Psychopatologia społeczna (11) Więzienie

4 stycznia, 2008 by

Trzy kroki szerokości i cztery długości, twarde łóżko, umywalka, kibel i parawanik oto mój nowy dom. Nigdy nie doświadczyłem luksusów miejsca, dlatego nie odczułem tej zamiany. W gruncie rzeczy przyznać muszę, że moje nowe miejsce pobytu było czystsze niż mieszkanie, w którym od kilkudziesięciu lat spałem, budziłem się, jadłem śniadanie, które wychodząc zamykałem na klucz. Jedyne, czego będzie mi brakować, za czym będę tęsknić, to mój prywatny szczur. Niewiadomo dlaczego, człowiek tak bardzo przywiązuje się do swoich stworzeń, które mu towarzyszą w życiu.
Usiadłem na łóżku i próbowałem sobie zrekonstruować cały swój dzisiejszy dzień by odkryć powody mojego aresztowania.
– Co ja takiego zrobiłem? pomyślałem i mimo moich usilnych starań, nie potrafiłem odnaleźć przyczyny mojego obecnego stanu rzeczy. Z zamyślenia wydobył mnie stukot butów. Ktoś zbliżał się do drzwi. Po chwili usłyszałem charakterystyczny zgrzyt w zamku. Wszedł strażnik. Chłop wielki jak góra. Ubrany w swój garnitur, w którego skład wchodziły: wypastowane buty z zaokrąglonymi czubkami, spodnie wyprasowane na kant, coś w rodzaju marynarki no i czapka. W ręku trzymał klucze, nie tylko do celi, ale do wolności każdego osadzonego. Przecież strażnik mógł w każdej chwili otworzyć wszystkie drzwi, żeby aresztowani, w tym i ja, mogli wyjść na wolność. Jednak on tego nie robi, nie robił i nie zrobi nigdy. Uniemożliwia mu to jego garnitur uniform, który przywdziewając, uczynił z niego bezmyślne narzędzie. I podobnie jak ci ludzie, których spotykałem wychodząc z domu w poszukiwaniu człowieka, którzy automatycznie przemierzali drogi z domu do pracy, z pracy do domu, ze spotkania A na spotkanie B tak i strażnik nie jest w stanie sprzeciwić się swoim obowiązkom, które nałożył na siebie, zakładając garnitur. Jego zadaniem jest być beznamiętnym w kontakcie z indywidualną tragedią, z którą spotyka się w pracy tzn. nie rozstrzygając o winie prowadzić więźnia z punku A do punktu B.
Strażnik nie może być człowiekiem, którego szukałem. Człowiek wie czym jest dobro i czym jest sprawiedliwość. I gdyby ów był człowiekiem, wiedząc czym jest sprawiedliwość, mógłby rozstrzygać o winie i karze sam decydowałby kogo uwolnić, a kogo więzić. Żaden sąd nie byłby potrzebny. Żaden strażnik jednak nie wnika w historię osadzonego. Także ten nie zapytał mnie, dlaczego zostałem uwięziony. Ale nawet gdyby na chwilę uwolnił się od sfery obowiązków, które narzucał mu jego garnitur, i zapytał mnie o to, to i tak nie wiedziałbym, co mam mu odpowiedzieć nie widziałem bowiem, na czym polegała moja zbrodnia, przez którą tu się znalazłem.
Strażnik, spoglądając na mnie powiedział beznamiętnie:
– Masz widzenie.
– Że co? odparłem zdumiony. Na co strażnik odparł:
– Ktoś przyszedł cię odwiedzić. Wstawaj i chodź za mną.
Nigdy nie byłem w więzieniu, nie miałem pojęcia, co znaczą właściwie te skróty słowne stąd moje zdziwienie. Był to dla mnie obcy świat, w którym rządziły jakieś nieznane mi dotąd reguły gry. W moim świecie, w którym byłem ja i szczur oraz dziesiątki przedmiotów, orientowałem się bardzo dobrze. Razem: ja i szczur, zaczynaliśmy śniadanie. Szczur wiedział, że jak zacząłem mlaskać i chrupać ten sprasowany chleb, to znak, że i on za chwile coś zje, gdyż okruszki waliły rykoszetami po całym pokoju. Ja wiedziałem, że jak szczur zaczynał piszczeć, to znak, że trzeba iść do kibla i się wysrać, a następnie spuścić wodę i umyć ręce żeby ten mógł się napić z resztek wody w umywalce albo w muszli klozetowej. Ale zasad rządzącym tym światem, w którym teraz niewiadomo dlaczego się znalazłem, jeszcze nie znałem. Cała ta sytuacja przypominała mi jedno ze spotkań, w którym uczestniczyłem w trakcie weryfikacji tezy: nie samym chlebem człowiek żyje. Któregoś razu ale już po tym, kiedy doszedłem do wniosku, że: to, co można zjeść, można wypić potrzebowałem pieniędzy na wódkę. Któryś z naukowców, który podobnie jak ja wpadł doszedł do tego samego wniosku, podsunął mi pomysł, jak można zarobić pieniądze bez większego trudu, a mianowicie zagrać w karty, gdzie stawką były pieniądze. Kiedy pierwszy raz usiadłem do stolika, by zagrać, siedzieli przy nim także inni gracze. Kiedy rozpoczęła się gra, okazało się, że nie tylko ma ona swoje zasady, ale także swój język, bez którego znajomości każdy skazany jest na porażkę. Był to język dziwnych gestów, mimiki, ruchów, dziwnych słów: dwie pary, trójka, street etc. Oczywiście za głupi byłem, by to zrozumieć i jak się możesz łatwo domyślić szanowny czytelniku nie tylko nic nie wygrałem, ale także przegrałem cały majątek. W skutek czego nie mogłem dalej kontynuować swoich badań naukowych nad wpływem alkoholu na życie i ostatecznie zmuszony byłem przerwać swoje dociekania naukowe w tej materii. Tak oto przestałem pić.

Nauczony niedawnym spotkaniem z kelnerką, z którą moja dyskusja okazała się być bezcelowa, nie miałem zamiaru nawet prosić strażnika o wyjaśnienie mi jego przekazu: masz widzenie. Zapewne i to skończyłoby się wezwaniem szefa. Podniosłem się z łóżka i poszedłem za strażnikiem. Kiedy tak przemierzaliśmy wąski i długi korytarz, miałem dużo czasu na myślenie. Refleksje na temat kondycji człowieka we współczesnym świecie, pytania o sens wszelki i wszelkie rozważania natury metafizycznej zmieniały się w mojej głowie jak w kalejdoskopie. Z zadumy tej wyrwał mnie instynkt naukowca-empiryka, o którym dawno zapomniałem. Kiedy tak szedłem za strażnikiem, zwróciłem uwagę na jego zwarte pośladki, od których nie wiadomo dlaczego nie mogłem oderwać oczu.
Zapewne teraz się dziwisz drogi czytelniku, dlaczego oglądałem tyłek strażnika, wszak zapoznałeś się z moimi badaniami nad różnymi teoriami naukowymi i wiesz, że w trakcie swoich eksperymentów zawsze gustowałem w kobietach. Otóż ja też w tej chwili zastanawiam się nad tym, co ja w tym strażniczym tyłku widziałem takiego ciekawego, że nie mogłem przestać na niego spoglądać. Ale wracając do tyłka.
Kiedy tak sobie go beztrosko oglądałem wpadłem na pomysł by zweryfikować kolejną teorię z życia wziętą, a mianowicie: robić coś z palcem w dupie. Może ty drogi czytelniku wiesz skąd się wzięło to powiedzenie, lecz ja nie miałem o tym zielonego pojęcia. Jedyne, co wiedziałem w związku z tą teorią to, to że robienie czegoś z palcem w dupie wiązało się z pewną swobodą i lekkością w działaniu. Eskortowany przez strażnika, obarczony wspomnieniami związanymi z przebiegiem dnia, w którym zostałem aresztowany, czułem się przytłoczony, zupełnie ociężały. Skoro zrobienie czegoś z palcem w dupie miało gwarantować pewną lekkość w działaniu, to przyznać muszę, że jak nigdy do tej pory, zaistniały optymalne warunki dla przeprowadzenia badań empirycznych, które potwierdziłyby albo zanegowały prawdziwość powiedzenia: robić coś z palcem w dupie. Wsadziłem najpierw sobie palec między pośladki czyli tam, gdzie jest dupa. Ale oprócz ucisku i uczucia pewnego dyskomfortu nie odczułem czegoś, co można było określić swobodą działania. Nie szło mi się ani odrobinę lżej, ani jedna troska nie oddaliła się w zapomnienie. Nie odczułem ani wytchnienia mentalnego, ani fizycznego. Przeciwnie. Doznałem czegoś, czego doświadcza każdy, komu majtki wpiły się w tyłek pewne uczucie, któremu nie można się przeciwstawić, którego każdy chciałby się jak najszybciej pozbyć, wyciągając gacie z tyłka. No może za wyjątkiem kobiet, które lubują się w stringach. Chociaż ja sobie nie wyobrażam, jak można chodzić ze sznurkiem w tyłku. Ale przyznać muszę, że ten sznurek w tyłku kobiecym wygląda całkiem seksownie.
– Ile to te biedne kobiety musza się nacierpieć, by przypodobać się rodzajowi męskiemu, by tylko zachęcić do kopulacji, by stymulować męskie libido? pomyślałem przez chwilę. Jednak już nie szukałem odpowiedzi na to pytanie, które pozwoliłoby odkryć istotę i sens cierpienia kobiet w stringach. Postanowiłem dalej badać teorię o robieniu czegoś z palcem w dupie.
W systemie, w którym sprawdzałem prawdziwość tej teorii były tylko dwie dupy do dyspozycji: moja i strażnika, na których mogłem przeprowadzić eksperyment. Swoją dupę już wyeksploatowałem w celach naukowych, teraz pozostała mi ostateczna weryfikacja teorii, która została wstępnie obalona, gdy włożenie palca do własnej dupy, nie przyniosło założonej lekkości działania. Bez zbędnych ceregieli, tzn. nie zastanawiając się ani chwili i nie pytając o pozwolenie strażnika, wsadziłem swój wskazujący palec między jego pośladki czyli krótko mówiąc w jego dupę.
Nie wiem czy mi ulżyło jako osadzonemu, nie wiem także czy ulżyło strażnikowi. W zasadzie, to nie wiem nic, co miałoby związek z weryfikacją teorii: robić coś z palcem w dupie. Zapewne dziwisz się teraz czytelniku, dlaczego nie wyniosłem z tego eksperymentu żadnych konkretnych obserwacji. Nie przejmuj się, ja też się bardzo długo dziwiłem. Ale zanim nadeszło owo zdziwienie wpierw doznałem znajomego uczucia ciemności, takiego samego, jak wówczas, gdy dostałem w mordę od jednego z ludzi w garniturze, podczas moich codziennych poszukiwań człowieka wśród ludzi.
Kiedy po długim okresie ciemności ponownie zyskałem zdolność widzenia, zauważyłem ciekawą rzecz. Otóż nie szedłem już za strażnikiem, ale wlokłem się za nim a ściślej rzecz ujmując: to on ciągnął mnie za ubranie i wlókł za sobą. Nie wnikam w to, co nastąpiło gdy wsadziłem palec do dupy prowadzącego mnie strażnika pozostawię sprawę weryfikacji tej teorii na przyszłość, żebym miał co robić, gdy wyjdę z aresztu.

W końcu dotarliśmy do zamkniętych, stalowych drzwi. Strażnik puścił moje ubranie i wybrał z pęku kluczy ten właściwy i otworzył je. Wskazując na wejście ręką powiedział do mnie już nie tak beznamiętnie, jak wówczas, gdy informował mnie o widzeniu:
– Właź pierdolony cwelu! Później się z tobą policzę! powiedział to i wepchnął mnie do środka.
Nie wiedziałem, co znaczą jego słowa, czego mogłem się spodziewać później, gdy będzie się ze mną liczył. A już najzupełniej enigmatyczny był dla mnie zwrot: pierdolony cwelu nigdy wcześniej nie zetknąłem się z taką konstelacją pojęciową.
– Pewnie mi to wyjaśni, jak się ponownie spotkamy pomyślałem. Nie byłem w stanie kontynuować swoich domysłów w tej kwestii, bo nagle znalazłem się w pomieszczeniu, które okazało się być mały pokojem. No, może trochę większym od mojej celi. Panował tu półmrok, mimo zapalonej lampki. Nie było żadnego okna. Na betonowej posadzce stał stół, przy którym siedziała jakaś osoba. Stałem jak wryty, nie wiedziałem, co mam zrobić. Po chwili usłyszałem znany mi już głos:
– Podejdź i usiądź powiedział to kobieta, którą teraz już poznałem. To była Pla

Kategoria: Bez kategorii | 1 Komentarz »

Komentarze 1

  1. xxxxx:

    no no….robi się coraz bardziej interesująco ;)

Chcesz dodać coś od siebie? Musisz, kurwa, musisz!? Bo się udusisz? Wena cię gniecie? Wszystkie wpisy mogą zostać przeze mnie ocenzurowane, zmodyfikowane, zmienione a w najlepszym razie - skasowane. Jak ci to nie odpowiada, to niżej znajdziesz poradę, co zrobić

I po jakiego wała klikasz: "dodaj komentarz"? Nie rozumiesz co to znaczy: "załóż sobie stronkę i tam pisz a stąd wypierdalaj"?