2.
Popołudnie u Piotra, pominąwszy incydent z Anitą, przebiegało ustalonym rytmem. Przyjaciele pili herbatę. Piotr tłumaczył proporcję nowej mieszanki liści melisy, wysuszonej skórki pomarańczy oraz zmielonych drobinek silnie halucynogennego grzyba sporyszu, które także dosypał, by jak to mówił: Każdy łyk przybliżył do prawdy. M nie miał nic przeciwko tego typu eksperymentom. Nie to, żeby był narkomanem. Po prostu dobrze się czuł w towarzystwie przyjaciela, a uczucie komfortu wzmagało się po każdym kolejnym łyku.
Przyjaciele wypili jeszcze jedną szklankę herbaty, po czym M zaczął szykować się do wyjścia. Ubierając w przedpokoju prochowiec, jeszcze raz rzucił okiem w kierunku kuchni i powiedział do Piotra:
– Po tych twoich wynalazkach, ta Anitka wcale nie jest już taka niewinna. Ma w sobie tyle kurewskiego piękna, kuszącego piękna. Wiesz?
– Ty zostaw małą Anitkę w spokoju odpowiedział ironicznie Piotr.
– Nic od niej nie chcę, zwyczajnie ci mówię jak jest.
– Ty może nic nie chcesz, ale ja za chwilę będę chciał. Poproszę ją, żeby ugotowała pomidorówkę i zrobiła do niej makaron. Kurewsko dobry makaron, jaki tylko ona potrafi zrobić.
– Taaaa, kurewski makaron zakpił M.
– Haha, no, kurewski. Trzymaj się i wpadnij jeszcze, jak tylko będziesz miał ochotę pożegnał Piotr przyjaciela.
M znowu znalazł się na ruchliwej ulicy. Tym razem dokładnie wiedział gdzie chce iść.
Wszystko wydawało mu się teraz bardziej kolorowe i wyraźne. Każdy kontur był ostry jak żyletka. Nawet głosy przechodniów, których mijał zdawały się nabierać sensu. Rozmowy telefoniczne, polifoniczne dzwonki komórek układały się w przedziwne opery. Wszystko stało się dziwną całością, narkotyczną konstrukcją. Przesadził z tym sporyszem chyba ale może i dobrze, koloru nigdy za wiele pomyślał.
M stracił zupełnie poczucie czasu. Ani się spostrzegł a był u celu. Była to wąska uliczka. Coś w rodzaju getta. Po obu jej stronach w regularnych odstępach stały latarnie. Każda z nich miała swój numerek i swoją dziwkę, która wygrzewała się w jej świetle przez całą noc. Ulica prostytutek rządziła się jedna regułą. Na początku, przy pierwszych latarniach o najniższych numerach, stały najładniejsze kobiety. Zadbane, o nienagannej cerze i figurze. Swoimi ciałami i wybielonymi zębami wabiły najlepszych klientów. Tych bogatych, którym zależało nie tylko na szybkim seksie, ale na estetyce. To właśnie tutaj M poczuł pierwszy raz intensywny zapach Kenzo.
Im dalej w głąb ulicy, im wyższe numery na latarniach, tym brzydsze dziwki i niższe stawki za usługi. Na końcu zaś, w miejscu gdzie nie było już latarń, w miejscu do którego nie dochodziło nawet ich rozproszone sztuczne światło, zniszczone kobiety oddawały się za wino. Te lepsze spośród nich żądały jako zapłaty dodatkowo paczki papierosów, ale w zamian oferowały seks połączony ze wspólną konsumpcją wina.
M przychodził tu od czasu do czasu. Nigdy nie miał śmiałości by skorzystać z usług, którejś z kobiet. Za każdym razem udawał brak zainteresowania i nie zwracał na nie uwagi. Przynajmniej na te z początku ulicy. Dopiero, gdy znajdował się na końcu, dokładnie się przyglądał. Być może dlatego, że nie widział w tych zniszczonych dziwkach kobiet, ale chodzące waginy. Często był świadkiem scenek, gdy któraś z nich z rozkraczonymi nogami stała pochylona a od tyłu posuwał ją równie doświadczony życiem co ona, amator miłości od tyłu.
Te ostatnie kobiety, jakie miała do zaoferowania wszystkim spragnionym miłości bez słowa, ulica były dla M całkowicie odczłowieczone, dlatego obserwacja ich nie wzbudzała w nim uczucia wstydu. Miał dziwne przeczucie, że zachwyca się światem, który go nie widzi, który się nim nie interesuje.
Nie spiesząc się minął pierwsze dwie latarnie. Dziś szedł wyjątkowo wolnym krokiem. Co więcej, śmiało przyglądał się luksusowym prostytutkom. Sporysz robił swoje. Ten sam narkotyk, który tłumił w nim wrodzoną nieśmiałość, stał się jego przewodnikiem.
– Jak byś chciał, żebym miała na imię? zagadnęła go wysoka brunetka.
M przystanął na chwilę i odpowiedział:
– A czy mogłabyś w ogóle nie mieć imienia?
– A chciałbyś?
– Hmmm zamyślił się i podchodząc do niej powiedział Właściwie, to nie. Chciałbym, żebyś miała na imię Anita. Albo nie, będę mówił do ciebie Anitka, mała Anitka.
– Czy mam do ciebie mówić wujku czy tatusiu? Jak wolisz? zapytała kobieta, uśmiechając się.
– Anitko, masz do mnie mówić. Tylko mówić, a nie mnie nazywać. Zgoda? odpowiedział M i położył dłoń na jej talii.
– Dobrze zgodziła się Chodźmy do mnie. Mam tu pokój dodała, wskazując na pobliski budynek.
M zgodził się bez słowa i po chwili miał nie tylko sporysz za przewodnika, ale wysoką i bardzo ładną brunetkę. Wchodzili coraz wyżej i wyżej po schodach w milczeniu. Dla kobiety był on kolejnym klientem, który przyszedł do niej spełnić swoje marzenia. Dla M sytuacja ta była zupełnie nowa. Nigdy do tej pory nie korzystał z usług prostytutki. Nie miał na tyle odwagi. W końcu dziewczyna zatrzymała się przed wąskimi, zniszczonymi drzwiami. Wyciągnęła z małej, czerwonej torebki, którą miała cały czas na ramieniu, klucz i otworzyła je. W pomieszczeniu panował półmrok. Światło z ulicy rozświetlało niektóre części pomieszczenia. Dziewczyna zapaliła światło i zapytała:
– Chcesz skorzystać z łazienki?
– Nie, myłem się już dziś rano odpowiedział M.
– Haha zaśmiała się ja też się myłam rano. No dobrze, to co byś chciał ze mną zrobić? zapytała.
M stał przez chwilę bez ruchu rozglądając się po pokoju. Był w nim tylko jeden mebel duże łóżko. Po chwili spojrzał na kobietę i powiedział:
– Anitko zrób mi makaron.
– Ugotować ci makaron? zapytała z niedowierzaniem. M jakby niedosłyszał jej pytania dalej rozglądał się po pokoju. Dziewczyna właśnie w tej chwili zdała sobie sprawę, że M nie jest standardowym klientem, że jest jednym z tych dziwaków, którzy potrzebują rozmowy a nie seksu. Podniosła się z łóżka i powiedziała obojętnym tonem:
Dobrze, skoro chcesz makaron, to chyba jakiś mam. Zaraz ci ugotuję.
– Anitko ale ja bym chciał, żebyś mi zrobiła makaron, taki własnej roboty powiedział M.
– Nie umiem.
– A Piotrowi jakoś potrafisz odparł M, nie spoglądając na nią nawet. W tej chwili narkotyk zaczął działać z całą mocą. Zawładnęła nim jedna obsesja: naga, młodziutka Anitka robiąca makaron. Dziewczyna nic nie odpowiedziała. Stała w drzwiach kuchni i obserwowała M. On tym czasem podszedł do łóżka, wypróbował ręką twardość materaca a następnie położył się na nim na wznak. M leżał tak chwilę wpatrując się w sufit, który wydawał się dziwnie falować. Wyciągnął w jego kierunku dłoń, jakby chciał go dosięgnąć i zawołał:
– Anitko, zobacz! Prawie go dotykam!
Dziewczyna dopiero teraz zorientowała się, że jej klient jest naćpany. Podeszła do niego i powiedziała:
– Nie przeciągajmy tego.
M wyciągając już dwie dłonie w kierunku sufitu nie zwracał na nią najmniejszej uwagi. Nic nie odpowiedział. Zniecierpliwiona dziewczyna rozebrała się, zostawiając na sobie tylko bieliznę i usiadła na nim okrakiem. Rozpinając mu koszulę szeptała cicho:
– Jak byś chciał?
M dopiero teraz ją zauważył. Rozłożył ręce na łóżku i powiedział:
– Chciałbym, żeby było lepiej. Chciałbym być twoim prywatnym Jezusem. Zobacz czy nie wyglądam jak on?
Dziewczyna wyprostowała się, spojrzała na klienta, który faktycznie w tej pozie i z tą umartwiona miną przypomniał trochę rozpiętego na krzyżu nazarejczyka, uśmiechając się odpowiedziała:
– Tak, jesteś moim Jezusem.
Następnie pochyliła się i zaczęła delikatnie całować jego szyję, klatkę piersiową i brzuch jednocześnie rozpinając pasek spodni.
– Wiesz Anitko…
– Tak wyszeptała dziewczyna rozpinając spodnie M i całując go w podbrzusze.
– Każdy powinien mieć swojego Jezusa, takiego kogoś, kto by za nas cierpiał i jednocześnie nam zaoszczędził cierpień. Za każdym razem by umierał za cudze grzechy, by zmartwychwstać i znowu umrzeć. Wyobraź sobie, że grzeszysz do przez cały dzień, w wieczorem umiera twój prywatny zbawca. Ty masz znowu czyste konto. W tym czasie, gdy on zmartwychwstaje, ty od nowa grzeszysz, a on za chwilę znowu umiera za twoje winy. Jesteś clear. Czy nie sądzisz, że byłoby jakoś lepiej?
– Tak, mój jezusku, tak… szeptała dziewczyna biorąc właśnie jego penisa do ust.
– Aghhhh westchnął z rozkoszy M jeszcze szerzej rozkładając ramiona i mocno chwytając pościel. W tej chwili fala endorfin rozlała się po jego mózgu. Nie było już miejsca na majaki narkotyczne, na Anitkę ani na makaron. Koncentrował się na najczystszej przyjemności, która zresztą uniemożliwiała mu skupienie uwagi na czymś innym. Zacisnął powieki, oddając swój los w dłonie i usta kobiety – profesjonalistki w swej dziedzinie. Rozkosz oralna trwała zaledwie kilkanaście minut. Anita przerwała, wyprostowała się i powiedziała:
– Dzisiaj mój ty mesjaszu, pożytku z ciebie żadna z nas nie będzie miała.
M otworzył oczy, uniósł głowę i spojrzał w okolice podbrzusza. Zawsze po tych herbatkach u przyjaciela miał problemy z potencją, w szczególności gdy pili jak to je Piotr nazywał: napary psylocybiniczne. Ale tym razem brak erekcji go zaskoczył.
– Taaaa odburknął. Działanie narkotyku na tyle osłabło, że zaczął odczuwać wstyd.
– Pewnie mi nie uwierzysz, jak ci powiem, że mi się to normalnie nie zdarza. To wszystko wina herbaty, za dużo wypiłem. Kurwa dodał i podciągnął spodnie.
– Oczywiście odparła, wstając z łóżka i zakładając podomkę zawsze wierzę.
M zaczął się ubierać. Gdy zapinał ostatnie guziki w koszuli, dziewczyna wyszła z kuchni, niosąc w ręku dwa kubki.
– Napij się chociaż kawy. Postawi cię na nogi no i w końcu będziesz miał za co zapłacić powiedziała podając mu z uśmiechem jeden.
– Postawi, dobrze powiedziane. Kurwa! Wyszedłem na kompletnego idiotę.
– Nie musisz tak kląć powiedziała siadając na przeciwko niego bądź, co bądź jestem kobietą.
– A ty co, nie klniesz? Ani razu się porządnie nie wkurwiłaś? zapytał M połykając pierwszy łyk mocnej kawy.
– Kiedyś tak, ale od kiedy zaczęłam pracować na ulicy to nie. Tu mnie nic już nie dziwi. Chyba, że klient tego wymaga. Ale i tak wówczas musi za to zapłacić odpowiedziała spokojnie, poprawiając podomkę.
M nie potraktował poważnie tej odpowiedzi, a właściwie to nie chciał jej potraktować poważnie. On pochodził przecież ze świata cywilizowanego, kulturalnego, ona zaś była wyklęta, z marginesu. Nie dopuszczał do siebie myśli, że kobieta ta mogłaby go uczyć kultury.
Zapadło milczenie. M dopijał swoją kawę. Nawet mu smakowała. Wyczuwał w niej posmak rumu. Pierwszy raz mam tak silną halucynację smakową. Żadnych eksperymentów więcej! kurwa! Żadnej dolewki! Druga szklanka, to była przesada! pomyślał w duchu. Tym czasem dziewczyna spojrzała na zegar wiszący na ścianie i powiedziała:
– Mamy jeszcze całe czterdzieści minut. Co chciałbyś robić?
– Lepiej sobie pójdę, blokuję ci klientów odparł szorstko M, odstawiając pusty kubek na podłodze.
– Spieszysz się gdzieś?
– Nie.
– Mi też się nie spieszy, zwłaszcza tam na dół. Zostań. Co ci szkodzi?
M był zaskoczony tą propozycją. Do tej pory sądził, że dziwki pracują na akord. Ta jednak była jakaś dziwna. Nie zależało jej na nowym kliencie, na kolejnym dwustuzłotowym banknocie. Spojrzał na nią. Właściwie to dopiero teraz po raz pierwszy zaczął się jej dokładnie przyglądać. Miała bardzo foremną twarz i takie normalne, ciemne oczy zwykłe, kobiece. Należała do tego rodzaju kobiet, która to gestem palca była w stanie złamać nawet najbardziej zatwardziałego żonkisia. Dla niej warto było zdradzić żonę, choćby niewiadomo jak mocno kochała. Jej uroda uwalniała najskrytsze fantazje, które dodatkowo potęgowała świadomość, że jest kurwą.
– Dolać ci jeszcze zapytała, wskazując na kubek.
– Tak, tak odpowiedział.
Dziewczyna wzięła kubek i poszła do kuchni. Krzątając się w niej chwilę głośno powiedziała:
– Dobra jest ta kawa rumowa, co nie?
– A wiesz, że myślałem, że ten posmak rumu, to kolejna moja halucynacja? odpowiedział M.
– Nie. To jest mieszanka rumowa odpowiedziała wchodząc z powrotem do pokoju Kupuję ją w sklepie obok. Mają tam różne gatunki, ale ta mi najlepiej smakuje.
– Dzięki powiedział M, odbierając kubek Powiedz jak masz właściwie na imię?
– Anitka powiedziała z uśmiechem.
– Nie, nie rób sobie jaj odpowiedział poirytowany M, który w tej chwili przypomniał sobie niedawny dialog z ulicy.
– A wiesz, że już nie pamiętam powiedziała poważnie Co godzinę jestem kimś innym. Na życzenie raz Kasią, Basią, Anią. Czasami jestem Suką, Pizdą, Kurwą. Bywa tak, że klienci życzą sobie bym była Córeczką, Ciocią, Mamusią a nawet Teściową.
– Hmmm… to jesteś jak Legion, bo ciebie jest wiele.
– Co?
– Nieważne. Powiedz, jak się znalazłaś na ulicy? zapytał M, zmieniając temat. Nie chciało mu się tłumaczyć biblijnej opowieści o multidemonie, którego wygnano z człowieka i zamknięto w stadzie świń.
– I co ci mam odpowiedzieć? zapytała wstając z krzesła Wiesz ile razy zdawano mi to pytanie? Bo to wygląda tak. Przychodzę tu z nimi. Oni robią swoje. Zwykle są tak napaleni, że zajmuje im to jakieś piętnaście minut, w trakcie których staje im pięć, sześć razy. Kiedy skończą mnie rżnąć, kiedy przestają do mnie mówić Córeczko, Aniu, Kasiu, Mamusiu czy co tam im jeszcze do głowy wpadnie, to zaczynają widzieć we mnie człowieka. Dzieje się z nimi coś dziwnego. Tak jakby było im głupio, jakby się wstydzili, że jeszcze chwilę wcześniej wkładali penisa w moją waginę wykrzykując, co im tylko fantazja podpowie. I wtedy przychodzi czas na pytania sztampowe, czyli: Jak masz naprawdę na imię? Dlaczego jesteś dziwką? Jesteś taka ładna, dlaczego nie znajdziesz sobie normalnej pracy?. Wówczas im opowiadam gotowe historyjki. Jak tak bardzo chcesz, to mogę ci je powtórzyć. Znam je wszystkie na pamięć.
– Hmmm westchnął skonfundowany M. W sumie, gdyby był na jej miejscu też by to samo odpowiedział. Rozumiał ją. Było mu głupio, że jego kreatywny umysł, płodzący najgłupsze, ale za to najbardziej chwytliwe slogany reklamowe, nie był w stanie wyprodukować w tej chwili pytania, które zadowoliłoby kobietę. Teraz wściekał się nie tylko na penisa, który odmówił posłuszeństwa, ale na równie jałowy w tym momencie umysł.
– Wiesz odezwał się po chwili to wszystko nie ma sensu. Nie wychodzi mi dymanie, ani gadka. To przez to, że od lat nie byłem z kobietą. Nie dość, że mam maniery capa…
– O! przerwała mu dziewczyna Teraz też wyjeżdżasz ze standardem. Takie spowiedzi o braku kobiety w życiu, o niedopieszczeniu słucham przed, w trakcie i po. Najnudniejsze są te po. Klient kończy, wyciera penisa dyskretnie w pościel, zapala papierosa i zaczyna traktować mnie jak spowiednika, jak taksówkarza, któremu może opowiedzieć historię swojego życia, a później odejść. I tak między nami mówiąc, słucham tego też za pieniądze skwitowała, po czym odwróciła się, kierując się do łazienki.
– To weź mi kurwa powiedz, o czym mam z tobą rozmawiać? Zachowujesz się jak wybredna, zmanierowana księżniczka. Taka, co to w życiu wszystkiego już spróbowała i jedyne, co jest ją w stanie zadowolić, to głowa kolejnego amanta podana na tacy! wykrzyczał M, zrywając się z łóżka Wsadź sobie w głęboko w pizdę swoją rumową kawkę. Ile płacę?
– O widzisz, zaczynasz mnie traktować jak kobietę powiedziała spokojnie. Spojrzawszy na M, który szarpał się z prochowcem w poszukiwaniu portfela dodała:
– Wiesz, jak mi brakuje kłótni? Najnormalniejszej w świecie kłótni. Takiej, która wybucha między kobietą a mężczyzną po kilku pierwszych miesiącach związku.
– Ocipiałaś? warknął zdziwiony.
– Nie. Uspokój się odpowiedziała podchodząc do niego i kładąc mu rękę na ramieniu Zostań jeszcze. Mamy całe dwadzieścia minut.
– Chcesz, żebym cię traktował jak kobietę, to traktuj mnie jak mężczyznę a nie jak klienta odpowiedział gniewnie M, pozwalając się udobruchać. Kobieta wzięła od niego płaszcz i powiesiła na oparciu krzesła. M wrócił do niedopitej kawy.
– Wiesz od czego są dziwki? zapytała.
– Nie zadawaj głupich pytań odpowiedział M, ciągle jeszcze udając wzburzonego poprzednią sytuacją.
– W tym nie ma nic głupiego powiedziała, odgarniając kosmyk włosów z twarzy Dziwki spełniają marzenia. Są wymarzonymi kobietami, które z tymi realnymi nie maja nic wspólnego. Dlaczego ci wszyscy faceci do nas przychodzą?
– Nie wiem, ty mi powiedz. Wiesz przecież lepiej ironizował.
– Nie bądź cyniczny. Każdy klient przekraczając te drzwi wskazała palcem na wejście do mieszkania ma już gotowe marzenie. Zachowuje się jak dziecko, które właśnie przyszło do św. Mikołaja i czeka na prezent, który na pewno dostanie. Nie na byle jaki prezent, nie na niechcianego konika z plastyku, ale na wymarzoną zabawkę. Taką, którą właśnie chce. Przecież większość tych facetów ma żony, ma kochanki, ma sekretarki, z którymi sypia. Ale jednak cały czas do nas przychodzą. Żaden z nich nie odważy się zrobić ze swoją partnerką tego, co zrobi za tymi drzwiami. Tu nie istnieją dla nich żadne hamulce, żadne dekalogi, żadne normy moralne. Cały cywilizowany świat kończy się dla nich w świetle latarni z numerem. Jakaś dziwna świadomość godzinnego braku ograniczeń, za który zapłacą dwieście złotych, pozwala być im prawdziwymi. Tym sposobem z troskliwych mężów, stają sadystycznymi draniami, którzy odnajdują prawdziwą przyjemność w zadawaniu cierpienia. Albo ci, którzy są macho, zmieniają się w skomlące pieski. Nieskończona ilość spektakli, w których jest tylko jeden aktor, a mianowicie my, dziwki. Bo niezależnie, czy to będzie pan z telewizji, czy anonimowa głowa rodziny lub też macho, zawsze odgrywamy jakieś role. Każda z nas na godzinę staje się wymarzoną kobietą, która szczeka, miauczy, łasi się, bije lub wyzywa, w zależności od wymogów gotowego scenariusza, który piszą sami klienci…
– Przecież za to wam płacą przerwał jej M.
– Tak, masz racje. Taka praca. Tylko, że widzisz, tak jak każdy aktor marzy o tym, by zagrać Hamleta, tak i ja marzę o tym, by raz zagrać kobietę.
– Nie rozumiem. Przecież nie jesteś ani owczarkiem niemieckim, ani świnką morską, ale kobietą powiedział ironicznie.
– Nie, nie. Nie jestem kobietą, ale dziwką. A chciałabym chociaż raz spotkać klienta, który powiedziałby mi: chciałbym, żebyś przez godzinę była zwykła, żebyś się ze mną pokłóciła, zrobiła mi awanturę o to, że przychodzę późno do domu, że upiłem się z kolegami w knajpie, że nie wyniosłem rano śmieci, że nie umyłem tobie pleców i w ogóle, że już ciebie nie kocham tak jak kiedyś. Rozumiesz co mam na myśli?
– Hmm… westchnął M Innymi słowy masz dość. Chciałabyś się wyrwać z ulicy. Jesteś jedną z tych romantycznych dziwek, które marzą o swoim królewiczu, który je zbawi od fatalnego przeznaczenia.
– Nie, nie jestem romantyczką. Na ulicy romantyzm spływa wraz z pierwszym deszczem wprost do rynsztoku. Nie jestem naiwniarą, która ma nadzieję, że któregoś pięknego dnia, jakiś bogaty klient powie mi: Pakuj się! Porywam cię stąd. A następnie zabiera mnie do swoich rodziców na niedzielny obiadek, na którym przedstawia mnie mówiąc: Mamo, tato oto kurwa, którą wasz syn, o szlachetnym sercu wyrwał światłom latarni. Ona zostanie moją żoną. Rodzice są oczywiście na początku zaskoczeni wyborem syna. Próbują delikatnie wpłynąć na zmianę jego planów życiowych. On jednak się upiera, bo mnie kocha. I w związku z tym, że synek jest jedynakiem, godzą się na nasz ślub. Przecież to nonsens skwitowała.
– Faktycznie, nonsens potwierdził To czego właściwie chcesz?
Dziewczyna podeszła do okna. Spoglądając w nie chwile odezwała się:
– Chciałabym być jak ta latarnia. Chciałabym tylko świecić.
M nie odpowiedział nic. Przyglądał się uważnie jej sylwetce na tle okna. Właściwie nie zrozumiał dokładnie, o co jej chodzi z tą latarnią. Był tylko pewien jednego, że kobieta ta ma swoje marzenia, pragnienia, które chciałby zaspokoić. Nie było w tym wszystkim ani grama romantyzmu czy też niedorzeczności. Była dziwką, która chce przez godzinę wcielić się w rolę normalnej kobiety.
Spojrzał na zegar ścienny. Kończyła się jego godzina. Sięgnął po portfel i wyjął z niego dwa banknoty stuzłotowe i położył na poduszce. Wstał, zakładając prochowiec powiedział:
– Już czas.
Dziewczyna ocknęła się z zamyślenia. Odwróciła się. Spojrzała na M, który stał ubrany na środku pokoju, następnie na zegar i powiedziała:
– Faktycznie.
– Pieniądze położyłem na poduszce i słuchaj, jak chcesz, to mogę tu wpadać częściej. Mogę być twoim chłopakiem, ty będziesz moją dziewczyną. Będę robił ci awantury, a musisz wiedzieć, że jestem w tym specjalistą. Zresztą już teraz możemy zacząć przedstawienie. Zrobisz mi na odchodne kanapki, tak wiesz, że niby szykujesz mi śniadanie do pracy. Je cię opierdolę za to, że za mało masła dałaś. Później odprowadzisz mnie do drzwi i zadasz pytanie: O której wrócisz kochanie. Ja ci powiem, że o tej i o tej. Następnie wyjdę, a ty za mną wybiegniesz i powiesz, że zapomniałem chusteczek higienicznych i powiesz mi: Przecież zawsze bierzesz jedną paczkę do pracy. Co ty na to?
Dziewczyna uśmiechnęła się. Podeszła do poduszki, wzięła pieniądze i schowała do torebki.
– No co ty na to?
– Nie chodzi o to, czego ja chcę. Pytanie jest, czy ty tak chcesz odpowiedziała i podeszła do drzwi.
M był zaskoczony taką odpowiedzią. Nie wiedział co ma naprędce odpowiedzieć. Dopiero gdy dziewczyna zaczęła otwierać drzwi, odparł:
– Chcesz, to cię mogę pierwszy raz okłamać i powiedzieć czy chcę czy nie? To będzie nasze wspólne związkowe kłamstewko. Coś w rodzaju odpowiedzi na pytanie, które zadawane jest po dwudziestu latach współżycia: Kochasz mnie? Tak, kochanie, przecież wiesz, że kocham.
– Haha zaśmiała się. Spoglądając mu w oczy powiedziała Nie, nie kłam mnie. Na to jest za wcześnie.
Wyszli razem. Na dworze panował mrok, który przybierał na sile w miejscach skrzyżowań sztucznych świateł latarni. Rozstali się. M udał się w kierunku swojego mieszkania. Gdy wychodził z ulicy-getta obejrzał się, by jeszcze raz zobaczyć ową przedziwną dziwkę, z którą spędził ostatnia godzinę. Stała ona i rozmawiała z koleżankami. Miał nadzieję, że spojrzy w jego stronę. Ona jednak zachowała się tak, jakby zapomniała o nim w momencie wyjścia na ulicę.
Mijał znajome ulice i wystawy sklepowe, cały czas myśląc o kobiecie z długimi włosami.
Kotłowały mu się w głowie wszystkie wrażenia, od Anitki, przez endorfiny, po kompromitację w łóżku. W to wszystko wpleciona była treść rozmowy o pragnieniu prostytutki, która chciałby jako dziwka raz wcielić się w rolę kobiety. Myślał też o Piotrze, jego herbatkach i głupich pomysłach. Zastanawiał się, czy opowiedzieć wspólnikowi o dzisiejszej przygodzie. Nie, uzna mnie za świra i wyśmieje, że zadaje się z dziwkami. Zresztą chuj mu do tego! postanowił.
Ani się spostrzegł, a był już pod blokiem, w którym mieszkał. Rozglądnął się uważnie dookoła, czy czasami nie ma w pobliżu starego ubeka z pieskiem. Chyba menda już śpi, całe szczęście pomyślał, gdy nie zobaczył nigdzie znajomej sylwetki. Wyjął z kieszeni klucz, włożył do zamka i już chciał otworzyć drzwi, gdy nagle ktoś go uprzedził. Był to znienawidzony przez niego starszy pan, który wyprowadzał wieczorem pieska.
– Dobry wieczór sąsiedzie powiedział z tym samym obłudnym uśmieszkiem na twarzy starszy pan.
– Dobry wieczór odpowiedział trochę zaskoczony M.
– Dzisiaj później z pracy? zapytał emeryt, skracając smycz swego pupilka, który obszczekiwał nogawkę M.
– Trochę się zasiedziałem odpowiedział. Już kurwa nie możesz wytrzymać! Jebany chuju! Już byś chciał wszystko wiedzieć! klął w duchu.
M chciał jak najszybciej wejść do klatki. Nie miał najmniejszej ochoty na pogawędkę. Zresztą zawsze unikał rozmów z natrętnym sąsiadem.
– Sąsiedzie zagadnął go pan z pieskiem zbieramy właśnie podpisy pod petycją.
– Jaką petycją? odburknął M, wiedząc, że ubek mu tak łatwo nie odpuści, że nie uda mu się go spławić, zanim nie wysłucha co ma do powiedzenia.
– To pan nie wie? Pod trójką zainstalowano nam agencję towarzyską.
– Nic mi o tym nie wiadomo odpowiedział zdziwiony.
– Tak, bo oni tak cichutko, dyskretnie, żeby nie było nic słychać…
– No to jak cichutka i nic nie słychać, to po co pisać petycje? przerwał ubekowi.
– W interesie społecznym odpowiedział emerytowany ubek, który był lekko zdziwiony reakcją M.
M naprawdę nie miał ochoty na dalszą rozmowę, tym bardziej o interesach społecznych i to na dodatek, gdy jego interlokutorem miał być dawny aparatczyk i ambitny funkcjonariusz pionu do walki z opozycją. Powiedział:
– Proszę pana, czy możemy rozmowę przełożyć na przykład na jutro? Jestem dziś bardzo zmęczony, a agencja przecież przez noc nie ucieknie. A nawet gdyby uciekła, to tym lepiej. Nieprawda?
– Lekceważy pan zjawisko, przyjmując tak aspołeczną postawę. Obywatele powinni interesować się swoim najbliższym otoczeniem. Dbać o nie, a w razie potrzeby radykalnie interweniować odpowiedział wzburzony.
– Naprawdę, proszę wybaczyć, ale pointerweniuje jutro. Dobranoc panu odpowiedział M i wszedł do klatki.
– Co za pierdolona gnida! klął pod nosem pokonując kolejne stopnie a z dołu dobiegało go ujadanie jamnika Ten jego jebany kundelek, to bydle powinien oddać w interesie społecznym do rakarza. Sra i szczeka. Spać kurwa nie daje! Dziwki mu przeszkadzają! Kurwa szczyt! Ja pierdolę! Kiedyś solidaruchy, teraz kurwy!
Kiedy znalazł się w mieszkaniu spojrzał jeszcze przez okno. Obserwował jak na dole pod blokiem numer trzy, który był na przeciwko kręcił się wścibski dziadziuś.
– I co, niby wyprowadzasz pieseczka na spacer? mruknął. Nie chciało mu się dalej oglądać tego spektaklu. Ściągnął niedbale ubranie, rzucając je na podłogę i położył się do łóżka. Nastawił budzik i zasnął. Jutro musiał przeżyć kolejny dzień.