.
W hinduskiej mitologii jedna z opowieści przedstawia historię rodzaju ludzkiego. Oto ona w dużym skrócie:
Dokładnie 9 milionów lat po tym jak na ziemi pojawił się Wielki Uzdrowiciel Dhanwantari część kobiet zbuntowała się przeciwko mężczyznom, którym Wisznu dał władzę panowania we wszystkich królestwach. Wypowiedziały im posłuszeństwo i postanowiły, że stworzą królestwo, do którego mężczyźni będą mieli wstęp tylko w celach rozpłodowych. Mężczyźni początkowo chcieli poskromić buntowniczki ale powstrzymał ich z rozkazu Wisznu mądry Brahmanaspati, który rozkazał im: „Nie róbcie nic”.
Już po roku zbuntowanym kobietom wyczerpały się zapasy, które zabrały odchodząc od mężczyzn. Niektóre z nich wychudzone wróciły, korząc się, do swych dawnych domostw i ról społecznych. Ale większość trwała w postanowieniu. Kiedy śmierć z głodu zaczęła zaglądać im w oczy kobiety postanowiły wyruszyć na polowanie. Szkopuł w tym, że nie posiadały siły i sprawności mężczyzn – żadna nie potrafiła trafić kamieniem w królika. Niektóre z nich chciały upolować najpowolniejsze z ziemskich stworzeń – węża Muczalindę – ale i ten zdążył im umknąć, znajdując schronienie między korzeniami drzewa Bo.
Ostatecznie, by nie umrzeć z głodu kobiety postanowiły zacząć żywić się trawą i liśćmi. Tu nie musiały wykazywać się umiejętnościami myśliwych. Całymi dniami chodziły one po łąkach – na czworakach, bo tak było łatwiej – i skubały trawę. Skubały i żuły. I któregoś razu, kiedy mądry Brahmanaspati przechadzając się po świecie ujrzał łąkę na której roiło się od kobiet w pozycji na czworakach, zachwycił się. Podrapawszy się kosturem po swoich niebieskich plecach wypowiedział życzenie: „chcę je mieć”. Kobiety usłyszały to życzenie i rzuciwszy się do stóp mądremu Brahmanaspatiemu przyrzekły, że będą należały do niego pod jednym warunkiem, że je nakarmi i tak długo będą jego jak długo nie będą musiały troszczyć się o pożywienie.
Tym oto sposobem mądry Brahmanaspati stał się nie tylko patronem brahminów, zielonych łąk ale także patronem krów. A zwierzęta te od tamtego czasu uznane są za święte.
Kobiety-krowy tylko raz zrobiły sobie przerwę w jedzeniu. Było to tuż po tym jak przybrały obecnie znaną krowią postać. Spotkały się wszystkie. Wybrawszy spośród siebie Surabhi – krowę, która w imieniu wszystkich krów do końca świata komunikować się będzie z mądrym Brahmanaspatim – powróciły do swojego naturalnego zajęcia: do żucia pokarmu. Od tego czasu kobiety-krowy zajmują się tylko przeżuwaniem. Jeżeli nie przeżuwają to znaczy, że śpią lub nie żyją. I tylko jedna z nich o imieniu Surabhi może przestać żuć ale tylko na krótką chwilę, wystarczającą by wypowiedzieć dwa słowa: „Bardzo dobrze” w odpowiedzi na zapytanie mądrego Brahmanaspatiego: „Jak się dziś macie moje drogie panie?”
Kobiety, które nie były tak głupie by buntować się przeciwko mężczyznom miały się całkiem dobrze. Rodziły, gotowały i wychowywały dzieci. Wychowywały dzieci, gotowały i rodziły – i tak cały czas. Mijały dekady i stulecia. Mężczyźni wynaleźli koło a kobiety dalej gotowały, prały i wychowywały dzieci. Później były inne odkrycia, w tym Ameryki a kobiety dalej robiły swoje. Idylla trwałaby dłużej i kto wie, może dzisiaj dzięki nowym wynalazkom spacerowalibyśmy po powierzchniach nieznanych planet, gdyby nie pewne zdarzenie..
Otóż któregoś dnia mężczyzna postanowił, że nauczy kobietę czytać. Uprzednio zapytał ją, czy chce posiąść ową boską umiejętności odczytywani dźwięków i myśli ze znaków (o pisaniu mowy w ogóle nie było). Kobieta odpowiedziała, że chce ale w duchu postanowiła, że wraz ze sztuką czytania ukradnie mężczyźnie sztukę pisania. I tak wyglądał początek końca.
Kiedy Joanna Szczepkowska nauczyła się pisać? – tego nie wiemy. Wiadomo jednak, że od jakiegoś czasu aktorka nie tylko pisze ale tworzy i maluje. O jej najnowszej produkcji – tomiku wydanym w 2010 r. przez Nowy Świat pt. Dzisiaj nazywam się Charles, w którym umieściła to, co stworzyła, spisała i narysowała – ktoś (prawdopodobnie Agnieszka Wolny-Hamkało albo inna kobieta, gdyż żaden mężczyzn nigdy by takich głupot nie wymyślił. A jeżeli nawet udałoby mu się wymyślić, to nigdy w życiu nie odważyłby się tego zapisać.) napisał:
„Nowy zbiór wierszy Joanny Szczepkowskiej to poezja zwykłych spraw i pozornie drobnych zdarzeń, z których autorka wydobywa dramatyczne napięcie, nierzadko zaskakujące czytelnika prowokacyjnym skojarzeniem”
Oczyściwszy blurba z przymiotniczków a’la „Elżbieta Lipińska w szczycie formy” otrzymujemy:
Zbiór wierszy Joanny Szczepkowskiej to poezja spraw i zdarzeń, z których autorka wydobywa napięcie, zaskakujące czytelnika skojarzeniem
(Teraz już widać dlaczego tego blurba mogła wymyślić tylko kobieta).
Pierwsze prawo fizyki literackiej brzmi:
Jakość dzieła jest wprost proporcjonalna do jakości pierwszego utworu w dziele.
Przytoczmy zatem pierwszy wiersz z tomiku Dzisiaj nazywam się Charles Joanny Szczepkowskiej:
Jest po to, żeby ująć trochę pustki w pokoju
podzielić ciszę na przedpołudniową
i chwilę popołudniowej ciszy
i jeszcze po to, żeby światło
miało się po czym ślizgać
jest obiektem latającym
powolnie, nisko, nad stołem, łukiem do ust
czasami zamiast słów
[filiżanka]
Wiersz „filiżanka” jest wierszem, w którym udało się poetce skondensować oprócz ciszy – która we współczesnej poezji kobiecej jak wiadomo dzieli się na: poranną, przedpołudniową, południową, popołudniową, wieczorną i nocną – także niebywałą wręcz dawkę infantylizmu waginalnego. Frazy:
„żeby światło miało się po czym ślizgać” oraz: „łukiem do ust czasami zamiast słów”
mogą równać się tylko z poradami radiowymi Pani Jeanette Kalety, która działając w zmowie i w porozumieniu z producentem Laktacytu uczy wszystkie Polki jednej ważnej rzeczy: współczynnika PH cipy.
O tekście „Filiżanka” można powiedzieć także, że jest to bez wątpienia najlepszy wiersz w tomiku. Żaden z kolejnych kilkunastu tekstów nie jest tak dobry jak wiersz o filiżance z kosmosu, która w dłoni kobiety zmienia się w „obiekt latający” sunący w przestrzeni dostojnie, powolnie i nisko.
Dowód? Proszę bardzo – wiersz ze strony 14.
W gorących źródłach brzucha
wokół Śpiącego
pływają kawałki lustra
głazy i słonie
powietrze w szklistych kłębach
szare, przeddeszczowe
potęga senna w jednym tonie
głazy jak śpiące słonie albo odwrotnie
gdyby taki był świat… może właśnie jest taki
a życie to kicz wyobraźni
i grafomania marzeń
[zanim]
Oprócz wierszy fatalnych Joanna Szczepkowska podążając drogą, którą wybiera większość wierchuszki literackiej w spódnicy, dociera do tzw. Sosnowszczyzny. Jej eksperyment neolingwistyczny kończy się tak jak kończą się wszystkie eksperymenty prezesówny Justyny Radczyńskiej i podobnych – na mieliznach śmieszności.
Dowód? Proszę bardzo – strona 8.:
warstwa jubi… dziewczynka z uchem przy drzwia…
ogon psa karetka mężczyzna z dziec…
jej chude kol…
…
itp. itd [reszta nieczytelna – M.T.]
[myjąca szyby]
Tomik „Dzisiaj nazywam się Charles” mimo wszystko warto kupić. Warto wydać 19,90 na cieniutką książeczkę. Jest jeden powód, który rekompensuje stratę ekonomiczną: rysunki autorstwa Joanny Szczepkowskiej. O ile wiersze nie nadają się do czytania i trudno mierzyć się z autorką w wymyśleniu podobnych głupot (w szczególności z tymi dłuższymi, z działu „Reportaże”) – tak rysunki, którymi gęsto upstrzony został tomiczek, można sobie pooglądać i nacieszyć się myślą, że: „Moje dziecko potrafi lepiej rysować”.
18 czerwca, 2010 o 16:12
nie no Marek, oczom nie wierzę. zajrzałem tu sobie żeby zobaczyć jakie lwy oprawiasz ze skóry, a ty tu polną myszkę poezji skórujesz na pelisę dla siebie? :D (ducha nie gaź, kop wyżej)
19 czerwca, 2010 o 0:40
Marku pokręciło ci się z bajkowym przedstawieniem początków wiedzy w Indiach.
Po pierwsze biała krowa jest w tym kraju tradycyjnym symbolem mądrości i dawczynią życia.
A po drugie to bogini Saraswati jest panią ksiąg i umiejętności. I to ona wynalazła język sanskrycki i jego alfabet, czyli nauczyła czytania i pisania maluczkich.
Dlatego należy zwracać się do niej w ten sposób:
„O Największa Krasomówczyni, Wielka Mądrości, Wielkie Słowo”
i dalej:
Kłaniam się Saraswati, która jest bóstwem i zasadą mowy, z łaski której ludzie osiągną stan boskości. Niechaj czuwa nad nami Saraswati będąca probierzem dla złota myśli i która według samych słów potrafi rozpoznać mędrca. Wielbię tę najwznioślejszą boginię – białoskórą panią, która obdarza rozumem i która stanowi najlepszą miarę rozważań nad brahmanem” („Metamorfozy bogów indyjskich”)
Na początku świata było słowo – najświętsza sylaba om. To Saraswati jest opiekunką mowy, sztuk pięknych i to ona wyłącznie decyduje, kto jest poetką/poetą, a kto nie.
Nie wiem czy aktorka Joanna Szczepkowska wiedziała o tym wcześniej. Ale nic straconego, teraz może nadrobić zaległości i udać się z prośbą do Saraswati o to aby jej mrok zaślepienia na poezję minął.
Po przeczytaniu wklejonych przez Marka fragmentów wierszy z tomiku „Dzisiaj nazywam się Charles” uważam, że pokłony przed posągiem bogini są niezbędne.
19 czerwca, 2010 o 0:42
Tomaszu, co taki prosty chłopak jak ja może takiemu wybitnemu przedstawicielowi epoki jakim ty jesteś zaoferować? Tomaszu ty jesteś najlepszy we wszystkim. Wiesz kto jest hieną literacką, kto polną myszką poezji. Zapewne za jakiś czas wprowadzisz nowe zoofiliczne klasyfikacje. Wyróżnisz: poetycki gnidy, poetyckie osły, krowy i cielaki. Aż wreszcie w swoim piętnastym wpisie na tej stronie dojdziesz w swojej systematyzacji do poetyckich orłów. Przyznam, że z niecierpliwością czekam na te wpisy.
20 czerwca, 2010 o 2:43
No i proszę, Bargielska dostała w Gdyni nagrodę. A więc jednak, udało ci się Marku ją tu wypromować :)
20 czerwca, 2010 o 4:09
A Marek onegdaj narzekał, że znajomość z nim szkodzi Justynie.
20 czerwca, 2010 o 4:17
„w spoconym podkoszulku siedziałem jak zdechła piłka”
co za porównanie pani Joanno! antycypacja mistrzostw w kopaniu do bramek hehehe
20 czerwca, 2010 o 8:21
po morzu, nie nabijaj się! Gerszberg ma rację, Szczepkowska jest odmianą literackiej myszki polnej. Ale z drugiej strony, jeżeli poetyckimi orłami w tym kraju są takie nieloty jak Dehnel, Grzebalski itp., to i myszki muszą być takie a nie inne.
20 czerwca, 2010 o 9:15
hula, zamiast zajmować się teraz poetyckimi żarcikami, idź i głosuj, tak jak deklarowałeś!
Głos z kosmosu godzinę temu szepnął mi wprost do ucha, że brakuje tylko 4 procent, aby wybory zakończyły się już w pierwszej turze.
Marek niech zostanie w domu, ja już za niego zagłosowałam.
20 czerwca, 2010 o 10:27
Zagłosowałem tak jak poetka Wisia. Co nadają kosmiczne głosy?
20 czerwca, 2010 o 11:28
godzinę temu odebrałam następny kosmiczny szept: brakuje plus minus trzy procent, czyli druga tura.
20 czerwca, 2010 o 11:29
Justyna gratuluję.
20 czerwca, 2010 o 11:55
izka, a czy kosmici podpowiadają tobie w tych newsach informacje o tym kiedy znajdę pracę?
byłem w piątek w urzędzie pracy. Już nie chodzę do pokoju numer trzy, przed która tłoczy się zwykle stado spoconych i śmierdzących ludzi. terach chodzę do pokoju na drugim piętrze. tam udaja się wszyscy bezrobotni pozbawieni prawa do zasiłku. tam właśnie trafiłem.
wyobraź sobie, że obsługiwała mnie wyjątkowa jak na to miejsce kobieta. dziewczyna była miła, ładnie ubrana ale oprócz wyglądu i cech charakteru ważne i unikalne było to, że owa niewiasta zainteresowała się moją najbliższą przyszłością. oglądając moje dokumenty mruczała pod nosem: cztery języki i nie może Pan znaleźć pracy?
Odpowiedziałem, że gdyby było inaczej zapewne nigdy nie spotkalibyśmy się.
Pani podeszła do jakiegoś cudownego regały, z którego wyjęła jeden segregator. było w nim kilka świstków. Wyjęła jeden i powiedziała:
– Jest firma w miejscu pana zamieszkania, która poszukuje pracownika do biura ze znajomością niemieckiego.
kiedy to usłyszałem w moje serce wstąpiła wielka nadzieja. pomyślałem, że oto właśnie nastał ten dzień, w którym zaświeciło dla mnie słońce. że będę miał pracę, ciepłą biurową posadkę. będę mógł pierdzieć w krzesło siedząc osiem godzin przed komputerem i będe udawał, że pracuję. na koniec miesiąca skasuje swoje 1200 zł i kto wie, może dostane jakiś dodatek na święta. Będę miał pracę, odzyskam godność i co najważniejsze: ponownie stanę się obywatelem – i jak każdy obywatel w tym kraju tak i ja będę mógł starać się o kredyt na własne mieszkanie. mam trzydzieści trzy lata i mam dość mieszkania u rodziców. zresztą oni – chociaż tego nie okazują – także mają mnie dość.
łapczywie zatem zgarnąłem świstek, który podsunęła mi kobieta. już miałem spisywać numer telefonu kontaktowego, gdy dopiero teraz zobaczyłem nazwę firmy. okazało się, że był to zakład produkcji figur ogrodowych (tzw. krasnalkarnia), w której kiedyś – będąc w LO – pracowałem, by móc kupić sobie spodnie czy buty. Kiedy opowiadam swojemu przyjacielowi z Niemiec, który zawodowo zajmuje się historią najnowszczą, że ja mimo młodego wieku także mam doświadczenia obozowe, to mi nie wierzy. ale kiedy zaczynam mu opowiadać o swojej pracy przy produkcji krasnali, które odlewałem początkowo z gipsu a następnie z zywicy epoksydowej, to zawsze w po łowie opowieści mój przyjaciel bezwiednie sięga do kieszeni po portfel, którym chce mnie obdarować, bym nie musiał więcej pracować w tym miejscu.
Opowiedziałem o swoich doświadczeniach pracowniczych w tej firmie miłej pani. Ta wyraźnie się zasmuciła – to był kolejny dowód, że moje dobro leżało jej na sercu. Wyznaczyłą mi nowy termin spotkania i poradziła, żebym jeżeli to możliwe dzwonił i dowiadywał się o nowe oferty. Zapytała także jaka praca by mnie interesowała. Odpowiedziałem, że chcę wrócić do pracy w szkole, że chcę być nauczycielem.
wróciłem cały w proszku. zawsze jestem spulweryzowany po takich spotkaniach.
20 czerwca, 2010 o 14:51
Marku, kosmiczne przekazy dotyczą ostatnio wyłącznie spraw wagi państwowej. A i tak mylą się w szczegółach.
Chciałbyś nadal mieć zawodową styczność z młodzieżą?
Czy to nie twoi studenci poczuli się zwolnieni od osobistej odpowiedzialności, ponieważ założyli, że są anonimowymi elementami zbiorowości. Dlatego chętnie podpisali list petycję, który stał się początkiem twojego uniwersyteckiego końca.
20 czerwca, 2010 o 15:07
izka, teraz z przyjemnością ponauczałbym w przedszkolu. małe dzieci nie kłamią
21 czerwca, 2010 o 1:18
a nie chciałbyś założyć pisma dla jednej płci?
Dopiero dzisiaj przeczytałam na portalu trójmiejskim co jest zmuszona zrobić Justyna Bargielska.
„Laureatka nagrody za poezję – Justyna Bargielska – nie kryła wzruszenia. – Jednym znajomym obiecałam, że jak wygram Gdynię, to zostanę pilotem, a innym, że założę pismo dla kobiet. I muszę się zastanowić, co teraz – wyznała.”
Najgorzej, że obietnic trzeba dotrzymywać.
Ja 11 kwietnia 2010 roku założyłam się o dwa tysiące złotych, że media publiczne zrobią wszystko, aby wygrał Jarosław Kaczyński. Zakładając się, założyłam, że najczęściej przegrywam zakłady polityczne i z chęcią dwa tysiące oddam na przepultanie żelaznemu ideowo jednostkowemu elektoratowi Bronka Komorowskiego. On tłumaczył mi, że demagogia nie ma już takiego zasięgu jak kiedyś.
Akurat.
ps
zakładam się od lat wyłącznie politycznie, zazwyczaj przegrywam. To moja forma odczyniania uroków. Tym razem bardzo się ucieszę z przegranej. Mogę dorzucić jeszcze tysiąc złotych.
21 czerwca, 2010 o 1:34
ja się bardzo cieszę, że Justyna Bargielska nie potrafiła ukryć wzruszenia odbierając nagrodę. Zwykle bowiem w takich sytuacjach wzruszenie ma to do siebie, że jest nie do ukrycia.
jak to mówią: „Niech żyje! Niech żyje! Niech żyje!”. Mając przypięty do klapy marynarki od kostiumu swój pierwszy ważny order Justyna zasiliła szereg Zasłużonych Działaczy. Teraz dla Justyny zawsze znajdzie się jedno – specjalnie dla niej zarezerwowane – miejsce w pierwszym rzędzie na wszelkich ważnych uroczystościach państwowych.
Justyna Bargielska! Niech żyje! Niech żyje! Niech żyje!
iza, ty nie szastaj tak tymi tysiącami. nie wiem czy słuchałas ostatnio Janiny Ochojskiej, która ciamkając przed kamerą błagała naród o wysyłanie smsów. Dowiedziałem się, że wykopanie studni na pustyni kosztuje tylko 20 dolarów. I że nalezy wesprzeć dzielnych afrykańczyków, których nie stać na te studnie. Wiesz co zrobiłem? wysłałem majla do Ochojskiej z prośbą, by mi przesłała namiar do firmy, która kopie studnie za 20 dolarów. Gdybyś w Polsce zaoferowała kopanie studni za 30 dolarów / sztuka (10 dolarów to twój zysk), to po trzech miesiącach kupiłabyś sobie już 11 Maybacha Zeppelin. Ochojska do dziś nie odpisała.
21 czerwca, 2010 o 14:15
A Marku, a właściwie czemu nie odpowiedziałeś mi na sms-a? Nie pasuje Ci do całości?
Mille baci.
21 czerwca, 2010 o 23:01
Cześć Justyna, daj spokój smsom. kasuję wszystkie, które przychodzą z nieznanych numerów (wiesz, szalone fanki i te sprawy). Powiedz lepiej jak smakowała sałatka warzywno-majonezowa na uroczystym raucie w Gdyni.
A w ogóle, to nie wciągaj mnie w pogaduszki, bo mi się już nie chce z tobą rozmawiać.
21 czerwca, 2010 o 23:42
na odchodne masz ode mnie prezent:
.
22 czerwca, 2010 o 0:11
Marku nie potrafię odczytać statystyk, które wkleiłeś. Proszę, wytłumacz mi do czego mam mieć odniesienie.
22 czerwca, 2010 o 0:24
tu nie ma odniesienia. Są tylko frazy oraz ilość odsłon dla poszczególnych fraz. Czyli np. fraza „justyna bargielska” – ilość wejść dla tej frazy na stronę tyle i tyle. Fraza „justyna bargielska dwa fiaty” ilość trafień tyle i tyle.
22 czerwca, 2010 o 0:26
Janina Ochojska kopie medialnie studnie w Afryce?
Słyszałam o projekcie „studnia nadziei” rok, albo dwa lata temu na jednym z rodzinnych spotkań. I wiem, w budowę systemów wodociągowych i studni zaangażowani są od kilku lat między innymi polscy rycerze maltańscy i stowarzyszenie ” lekarze nadziei”.
Ale oni nie mają dostępu do mediów więc łatwo jest przywłaszczyć ich projekt, przynajmniej telewizyjnie hm.
Dzisiaj Ochojska pokopie na ekranie studnie, jutro będzie sadzić drzewka, a pojutrze wycinać pajacyki z trzciny.
Nie daję kasy na marketingowe działania telewizyjne. Na Owsiaka też nie wpłacam.
22 czerwca, 2010 o 0:49
izka, rozumiem twój sceptycyzm oraz nieufność jeżeli chodzi o różnego rodzaju fundacje. ja także nie wpłacam pieniędzy na podawane w TV numery kont. Owszem wzrusza mnie mały Bartuś lub malutka Marzenka urodzona z porażeniem mózgowym, która potrzebuje pieniędzy na rehabilitację. Wzruszam się słysząc głos Czubówny. Wzruszam się jak Justyna Bargielska w Gdyni ale mimo to nie wpłacam. Nie wpłacam, bo nie mam pieniędzy. A gdybym je miał, to wolałbym pomóc osobiście Marzence, Bartkowi i innym. Byłbym wielkiem dobroczyńcą. Bym pomógł wszystkim, którzy potrzebują pomocy.
W pierwszej kolejności bym pomógł mojemu sąsiadowi – Stachowi Kopyto, który przyłapany po raz kolejny za jazdę na rowerze po pijaku (wracał z sklepu do domu) trafił za kratki na trzy miesiące. Policjant, który pojmał Staszka na gorącym uczynku zapewne dostanie 500 zł nagrody. Wszak wykazał się w akcji! ma wyniki! Policyjna statystyka wykrywalności przestępstw się poprawi. Zapewne i Sędzia, który posłał Stacha do pierdla się także cieszy. Wszak jeżeli sprawiedliwość się dzieje na żywo na Sali Sądowej – to cieszyć się należy. Nie może byc inaczej.
Nie wiem czy cieszy się Stachu, ale na pewno nie jest do śmiechu żonie Stacha – Pani Ewie oraz ósemce ich dzieci, z których najstarsze własnie skończyło osiemnaście lat.
Chłopak chudzina, niedomyty ale dłonie ma jak niedźwiedź. Nie wiem czy widziałaś kiedyś te dzieci w Afryce w wielkimi , spuchniętymi brzuszkami. Grzesiek – najstarszy syn Państwa Kopyto – nie ma wydętego brzucha. Ma za to wielkie, spuchnięte od pracy i zniszczone jak czterdziestolatek dłonie. Są tak duże, że nie może ich schować do kieszeni. Wygląda to trochę groteskowo – przypomina marynarza Papaya z kreskówki tuż po zjedzeniu puszki szpinaku.
Pracowałem z Grześkiem przy murarce. Ja murowałem on podawał mi cegły. Rozmawialiśmy i pytałem go dlaczego nie poszedł dalej. Przecież ukończywszy szkołę podstawową mógł iść do zawodówki. On odpowiedział, że musi pracować na gospodarce.
A gospodarka wygląda tak: cztery kozy (kozy są mało wymagajace – zjedzą wszystko a dają dobre mleko no i mięso)
Mają łąkę: 50 arów, na której pasą się kozy i jedna krowa. Z krowiego mleka robią masło a resztę sprzedają.
Stachu miał też pięknego konia. Był jego oczkiem w głowie. Ale coś mu się stało – zdechł. Obejścia strzeże pies – charakterystyczny, bez ogona. Kiedyś Stachu wrócił pijany do domu, powitał go Burek głośnym szczekaniem. Stachowi się to nie spodobało. Zamachnął się siekierą i nie trafił – odciął tylko ogon.
Gdybym miał pieniądze kupiłbym im dom – bo w tej chwili mieszkają wszyscy w lepiance. I wynająłbym dobrego adwokata, który wyciągnąłby Staszka z więzienia.
22 czerwca, 2010 o 1:52
Wiem jak wyglądają, na co chorują i umierają murzyńskie dzieci w Zambii.
Mirriam o dorosłym , poważnym spojrzeniu urodziła się i mieszka w Lusace. 03.lipca skończy sześć lat. jest nosicielem AIDS jak jej zmarli rodzice. O niej chciałam napisać na dzień dziecka, a wcześniej przy okazji omawiania „Dwóch fiatów” Justyny Bargielskiej. Nie byłam w stanie.
Trudno jest oswoić myśl: „moja mała córka Mirriam umiera” – raz to zdanie napisałam na twoim blogu. Nie pomogło ani trochę.
Stach musi być recydywistą. Nie wsadza się do ciupy za jazdę po pijaku za pierwszym razem. Marku teraz będę cyniczna: jestem przekonana, że rodzina Stacha korzysta z pomocy socjalnej państwa. Dlatego Stach bezkarnie nadużywa.
22 czerwca, 2010 o 2:11
iza, Stachu, którego masz pod nosem jest tobie dalszy niż Mirriam, która żyje hen hen gdzies tam.
wiesz jaka jest różnica między takimi Stachami a dziewczynkami Mirriam?
każdy Stachu jest na tyle blisko, że możesz poczuć jego zapach i zobaczyć szary bród, który pokrywa jego twarz, spodnie i wyświechtaną marynarkę. Widać dokładnie każdą nitkę wystającą z przetartego na karku kołnierzyka jedynej stachowej koszuli. Stachu w porównaniu z Mirriam jest jak bliski członek rodziny, ułomny, śmierdzący i sikający pod siebie, którego zwykle się ukrywa w osobnym, zamkniętym od zewnątrz pomieszczeniu kiedy przychodzą goście z wizytą.
Ale w tym samym towarzystwie – wśród gości proszonych na oficjalny obiad – z przejęciem dyskutuje się kwestie dotyczące Mirriam. Wymyśla się różne plany pomocy, interwencji ekonomiczno-gospodarczych. Snuje się plany pomocy medycznej. A kiedy rozważania przy stole zakłócą chałasy z piwnicy – krzyki Stacha, który dopomina się o kolację, która o tej porze każdego dnia jest mu podawana – wszyscy udają, że tego nie słyszą. Zresztą nawet gdy ktoś go usłyszy, to i tak przecież w oficjalnych interpretacjach Stachu ma się o wiele lepiej niż afrykańskie Mirriam, które zdobią okładki pism, plakaty organizacji charytatywnych. Stachu nie ma szans na pomocą międzynarodową, na pomoc UNICEF, na interwencje lekarzy bez granic. Problemu Stacha nie uwzględnia żaden plan interwencji ekonomiczno-gospodarczej.
W końcu: kiedy Stachu umrze na nieleczoną grypę albo umrze któreś z jego dzieci nikt z New York Timesa nie napisze spektakularnego artykułu o tej mało przecież spektakularnej śmierci. Pulitzera za takie artykuły nie dają.
22 czerwca, 2010 o 2:40
Marku, znowu sadzisz stereotypami z kolorowych czasopism dla pań. Mirriam nie jest medialną maskotką.
Codziennie około godziny 17.00 i 18.30 przychodzi do mnie na obiad dwóch opisanych przez ciebie w tak kwiecisty sposób mężczyzn.
Najpierw dzwonił do drzwi jeden raz w tygodniu, potem dołączył drugi (nie znają się). Teraz odwiedzają mnie codziennie. Jak wyjeżdżam, informuję ich o tym.
Widocznie bardzo dobrze gotuję dlatego zachodzą do mnie, a nie do innych!
Zawsze znajduję w danej sytuacji pozytywy.
ps.
niestety nie ma mowy, aby podlali mi ogród, czy wypielili chwasty w ramach wzajemnych usług barterowych. Traktują mnie wiec jak naiwną do kwadratu kobietę. I po twoim powyższym tekście zastanawiam się czy nie powinnam ich chociaż na miesiąc zaprosić do ciebie. W najbliższą sobotę wyjeżdżam na tydzień, będzie meta z gorącymi obiadami jak znalazł. (śmieję się bardzo teraz)
A jako, że prawie Matką Teresą jest moja przyjaciółka Aneta, skończmy ten temat.
22 czerwca, 2010 o 3:19
iza, to nie stereotyp ale moda. aktorzy z Hollywood za pośrednictwem tabloidów pokazują światu swoje oblicze dobroczyńców adoptując biedne dzieci z trzeciego świata. nie jestem pewien czy polecają swoim prawnikom zmianę testamentu tak, by owo zaadoptowane biedne dziecię mogło dziedziczyć na równi z biologicznymi potomkami. O tym tabloidy nie informują.
Do polski nie dotarła jeszcze moda adoptowania chłopczyków z Kambodży, ale modne jest przyjmowanie u siebie na obiedzie przynajmniej dwóch żebraków. Być dobrym – w sensie: dawać jeden obiad dziennie osobie asocjalnej – jest obecnie trendy wśród zamożnych osób.
iza, dając obiad biedakowi utrzymujesz go w stanie biedy. Biedak przyzwyczaja się do tego, że ktoś – dlatego, że on jest biedny – da mu jeść. Nie musi pracować, nie musi robić nic. Wystarczy, żeby był biedny i za to dostanie jeść. Bieda staje się jego zawodem.
Ale jak dasz biedakowi dom. Dasz mu jego własne miejsce, o które on musi zadbać, bo to jego własne miejsce na ziemi. żaden przytułek, żeden śmietnik ani lepianka – ale dom, to dasz człowiekowi też nadzieję. Ale nie taką chrześciajńską nadzieję – życie w raju i inne podobne bzdury – tylko nadzieję, która się właśnie dzieje na jego oczach, to przywrócisz takiemu człowiekowi godność na powrót czyniąc z niego cżłowieka.
22 czerwca, 2010 o 10:50
Marku różnimy się zdecydowanie w spojrzeniu na drugiego człowieka.
Chcesz dać Stachowi murowany dom z kilkoma pokojami, z prądem, z ogrzewaniem i sądzisz, że niezaradny (eufemizm) chłop poczuje wiatr w żagle i nagle zacznie się starać, aby mieć czyste obejście, kasę na prąd, na odświeżenie domu, na naprawienie dziurawego dachu, znajdzie w sobie energię na skoszenie trawy wokół. Zakładasz, że znaczna własność prywatna w postaci domu, tak potrząśnie mężczyzną, że nie dość, że znajdzie pracę to będzie jeszcze brał nadgodziny, aby posadzić w oknach pelargonie, a jego syn przestanie pełnić rolę vice głowy rodziny i będzie mógł wreszcie kopać piłkę z kolegami.
Zapomniałam wspomnieć o żonie. Połowica Stacha przestanie chodzić do opieki społecznej i brać kasę na dzieci, ponieważ mąż zakasze rękawy i niczego im w domu nie będzie brakowało. Oczywiście zero picia.
Utopijna wizja pomocy drugiemu człowiekowi zakładająca, że bez dania czegoś nie ma reakcji. Wyklucza wiec samodzielność jednostki.
Mam rozumieć, że jak Stach będzie miał porządny dom to znajdzie od razu pracę i zmieni się w przykładną głową rodziny. Niezaradny mężczyzna stanie się zupełnie inną osobą.
Nadal obstaję przy swoim. Charakter człowieka nie zmieni się, nawet gdy człowiek ów zostanie obsypany podarunkami. To dzieci Stacha potrzebują pomocy, aby nie podążyły w dorosłym życiu niezaradną, minimalistyczną ścieżką rodziców.
A ja w tym czasie gdy Stach będzie się odmieniał nie tylko przez przypadki, zajmę się czytaniem najnowszych czasopism dla pań w zakładzie fryzjerskim i po lekturze wyznaczę nowe trendy mody w Trójmieście.
Na początek pogonię dwóch darmozjadów. Nie chcą kosić trawy, to fora ze dwora.
Już wiem: zajmę się teraz małymi jeżami lub ropuchami. Mam jeża w ogrodzie!
22 czerwca, 2010 o 23:32
iza, świat w którym nie znajdzie się miejsce na wiarę w to, że człowiek może się zmienić będzie światem krokodyli i wilków. będą zwycięzcy i ci, którzy przegrali, łowcy i ofiary. We wszystkich teoriach opisujących taką rzeczywistości nie będzie miejsca dla mnie. Czy jestem ofiarą? – nie. Czy jestem zwycięzcą? – też nie. Jestem człowiekiem, który idzie drogą, którą sobie sam wymyślił – sam narysował na mapie. A droga ta na pewno nie przebiega przez kontynent na którym żyją tylko krokodyle i wilki.
23 czerwca, 2010 o 0:36
Marku to co ty nazywasz zmianą ja nazywam powrotem do świata wartości i zasad.
Dlatego być może otaczający nas świat jest areną, na której toczą się nieustannie walki i przetrwają na niej wyłącznie osoby przystosowane, dla których wartości są elementem plastycznym, podlegającym zmianom.
Jest w tym zdaniu haśle według mnie jedno ale. W tym świecie pojawiają się przecież odmieńcy, jednostki silne duchowo, osoby nawołujące do życia w harmonii, jedności, solidarności, starające się odbudować świat wartości.
Dlatego dobrze czuję się z szaleńcami w podziemiu. Szaleniec nie jest gnuśny.
23 czerwca, 2010 o 1:04
iza jakie wartości i jakie zasady?
izka kategoria wartości oraz zasad w społeczeństwach rozwiniętych mają charakter fromalny – pojęcia te nie mają żadnego desygnatu. jezeli można mówić o pewnym odzdziaływaniu zbioru „wartości i zasad” w takich społecznościach to tylko jako element dyskursu ideologicznego. Innymi słowy – o wartościach i zasadach możesz sobie posłuchać w TV lub – jak tu – przeczytac w internecie.
Przypomnij sobie wydarzenia z historii Aten – ustawa Diopeitesa jest przykładem jak ideologicznie wykorzystuje się „wartości i zasady” w walce politycznej, w tym przypadku walkę ze stronnictwem Peryklesa.
Czymś innym są społeczeństwa trybalistyczne (chociaż tu należałoby wprowadzić dziewietnastowieczne rozróżnienie Ferdynanda Tönniesa na: Gemeinschaft / Gesellschaft). „Plemienność” wiąże się z kategorią obcości, odrębnosci a tego rodzaju samopoczucie fundowane jest na zbiorze indywidualnych wartości i przekonań. Plemię posiada tabu, którego nie wolno pod rygorem śmierci naruszyć. Plemię posiada bogów, w których wierzy. Plemię posiada wroga, z którym walczy. Plemię w końcu rozpada się wraz z upadkiem tradycji (mitologii, przekonań, zasad itp.).
23 czerwca, 2010 o 1:51
gdzie znajdziesz mój zbiór zasad i wartości? w małej książeczce renegata ojca Bocheńskiego” Podręcznik mądrości tego świata”
Pierwsza zasada brzmi: „mądry człowiek działa tak, aby zapewnić sobie długie i dobre życie”
Przynajmniej tobie nie muszę streszczać tekstu Bocheńskiego, bo wiesz o czym piszę.
Co do internetu, Rozpisałam się na ten temat na portalu fronda ponad rok temu. .Niestety mój tekst o zasadach i wartościach jakimi się kieruję, według słów Bocheńskiego został usunięty po kilku dniach, a mnie zbanowano po wsze czasy czyli do nowego ip. Co stoi w konflikcie z religią, bogobojnością, nakazami moralnymi musi być wygumkowane.
Tylko w podziemiu mogę więc o tym mówić i pisać.
23 czerwca, 2010 o 2:20
iza, z mądrościami Bocheńskiego nie jest taka prosta sprawa. Masz przykład:
„mądry człowiek działa tak, by zapewnić sobie długi i dobre życie”
– połączenie mądrości z kategorią dobra nie jest przypadkowe i wydaje mi się, że pojęcie mądrości jest tu wtórne a akcent położony jest na drugi człon koniunkcji: „długie i dobre”.
Innymi słowy: jeżeli twoje zycie jest dobre jesteś człowiekiem mądrym. (na marginesie: trudno odmówić Bocheńskiemu racji. Osobiście znam przynajmniej pięciu niewyobrażalnie mądrych bydlaków, którzy dla własnej przyjemnosci pocwiartowaliby swoje matki i ojców swoich a następnie wykąpaliby się w ich krwi.)
ale jak wiesz z „dobrem” bywa różnie. zrelatywizowane zmieniło się w swoją negację, stajac się mniejszym i większym dobrem. aż w końcu ani się spostrzezesz pojawia się dziwna kategoria tak małego dobra, że nie sposób przeprowadzić rozróżnienia między nią a najmniejszym złem.
I w tej własnie chwili na arenie pojawia się pięćdziesięciu etyków, którzy prowadzą scholastyczny spór na temat tego, czym jest dobro a czym jest zło? Kiedy wydaje się, że ustalili oni jakąś jedną definicję to dołączają się antropolodzy, logicy, lekarze. Natsępuje wielkie zamieszanie. Ale po wielkiej dyskusji jest zwykle raut. Na szwedzkich stołach rozstawiono zakąski. Uczeni ludzie jedzą. A kiedy się najedzą, to otrą gęby, wysmarkają nosy i zaczną pić. Kiedy się upiją zaczną jak zwykle zmieniac świat. Wymyślą wszystkie definicje dobra, rozwiążą wszystkie paradoksy i sprzeczności logiczne. A na koncu każdy z uczonych zaprosi przynajmniej jedną dziewczynę do pokoju hotelowego. Ci, dla których dziewczyn zabraknie upiją się z żalu i będą sobie przysięgać w duchu, że na drugi raz kiedy przyjadą ponownie dyskutować na temat kategorii dobra, to na pewno coś wyrwą, coś poruchają.