Usiadłem naprzeciwko mojej niedawnej towarzyszki, która wcześniej poratowała mnie swoją chusteczką, a której to cycki nieustannie podziwiałem to w strugach deszczu, to w kawiarni. Niewiele się zmieniła od tej chwili, kiedy mnie aresztowano. Wyglądała tak samo, nawet miała na sobie ten sam płaszcz, który wcześniej mi użyczyła, bym osłonił swoje pornograficznie nagie ciało przed deszczem. Spoglądałem to na nią, to w jej oczy, to na jej piersi. Precyzyjniej rzecz ujmując, to interesowały mnie nadal najbardziej właśnie jej cycki. Ani duże, ani małe. Taki klasyczny model sportowy, tzn. idealnie pasujące do dłoni i mieszczące się w nich perfekcyjnie. Pewnie byłbym się w nie dalej wpatrywał, gdyby nie jedna, natarczywa myśl, która błąkając się po mojej głowie, nie dawała mi spokoju. Mianowicie, co znaczyły jej ostatnie słowa: Oto on!, które wykrzyczała wskazując na mnie palcem, a po których wszyscy w knajpie rzucili się na mnie szturmem.
– Znowu ktoś ci przypierdolił? zapytała Pla i podała mi tą samą chusteczkę, którą zaoferowała mi wcześniej, abym otarł krew z twarzy.
– Takie to już życie naukowca odpowiedziałem i wziąłem chusteczkę aby wytrzeć krew, a zwłaszcza skrzep, który zrobił się w okolicach dziurek od nosa, a który uniemożliwiał mi oddychanie. A nie ma nic gorszego niż niedotlenienie mózgu w takich sytuacjach, spowodowane utrudnieniem w oddechu. Przecież niewłaściwie dotleniony mózg nie jest w stanie sprawnie myśleć. Dlatego małe dzieci i nie tylko, zwłaszcza kierowcy, gdy są w trasie najczęściej dłubią w nosie. Pierwsi dlatego, że się intensywnie rozwijają dorastając i niezbędna im jest niebywała kondycja fizyczna mózgu, by ogarnąć rozmaitość świata, który właśnie poznają, drudzy dlatego, że słabe dotlenienie mózgu może być przyczyną dekoncentracji w trakcie jazdy, co skutkować może nie tylko wyborem złej drogi przejazdu, ale nawet śmiercią, gdy niewłaściwie oceni się odległość od pojazdu nadjeżdżającego z przeciwka w trakcie manewru wyprzedzania. Pamiętam do dziś bardzo wyraźnie moje spotkanie z takim dłubiącym w nosie dzieckiem. Któregoś razu, kiedy szukałem człowieka, trafiłem do parku, w którym bawiło się mnóstwo dzieci. Zmęczony swoimi wędrówkami, postanowiłem usiąść na chwile na ławce i odpocząć. Jako, że miałem wówczas zwyczaj noszenia przy sobie ołówka i czystej kartki papieru, by zapisywać swoje fantastyczne pomysły, wyjąłem ołówek, by coś tam zanotować. I gdy zabierałem się za pisanie, podszedł do mnie mały dzieciak i zapytał:
– A proszę pana, a co pan tam robi?
Pierwsze, co mnie zaskoczyło, to jego szczerość i bezpośredniość. Byłem dla niego całkowicie obcą osobą, tak obcą jak on dla mnie. Stał tak naiwnie, wlepiając się we mnie swoimi wielkimi, dziecięcymi gałami, jedną ręką dłubał w nosie, drugą zaś podtrzymywał spadające spodnie. Zadziwiająca była też prostota samego pytania. Postanowiłem zatem całkiem prosto odpowiedzieć:
– Piszę.
Powiedziawszy to z powrotem wróciłem do notowania. Jednak dzieciak cały czas stał, dłubał w nosie i obserwował, co ja robię. Po chwili zapytał mnie ponownie:
– A proszę pana, a jak się pisze?
– Pisze się ołówkiem po kartce odpowiedziałem, a on ponownie tym razem nie zwlekając zadał kolejne pytanie:
– A jak się robi ołówek?
Nie miałem innego wyjścia, jak tylko rozpocząć wykład na temat robienia ołówka. Wiedziałem, że dzieciak nie da za wygraną i nie zbędę go milczeniem. Stał sobie tak wpatrzony we mnie swoimi dziecięcymi oczami, wyczekując odpowiedzi i oczywiście nieprzerwanie dłubał w nosie.
– Ołówek robi się z drewna i rysika węglowego – nie dokończyłem, bo ów malec przerwał mi zadając kolejne pytanie:
– A co to jest rysik węglowy?
Ja mu na to:
– Rysik węglowy, to jest to, co pisze w ołówku odpowiedziawszy, chciałem kontynuować wykład na temat produkcji ołówków, ale dzieciak zadał kolejne pytanie:
– A proszę pana, a jak się robi rysik węglowy?
I znowu spoglądał na mnie naiwnym wzrokiem, ciekawej świata zewnętrznego istoty. Jasne, że mogłem go olać i dalej prawić o tym, jak się robi ołówek, lecz sobie pomyślałem, że i tak na pewnym etapie mojej opowieści będę musiał wyjaśnić, jak się robi ów rysik węglowy. Dlatego odpowiedziałem:
– Rysik węglowy, robi się z węgla.
Dzieciak, słysząc odpowiedź, zadał kolejne pytanie:
– A jak się robi węgiel?
Jak się możesz domyśleć drogi czytelniku i na to pytanie próbowałem odpowiedzieć. Zacząłem zatem opowiadać o dinozaurach, o wielkich paprociach. Dzieciak jednak zdawał się całkowicie ignorować moje historyjki o prehistorii świata. Cały czas dłubał w nosie i spoglądał to na mnie, to na ołówek. I kiedy tak mówiłem, mówiłem on nagle mi przerwał pytaniem:
– A proszę pana, a jak się robi wszystko?
Jego ostatnie pytanie do dnia dzisiejszego błąka mi się w głowie, ale na początku, gdy je usłyszałem straciłem nadzieję na to, że kiedykolwiek będę mu w stanie wyjaśnić technologię procesu robienia ołówków. Dlatego też wówczas już nie odpowiedziałem na nie, podniosłem się z ławki i odszedłem zostawiając dzieciaka z miliardami podobnych pytań w głowie. Dzisiaj jednak żałuje tej decyzji, ponieważ dopiero po jakimś czasie dotarły do mnie sens i głębia pytania: Jak się robi wszystko?, jednakże do dzisiaj nie wymyśliłem na nie żadnej odpowiedzi. Kto wie ile jeszcze podobnych pytań usłyszałbym od tego dzieciaka, gdybym wówczas nie odszedł. Od tamtego czasu jednak zawsze ochoczo dłubałem, przy każdej nadążającej się okazji a nawet i bez okazji w nosie w nadziei, że oczyszczone drogi oddechowe dotlenią mózg, żeby ten mógł wyprodukować pytanie tego samego gatunku, które zadało mi dziecko podczas tamtego spotkania.
Niewiadomo, dlaczego dzieci jak już dorosną, to przestają instynktownie dłubać w nosie. A dorośli robią to tylko, gdy nikt ich nie widzi. Może dlatego, że na skutek jakiegoś tajemnego porozumienia uzgodniono, że dłubanie w nosie będzie uznane za nieestetyczne, za feeeee, żeby ludzie, jak najdalej jak to tylko możliwe, pozbawieni zostali zdolności krytycznego myślenia, które jak wiadomo jest cechą dobrze dotlenionego mózgu.
Jak widzisz, drogi czytelniku, dłubanie w nosie ma niebywałe znaczenie dla człowieka i bezpośrednio wiąże się z procesem myślenia. Ja w tej sytuacji, w której się obecnie znalazłem, nie mogłem sobie pozwolić na osłabienie zdolności krytycznych, dlatego bez większych zastrzeżeń wziąłem ową chustkę i zacząłem w nią smarkać skrzepami krwi.
Trwało to jakąś chwilę. Kiedy już skończyłem całą ceremonię oczyszczania nosa nie mogłem oprzeć się pokusie by pooglądać to, co zostało na chustce. Rozłożyłem ją i zacząłem podziwiać szkliste, brunatno-czerwone okazy baboli dosyć sporych rozmiarów i luźnej konsystencji. I kiedy już pojawiło się w mojej głowie skojarzenie między babolami z chustki a fraktalami Mandelbrota, Pla powiedziała do mnie:
– Przestań zajmować się swoimi babolami. Nie czas na to. Czy wiesz, dlaczego tu się znalazłeś?
Natychmiast porzuciłem wszelkie rozmyślania o estetyce krwistego smarka i zacząłem intensywnie zastanawiać się nad tym, co mógłbym jej odpowiedzieć. Nic nie przychodziło mi do głowy, więc zupełnie szczerze odpowiedziałem:
– Nie wiem.
Usłyszawszy to, Pla wyjęła ze swojej teczki kilkanaście spiętych ze sobą kartek. Przeglądała je chwile i odłożyła. Spojrzała na mnie ponownie i zapytała:
– A czy ty wiesz w ogóle, kim ja jestem?
– Jesteś Pla odpowiedziałem bez namysłu, dodając Pla Tysiąckilogramów.
Jej nazwisko zapamiętałem z naszej przygody z kelnerką w knajpie, gdy sprawdzano jej dowód osobisty.
Pla, gdy to usłyszała uśmiechnęła się do mnie i zapytała:
– Czy wiesz ile to jest tysiąc kilogramów?
– Tysiąc kilogramów, to jeden kilogram plus jeden kilogram, plus jeden kilogram, plus jeden kilogram – zacząłem odpowiadać.
– Przestań rżnąć głupka! przerwała mi Pla.
– Zamierzasz mi tu liczyć do tysiąca?
Znowu byłem pełen podziwu dla jej zdolności jasnowidzenia, o których wcześniej się już przekonałem. Faktycznie zamierzałem tak pododawać kilogramy do tysiąca, bo podobno liczenie, zwłaszcza np. owiec, pomaga się zrelaksować, co było mi w tej sytuacji tak samo potrzebne jak właściwe dotlenienie mózgu.
Tym czasem Pla wstała od stołu i zbliżyła się do jedynych drzwi w tym pomieszczeniu, tak jakby chciała upewnić się, że są zamknięte, że nikt nie podsłuchuje. Nacisnęła na klamkę, ale okazało się, że drzwi są zamknięte od zewnątrz. Cały czas stojąc do mnie tyłem zwrócona twarzą do drzwi powiedziała spokojnym głosem:
– Tysiąc kilogramów to tona.
– No i co z tego? zapytałem. Na co Pla, odwracając się do mnie odpowiedziała:
– Gówno.
Psychopatologia społeczna (12) Tysiąckilogramów to tona
4 stycznia, 2008 by
Kategoria: Bez kategorii | 6 komentarzy »
komentarzy 6
Chcesz dodać coś od siebie? Musisz, kurwa, musisz!? Bo się udusisz? Wena cię gniecie? Wszystkie wpisy mogą zostać przeze mnie ocenzurowane, zmodyfikowane, zmienione a w najlepszym razie - skasowane. Jak ci to nie odpowiada, to niżej znajdziesz poradę, co zrobić
4 stycznia, 2008 o 17:04
hmm… przyznaję, że niezbyt serio brałem to na początku, biorąc to za zwykły wygłup.
No coż….będę chyba musiał wrócić do czytania od początku ;)
4 stycznia, 2008 o 17:16
zakład, że podszedł pan do tego, jak do PoliszFikszyn. ale tak jak pisałem, o ile w PF każdy odcinek jest częścią samodzielną, tak tu każdy odcinek, bez całości nie istnieje. Zresztą zobaczy pan to, gdy przeczyta „sen” i o tym, co sie za wszystkimi drzwiami ukrywa.
4 stycznia, 2008 o 17:20
Zgadza się, jest tak właśnie, jak Pan zauważył.
Jednak wina nie leży po mojej stronie. Powinien Pan jakimś krótkim wstępem sprytnie zasygnalizować, że nie jest to zwykła humoreska. Chodzi o wymuszenie na czytelniku skupienia od samego początku. :)
4 stycznia, 2008 o 17:22
Oczywiście, nie mam na myśli jakiegoś naburmuszonego prologu, ale sprytne ujęcie pierwszej części.
4 stycznia, 2008 o 17:28
a gdyby Psychopatologia była pierwsza, przed PF, to czy musiałbym robić wstęp do PF?
każdą książkę czyta się osobno.
4 stycznia, 2008 o 18:24
To jest 12, proszę poprawić ;)