Do poetów przeklętych dołączyć nie jest łatwo, nawet, jak się używa w wierszach słowa chuj i kurwa w ilości wystarczającej dla zaspokojenia złaknionych obcowania z tego typu ekspresją poetycką.
Marta Podgórnik umieszcza też swój podmiot liryczny w nie mieszczańskich sytuacjach erotycznych, który w pewnym wierszu swojego partnera flejtucha obraża, szydząc z jego ála Charles Bukowski pozy.Tak, ma rację podmiot liryczny w innym wierszu zbioru Próby negocjacji. Nie da się być poetą przeklętym, nie da się nawet próbować być, jeśli chce się być równocześnie genialnym, ale posłusznym dzieckiem.
Marta Podgórnik w licznych wywiadach, które rozbrajająco ukazują drogę poety hodowanego i przysposabianego troskliwie do zawodu poety – od Katowickiego Pałacu Młodzieży po stania się decydentem cudzej tożsamości, do być czy nie być innych poetów zasiadając w licznych jury, pisząc recenzje w głównych śląskich pismach literackich Opcjach i Fa- arcie, animując kulturalnie w Instytucie Mikołowskim, lepiąc wszystko alkoholem na tzw. spotkaniach środowiskowych czyli tworząc z konieczności tzw. bohemę mamy strukturę identyczną produkcji małego biznesmana.
Bez skuteczności tak wygenerowanej progenitury nie ma sensu polski narybek, toteż wszelki połów, chodzenie po strzechach domów kultury nie musi być aż tak heroiczne, jak to się wielu ich odkrywcom, szczególnie Karolowi Maliszewskiemu wydaje.
Przepis na poetę jest niesłychanie prosty. Wystarczy erudycja w młodym wieku i chodzenie, jak na rytmikę do odpowiednich społecznych komórek.
Gorzej jest potem. Poetki tyją bądź popadają w anoreksję, zatruwają się alkoholem i nikotyną, tamują naturalny zew macierzyński, sypiają z byle kim by ich ktoś nareszcie zbrukał i znieważył, byle tylko daimonion dopuścił do zatrzaśniętych na głucho przeklętych rewirów.
Marta Podgórnik pisze bardzo dobre wiersze i nie ma się co jej czepiać. Wiersze są idealne, posiadają poetyckie metrum, są poprawnie napisane, czyta się jest płynnie, melodyjnie, są, jak sama chce, uczuciowe. Jest w nich nawet, jak opowiada w szczerych rozmowach z innymi poetami wolność, do której instynktownie dąży. Jak ognia boi się przyporządkowania do szkoły śląskich poetów, jak i porównania z Rafałem Wojaczkiem. Ta samodzielność i samoistność poetki wychodzącej właśnie z ochronnego w polowaniach okresu młodości, godna jest najwyższej pochwały. Tylko co dalej?
Mnożenie poetyckich bytów wiadomo, jeśli ma się już narzędzia do produkcji a niewątpliwie Marta Podgórnik, jako najlepsza uczennica je posiadła – jest nieograniczone.
5 października, 2008 o 13:43
To jak to jest z tą śląską poezją? Przynależność to duma, czy kompromitacja?
Poeci mieszkają w regionie, pracują razem, łączę się w artystyczne grupy, wspierają, wzajemnie nagradzają i typują do zagranicznych wyjazdów, a jak przychodzi co do czego, nie wolno ich tak stadnie traktować. Artyzm to jakaś kategoria zupełnie osobna? A np. tacy Angielscy poeci jezior, zwani Lakistami? To przecież William Wordsworth, Samuel Taylor Coleridge. Łączą ich właśnie jeziora.
Takie górnicze, malownicze hałdy coś gorsze? Wielu wielkich pisarzy i poetów pochodziło z osad górniczych (David Herbert Lawrence).
5 października, 2008 o 14:08
Długo mieszkam na Śląsku i chyba nigdzie w kraju nie było tak dużego patronatu państwowego nad twórczością artystyczną, jak tutaj. Wszystkie kopalnie i huty szczodrze łożyły na różne kółka zainteresowań. Wspomniany Pałac Młodzieży posiadał nawet własną drukarnię.
Pamiętam moją epizodyczną pracę po dyplomie z malarstwa w kopalni, gdzie spora grupa młodzieży dostawała normalną pensję górnika dołowego, a zajmowała się wyłącznie wydawaniem górniczych pieniędzy na kulturę. Pomysłowość była naprawdę godna podziwu.
Czytając ostatnią publikację Piotra Mareckiego myślę, że ogólnopolski boom poetów śląskich nastąpił tylko dzięki szczodrości kopalń, które bez umiaru dawały w latach osiemdziesiątych pieniądze na wydawnictwa i pisma literackie. Trwało to jeszcze w latach dziewięćdziesiątych dzięki poprzednim powiązaniom i temu, że akurat cała władza Uniwersytetu Śląskiego miała aspiracje artystyczne i wydawała wściekle tomik za tomikiem. W śląskich bibliotekach publicznych tomiki władz uczelnianych i ich faworytów konkurują nawet z zdawałoby się, z nie do pokonania konkurentem, księdzem Janem Twardowskim.
6 października, 2008 o 7:03
Za to wielkie nagrody otrzymują prymusi. Potem robią wiele szkód.
6 października, 2008 o 7:10
Tak. Powieść „Madame” Antoniego Libery o miłości prymusa do nauczycielki francuskiego dostała NIKE dziesięć lat temu. W międzyczasie pisarz zdążył przetłumaczyć bardzo źle całego Hölderlina.
9 października, 2008 o 6:58
>AS: Gdyby wiersze miały intencje przepisu kulinarnego, byłby przynajmniej pożyteczny (dostarczenie strawy i smaku). Najczęściej stanowią jedynie wypełniacz CV pisarza. Dowodem jest np. cmokanie nad tomikiem wydanym, którego jeszcze nawet nie dało się przeczytać, gdyż nie opuścił drukarni.
Ten wygodny dla obu stron moment (pisarza i grup wspierających) pozwala z czystym sumieniem go chwalić.