.
justyna,
tyle planów miałem na święta, od kolędowania po znajomych obejściach, przez pisanie, po nadrobienie wszystkich możliwych braków, w tym także uczuciowych.
z jeanette już od soboty mieliśmy godzinami wylegiwać się w łóżku. pojawił się nawet radykalny pomysł, by synek nam śniadanie doń serwował. idea jak się domyślasz nazbyt radykalna – nie pozwolę przecież czterolatkowi zaparzać kawy.
los – co też nie zaskakuje – okazał się być ślepy jak koń. pokrzyżował wszystko, co było do pokrzyżowania i nie zwlekał z tym do wielkiego piątku.
zostałem sam.
rzecz jasna nie przyjmuję żadnych pocieszeń w jakiejkolwiek formie.
z innej beczki:
Pewnie czytałaś moja rozmowę ze Szczepanem Kopytem.
on zadzwonił do przemka, przemek poradził mu tak, mi zaś odpisał inaczej, sam zaś zrobił tak jak poradził szczepanowi. a że powiedział mu zupełnie coś innego niż mi… żyje się tylko raz, nawet kiedy się mało z tego życia rozumie.
wiem też dlaczego rozpadł się wasz Bar. (oświeciła mnie rozmowa z Kopytem)
justyna, wy jesteście poetami a poeci od innych poetów niczym się nie różnią. dlatego Bar miał taki a nie inny koniec.
czy żałuję, że się bliżej nie poznaliśmy? – pewnie, że żałuję.
czy żałuję, że się nie poznamy lepiej? – nie.
pozdr
mt.
ps.
werner (mój niemiecki przyjaciel) złożył mi życzenia Wielkanocne o następującej treści:
„Dużych Jaj”
– czego i tobie życzę + słodyczy w paczce od zająca.
6 kwietnia, 2010 o 12:24
Na youtubie jest filmik pod tytułem „Jak zrobić piniatę”. Pod filmikiem toczy się taki dialog komentarzy:
– Co to za badziew.
– Na chuj mi taka piniata.
– Super! Ale ja nie zniszczę piniaty, bo mi fajnie wyszła.
– To na dziecięce urodziny albo przyjęcia, debile.
Podeślę ci link, to może zrobisz sobie z kolegami taką piniatę? Znaczy, z tymi kolegami, od których zostałeś sam, oczywiście.
Ale do rzeczy. Jak wracałam z Poznania, dali mi miejsce z niemłodym już architektem przy większym stoliku, wiesz, takie naprzeciwko siebie. Poza tym wagon był prawie pusty, tylko jeden pan krążył wahadłowo, był już w drodze od trzydziestu godzin, a bynajmniej nie kończył biegu na Warszawie Wschodniej, tylko się przesiadał na pociąg do Lipnicy. Samochód mu się popsuł na autostradzie w Niemczech, zaraz, jak wysiadł z tego samochodu, zadzwonił do żony złożyć jej życzenia świąteczne, był bowiem ostrożny w szacunkach, jeśli chodzi o czas powrotu do domu. Zaimponował mi swoją postawą. Natomiast od architekta się przesiadłam po kwadransie, ale żeby mu nie było przykro, spytałam go najpierw, czy ten pociąg będzie już cały czas jechał w tę stronę (miałam miejsce tyłem do kierunku jazdy). Bo jeśli tak, to niestety.
Ale do rzeczy. W pociągu, jak już uciekłam od architekta, czytałam świąteczny „Przekrój”, w którym występował między innymi naukowcami człowiek, który się spuścił z kolegą do jaskini, żeby sprawdzić, czy uda się wydłużyć cykl dobowy człowieka do dwudziestu ośmiu godzin. Szczerze to nie pamiętam, czy mu się udało, czy go pająki zjadły. Tekst ten przyprawił mnie między innymi o taką refleksję, że gdyby nawet udało mi się wydłużyć mój cykl do okrągłych trzydziestu godzin, ani minuty z tych dodatkowych trzystu sześćdziesięciu minut nie poświęciłabym na ponowne przeczytanie – w celu, powiedzmy, sformułowania stanowisko wobec – większości wpisów, jakie w Wielkim Tygodniu pojawiły się na twoim blogu.
Włączając twoje.
Niech ci to będzie szczerym uściskiem.