Dominik Bielicki, Gruba tańczy

15 października, 2010 by

.

.

tak się zderza bardzo dobry wiersz z bardzo realną rzeczywistością. Książka Dominika Bielickiego, Gruba tańczy – to wydawniczy koszmar. Wygląda jak skrzyżowanie krowiego łajna z żołądkową mazią, która sączy się z nosa w ostatniej fazie rzygania po wódce. Się redaktor Beata Gula nie postarała, nie postarał się także gość odpowiedzialny za grafikę, którego nazwiska nie wymienię gdyż musiałbym wymyślić jakiś nowy epitet a obiecałem mojej jeanette, że nie będę przeklinał.

Jeżeli ktoś się jednak przełamie wewnętrznie i wyciągnie rękę po tę publikację – a warto – ten się nie zawiedzie. Po pierwsze: książka kosztuje raptem 15 zł. To mało w porównaniu z rozdętymi publikacjami Biura Literackiego, Ha!artu czy ZNAK-u po które – jeżeli nie masz przynajmniej 30 zł w kieszeni – lepiej nie sięgać. A jeżeli już człowiek wysupła te trzy dychy, to musi później zmierzyć się z wyrzutami sumienia. Okazuje się, że zamiast dobrych wierszy kupił wydaną po przyjacielsku sieczkę.

W tym przypadku jest inaczej – za piętnaście złotych można doświadczyć unikalnego uczucia, które towarzyszy zderzeniu wiersza z rzeczywistością. filk forever – Dominika Bielickiego należy do tej kategorii wierszy bezpańskich. Ten wiersz w chwili spisania staje się własnością ogólnogatunkową – jest wierszem wszystkich ludzi. Wyrwany niepostrzeżenie z popperowskiego Trzeciego Świata i podarowany ludziom jak ogień.

Wyobraź sobie taką oto sytuację – idziesz do małego kina, bo nie masz pieniędzy na Multipleks. Widzisz obskurny fotelik z poszarpaną i poplamioną keczupem z frytek, spermą i bóg wie czym jeszcze tapicerką. Twoje nozdrza drażni dziwny zapach. Nie jest to zwykła stęchlizna. Zaczynasz szybciej wywąchiwać powietrze, starając się zidentyfikować źródło. Nagle w głowie przebłysk – migawka zdechłego kota, z którego wydłubywałeś scyzorykiem białe robaki na ryby – już wiesz co tak śmierdzi.

Mimo wszystko siadasz. Gaśnie światło. Jest niewygodnie. Film bez reklam – kto by chciał się reklamować w takim kinie? Czy ktoś wypiłby jeszcze kawę Tchibo, gdyby skojarzył ją z zapachem padliny z kina?

Film zaczyna się tak:

Kiedy już wylądujesz, kup śrubę i spójrz,
w którym kierunku nawija się gwint.
Na ogół pierwsi nie podają ręki. Spójrz na gwint.
W końcu zmuszą cię, żebyś z nimi uklęknął.
Nim się przeżegnasz, spójrz na gwint. Ich mezony,

Pierwsze minuty – trzy wersy tekstu umykają. Kiedy za pośrednictwem odpowiednich połączeń nerwowych do twojego umysłu dociera zdanie:„w końcu zmuszą cię, żebyś z nimi uklęknął” – kamieniejesz. Lepiej się przyzwyczaić do tego dziwnego uczucia, bo towarzyszyć ci będzie do końca.

od ich mezonów, jak wiesz, siwieją ich katedry.
Spójrz na gwint, gdy wsiadasz w samochód, i uważaj,
komendant straży lubi być blisko z burmistrzem.
Spójrz dwa razy na gwint, nim coś napiszesz.
Najlepiej dojdź do wprawy w wodzeniu palcem

po gwincie.

Zastanawiasz się nad społeczeństwem. Nad obrazem dobrze nagwintowanej śruby oraz nakrętki. Obraz dominuje. Śruba – nakrętka – gwint. Gwintownica – narzynka – gwint. W górę, bez oporów, po dokładnie wyżętym gwincie. Droga w górę i droga w dół. A co jeżeli ktoś chciałby w bok? Przychodzi ci do głowy wspomnienie o starym, grubym profesorze, który poklepując się po brzuchu upajał się twoją niewiedzą domagając się interpretacji fragmentu: ὁδὸς ἄνω κάτω μία καὶ ωὑτή.

Dzisiaj mógłbyś na ten temat coś powiedzieć. Kto wie? Może nawet miałbyś dużo do powiedzenia. Jest tylko mały problem – stary profesor zmarł i nie masz komu o tym opowiedzieć. Nie masz, bo rozglądając się dookoła w poszukiwaniu kogoś, z kim mógłbyś porozmawiać zamiast ludzi widzisz tylko części zamienne. Śrubki, nakrętki, narzynki, gwintownice, trybiki, przekładki, podkładki, mufki, zębatki, kulki, łożyska, klucze francuskie, żabki, kombinerki, śrubokręty – wszystkiego pod dostatkiem. Części nowe i używane. Produkowane przez markowych producentów, ale także te o 70% tańsze – jednak no name i w związku z tym jakby gorsze.

Słyszysz:

„Spójrz na gwint, gdy wsiadasz w samochód”
„Spójrz dwa razy na gwint, nim coś napiszesz.”
„Najlepiej dojdź do wprawy”

I do głowy zaczynają przychodzić tobie dziwne myśli – o tym, że już w przedszkolu musiałeś odpowiadać na pytanie: „kim będziesz jak dorośniesz?”. Przypominasz sobie wszystkie na początku żartobliwe upomnienia: „brzydko tak dłubać w nosie”, które później przerodziły się w groźby: „jeszcze raz, a dostaniesz po łapach”. Jak na dłoni masz przed sobą wszystkie nakazy i rozkazy:

– w prawej ręce nóż, w lewej widelec
– przezorny zawsze ubezpieczony
– obowiązuje strój służbowy

Próba bilansu. Buty – wypastowane. Może nie najdroższe, bo na takie cię nie stać. Żadna awangarda, normalne. Spodnie – jak większość, jeansy. Tiszert, bluza, kurtka. „Nic specjalnego” – powtarzasz w myślach – „Nic specjalnego”. Ta myśl już ciebie nie opuści aż do śmierci. Będzie ci towarzyszyła jak bankowy ROR, jak NIP, PESEL oraz kikanascie innych twoich prywatnych numerów katalogowych. Teraz wiesz, że jesteś częścią w tej narzędziowni. Wpisany na stan magazynowy „nakręcony na gwint” – jesteś do dyspozycji. W wyznaczonym dniu – każda część ma wybitą datę produkcji oraz okres przydatności do użycia – Wielki Inżynier Społeczny wyciągnie po ciebie swoją dłoń archikreatora i wpasuje cię do wielkiej machiny. Będziesz pracował, konsumował, produkował. Tyle raz usłyszałeś, że musisz spłodzić syna, wybudować dom i zasadzić drzewo, że robisz to mimowolnie. Z synem poszło najłatwiej. Dom – tu było trochę formalności. W końcu podpisałeś druk numer 230923882. Teraz nie masz już odwrotu. Ani jedna droga nie poprowadzi ciebie w lewo czy w prawo. Masz do wyboru tylko jeden kierunek – do góry, równo po gwincie i proś, by wystarczyło ci smarów technicznych, olejów oraz by twój gwint był prawidłowo nacięty, by nic po drodze się nie zacięło. Ty jako część musisz działać bez zarzutu. Nie dowiesz się czym jest parenkliza, ale za to doskonale poznasz sens słowa: praca. Prawidłowa odmiana wygląda tak:

ja pracuję
ty pracujesz,
ona
ona pracuje
ono

my pracujemy
wy pracujecie
oni pracują

Pamiętasz swoją pierwszą lekcję w szkole. Wiesz co to są tzw. „prawidłowe odpowiedzi” i wiesz z doświadczenia – bo tyle piątek dostałeś, tyle świadectw z czerwonym paskiem do domu przyniosłeś – że w szkole liczą się tylko „prawidłowe odpowiedzi” – które w celach marketingowych nazwano „dobrymi odpowiedziami”. Wzorowy uczeń ma być wzorem w procesie produkcji. Takie są wymogi technologiczne. Dlatego w życiu jak w szkole – tu także zachowujesz się wzorowo: nie przestajesz pracować, nie przestajesz produkować, nie przestajesz konsumować. Wzorowo omijasz wszystkich bezdomnych i bezrobotnych, którzy NIE pracują, NIE mieszkają. Na ich społeczne NIE odpowiadasz swoim ludzkim NIE – NIE wyciągniesz do nikogo pomocnej ręki. Zresztą za tzw. „pomocna dłoń społeczeństwa” została już dawno zaprojektowana i zbudowana przez Wielkiego Inżyniera Społecznego – istnieją odpowiednie organizacje i instytucje społeczne, których celem jest mówienie TAK wszystkim, którzy społeczeństwu powiedzieli NIE.

Siedzisz w małym, obskurnym kinie, w którym śmierdzi zdechłym kotem. Doświadczasz całego repertuaru niedogodności siedziska. Oprócz ciebie jest tylko kilka osób na seansie. Grubas z tyłu kończy trzecie pudło popcornu. Mlaska, sapie. Myśli: „Ma astmę”. Wyobrażasz sobie chaotycznie bijące, niedotlenione i obrośnięte tłuszczem serce, które długo nie pociągnie; jego nalaną tłuszczem mordę i widzisz jak wszystko w promieniu dwóch metrów dookoła jest skażone popcornem. Przed sobą masz parkę. Licealiści, którzy nie przyszli na film tylko do kina. Patrzysz na nich i wiesz, że nigdy córki do kina nie puścisz. Że kupisz jej wielki ekran, rzutnik dobry sprzęt stereo ale o kinie może zapomnieć. Nie zraża ciebie widok tego, co robią. Wstydzisz się raczej siebie, własnej reakcji – tego, że przyglądając się małolacie w wieku twojej córki, która obciąga swojemu chłopakowi sam masz ochotę na podobną przyjemność płynącą z ust nastolatki.

Wreszcie: napisy końcowe

Możesz żyć z muzyki albo geometrii,
ale sport im lepiej zostaw. Dotknij gwintu
sięgając po gitarę. Szanuj ludowe gusła,
jak „dystans do siebie” czy „moim własnym zdaniem”.
Niech płyną rzewne dźwięki! Unikaj gazowników!

Wychodzisz. Przyglądasz się uśmiechniętej parce. Myślisz sobie: „on jest zadowolony, ona jest zadowolona”. Uświadamiasz sobie, że słowo „zadowolony” podobnie jak „pracuje” lepiej brzmi bez przeczenia. Dziś ani jutro nie będzie rewolucji. Nie będzie zmiany, strajku – żadnych gwałtownych przeobrażeń. Obiecujesz sobie jednak, że od jutra będziesz miał „więcej dystansu do siebie” a każdą wypowiedź będziesz zaczynał od słów: „moim własnym zdaniem”. Tego, że należy mówić pełnymi zdaniami oraz, że nie należy zaczynać wypowiedzi od „a więc” – tego już się dawno nauczyłeś. Teraz pora na przyswojenie nowych treści z podręcznika do Inżynierii Społecznej. Jesteś na tyle duży, by je zrozumieć.

Kategoria: Bez kategorii | 33 komentarze »

komentarze 33

  1. marek trojanowski:

    tak się zderza bardzo dobry wiersz z bardzo realną rzeczywistością

  2. Marat Dakunin:

    Lektor dużo sobie zażyczył? pozdrawiam

  3. marek trojanowski:

    powiedział:

    – oddam ci duszę za ten wiersz
    – duszę, powiadasz…
    – tak, oddam duszę.
    – dasz to na papier?
    – dam.

    później wszystko odbyło się zgodnie z procedurą: przekłuty palec, krew, gęsie pióro, bycza skóra itp., itd. Tak to się właśnie odbyło.

  4. Izabella z Jeleńskich Kowalska:

    Marek przedstawił pana w kurtce siedzącego na ławce, który chciał przeczytać wiersz Dominika Bielickiego.
    Słychać w tle, jak ktoś go woła, aby przyszedł, przerwał czytanie, a on woli wypowiadać słowa.
    Marku, czy przed nagraniem twój aktor przeczytał wiersz? czy dopiero przed kamerą poznał jego treść?
    Bo może tylko zależało mu na popularności na yotubie, a nie na natychaniu się poezją? Ale nawet gdyby tak pierwotnie było, to czuć w głosie mężczyzny potrzebę pobycia z wierszem.
    Jakie to inne doświadczenie dla poety (zwracam się w tym momencie do Dominika Bielickiego), gdy słucha się swojego wiersza czytanego przez przedstawiciela niepasującego do schematu grupy docelowej czyli potencjalnych odbiorców wierszy. Pana wiersz ożył, a czytelnik udowodnił, że nie tylko słowa mogą być chropowate.

  5. marek trojanowski:

    izka, Pan Roman nie ma pojęcia o istnieniu youtube. siedział sobie na ławce wygrzewając umęczone życiem ciało w ostatnich promieniach gorącego słońca i nagle, niespodziewanie prawie jak z nieba – spadł na niego wiersz. wziął go i przeczytał a ja miałem to szczęscie, że udało mi się utrwalić ów akt kamerą w telefonie komórkowym.
    zdradzę ci, że juz za kulisami Pan Roman powiedział, że żałuje, że nie zabrał ze sobą na spacer okularów do czytania.

  6. przemek łośko:

    czym kończy się zderzenie światów, jednego o symetrii lewo- drugiego o prawoskrętnej? anihilacją. zanim podasz OBCEMU rękę spójrz, czy nie skończy się to anihilacją (anegdota z finału jednego z wykładów Feynmana). spójrz na gwint. piętrowa metafora, Babel znaczeń społecznych o korzeniu – „nie ufaj”.

  7. Izabella z Jeleńskich Kowalska:

    powinnam była napisać, że pan w kurtce marzył o sławie, ale nie na yotubie, bo zapewne nawet nie wie, że coś takiego istnieje poza telewizją.
    Okulary? czyli przejął się nieoczekiwaną sytuacją i wszedł w nią mocno. On zapamięta swój kontakt z poezją. Ciekawe czy to będzie tylko jednorazowy akt?

  8. Izabella z Jeleńskich Kowalska:

    i jak to się ma do zajęć seminaryjnych o autokreacji w poezji, o których przeczytałam na nieszufli.
    Zdziwił mnie pierwszy temat zajęć
    „Łamania tekstu na styku z rzeczywistością (zajęcia wstępne)”
    Dalej poetki i poeci zaganiani są do wspólnego wybiegu za żelazną bramą. Podaje się im gotowe kalki, nazwiska, książki.
    I potem nie ma się co dziwić, że nie wiedzą co to debiut, i czy mogą wysłać swoje już wcześniej wydane dzieła, które przeszły bez medialnego echa, na konkursy dla debiutantów. I czy się uda? przecież jeden z członków jury napisał, ślij, co tam.
    Zauważyliście, że konkursy poetyckie rozszerzają się jak gangrena i infekują? Ile przybyło w tym roku konkursów? pięćdziesiąt? sto? Stąd larum, że ministerstwo kultury daje za mało kasy, bo konkursy są w 99 procentach organizowane z dotacji. Przynajmniej więcej urzędowych poetów dorwie się do kasy, jako żiri na delegacji. Przeczytanie kilkuset tomików przysłanych na jeden konkurs to dla mnie intelektualny horror.

    Czy obcowanie z potworną literaturą w dużych ilościach za kasę mniej szkodzi niż za darmo?
    To pytanie do jurorów konkursów w Polsce.
    Może kasa uodpornia na infekcję?

  9. marek trojanowski:

    planuję więcej takich nieplanowanych zderzeń unikalnych wierszy z chlebem powszednim. a to, że Pan Roman zapamięta ten niespodziewany kontakt z poezją – tego jestem pewien. Na trzeźwo i po kiepskim winie będzie rozpowiadał kolegom o tym, że czytał piękny wiersz Dominik Bielickiego, a jego opowieści będą różnie nasycone emocjami w zależności od tego ile wypił. Moim zdaniem także Autor – D. Bielicki – powinien być dumny z tego, że jego wiersze czytał Pan Roman. Czytał mimo, że nie zabrał z domu okularów do czytania – nie przerwał czytania mimo, że był kuszony przez kolegę.

    Jestem pewien, że między takim rodzajem wierszy jakie pisze Bielicki i tymi, które w skąpym świetle lampki biurkowej produkuje Jecek Dehnel i reszta lirycznych stachanowców jest głęboka, życiowa przepaść. O tym jak bardzo nieprzekraczalna jest to odległość – to uświadamia właśnie taki człowiek jak Pan Roman.

  10. marek trojanowski:

    izka, masz jakieś naiwne wyobrażenia na temat zasad działania literatury. tobie literatura kojarzy się z pokojem na poddaszu w czynszowej kamienicy, w którym autor spędza całe dnie, miesiące i lata pracując nad dziełem swojego życia. otóż izo, mylisz się – literatura to gałą przemysłu – tak jak motoryzacja, przemysł spożywczy itp. Fundacje literackie zbierają fundusze i zajmuja się ich redystrybucją za oczywiście odpowiednią opłatą. Konkursy, warsztaty, spotkania – tu w tle płynie jakaś malutka rzeczka złotóweczek z dotacji, od sponsorów itp. Gdyby nie było tych fundacji, konkursów, warsztatów, spotkań itp., to nie byłoby dotacji, środków od sponsorów, które zasilają ten mały strumyczek, z którego czasami mozna coś uszczknąć dla siebie.
    Dlatego tak wazne są takie spotkania przede wszystkim dla działaczy typu: Czerniawski (czy wyobrażasz sobie, by Czerniawski mógł zająć się murowaniem domów? czy istnieje jakiś świat, w którym Czerniawski zrezygnowałby ze stanowiska naczelnika kultury? – moim zdaniem nie.), Radczyńska (Pani Prezes jest kolejnym przykładem beztalencia literackiego. Każda jej publikacja przeszła bez echa – kilka recenzyjek Winiarskiego czy Wolny-Hamkało, co to jest? – nic. Ale Prezes mocno wierzy w swój talent i prawdopodobnie będzie prezesowała dozgonnie, bo jej wiara jest mocna) Mosiewicz (o potencjale twórczym najwięcej wie sąsiad Mosiewiczówny i jego ratlerek).
    Takie zebrania nie są dla poetów – ale dla urzędników, którzy spotykając się na takich uroczystościach utwierdzają się i wzajemnie przekonują o swojej niezbędności dla kultury.

  11. Izabella z Jeleńskich Kowalska:

    Marku, czyli poezja jest teraz najmniej męczącym (przynajmniej fizycznie) sposobem na wyciągnięcie kasy?
    Ale muszą być wyjątki w tym uogólnieniu, tylko jak do nich dotrzeć i jak je nagłośnić, aby to co stało się sprzeniewierzeniem, odesłane zostało na śmietnik?

  12. marek trojanowski:

    wyjątki? izka, każdy wyjątek traktowany jest jak ciało obce; jak coś, co nie należy do wspólnoty. w przypadku najnowszej literatury polskiej mamy do czynienia z silnymi mechanizmami trybalistycznymi i trzeba się mocno postarać, by zostać zasymilowanym. masz przykład Grzegorza Jędrka. Opiszę ci w skrócie jego karierę:

    1) najpierw Grzegorz Jędrek zaczął pisać na rynsztok.pl. Wyróżniony przez Przemka, który zredagował mu tomik nabrał wiatru w żagle. Jednak spostrzegł, że pozostając na rynsztok.pl nie ma co liczyć na środowiskowy awans.

    2) zaczyna publikować na nieszuflada.pl. Nawet jedzie „na port” do Wrocławia, gdzie spotyka wszystkich swoich idoli. Ale tu także nie zrobi kariery. Nie zrobi, bo działacze z nieszuflady – m.in. Jacek Dehnel mają dobrą pamięć. Pamiętają jego autonomiczne wpisy pod wątkiem założonym przez Leszka Onaka na forum nieszuflady. Dlatego przy każdej okazji będą go klepać po główce, pouczać dając do zrozumienia, że się ni nadaje.

    3) Dlatego postanawia podłączyć się pod niedoczytania.pl – widzi, że serwis działa, że nawet jest publikowany w „lampie”. Grzegorz Jędrek widzisz dla siebie szansę. Aktywnie włącza się w struktury. Nagle ów cielaczek literacki, nowicjusz świeżo opierzony występuje w roli wodzireja literackiego – podłączony do grupki nagle staje się osobą, która organizuje spotkania z literatami, która robi wywiad z Honetem (tak, jakby Honet miał coś ciekawego do powiedzenia. Ale Honet jest przecież w BL, dlatego warto zrobić z nim wywiad, nawet gdy pyta się o marchewkę).

    4) Jest coraz bardziej pewny – już nie odczuwa tremy przed kliknięciem opcji: „publikuj wiersz”. Zaczyna wysyłać swoje teksty na konkursy literackie. Ustawia się w równym szeregu – tym razem bez herezji, rezygnuje z autonomii, już wie, jak się robi karierę literacką.

    Widziałem w życiu milion takich robaczków – dlatego Grzesiu Jędrek mnie ani nie zaskoczył, ani rozczarował. Jest on normalnym użytkownikiem nieszuflady, który ustawił się w kolejce i czeka. Kiedyś próbował rejterady, chciał „mieć swoje własne zdanie” – że tak zacytuję Dominika Bielickiego – ale stosunkowo szybko zorientował się w instrukcji obsługi współczesnego poety, bo sam chce poetą być.

    Podsumowując – iza, ludzie myślą, że poetą jest się wówczas kiedy Piotr Czerniawski umieści mój, twój, jego, ich – biogram w wikipedii. Że poetą jest się, gdy Biuro Literackie wyda twój tomik; że stajesz się poetą, gdy Karol Maliszewski / Jakub Winiarski napisze: „ty jesteś poetą”. Mi się wydaje, że poeci gdzieś tam w drodze stracili wiarę w siebie. Bo poetą nie jest się wtedy, gdy Czerniawski podpisze i podpije ci odpowiednie zaświadczenie potwierdzające twoje literackie kompetencje. Poetą się jest albo nie jest. I tu żadne stanowisko w wydawnictwie, żadna fundacja, żadna fucha literacka, żaden kolega czy koleżanka tobie nie pomoże gdy nie jesteś poetą.

  13. Izabella z Jeleńskich Kowalska:

    wydanie tomiku, nagroda w konkursie poetyckim, plus wzmianka w prasie, w telewizji to marzenie współczesnego poety?

    W filmie „Vicy, Cristina, Barcelona” w reżyserii Woody’ego Allena jest epizodyczna scena, w której młodej bohaterce Vicy, malarz Juan Antonio przedstawia swojego ojca, stwierdzając, że to największy żyjący hiszpański poeta. Dziewczyna pyta się jakie wydał tomiki, aby mogła przeczytać wiersze starszego pana.
    Malarz stwierdza, że jego ojciec nie drukuje swoich utworów. Na pytanie, dlaczego?
    odpowiada:
    – „ponieważ nienawidzi ludzi”
    dlatego nie dzieli się z nimi swoimi wierszami. Tworzy je dla siebie, społeczeństwo na nie nie zasługuje, bo nie potrafi kochać.

    Można być więc także poetą bez konkursów, bez wydawania drukiem tomików. Najważniejsze jest światło, o którym wielokrotnie pisałam na blogu Marka.
    I taka postawa jest mi bliska.
    Książki z ponumerowanymi stronami, z pochlebnymi notatkami na ostatniej stronie, nie są dla mnie automatycznie przepustkami do bycia poetką, poetą. Co więcej uważam, że nadużywa się słowa „poeta”.

  14. Marat Dakunin:

    Ładne to z Allena, powielone. Wątpienie jest jednak też, chyba, ważne. Że zacytuję Rylskiego:
    „Jest to, co solidaryzuje wszystkich twórców, poza grafomanami, podejrzenie, że nie zajmują się niczym, co godne by było szacunku, jakim obdarzamy wszystkich innych ludzi dobrej i niezbędnej roboty. Miota nim niepokój związany z oczekiwaniem zdrady, jakiej się dopuszcza lub może się dopuścić wobec niego literatura, bo bladź z niej bywa czasami niewyobrażalna”.

    Kiedy sam(a) siebie zdradzasz? Czasem – pisząc – robisz wszystko by się z tym nie zdradzić.

  15. Roman Knap:

    Marek, może upublicznisz – niczym Jacek Mączka – jakieś pochlebne, pokrywające się z twoim torem myślenia, recenzje o twoich impresjach literackich? Ale ale, nie tu! Na blogu to nie ma sensu. Upublicznij je np. na Kumplach! Na Niedoczytaniach, Liternecie albo NS! A co tam – niech społeczność wie!
    :)

  16. marek trojanowski:

    idź precz Szatanie! nie kuś mnie!

  17. Roman Knap:

    Ale jednak ten krok Jacka Mączki – poety, który wydaje tomik, a potem czeka na recenzje, przegląda wszystkie fora netowe i gazety, czy ktoś w końcu o nim napisał, potem takie recenzje powiedzmy że znajduje, i już szczęśliwy – o! ktoś o mnie napisał! – natychmiast taką cacy cacy recenzję rozpowszechnia gdzie się da, „po społecznościach”; otóż taki krok Mączki, czy nie jest aby pęknięciem na gwincie śrubki? Ja widzę w tym akcie dramat… bo dramat ma wiele z bezwstydu…

  18. MaratDakunin:

    Dwa małe eseje, pierwszy cokolwiek idealistyczny

    http://sialalala.sialallalalal.blalalalala

    drugi dziwaczny i raczej wielotorowy

    http://marat-dakunin.sialalalsialalala.blalanblllllababababa

    pozdrawiam, zapraszam do opinii i krytyki przeidealizowanego podejścia

    [wpis cenzurowany]

  19. Roman Knap:

    Zresztą, marek, czy wyobrażasz sobie, że pewnego dnia wchodzisz na NS, i patrzysz a tu taki wątek:

    Gruba Tańczy

    Rzadko zdarza się, że autor natrafi na recenzję, która uświadamia mu, że jest ktoś, kto odczytał większość zmierzonych przez niego w tekście znaczeń. Ostatnio przeczytałem recenzję Marka Trojanowskiego i jej lektura sprawiła mi niekłamaną przyjemność. Dlatego też dzielę się nią ze społecznością Nieszuflady:
    (…)”

    podpis : Dominik Bielicki

    Ponieważ nie wiadomo, co siedzi w głowach poetów, to powiem, że wiersze Bielickiego są fajne, owszem, swobodne, płynące z samej naturalności, bardzo wrażliwe na szczegół (np. ów „złocisz reszty”, pięknie zmysłowo uchwycony detal!) (A przecież Bielicki to filozof + matematyk, więc któż by pomyślał, że tak fajnie pisze, a może nawet skoro Bielicki to filozof + matematyk, to to on właśnie kryje się pod słynnym Holszańskim, co?).

    Piszę to, bo być może pewnego dnia, wejdę na NS i nagle zobaczę, a tu taki wątek:

    Gruba Tańczy

    Rzadko zdarza się, że autor natrafi na recenzję, która uświadamia mu, że jest ktoś, kto odczytał większość zmierzonych przez niego w tekście znaczeń. Ostatnio przeczytałem recenzję Marka Trojanowskiego i komentarz o mnie Romana Knapa pod ta recenzją, i ich lektura sprawiła mi niekłamaną przyjemność. Dlatego też dzielę się nią ze społecznością Nieszuflady:
    (…)”

    podpis : Dominik Bielicki

    :))))))))))

  20. marek trojanowski:

    widzisz, ja lubię przede wszystkim prawdę. jednak nie chodzi mi o zwykły rodzaj prawdy ale o taką, która boli. generalnie cierpienie oraz cała infrastruktura z nim związania włącznie z męczeństwem – to jest moja bajka. dlatego gdyby Bielicki napisał to, co napisał Mączka i dopisał: „to opinia Trojanowskiego, która jest miła mojemu sercu” – to prawdopodobnie w trybie pilnym napisałbym 5. stronicowy tekst na temat tego samego wiersza, którym jeszcze nie tak dawno się zachwyciłem. tym razem jednak bym rozebrał go na cząstki elementarne dowodząc, że jest to objawienie piramidalnego srakotłuctwa lirycznego. Wyraz po wyrazie, zdanie po zdaniu – wszystko podparte dowodami o sile dowodów logicznych – napisałbym taką recenzję, którą Biliecki zapamiętałby do końca życia. Dla mnie udowodnienie, że A = ~ A i odwrotnie to żadna sztuka.

    okaleczam teksty literackie po to głównie, by poeci zaczęli myśleć. by wyszli ze swoich redakcyjnych żłobków, w których niańczyli ich Winiarscy, Maliszewscy, Gutorowy, Honety, Burszty i inne beztalencia, które nakazały tytułować siebie: „hrabio literacki”. ideałem byłaby rewolucja: sytuacja, gdy np. Bargielska korumpowana w Gdyni 50. tysiącami wychodzi na scenę i mówi: „A wsadźcie to sobie w dupę”. Ale po trzech latach pisania już są jakies wyniki: Biuro Literackie zmienia mechanizmy, ogranicza przemysłową politykę produkcji lirycznych skurwysynów. Na portalach możesz poczytać coraz cześciej o wałkach konkursowych (jak ostatnio numer z Makowskim, który jak Autor „Preparatów” – także debiutował dwa razy). Odnoszę także wrażenie, że dotychczasowa szlachta literacka – wszyscy działacze, prezesówny, prawniczki, sekretarze – oni nagle zorientowali się, że tracą grunt pod nogami – a jeżeli nie grunt, to przynajmniej pewność własnej nieomylności. Masz przykład: kiedy oficjele z Radczyńską, Wolny-Hamkało na czele zachwycali się tępymi produktami Bianki Rolando ja pierwszy napisałem, że to gniot. Dopiero później odważył się Warzyńczyk a później juz sie posypało – ostatnio na liternet.pl.

    Innymi słowy – kiedy człowieka dupa zaczyna boleć, stara się zmienić pozycję.

  21. przemek łośko:

    Dominik, to Dominik, nie Włodek Holsztyński. To raz.

    Dwa – nie tak szybko zmieni się literacki światek. Długo nie mogłem uwierzyć w to, że są ludzie, którzy utrzymują się z pisania. Tymczasem problemem polskiej literatury jest, czy są pisarze, którzy nie utrzymują się z pisania.

    Jest dla mnie jasne, że ci, którzy nie utrzymują się z pisania piszą lepiej faktycznie (np. Łukaszewicz, Bielicki, Janicki), ci zaś, którzy z pisania się utrzymują piszą „lepiej” medialnie (patrz Wiedemann, Dehnel).

    Towarzystwu medialnej adoracji wcale nie zależy na podróży duchowej przez lata egzystencji, tylko na sukcesie ekonomicznym i medialnym. Efekt tej postawy widać w metodyce tworzenia, zalecanej i stosowanej. Tę metodykę można streścić w dwóch słowach: „wypisz się”.

    Skutkiem przyjęcia takiej metody, jednej zanotowanej, przemyślanej i przeżytej myśli towarzyszy sto wierszy, w różnych stylistykach. Trudno oczekiwać, że ktoś, kto każe gzić się zdaniom w niemożliwych pozycjach i inteklektualnych wychodkach odnajdzie w sobie dość wrażliwości, aby odpowiednią dać myśli sukienkę, potem stół, łoże i dach nad głową, wreszcie samoistne życie.

    Konkursy i nagrody mogą być, mogą towarzyszyć – dla zabawy – pisaniu, ale jeśli stają się celem, pożądanym zwieńczeniem literackich wysiłków, to jest oczywiste, że będą wykorzystywane – tak jak są teraz – przez społeczność manipulantów.

    Swoją drogą nie wierzę, żeby wybór Justyny był zmanipulowany. Nigdy nie kryłem, że cenię jej wiersze, podobnie jak cenię wiersze Łukaszewicza. Także Bielickiego i Janickiego. To jest ta szkoła, oszczędna, autoironiczna, mocno związana z fizyką, matematyką, logiką, którą spotyka się rzadko.

    Na przykład ten wers:

    od ich mezonów, jak wiesz, siwieją ich katedry

    jest profetyczny. Potężny.

  22. Marat Dakunin:

    Pardon, nie wiedziałem, że regulamin zabrania linkowania. Ale chciałem krytykę to i dostałem, całkiem syntetyczna i co ważne, śpiewna. Szuwary szuwary, pozdro

  23. marek trojanowski:

    http://www.literator.pl/?page_id=346

    Marat – link za link.

  24. marek trojanowski:

    Przemku, jest też trzecia grupa – największa moim zdaniem, to grupa gospodyń domowych, akwizytorów, robotników, murarzy, tynkarzy, fliziarzy, studentów, gazowników (itp. itd.), którzy nie utrzymuja się z pisania, a którzy marzą o tym, by zaczać się z pisania utrzymywać. te wszystkie babsztyle i grubasy logujące się tuzinami na portale literackie w nadziei na to, że swoim talentem, zachwycą (lub w ich żargonie: „ujmą”) jakiegoś headhuntera z prominentnego wydawnictwa – to jest przerażająca masa. Te wszystkie Zbierskie, Staszki, Sraszki, Gałkowskie, Fistaszki, Lipińskie, Jędrki, Srędki itp., itd. – to jest cała masa, która łomoce z impetem w drzwi, która drzwi wyrywa z ościeżnicami, której nic i nikt nie zatrzyma. NIkt i nic – bo każdy z nich wierzy w swój unikalny talent, każdy jest przekonany, że skoro potrafił zalogować się na portalu literackim to znaczy się, że jest KIMŚ. ta fala jest nie do powstrzymania i to o tej fali będą rozprawiać teoretycy literatury za kilkanascie lat charakteryzując naszą epoke literacką.

  25. Marat Dakunin:

    A tak jasne, nie chodziło o to, żeby te linki tu wisiały, to raczej było do wiadomości wł. Dobranoc

  26. marek trojanowski:

    Marat, a ty co tak się pucujesz? Trochę godności chłopie! pokaż, że masz jaja

  27. Marat Dakunin:

    Nieuprawnione wnioski. Przeprosiłem za linki, wyjaśniłem, że do ww., powiedziałem dobranoc, bo po całym dniu na opiatach padłem z miejsca w objęcia m. No more, no less. pozdrawiam

  28. marek trojanowski:

    suszone krowie łajno świetnie nadaje się na opał, ale nie do inhalacji. nie pal świństwa, skróty są dla głupków, którym brakuje uzwojeń w mózgu

  29. MaratDakunin:

    To nie do palenia, farmacja ciągle idzie do przodu. A co do reszty, nie wiedzę wynikania, ani logicznego ani humanistycznego (?aksjologicznego). Skróty niekiedy służą też myślącym, także myślowe. Jak będziesz zainteresowany czymś więcej niż pustą gadką i ogólnym malkontenctwem wiesz gdzie mnie szukać. Pozdrawiam

  30. marek trojanowski:

    nie wiem

  31. Izabella z Jeleńskich Kowalska:

    nie na temat, bo o zagadce Maćka Frońskiego

    Maciek Froński na nieszufli zadał pytanie: czyj to wiersz? („za studenckim kołem przewodników górskich”)

    „Ścina!… W poświstach Sabałowej mity
    Gra Tatr tęsknota, co duszę przenika!…
    Tęsknego wichru potępieńczy jęk
    Po zmarłych turniach się włóczy,
    Jak symfonia dzika,
    Jakby wór wichrów nad Tatrami pękł,
    Jakby czart zawył w nocy mroźnej, kruczej!…
    (…)
    Djabelskich nart
    Rdzawe okucie
    Skrzypi w wichurze!.. Pierś schrypła, rozbita
    Rzęzi gruźliczo, jak w krwawym wyrzucie,
    (…)
    Djabeł na nartach z dzikiem wyciem tańczy!…
    (…)
    W lodowej Tatr
    Trupiej kostnicy,
    Widmowych szatr
    Śmierci obozu,
    Wyją upiory wisielców, zbójnicy,
    (…)
    W lodowych kleszczach piekielnego mrozu,
    Wyje ich gazda z piekła rodem – czart!…
    W ich jęk zlodniały Chałuba,
    Duch spiżowolicy,
    Wsłuchał się trupio, w skrzyp djabelskich nart,
    W piekielny rechot gazdy – Belzebuba!…
    Na duchów zbój
    Sabała w spiżu,
    Na sabat szuj,
    Straceńców ducha,
    Czując astralny mróz w spiżowym krzyżu,
    (…)
    Rwie się, a dzika skarga gęśli bucha
    Sabała w Tatrach, jak spiżowy kot,
    Tańczy, jak gdyby blekotem się spił!..”.

    Jestem namiętną czytelniczką zakurzonych kryminałów, dlatego ochoczo zajęłam się wyszukiwaniem śladów. Tym bardziej, że po kilkukrotnym przeczytaniu miałam nieodparte wrażenie, że autor postanowił powtykać tuningowane zwroty Tadeusza Micińskiego do swojego utworu. I zaczęłam się zastanawiać, czy aby sam Miciński nie jest autorem, bo czy kleszcze, astralny chłód zlodniałe jęki, trupia kostnica, diabły to nie jest jego ulubiona tematyka?
    Wiem, że Miciński w „Księdze tajemnej Tatr” przedstawił Sabałę bajarza. Wiem także, że Tytus Chałubiński to Chałuba, o którym wspomina w wierszu autor, a gruźlik to prawdopodobnie Stanisław Witkiewicz.
    Jedyna wątpliwość to taka czy Tadeusz Miciński potrafił żartować ze swoich utworów, jeżeli tak, to zakładam, że to on może być autorem tego wiersza opisującego konkretną sytuację: imprezę z tańcami, w której uczestniczyli Sabała i Chałubiński.
    Ale kto jest na sto procent autorem? Dowiem się dopiero po 07 listopada. Wtedy zostanie podane nazwisko.

  32. po morzu burza hula:

    Iza, Miciński nie jest grafomanem.

  33. Izabella z Jeleńskich Kowalska:

    już wiem, kto napisał ten satanistyczny wiersz.
    To zapomniany poeta Wacław Wolski nieudolny naśladowca, wręcz kopista Tadeusza Micińskiego, dlatego byłam zdziwiona, że znane mi zwroty, zostały tak nieporadnie napisane.
    Wolski został zapomniany, jak to się zazwyczaj dzieje z naśladowcami, admiratorami.

    Dlatego sama sobie napiszę teraz laurkę:
    Izabello Małgorzato masz ogromną intuicję poetycką. Ależ jesteś oczytana, nie to co poetki i poeci z nieszufli. Brawo!

Chcesz dodać coś od siebie? Musisz, kurwa, musisz!? Bo się udusisz? Wena cię gniecie? Wszystkie wpisy mogą zostać przeze mnie ocenzurowane, zmodyfikowane, zmienione a w najlepszym razie - skasowane. Jak ci to nie odpowiada, to niżej znajdziesz poradę, co zrobić

I po jakiego wała klikasz: "dodaj komentarz"? Nie rozumiesz co to znaczy: "załóż sobie stronkę i tam pisz a stąd wypierdalaj"?