Wracając do sprawy szefa.
W tej chwili w kawiarni przy naszym stoliku nie działo się nic. Siedzieliśmy ja i Pla, i czekaliśmy na kelnerkę, która skazała siebie na swój własny los oraz na szefa, u którego jeszcze przed chwilą stanowczo domagałem się widzenia. W monotonii oczekiwania zaważyłem dopiero teraz ciekawe zjawisko. Otóż moja współtowarzyszka przez cały czas mej rozmowy z nieubłaganą formalistką ani słowem się nie odezwała. Nie znaczy to jednak, że nic nie robiła w tym czasie. Przeciwnie. Dopiero teraz zauważyłem, że cały czas nieustannie coś gryzmoli, robi jakieś dziwne notatki, coś pisze. Musiała to robić od dawna, przynajmniej od momentu naszego wspólnego wstąpienia do tego miejsca, gdyż jej część stołu pokryta była pozornym chaosem zapisanych serwetek i karteczek. Ciekawe co takiego zapisywała, co było warte straty tylu karteczek i serwetek? Nie dowiem się jak nie zapytam. Zagadnąłem:
– Co tam piszesz? pytanie było na temat i niezwykle esencjonalne. Wiedziałem, że jak zacznę kluczyć, kręcić i stosować wszystkie te techniki, których używałem w komunikowaniu się z światem prostych ludzi, Pla się zorientuje i obrazi, a wszelkie próby ponownego jej udobruchania nie przyniosą żadnego skutku. Moja towarzyszka spojrzała na mnie, potem ponownie na fiszki, i podała mi jedną z nich, nie mówiąc przy tym ani słowa. Czyli klasyczny błąd komunikacji: zadane pytanie nie powoduje werbalnej formy odpowiedzi, lecz gest. To tak samo jak na pytanie: kto jest mądry? ludzie zamiast powiedzieć Sok Rates, będą wskazywali na mnie palcami, unikając konkretnej odpowiedzi. A przecież sam gest jest wieloznaczny, wskazanie na mnie palcem nie musi oznaczać, że to ja jestem mądry, ale że to ja jestem uprawniony do odpowiedzi na to pytanie.
Wziąłem tą karteczkę choć nie wiedziałem, czy mogę ją przeczytać przecież Pla nic nie powiedziała. Ale co tam pomyślałem. Zaryzykuję i przeczytam, do odważnych świat należy! Jak pomyślałem tak zrobiłem. Pierwsze wrażenie lektury nie powalało. Luźne zapiski z rozmowy lub jej własnych przemyśleń, bez żadnego składu, wyrwane z kontekstu. Nie zaciekawiły mnie i nie chciałem zapoznawać się z nimi wszystkimi, ażeby ostatecznie dowiedzieć się, co jest przedmiotem tych notatek. Oddałem karteczkę i zadałem inne pytanie:
– Nie nudzisz się? Zapewne musisz się okropnie nudzić, zaprosiłem cię do kawiarni i jesteśmy tu parę już dłuższych chwil, a ja nie odezwałem się do ciebie jeszcze ani słowem.
Pla odpowiedziała:
– Nie nudzę się, siedzę i piszę sobie mówiąc to uśmiechała się nieco ironicznie. Mógłbym ponowić pytanie co tam piszesz ale mój głos wewnętrzny podpowiadał mi, że nie mogę liczyć na inną odpowiedź jak tylko na znaną mi jej wcześniejszą reakcję tzn. poda mi przypadkową fiszkę i każe samemu odnaleźć odpowiedź na moje pytania. W tej sytuacji nie bardzo wiedziałem, co mam dalej zrobić. Czy w dalszym ciągu próbować nawiązać dialog, choć ten się wyraźnie nie kleił, czy może udać zmęczonego życiem, tzn. poziewać sobie, poprzeciągać się, poczochrać włosy, których już brakuje od tego czochrania. Doprawdy znalazłem się w sytuacji, w której nie potrafiłem się odnaleźć. Trwało by to w nieskończoność, bowiem Pla milczała a mi z kolei nie przychodziło nic na myśl w kierunku: zabaw babkę mądrą gadką, lecz z opresji uwolnił mnie nie kto inny, jak samszef! Tak, drogi czytelniku, w tym momencie zjawił się szef, z którym chciałem się widzieć.
W towarzystwie kelnerki maszerował on w kierunku naszego stolika. Początkowo ich nie zauważyłem, lecz dostrzegłszy dziwny niepokój w oczach mej towarzyszki, która tak usilnie starałem się zabawić dramatycznie katastrofalną gadką, powoli obróciłem głowę, aby sprawdzić co mogło być źródłem tego niepokoju. Wtedy go zobaczyłem. Mały, niepozorny człowieczek, łysawy tak jak ja, lecz niezwykle energiczny w ruchach. Poruszał się dynamicznie, tak jakby chciał dać do zrozumienia, że zewnętrzne objawy podeszłego wieku, nie odzwierciedlają młodzieńczej energii witalnej many, której mu przez lata wcale nie ubyło. Rozbiegane oczka, buszujące w granicach, wyznaczanych przez pozłacane ramki oprawy okularów, próbowały ogarnąć nawet najodleglejsze kąty kawiarni. Lustrował pomieszczenie i ludzi, przedmioty, słowem wszystko, co tylko mógł zlustrować, a to, co się próbowało ukryć przed jego wszędobylskim wzrokiem, najbardziej przykuwało jego uwagę. Przyglądając się jego sylwetce, która stawała się coraz większa w miarę zbliżania się do nas, układałem sobie w myślach pierwsze wersety naszego potencjalnego dialogu. Nie wiedziałem od czego zacząć, nigdy dotąd nie rozmawiałem z szefem. Czy zapytać o samopoczucie, czy może od razu się poskarżyć, czy też zaproponować coś do picia? O tak! Zaproponuję mu coś do picia, zaproponuję mu drinka, i kelnerka na pewno przyniesie drinki nam wszystkim. W ten sposób zrealizuję swoje zamówienie i oszczędzę kelnerkę. Tak, to rozwiązanie wydaje się być całkiem racjonalne i korzystne dla nas wszystkich. Jak się jednak wytłumaczę szefowi z tego, że ośmieliłem się marnować jego cenny czas, zapraszając go na drinka. Przecież on nie zajmuje się takimi rzeczami. Ma misję do spełnienia, nie ma czasu na takie rzeczy, jak picie z klientami. Musiałem coś wymyślić, a czasu było mało a o tym jak mało go było, zaświadczyły słowa, które usłyszałem:
– Dzień dobry! Pan, panie Rates, chciał się ze mną widzieć. Słucham, o co chodzi? głos szefa nie wyrażał żadnych emocji. Opanowany, neutralny i przez to bezwzględny. Wiedziałem, że jakakolwiek jego decyzja w mojej sprawie będzie super obiektywna i rzeczowa. Na to mogłem liczyć, to gwarantowało jego doświadczenie oraz identyfikator przypięty do kieszeni koszuli z napisem SZEF.
– Tak, chciałem się z panem widzieć odpowiedziałem, choć miałem świadomość, że ton mojego głosu nie był tak doskonale wytrenowany jak głos szefa.
Chodzi o pewną regułę, której się tu surowo przestrzega kontynuowałem.
– Tak, pracownica już mi przedstawiła sedno sprawy przerwał mi szef.
– Oczywiście zaraz nakażę zrealizować pańskie zamówienie na alkohol, przepraszam bardzo za kłopot i za postawę obsługi, ale rozumie pan, że przepisy obwiązują nas do takiego a nie innego zachowania powiedział szef.
Była to zaskakująca deklaracja, przecież nie wylegitymowałem się dowodem tożsamości, a mimo to szef nakazał podać mi alkohol, którego się domagałem. Nie żądał ode mnie okazania żadnego dowodu, zaufał empirii. Był to moment przełomowy w moim rozumieniu istoty szefa. Zawsze postrzegałem go jako cos zbędnego, jako element kontrolujący, teraz jednak wiem, że szefowie są niezbędni do tego, aby podjąć decyzję! Ale nie zwykłą decyzję, lecz pozytywną decyzję. Kto wie, jak długo musiałbym nalegać, żądać, argumentować, błagać ową kelnerkę, gdyby nie szef okazało się, że tylko on miał władzę zmienić normę prawną pt. nieletnim alkoholu nie podajemy. Jego decyzja, w tej samej chwili gdy ją wypowiedział, unieważniała wszelkie kodeksy, reguły danego miejsca, w którym szefował, a którego szefowanie było zapisane w tychże kodeksach i regułach, które to decyzyjnie unieważniał.
Chciałem okazać wdzięczność i jednocześnie przeprosić szefa za fatygę i, gdyby się udało, zaprosić go do wspólnej biesiady. Niestety zniknął on już z pola widzenia i poszedł załatwiać swoje sprawy. Po chwili na stole pojawiły się drinki, które przyniosła ta sama kelnerka, która jeszcze kilkanaście minut wcześniej kategorycznie odmawiała mi ich podania. Cóż za ironia! Węszyłem w tym udział szefa, który nakazał jej, właśnie jej a nie komuś innemu podać nam alkohol. Nie chciałem w to jednak wnikać. Miałem dość tych jałowych rozmów, w których nawet oczywisty wniosek nie zmieniał nic w postawie tej kelnerki. Jej automatyzm był przerażający. Nieważne jaką wiedzę by posiadła, jakie tajemnice i tak automatycznie powtarzałaby swoje mantry. Pozostało mi dwóch potencjalnych interlokutorów, z którymi rozmowa mogła być przyjemnością. Była to moja towarzyszka Pla, oraz szef, który był, ale już go nie ma. Pla była godna zaufania o tyle, że już miałem zaszczyt się przekonać, że nie rezygnując z kobiecości potrafi wykrzesać z siebie niezwykle głębokie myśli. Szef natomiast jako jedyny z obsługi tego miejsca miał prawo najwyższe, które zrównywało go z nami jako klientami. Miał on pełną dowolność decyzji, dyspozycję czasu no i władzę czyli to, co każdy lubi.
Postawiwszy drinki na naszym stoliku, kelnerka wykonała wyuczony dyg i odeszła.
Błękitno-biała substancja w kieliszkach okazała się być zaskakująco dobra, choć przyznać muszę, że irytowało mnie to picie, a raczej cmokanie przez wąską słomkę. Nie wątpię, że ten sposób zalicza się do cywilizowanych, ale ja należę do tej kategorii barbarzyńców, którzy lubią pić piwo prosto z butelki a nie z kufla i sobie jeszcze przy tym beknąć. W tej sytuacji zrozumiałe są powody mojej irytacji. Ale w tak doborowym towarzystwie, będąc oczywiście przedmiotem zainteresowania pozostałych gości tego lokalu, którzy byli widocznie zdziwieni tym, że przeżyłem spotkanie z szefem, musiałem udawać kimś, kim nie byłem. Przychodziło mi to tym łatwiej, że miałem świadomość, że nie byłem odosobniony w swej misji udawacza. Każdy był aktorem mniej lub bardziej utalentowanym, każdy grał jakąś rolę, ale w tym przypadku nieudolność i brak talentu aktorskiego była o dziwo cnotą, którą najbardziej podziwiali mistrzowie zawodu. Zatem kulturalnie, z wdziękiem lorda angielskiego sączyłem drinka, spoglądając na to, co robi moja towarzyszka. To, co się stało za chwilę miało odmienić resztę mojego życia, które okazało się być krótkim.
4 stycznia, 2008 o 16:05
musiałem udawać kimś, kim nie byłem. – byczek się wkradł.
No no, ciekaw jestem końca ;)