Niech akcja tej powieści dzieje się w mieście. Mieście z tego rodzaju, w którym wszystko niknie, rozpływa się, w którym rozpoznawalny świat ogranicza się do konkretnych ulic, rewirów, placów zabaw i zawsze tych samych dziwek. Poza tym nie ma nic.
Oto główny bohater: mężczyzna, lat około czterdzieści i trochę. Szczupły. Włosy czarne, szpakowate. Nazywa się M. przynajmniej tak się będzie przedstawiał, i tak będą zwracały się do niego kolejne postacie w książce. M. chce być jednym z bohaterów kultury masowej, tym samym, który towarzyszy Jamesowi Bondowi we wszystkich akcjach. O ile w książkach o Bondzie M. jest zawsze na drugim planie, tak w tej powieści M. jest głównym bohaterem. I jeszcze jedna istotna uwaga: nie należy mylić M z Józefem K., ani z nikim innym.
M spał tak samo jak każdej nocy – jak zabity. Szczelnie przykryty kołdrą. Skręcał na noc grzejniki by oszczędzić na ogrzewaniu. Wiele razy wysyłał pisma do spółdzielni z protestami przeciwko sukcesywnej podwyżce. Jednak żadne z nich nie przyniosło spodziewanego efektu. Kiedy ostatecznie zagroził, że nie będzie płacił czynszu, prezes spółdzielni osobiście podpisał korespondencję, w której uprzejmie poinformowano go o możliwości eksmisji. Dlatego od jakiegoś czasu przestał komunikować się z systemem, który jak czuł, okrada go sukcesywnie i tylko płacił kolejne rachunki za czynsz.
Ze snu wyrwał go budzik. Ten sam, który budził go od lat w tym samym miejscu. M automatycznym ruchem ręki unieszkodliwił machinę naciskając na ślepo odpowiedni przycisk i pomału zwlekał się z łóżka. Usiadł na krawędzi i zaczął przecierać twarz. Po chwili wstał i udał się stała trasą najpierw do kuchni, by włączyć wodę na kawę a następnie do łazienki.
– Co my tu mamy? mruknął M, włączając radio. Zawsze rano słuchał pilnie informacji o korkach drogowych. Tylko te njusy go interesowały, żadne tam kulturalne bzdury a nie daj boże polityczne.
Nagle z głośnika dobiegł go komunikat: A teraz jak zwykle o tej porze czas na Kontrwywiad. Gościem Kamila Durczoka będzie…
– Ja ci kurwa dam kontrwywiad! Chuju jebany! wrzasnął M, z impetem rzucając odbiornikiem o ścianę.
– Muszę kupić nowe. I tak to trzeszczało powiedział do siebie oglądając to, co zostało po odbiorniku.
– Nie dadzą człowiekowi zjeść w spokoju śniadania, tak jakby uważali, że kromka chleba z masłem i kawa nie smakują bez pierdolenia o tych burakach z sejmu. Co mnie obchodzi dziura budżetowa?! Kurrrwa! zaklął siarczyście i nie dopiwszy kawy zaczął szykować się do pracy.
Wychodząc z mieszkania upewnił się czy dobrze zamknął drzwi i udał się w kierunku znajomego przystanku. Po drodze spotkał sąsiada, który zawsze wyprowadzał swojego pieska o tej porze dnia.
– Dzień dobry sąsiedzie. Ładny dzisiaj dzień mamy.
– Dzień dobry. Ano ładny, ładny odpowiedział grzecznie M i żeby nie wdawać się w dyskusje szybko poszedł w swoim kierunku. Kurwa! Jaki ładny! Ty staruchu niańczysz sobie pieska na emeryturze, a ja napierdalam dzień w dzień jak wół. Pierdolony ubeku! Wszystkimi i wszystkim się interesujesz, teraz żyjesz z resortowej renty, a ja tyram! Kurwa! klął w myślach. M nie lubił sąsiada z pieskiem. Zawsze się spotykali, zawsze o tej samej porze i zawsze dwa razy dziennie. Starszy pan nie zaliczał się do tych wynędzniałych, odartych z godności emerytów, którzy na starość, by przeżyć, musieli zapoznać się z iście surrvivalowskimi technikami przeżycia za czterysta sześćdziesiąt złotych emerytury na miesiąc. W czasie, gdy jego rówieśnicy wprawiali się w sztuce ułamków, starszy pan regularnie stołował się w dobrych restauracjach, kupował nowe płaszcze, kapelusze i rozprawiał o polityce z każdym znajomym, którego spotkał. Wszyscy jednak znali jego przeszłość. W czasie komuny nie tylko był członkiem PZPR, ale jednym z ambitniejszych, wysoko postawionych śledczych pereelowskiej bezpieki. Starszy pan nie krył się z tym. Czasami nawet w żartach opowiadał jak to wszystkich politycznych na początku lat osiemdziesiątych wysyłali do zakładu we Wronkach, gdzie ich jak to mówił: W dupę walili. Emerytowano go na początku lat dziewięćdziesiątych. Ale nawet wówczas, gdy był w stanie spoczynku wielu chodziło do niego załatwiać swoje sprawy. Mówiono, że ma jeszcze układy. M nie lubił go ani jako śledczego, ani teraz. Kłaniał mu się, a raczej odkłaniał czysto mechanicznie. W tym dzień dobry nie było ani odrobiny dobroci. Był tylko nic nie znaczący gest.
Na przystanku zastał tłum. Ten sam, który stał tu każdego dnia. M rozglądał się uważnie, chcąc dostrzec ładną panią, która od jakiegoś czasu jeździła razem z nim autobusem. Była to kobieta zjawiskowej urody. Dojrzała. Taka, która dopiero rozkwita po pierwszej ciąży. Jesteś! zawołał w duchu M, gdy dostrzegł w tłumie charakterystyczny kolor jej złotych włosów. Zaczął się dyskretnie przeciskać w jej kierunku. Stanął tuż za nią. Nie miał odwagi by cokolwiek powiedzieć, zapytać o coś banalnego, choćby o godzinę. Jak zwykle ograniczył się do roli biernego towarzysza jej codziennej podróży. Zamknął na chwilę oczy, by doświadczać jej pełni aromatów. Na pamięć zdążył już poznać proporcję piżma i mandarynek w perfumach, którymi się skrapiała. Kenzo Jungle Elephant! Jesteś moją królową Kenzo! powtarzał w myślach, sublimując kolejne cząsteczki perfum z aury, która ją otaczała.
– Cześć. Znowu do pracy? dobiegło go z boku.
M otrząsnął się z letargu. Okazało się, że do jego przystankowej nimfy podszedł jakiś jej znajomy. Zaczęli coś rozmawiać. M wściekł się. Odsunął się na pół kroku i odwrócił głowę. Nie chciał, żeby ów intruz odkrył jego fascynację. Znowu zamknął oczy by słuchać. Tym razem pochłaniał każde jej słowo. Nagle poczuł gwałtowny napór. Ktoś, pchając się na niego mówił:
– Wsiadasz pan czy nie!
Okazało się, że podjechał właśnie autobus. Jego królowa Kenzo był już w środku, nieprzerwanie rozmawiając ze znajomym. Przepychając się wszedł do środka. Obserwował ją całą drogę, sposób w jaki się uśmiecha, jak odgarnia włosy z twarzy. Rejestrował każdy detal. Kiedy wysiadła na swoim przystanku, odprowadził ją wzrokiem. Ta jednak nie spojrzała w stronę odjeżdżającego autobusu. Jak zwykle się spieszyła. Gdzie tak biegniesz? Zabierz mnie z sobą! marzył M, oglądając jak jej sylwetka znika między innymi przechodniami. Wiedział, że i tym razem nie będzie w stanie skoncentrować się w pracy, że będzie miał ja cały czas w głowie, tuż przed oczami. Że będzie czuł jej drapieżne Kenzo.
Już w windzie poczuł znajomy smród biura. Mieszanina charakterystycznego ozonu wydobywającego się z wiecznie pracującej kopiarki i kwaśnego potu. Kiedy mijali kolejne piętra odór natężał się.
– Czuje pan? Coś tu śmierdzi? zagadnął nieznajomego w windzie.
– Nie. Nic. Wszystko w porządku. Ja nic nie czuję odpowiedział, podnosząc nos do góry i wciągając kilkakrotnie powietrze. Pozostali pasażerowie też zaczęli wąchać i podobnie jak nieznajomy odpowiadali jeden przez drugiego:
– Nic nie czuć. Normalnie. Wszystko w porządku.
Wysiadł na ostatnim piętrze. Tam mieściło się biuro agencji, której był współwłaścicielem. Wchodząc do środka powiedział do sekretarki:
– Pani Basiu, jak długo pani u mnie pracuje?
– Już trzeci rok panie prezesie.
– To już trzy lata?
– Tak odpowiedziała zadowolona.
– Pani Basiu, czy w ciągu tych trzech lat nie wpadła pani na pomysł, by odświeżacza powietrza użyć nie tylko w kiblu, ale także tu, w biurze? Nie czuje pani jak śmierdzi? Proszę coś z tym zrobić!
– Ale z czym szefie?
– Z gównem! warknął M Nie czuje pani jak tu śmierdzi?
– Ale nic nie…
– Posłuchaj mnie babsztylu, rusz dupę i zrób coś z tym smrodem. Oddychać tu nie można. Jak nie chcesz odświeżaczem, to wachluj powietrze majtkami. Nie obchodzi mnie jak to zrobisz, ale za pięć minut ma tu pachnieć. Niech to nawet będzie zapach twojej cipy, ale ten odór potu jest nie do wytrzymania!
– Znowu się czepiasz naszej dzielnej pani Basi odezwał się ktoś z tyłu. To był wspólnik M. od lat prowadzili agencję reklamy. Z różnym efektem. Radek w przeciwieństwie do M był bardziej otwarty. Łatwiej przychodziło mu nawiązywanie nowych znajomości. Ale Radek przy wszystkich swoich zaletach nie miał tego, co M, a mianowicie to M był kreatywny. Stanowili zgrany zespół. R załatwiał klientów, przedstawiał projekty natomiast M wymyślał kampanie, slogany, układał scenariusze reklamówek. M nigdy nie chodził na spotkania biznesowe. Zawsze starał się od tego wymigać.
– Pani Basiu, proszę się nie przejmować – powiedział Radek do sekretarki puszczając do niej oczko M pewnie źle spał. Wie pani, ten ostatni projekt bardzo dał się nam wszystkim we znaki. Proszę się nie gniewać i niech pani zrobi nam pyszną kawę, taką, którą tylko pani potrafi zrobić. Zgoda?
– Tak, przepraszam… naprawdę mi przykro pani Basiu powiedział M, który dziś naprawdę nie wyglądał najlepiej
Pani Basia zatrudniła się w agencji trzy lata temu. Jest szczupła i nawet może się podobać. Mimo drobnej postury jest niesamowicie dzielną i zaradną osobą. Studiowała sinologię na jednym z lepszych uniwersytetów. Kiedy odbierała dyplom marzyła o pracy tłumaczki przy ONZ. Okazało się jednak, że nie ma tam żadnych wakatów i zmuszona była do poszukiwania pracy na rynku. Wysyłała setki aplikacji. Większość z nich pozostawała bez odpowiedzi. Kiedy jednak ktoś już zaprosił ją na rozmowę kwalifikacyjną, to odpadała. Powtarzano jej wszędzie: Ma pani zbyt duże kwalifikacje. Zmarnuje się pani u nas. Spławiano ją, chociaż ona w pewnym momencie była tak zdesperowana, że przyjęłaby posadę za najniższą krajową. Któregoś razu usłyszała, że w pewnej agencji R&M poszukują asystentki. Nie obiecując sobie wiele wysłała swoje CV. Po tygodniu zaproszono ją telefonicznie na rozmowę. Ubrała się odpowiednio i poszła. Rozmawiał z nią Radek. Pamięta, że zrobił na niej bardzo dobre wrażenie. Uśmiechał się, żartował. Ale bardziej zaintrygował ją mruk, który przemykał przez biuro, w którym miała rozmowę wstępną. Był to właśnie M. Miał on w sobie coś takiego, co jednocześnie odpychało i przyciągało. W pewnym sensie wyzwalał w niej uczucia macierzyńskie, te, które z każdej kobiety potrafią w jednej chwili uczynić czułą opiekunkę, tulącą do piersi swoje dziecię. I chociaż nie dał jej żadnego powodu, by poczuła się jako przedmiot pożądania, to i tak coraz mocniej do niego lgnęła. Pierwszy raz M odezwał się do niej, gdy odbywała rozmowę z Radkiem. Wszedł do pomieszczenia, by nalać sobie kawy i nie spoglądając nawet na nią zapytał:
– Czy dobrą kawę pani przy?
– Bardzo dobrą. Zawsze do filiżanki dodaję szczyptę cynamonu i dwa ziarenka kardamonu zielonego. Jest bardzo dobra. Na pewno nigdy pan nie pił takiej dobrej odpowiedziała zupełnie szczerze. M jakby zignorował to, co przed chwilą usłyszał nalał do kubka kawy i nie odwracając się do Basi mruknął:
– Taaaaaa
A następnie wyszedł. Była lekko zmieszana reakcją przyszłego pracodawcy, ale Radek uspokoił ją, tłumacząc jej, że M taki po prostu jest, że jako taki jest nieszkodliwy i nie należy się zbytnio przejmować jego reakcjami.
Basia dostała pracę. Każdego dnia o wpół do ósmej otwierała biuro, sprawdzała maile i parzyła kawę. Ta w najlepszym kubku była zawsze dla M. Zresztą tylko jemu przynosiła osobiście na biurko. Kawa dla Radka stała w pomieszczeniu socjalnym. Radek podejrzewał, że sekretarka zauroczyła się w M i często na ten temat żartował. Kiedy na przykład M wychodził gdzieś z biura w trakcie godzin pracy, ten głośno mówił:
– Niech się pani nie boi, pani Basiu, on wróci.
Basia całkowicie zawstydzona udawała w takich sytuacjach, że pracuje na komputerze.
Być może owo niewinne uczucie umarłoby śmiercią naturalną, gdyby nie pewien incydent. Któregoś dnia M przyszedł wcześniej do pracy. Musiał dopracować jeszcze jakiś projekt. Spotkali się razem w windzie. Mijali kolejne piętra. Ona próbowała coś powiedzieć, zwyczajnie zagaić jakąś gadkę, żeby nie było głupio. Milczenie w takich sytuacjach jest głupie. Wspominała coś o pogodzie, o tym, że jest wiosna i jak to ładnie się robi na dworze. I wówczas M przerwał jej:
– Pani Basiu, czy goli pani cipkę?
– Tak odpowiedziała bez zastanowienia. Sama się dziwiła. Odpowiedziała tak automatycznie, jak gdyby przez ostatnie miesiące nic innego nie robiła, tylko przygotowywała się do odpowiedzi na to pytanie. I wówczas M pierwszy raz spojrzał na nią i odpowiedział:
– To dobrze, to dobrze pani Basiu.
Nic się więcej w windzie nie zdarzyło. Po tym zdarzeniu M jak gdyby nigdy nic robił swoje.
Basia jednak od tamtej chwili im bardziej myślała o M, tym bardziej się w nim kochała. Myśl po myśli. Sen po śnie. Fantazja po fantazji. Orgazm po orgazmie.
– Co ci strzeliło do głowy z tymi majtkami? zapytał Radek, obejmując M ramieniem i prowadząc go do gabinetu To bardzo porządna kobieta, nie dopierdalaj jej tak. Jak widzę, jak znosi twoje fochy, to mi się jej szkoda robi. Ożeniłbyś się z nią i miałbyś jak w niebie. Mówię ci, jak w niebie.
– Kurwa, sam nie wiem odpowiedział M już od rana wszystko mnie wkurwia.
– Znowu radio poszło się walić?
– Szóste w tym półroczu. Jak tak dalej pójdzie, to będę zarabiał tylko na to gówno odparł M siadając na skórzanej kanapie w gabinecie.
– W ogóle wszystko ostatnio mnie jakoś irytuje. Mam tak od tygodnia.
– Hmmm westchnął Radek.
– No widzisz, nawet twoje hymkanie mnie wkurwia. Wyobraź sobie, że jak tu wjeżdżałem, to czułem cały czas kwaśny smród potu. Myślę, że to od tych gówniarzy w gajerkach, którzy robią pod nami. Widziałeś jak oni się ruszają? Jak mróweczki, od biurka, do biurka, od telefonu, do telefonu, od faksu do faksu. To spod ich pach ciągnie ten smród i dolatuje aż tutaj. Mówię ci.
– He, he zaśmiał się Radek faktycznie, oni działają na innych obrotach niż my.
– Nie ma co się śmiać, kiedyś odwiedzę ich z bejzbolem i wpierdolę im wszystkim. Pozabijam tych debili. Zresztą zrobię przysługę nie tylko sobie, ale światu. Wiesz ile oni wciągają tego białego świństwa do nosa, żeby móc cały dzień zapierdalać na takich obrotach? Stary! Kilogramy! Połowę pensji zostawiają u dealerów! Taaa… zamilkł na chwilę. Radek milczał, wiedział, że M czasami musi się wygadać. Po chwili M kontynuował:
– Albo ten mój ubek. Wiesz, ten, który mieszka na moim osiedlu.
– No, co z nim.
– Nic. Z nim jest wszystko w porządku. Dalej notuje, zbiera dane, gromadzi materiał operacyjny. Tylko, że mi to nagle zaczęło przeszkadzać. Czy ty zdajesz sobie sprawę, jak walczyć muszę z samym sobą, by mu nie wpierdolić? Skopałbym najpierw jego, a później ten dywanik, który ciąga za sobą na smyczy, do którego mówi: mój ty pieseczku, cium, cium. Ja bym mu pociumkał. Kurwa! Normalnie chu… nie dokończył, bo właśnie weszła Basia z kawą.
– O, uratowała nas pani! powiedział żartobliwie Radek pomagając zdjąć filiżanki z tacy Co byśmy bez pani zrobili.
Basia zmieszana szybko opuściła pokój. Radek odezwał się do M:
– Fajna dupcia, nie uważasz. Zgrabna, ładna, spokojna. Dla ciebie jest idealna. Zresztą ty z żadną babą normalną nie wytrzymasz dłużej niż tydzień. Dlatego jesteś sam jak kołek. Kiedy tylko pokażesz swoje chimery, każda ucieknie. A tu masz pod ręką, naszą Basię. Ona ciebie zna jak żadna inna, a mimo to leci na ciebie…
– Leci? Chyba ci kawa zaszkodziła przerwał mu M.
– Serio! Nie zauważyłeś jak się rumieni, jak spuszcza oczy, gdy się pojawiasz? Zresztą ona tylko tobie nosi kawę ekstra. Ja muszę zasuwać do socjalnego.
– Pierdolisz.
– Ty jesteś naprawdę ślepy, skoro tego nie widzisz.
– A chuj z tym, jeszcze mi baby trzeba na głowie do pełni szczęścia. Nie mam ochoty zastanawiać się nad tym w tej chwili.
– A co masz lepszego do roboty? wtrącił się Radek.
M odłożył filiżankę z niedopitą kawą na stoliku. Założył ręce za głowę i rozłożył się wygodnie na biurowej sofie z dermy.
– Wiesz, nie to, żebym źle sypiał. Przeciwnie. W pokoju piździ i śpi się super. Ale gdy tylko budzi mnie ten pierdolony, mechaniczny, pozbawiony ludzkich uczuć budzik, kiedy otwieram oczy i podnoszę się z łóżka, to myślę tylko o jednym powiedział wpatrzony w biały sufit.
– O czym? zapytał Radek.
– O tym, żeby się dzień skończył.
– No co ty?
– Może nie tak od razu. Chciałbym pójść na przystanek nawdychać się Kenzo, napatrzeć się, może nawet otrzeć delikatnie o jej płaszcz…
– A! hahaha! przerwał Radek Mówisz o tej swojej czterdziestce, do której wzdychasz?
– Tak.
– No i co byś robił cały dzień?
– Kochałbym się z nią… powiedział rozmarzony M, który nie odrywał wzroku z sufitu.
– A którą ręką? Hahahaha! zakpił żartobliwie Radek.
– Co ty możesz wiedzieć o miłości powiedział gniewnie M, przyjmując pozycję siedzącą Przerzucasz te swoje panienki na kilogramy, z kupki na kupkę. Łasisz się do nich, rżniesz i zostawiasz. Za grosz w tym uczucia…
– Przeciwnie przerwał mu Radek za każdym razem je kocham.
– Nie pierdol! podniesionym głosem powiedział M Takie kity to im wciskaj a nie mnie.
– No już się tak nie irytuj mistrzu powiedział Radek, podchodząc do M i poklepując go lekko po ramieniu Już wiem skąd u ciebie taki podły nastrój.
– A co ty? Mój terapeuta jesteś? zakpił ciągle podenerwowany M.
– A pewnie. Tyle lat z tobą wytrzymałem, teraz powinni mi order dać. Ale słuchaj, teraz mówię poważnie, wyskoczmy gdzieś na wódkę? Pogadamy, poznamy jakieś dupeczki. Zobaczysz inaczej się poczujesz. Nic tak nie odpręża jak niezobowiązujący seks. Wiesz ile panienek tylko czeka na takie okazje?
– Hmmm mruknął M spoglądając niezdecydowanie na Radka. Propozycja średnio mu się podobała, ale dzisiejszy dzień był dla niego tego rodzaju dniem, który najchętniej przeleżałby w łóżku. Po chwili namysłu odpowiedział:
– Nie. Dzisiaj nie. Nie będzie ze mnie pożytku. Rozwalę dzień i tobie. W tym swoim nastroju nie nadaje się do niczego. Ani do picia ani do ruchania. Chyba za dużo ostatnio pracowałem. Wykończyła mnie ta kampania reklamowa psiego żarcia. Już nigdy nie zgodzę się na taki projekt.
– No co ty? Przecież górę szmalu za to zgarnęliśmy odpowiedział Radek.
– Tak, tylko nie chce mi się więcej kombinować jak skutecznie przekonać mojego ubeka, że ta a nie inna mielonka ze zdechłego konia, będzie najlepiej smakowała jego kundlowi.
– E tam, nie było aż tak źle. Ten tekst: Koń ma siedem żyć, który umieściłeś na puszce z mielonką dla kota, był strzałem w dziesiątkę. Wszystkim się podobał.
– Taaaaa… mruknął M, dopijając kawę.
– Dobra, nie ma co stary powiedział Radek, widząc w jakim nastroju jest jego wspólnik dzisiaj żadnego pożytku z nas nie będzie. Zbieramy się. Jutro jest sobota, a my rozpoczniemy ją sobie dzisiaj. Co ty na to?
– Czasami powiesz coś do rzeczy powiedział M, podnosząc się z kanapy.
Wychodząc z biura, Radek oznajmił sekretarce, że ma wolne. Następnie windą zjechali na parter. Na ulicy panował ruch weekendowy. Wszyscy się gdzieś spieszyli. Radek wezwał taksówkę. Kiedy ta podjechała powiedział do M:
– No to jak? Napijemy się razem? Zmieniłeś zdanie?
– Nie, nie. Jedź sam, ja się przejdę gdzieś jeszcze. Muszę trochę pozbierać myśli do kupy.
– No jak chcesz. Ja się będę dobrze bawił.
– Wiem. Zawsze się dobrze bawisz łajdaku powiedział z ironią w głosie M.
Taksówka odjechała. M zapiął szary prochowiec udał się w swoim kierunku. Mijał po drodze sklepy, przyglądał się kolorowym wystawom. Często obserwował kompozycje prezentacji towarów. To, co jest na pierwszym planie, jakie jest tło i oświetlenie. Często inspirował się tymi widokami tworząc własne koncepcje promocji marki. Lubił te swoje spacery po galeriach handlowych, chociaż za każdym razem irytowało go, gdy wchodził do sklepu i nagle atakowało go pięć ładnych sprzedawczyń z pytaniem: W czym możemy panu pomóc?. I jak miał im wytłumaczyć, że przychodzi tylko pooglądać? Że nie chce nic kupić. Frustrację pogłębiał fakt, że zawsze były to ładne dziewczyny. Niezależnie od tego, czy wchodził do mięsnego, czy do rybnego, czy może obuwniczego zawsze pomoc w wyborze towaru oferowała mu super laska. Zwykle wysztyftowana, w obcisłych dżinsach, w ciasnej bluzeczce. Tak ciasnej, że z łatwością rozpoznawał sterczące sutki. To go całkowicie onieśmielało. Dzięki tym obserwacjom stworzył on nową koncepcję reklamy, w której produkt prezentowany był nie przez modela czy modelkę, ale przez tak zwanego jedermanna zwykłego człowieka, takiego, co to spotykamy zawsze na ulicy. M odkrył, że dystans między konsumentem a jedermannem nie istnieje. Nie ma nawet przepaści estetycznej. Wysportowane brzuchy, wybielone zęby tudzież licówki B1, które kolorem i kształtem przypominają produkty CERSANIT-u nie mogą być przekonujące i odbierane są jako sygnały z nierzeczywistego świata. Podobnie jak super laski, hostessy, które przechadzają się z tackami po sklepie i wciskają ludziom pasztetową. Kto w to uwierzy, że te dziewczyny naprawdę jedzą takie coś? A przecież w reklamie chodzi o to, by sprzedać rzeczywisty produkt.
Po dwóch godzinach błąkania się bez celu M postanowił odwiedzić jedynego przyjaciela jakiego miał – Piotra. Poznał go jeszcze na studiach. Razem studiowali filozofię. Obaj się świetnie zapowiadali. Już na pierwszym roku zaskakiwali profesorów swoją znajomością i interpretacjami kantowskiej Prolegomeny. M mimo, że złożono mu propozycje asystentury, nie skorzystał z oferty. Chciał spróbować innego życia, prawdziwego. Tego, które kwitło poza akademickimi murami. Piotr został. Szybko obronił doktorat i habilitację. Specjalizował się w etyce. Mimo, że ich drogi zawodowe rozeszły się, często się spotykali. Rozmawiali o dawnych czasach studenckich, o tym czym się różni ten świat od tego, w którym razem studiowali. Poza tym M czuł, że Piotr jest jedyną osobą, która go rozumie, z która może szczerze porozmawiać.
Piotr mieszkał w przedwojennej kamienicy nieopodal starego rynku. Rudera ta od lat prosiła się o remont. Na klatce unosił się zawsze nieznośny smród wysychających szczyn. Poza Piotrem, chyba nie mieszkał w niej żaden lokator, który oddawałby mocz do muszli klozetowej. Na półpiętrach walały się puste flaszki po tanich winach, małe przeźroczyste woreczki po narkotykach, od czasu do czasu nawet pojawiały się strzykawki. Z graffiti, które zdobiło ściany można było ułożyć dziesięciotomowy leksykon bardzo niepoprawnej polszczyzny. M za każdym razem podziwiał kreatywność tych wszystkich, którzy wymyślali tak finezyjne konstrukcje jak: matkojebca czy rżnięty w dupę z prędkością świata.
M często pytał przyjaciela dlaczego mieszka w takiej spelunie? Czy się nie boi, że któregoś razu go zabiją? Okradną? Ten odpowiadał, że jako etyk, chce być blisko życia. Chce być w jego epicentrum chce wiedzieć jakie ono jest, diagnozować jego bolączki, przypadłości. By być wiarygodnym w swych teoriach na temat tego, jakie życie być powinno.
– Co może wiedzieć taki król o życiu swoich poddanych, gdy całe życie siedzi zamknięty w pałacu ze złota? Co może etyk wiedzieć o życiu, gdy cały czas przesiaduje między książkami w luksusowych bibliotekach, jada w równie luksusowych restauracjach, jeździ nowoczesnym samochodem, rozmawia tylko z podobnymi mu, uczonymi profesorami? Żeby wiedzieć jakie jest życie, trzeba je poznać. Nie ma innej drogi, jak tylko przez empirię powtarzał zawsze Piotr, gdy M poruszał problem śmierdzącej kamienicy.
Ten dogmat bezwzględnego i bezpardonowego empiryzmu doprowadził Piotra do najczarniejszych obszarów życia. Najpierw była marihuana, później jej działanie wzbogacał wódką i różnymi innymi specyfikami. Stopniowo odkrywał, jak to zwykł mawiać essentiae vitae. M podziwiał przyjaciela w jednym. Mimo tych wszystkich eksperymentów, doświadczeń, które gromadził, jakaś dziwna siła chroniła go przed uzależnieniem, w które popadał człowiek, stając się narkomanem. Wydawało się, że istnieje jakiś dziwny enzym w jego ciele, który blokuje receptory w mózgu odpowiedzialne za uzależnienie. Albo jest to po prostu niebywale silna wola, która w połączeniu z rozwiniętym w nim instynktem racjonalności, powstrzymuje go przed upadkiem psychicznym i pozwala bez żadnych konsekwencji gromadzić kolejne doświadczenia. Był klasycznym bricoleurem, którego zdominowało tylko jedno pragnienie: kolekcja wszystkich możliwych wrażeń.
M spacerkiem doszedł do kamienicy. Zanim wszedł do klatki spojrzał w okno mieszkania piotra. Było uchylone. Pewnie znowu się upala pomyślał i wszedł do środka. Na klatkach jak zwykle to samo: smród i bród. W pośpiechu wszedł na drugie piętro i zapukał do drzwi mieszkania przyjaciela.
– Serwus stary! powiedział mu Piotr, otwierając drzwi. Piotr miał dziwną manię wygrzebywania archaizmów językowych. Nikt dzisiaj na powitanie nie mówi serwus, nawet edytor tekstu nie rozpoznaje tego wyrazu. Jest: Serwu, nerwu, serwis, serwuj, ale nie ma serwus.
– Wiesz, tak wpadłem. Nie przeszkadzam? Nie miałem co robić powiedział M.
– Zwariowałeś? Właź! Napijesz się czegoś? zapytał Piotr.
– Możesz zrobić jedną z tych swoich dziwnych herbat odpowiedział M ściągając płaszcz.
– Zaraz tam dziwnych. Chyba jeszcze się tak nie zdarzyło, żeby jakaś tobie nie posmakowała powiedział gospodarz i poszedł do kuchni.
– Dlatego właśnie mówię, że są dziwne.
– Idź do pokoju, zaraz przyjdę dobiegł go głos z kuchni.
M znał mieszkanie przyjaciela na pamięć. Był tutaj częstym gościem. Natychmiast udał się do pokoju z dużym oknem, które oglądał przed chwilą z ulicy. Tym razem nie wszedł do środka. Stanął w drzwiach jak wryty.
– K..kuu…kurwa, co tu się dzieje? Kurwa.
– Aaaa, to Anita odpowiedział spokojnie Piotr, który właśnie nadchodził z herbatą Poznajcie się. Anita, to jest M, M to jest Anita.
– Cześć M, czy podoba ci się moja cipka? zapytała dziewczyna, która leżała całkiem naga na łóżku. M stał ciągle stał jak oniemiały w przejściu, gdy tymczasem jego przyjaciel postawił dwie herbaty na stoliku i usiadł na krześle.
– No co się tak patrzysz? zapytał z lekkim uśmieszkiem na twarzy Gołej dupy nie widziałeś.
– Ale kurwa, to prawie dziecko. Ma góra trzynaście lat. Pojebało cię już do reszty? zaklął M.
– No co ty? Anitko, powiedz ile masz lat? zapytał Piotr nawet nie patrząc w stronę dziewczyny, cały czas dokładnie lustrując reakcję przyjaciela.
– Dokładnie osiemnaście odpowiedziała dziewczynka.
– Sam widzisz, jest pełnoletnia.
– Kurwa, przecież widać, że gówniara kłamie wściekał się M.
– Anitko, powiedz czy ty nas kłamiesz? ponownie zapytał Piotr.
– Nie. Nigdy nikogo nie okłamałam odpowiedziała dziewczyna i położyła dłoń na kroczu Podoba ci się moja cipka, czy nie?
– Za chwilę Anitko, za chwilę powiedział Piotr i zwracając się do przyjaciela powiedział:
– Sam widzisz, dziewczyna nie kłamie. Skoro nie kłamie, to mówi prawdę. Zresztą nie ma powodów, by wątpić, że mogłaby kłamać w tej chwili. Spotkałem ją trzy godziny temu i wyobraź sobie przez te trzy godziny ani razu mnie nie okłamała. Zatem przyjmuję, że mówi prawdę…
– Skończ do chuja z tą sofistyką przerwał mu oburzony M Ta smarkula jest za młoda, by tu leżeć. Zbieraj szmaty i wynoś się stąd!
Dziewczyna ani drgnęła. Masturbując się uśmiechała się do M, spoglądając od czasu do czasu na Piotra. M nie dał za wygraną. Pozbierał jej rzeczy z podłogi i rzucił na tapczan.
– Wypierdalaj mówię! warknął.
– Spokojnie, przecież nikt z nas jej nic złego nie robi. Dziewczyna sobie leży. Poleży trochę i pójdzie uspokajał go Piotr Napij się herbaty i jak nie chcesz, to nie patrz na nią. Traktuj ją jak powietrze, albo jak obrazek, który wisi na ścianie. Wyobraź sobie, że jest przedmiotem, kawałkiem mięsa, szynką parmeńską, która leży w pościeli. Chyba stać cię na taką abstrakcję?
– Mam w dupie takie abstrakcje! Ona wypierdala, albo ja idę. Wybieraj postawił ultimatum M.
Piotr wiedział, że przyjaciel w tej chwili nie żartuje. Spojrzał na dziewczynę i powiedział:
– Anitko, ubierz się i idź do kuchni. Poczekaj tam chwilę.
Dziewczyna posłusznie wykonała polecenie. Zwinnie nałożyła białe majtki i bawełnianą koszulkę. Następnie spoglądając z delikatnym uśmieszkiem na M poszła do kuchni.
– Ulżyło ci? Siadaj powiedział Piotr do przyjaciela.
– Ty, weź mi ty powiedz, co ty odpierdalasz? zapytał M, siadając przy stole, na którym stała szklanka z parującą herbatą Po co ściągasz tu te małolaty? Chcesz mieć problemy? Mało ci gówna w życiu? Wiesz, że nikt się z tobą cackał nie będzie. Jak cię przyuważą, zaraz ambitny prokurator postara się dla ciebie o dziesięć lat i przez całych dziesięć lat będą cię w dupę walić, na końcu nie będziesz wiedział kiedy srasz. Gówno samo ci będzie z dupy wypadało. Zrobią tobie naturalny otwór stomiczny. Wiesz, co oni w pierdlu robią z pedofilami?
– Kolejne nowe doświadczenie odpowiedział ironicznie Piotr, pociągając łyk ze szklanki Spróbuj, czy nie jest wyborna?
– Nie zmieniaj mi tu tematu! warknął M.
– Wcale nie zmieniam. Smak tej herbaty wyjątkowo dobrze koresponduje z pięknem ciała Anity. Z jej niewinnością, małymi piersiami, idealnie gładką skórą. Prawdziwy antyk. Pamiętasz? Veritas aedequatio rei et intellectus est.
M nie odpowiedział. Wziął łyk herbaty. Odstawił szklankę i spoglądając na przyjaciela siedzącego na przeciwko powiedział:
– Ty już nie jesteś szalony. Szaleństwo dla ciebie jest światem, ty wychodzisz poza szaleństwo, poza świat. Tego chcesz?
Piotr uśmiechnął się. Wstał od stołu i podszedł do okna. Odwrócony tyłem do M powiedział:
– Po części masz rację. Ale tylko po części. Poszukuję unikalnych wrażeń, ale czy to jest szaleństwo? Raczej nie. Uważam, że należałoby to nazwać pełnią człowieczeństwa. Nie po to dobry bóg stworzył drzewo poznania, by tłumić zmysły na różne sfery rzeczywistości. Żeby tworzyć z nich tabu. Istota wszelkich granic, zwłaszcza tych dotyczących poznania, polega na tym, by je przekraczać. Nie istnieją granice bezwzględne. Każda prędzej czy później upada, otwierając nową rzeczywistość.
– Oczywiście, masz rację co do granic powiedział M ale czy ty nie widzisz, że nie przekraczasz żadnej granicy, tylko huśtasz tym drzewem poznania dobra i zła? W tej chwili z tą Anitką to popierdoliły się tobie jabłka, tak zahuśtałeś.
– I o to chodzi! odpowiedział głośno Piotr, odwracając się twarzą do przyjaciela A kto powiedział, że tym drzewem huśtać nie wolno? Zresztą tu nie o huśtanie chodzi…
– A o co? zapytał M, spoglądając uważnie na przyjaciela, którego sylwetka rozpływała się teraz w słonecznej poświacie, gdyż stał pod słońce, które świeciło przez okno. Wyglądał trochę nierealnie, jego kontury rozpływały się, stając się na krańcach przeźroczyste.
– O to by je wyrwać przyjacielu. By je wyrwać z korzeniami odpowiedział spokojnie Piotr i siadając przy stole dodał:
– Pij tą herbatę. To specjalna mieszanka.