Psychopatologia społeczna (10) Aresztowanie

4 stycznia, 2008 by

– Ręce do tyłu i nie próbuj uciekać! warknął do mnie ktoś z boku. Złożyłem ręce z tyłu na plecach, poczułem ucisk kajdanek. W tym czasie spoglądałem to na Ple, to na szefa, to na kelnerkę, to na wszystkich wszyscy patrzyli zaś na mnie. Nie miałem pojęcia o co tu chodzi, dlaczego nagle wszystko stanęło na głowie. Nic nie zrobiłem przecież, no może tylko tyle, że nie mając przy sobie dowodu osobistego poprosiłem o podanie drinka alkoholowego. Czułem się wyróżniony w jakiś sposób. To, czego nie osiągnąłem przemierzając miasto w samej bieliźnie, teraz się spełniło. Uwaga wszystkich skierowana na mnie. Rozkoszowałem się tym, wdzięcznie prężąc swoje półnagie ciało, płaszcz bowiem, który podarowała mi Pla, pozostał na oparciu krzesła. Jeden z osobników w garniturze popchnął mnie do wyjścia. Wyszedłem już zaaresztowany na ulicę. Spięty kajdankami, z lekko przygarbioną sylwetką prowadzony byłem w kierunku pojazdu, który stał nieopodal. Oczywiście deszcz ciągle padał bo deszcz zawsze pada w takich sytuacjach, kiedy główny bohater kiepskiego kryminału jest aresztowany. Zgodnie z kanonem pisarskim, także i w tej opowieści pada deszcz.
Dystans, który dzielił mnie i mój orszak od pojazdu nie był znaczny, ale wystarczający by ci sami przechodnie w garniturach, którzy do tej pory podążali zahipnotyzowani pięknem symetrycznej kostki brukowej w sobie tylko znanym kierunku, teraz przystanęli, zbili się w spory tłum, aby mnie obserwować. W tym całym widowisku nikt nie zwracał uwagi ani na tego, kto mnie prowadził, ani na moją towarzyszkę-zdrajczynię: Ple, ale na mnie. I znowu napawałem własne ego tym powszechnym zainteresowaniem.
Po kilkudziesięciu sekundach siedziałem już na tylnym siedzeniu pojazdu i wieziono mnie w nieznanym mi kierunku. Siedziałem sam. W tylnim oknie krata, w bocznych też i od kierowcy oddzielała mnie pancerna szyba. Był to całkowicie zuniformizowany przedmiot, służący tylko do jednego celu do zniewalania. Przystosowany do tego stopnia, że nawet nie miał klamek wewnętrznych, żeby przypadkiem któremuś z zniewalanych nie przyszło do głowy wydostanie się z niego. Pancerne i okratowane szyby były niemożliwe do sforsowania bez użycia dynamitu, ale przecież żaden aresztowany nie zdecyduje się w tym ciasnym pomieszczeniu na jego użycie, gdyż oznaczałoby to śmierć dla niego. Taki oto paradoks: chcesz być wolny i się wydostać, to użyj dynamitu, innego sposobu nie ma, ale jeżeli to zrobisz, to zginiesz i nie będziesz już nigdy mógł żyć na wolności. Może ci, którzy wymyślili ten rodzaj auta, o tak jednoznacznej funkcji zdeterminowanej przez jego specyfikę, chcieli dać wszystkim aresztowanym, którzy byli nim przewożeni, możliwość doświadczenia wolności absolutnej? To wydawałaby się sensowne. Przecież każdy konwojowany mógł wybrać między śmiercią w trakcie próby uwolnienia się z tego auta, a śmiercią lub życiem, gdy zostanie osądzony. Na pierwszy rzut oka wydaje się, że każdy potencjalny konwojent wybierze to drugie wyjście czyli nie będzie próbował się wydostać z pojazdu. Ponieważ ma świadomość, że dojechanie do celu i poddanie się osądzeniu jest dla niego bardziej korzystne niż oczywiste samobójstwo, gdyby próbował się wydostawać w trakcie konwojowania. Ale z drugiej strony przecież nie stawianie oporu i poddanie się osądowi, oznacza zrzeczenie się ze swojej woli i dobrowolne poddanie się pod panowanie woli sędziego, żeby ten osądził o życiu lub śmierci. Natomiast próba ucieczki, mimo, że jest jawnie samobójcza jest skutkiem indywidualnej decyzji, każdego więźnia. Dla każdego, kto wierzy w ostateczną instancję, w jakąś metafizyczną kontynuację swojego życia po śmierci, w boga, wybór między samobójczą próbą ucieczki, a poddaniem się decyzji sędziego, jest prosty. Taki aresztowany będzie próbował ucieczki, jeżeli będzie trzeba, to użyje nawet kilograma dynamitu by sforsować te opancerzone drzwi. Nieważne, że przy tym zginie, bowiem dla takiej osoby śmierć oznacza wieczną wolność poza ciałem poza wszelkim ograniczeniem.
Kiedy pojawiła się w moim umyśle ta refleksja, zacząłem zastanawiać się, czy przypadkiem ja nie mam w zapasie gdzieś takiej wiary.
– Czy przypadkiem jestem osobą, która w coś wierzy? – zacząłem się intensywnie zastanawiać, ale jak się po chwili okazało bezskutecznie. Nie znalazłem w sobie ani kropelki czegoś, co można nazwać wiarą w przedłużenie swojego życia. Owszem, jestem człowiekiem wierzącym. Wierzę, że istnieje absolutnie nieistniejący bóg, w którego nieistnieniu upewniam się za każdym razem, gdy wychodzę z domu i proszę do o zmianę pogody. Jego istotą jest absolutne nieistnienie. Dla mnie samobójcza ucieczka z opancerzonego pojazdu nie była ucieczką w krainę całkowitej wiecznej wolności, ale ucieczką do krainy wiecznego nieistnienia, z której nie było drogi powrotnej, a na to sobie nie mogłem pozwolić. Jeszcze nie teraz, przynajmniej nie teraz.

Kategoria: Bez kategorii | 2 komentarze »

komentarze 2

  1. xxxxx:

    każdy potencjalny konwojent – chyba „konwojowany”?

  2. xxxxx:

    czyli nie będzie próbował się wydostać z pojazdu. Ponieważ ma świadomość
    – „ponieważ” nie po kropce, a po przecinku.

Chcesz dodać coś od siebie? Musisz, kurwa, musisz!? Bo się udusisz? Wena cię gniecie? Wszystkie wpisy mogą zostać przeze mnie ocenzurowane, zmodyfikowane, zmienione a w najlepszym razie - skasowane. Jak ci to nie odpowiada, to niżej znajdziesz poradę, co zrobić

I po jakiego wała klikasz: "dodaj komentarz"? Nie rozumiesz co to znaczy: "załóż sobie stronkę i tam pisz a stąd wypierdalaj"?