest nie do wykrycia, szwy z biegiem czasu się zacierają, a jak się przebywa wśród podobnych to i taki twór Frankensteina może prosperować już do końca swoich dni nie zdemaskowany, jako juror, jako prestiżowy godny namiestnik kulturalny, który będzie już nagradzał sobie podobnych.
Jeśli pokolenie moich dzieci skarmiane było w przełomie politycznym społeczną paniką, pożądaniem rzeczy banalnych, które urastały do życiowego sukcesu, to ich pozyskanie było jedną nogą w komunistycznym bezguściu, a drugą w otwartym właśnie tandetnym zalewie bubli z całego świata, który Blok Wschodni chłonął jak gąbka i nadmiar okropnych zabawek mógł się nareszcie zagniazdować.
Mózgi pokolenia siedemdziesiąt były permanentnie zaczadzone i skołowane. Ale przecież to nie znaczy, że równolegle nie istniała łatwo dostępna kultura najwyższych wartości i tu nie ma żadnego usprawiedliwienia.
Poeci, którzy nie wyrośli z majtek dzieciństwa, którzy do wyrzygu opisują skwapliwie płynące kupy w rzece, dotykanie się siusiakami, babcie które heroicznie przeszły holocaust i nawet jak to po swojemu opowiedzą, nie czynią tym poezji. Nie każdy jest Fellinim i nie dlatego, że nie jest geniuszem epoki, tylko materia, jaką podają do publicznej wiadomości jest niewarta rzucania na nią okiem, a tym bardziej obwieszczania o tym światu. Konik polny jest w piórze Przemysława Owczarka zupełnie niczym, nie jest nawet naukowym eksponatem. Do niczego się nie nadają grzyby. Nawet nie są trujące, czytelnik nie może marzyć o ich halucynogennych właściwościach. Świat zauważony przez poetę jest wyłącznie jego światem, nie przeszedł granicy uniwersum, pozostał w sentymentalnym rodzinnym sztambuchu i nie jest przyczyną ani miejscem opisu, ani opisywane czasy.
Zegadłowicz doświadczeniem inicjacji potrafił porwać pokolenia mimo obyczajowych ograniczeń.
Podmiot liryczny tomiku Rdza wchodząc w świat jest dzieckiem topornym, niewrażliwym, widać, że będzie pisał, bo czemu ma nie pisać, skoro piszą wszyscy, i czemu ma być gorszy? Tak to sobie trochę popisze po pracy, odreaguje, zaistnieje, pożyje w bohemie artystycznej.
I to jest już doskonale widoczne w drugiej części tomiku. Takie egzaltowane pojęcia jak Raymond Queneau, Mnemosyne, Ezaw, Hopper, Krynicki, Malczewski są zwietrzałymi, nic nie mówiącymi hasłami. Można jeszcze się zgodzić co do deprecjacji poezji Krynickiego, co już odbyło się w moim pokoleniu, zastanawiałam się nad wierszem Ezaw, czy ta delikatność odniesień do biblijnego zimnego boga nie rozwinie się nareszcie w coś więcej, ale nie. Wszystko jest równe. Pustka Hoppera jest jedynie pustką autora.
Jad. Ech
6 listopada, 2008 o 8:02
Ewo, napiszę optymistycznie.
Po moim wpisie na temat Rdzy, od razu poszłam szukać pamiętnika bardzo starej cioci z Brazylii, a książka ta leżała u mnie nietknęta bardzo długo. Nie potrafiłam zmusić się do czytania następnej rodzinnej historii. Wynika z tego, że jeżeli mogłam przeczytać Rdzę Przemysława Owczarka( za każdym razem wpisuję odruchowo imię Michał i poprawiam), jestem już gotowa do przeczytania „Syberyjskich notatek” dystyngowanej cioci.
I optymistyczna konkluzja: na pewno tomik Rdza przeczytają następne osoby aby sprawdzić czy nasza opinia jest chybiona, czy trafna.
Dla poety nie ma nic bardziej cennego niż nowy czytelnik.