.
Pierwszego sierpnia 2009 roku, trzydzieści siedem minut po godzinie dziewiątej Miłosz Biedrzycki (MLB) zjadł drugie śniadanie, popił je kawą i wyraźnie ukontentowany klepiąc się po brzuchu wyznał:
Ilu wydawcom, ilu autorom Miłosz Biedrzycki musiał odmówić publicznego wyrażenia swojej opinii – tego nie dowiemy się nigdy. A szkoda. Warto byłoby poznać preferencje estetyczne człowieka, który jednocześnie potrafi zachwycić się głębokimi i nasączonymi filozofią kontynentalną tekstami Szczepana Kopyta („Yass”) i odmóżdżoną, poskładaną w wersy sieczką rymującej pani prawnik – Moniki Mosiewicz („Cosinus salsa”). Że na „prostą i jasną wypowiedź” Biedrzyckiego na temat dzieł Moniki Mosiewicz nie miało wpływu to, że razem tyraja w projekcie pod tytułem PoeWiki – o tym wszyscy wiedzą. Nikt nie śmie wątpić w to, że dzieła uduchowionej prawniczki:
Ty pokrętna lampucero,
Zabier od mojego pice!
Wredna małpo jak cie spiero!
albo haiku:
ławka pod blokiem
żubr powoli wychodzi
zaraz dwunasta
Miłoszowi Biedrzyckiemu się po prostu podobają. Że są po prostu nadzwyczajne. Po prostu odkrywcze. Po prostu wybitne. Są po prostu po prostu – chciałoby się podsumować odwołując się do postulatu prostoty i jasności, którą MLB zaprzągł dla potrzeb krytyki literackiej.
Nie jest to pomysł zły. W notkach o książkach, wydanych tomikach roi się od potworów – zdań albo nawet całych akapitów, których zrozumienie przekracza możliwości filozofów analitycznych. Żeby nie być gołosłownym pachnący wydawniczą farbą przykład:
O najnowszym debiucie Przemysława Witkowskiego, Przemysław Owczarek pisze:
„Ta poezja żywi się asocjacjami, symbiozą odległych znaczeń, odkrywa świat nie w leksykalnych dystryktach i stratyfikacjach, ale w melanżu ich zasobów.”
Ktoś mógłby powiedzieć, że przykład Owczarka jest chybiony. Wszak jego kontakty na niwie poezji z obcymi cywilizacjami są powszechnie znane (kliknij tu, by przeczytać protokół ze spotkania Przemysława Owczarka ze spotkania z UFO) i że być może tym razem jako poeta będący na statku kosmicznym przyjął zbyt dużą dawkę promieniowania. Stąd te asocjacje, stratyfikacje i inne dziwne słowa. (Ciekawe czy o kolejnym debiucie Przemysława Witkowskiego wypowie się Przemysław Owczarek w podobnej manierze czy może zrobi to w języku robotów jako C3PO, gdzie PO będzie skrótem od imienia i nazwiska . Ale czas przyszły zostawmy swobodnemu biegowi wydarzeń.)
Wracając do Miłosza Biedrzyckiego i jego prostoty. Kiedy MLB wypowiada się na temat książek czy wierszy swoich kolegów i koleżanek, które „przeczytał z przyjemnością” to robi to zwykle po kartezjańsku: clair et distinct. Kult prostych słów, zdań prostych, prostego sposobu myślenia, prostych rachunków 2+2 – tego chciałoby się wymagać od każdego szanującego się krytyka literackiego.
Jedną z ostatnich znanych książek, które spodobały się Miłoszowi Biedrzyckiemu jest tomik Justyny Bargielskiej pt. Dwa fiaty. Wiadomo skądinąd, że MLB zawsze ucieszy się, kiedy będzie mógł się wypowiedzieć jasno i prosto na temat książek, które mu się spodobały. Każdy człowiek lubi się cieszyć i dąży do tego, by mógł się cieszyć jak najczęściej i jak najdłużej. Dlatego pragnienie Biedrzyckiego wyrażenia swojej opinii jasno i wyraźnie i w tym przypadku jest zrozumiałe i ma swoje psychologiczne uzasadnienie. Biedrzycki ciesząc się pisał, pisząc cieszył się a cieszył się i pisał tak:
„Justyna Bargielska już w swoich wcześniejszych książkach dała się poznać jako jedna z najoryginalniejszych i najbardziej wyrazistych współczesnych polskich poetek. Tym razem proponuje nam podróż Dwoma fiatami, odznaczającą się wirem kalejdoskopowych obrazów, wirtuozerią składni i fundamentalnymi pytaniami zadawanymi w sposób, wobec którego trudno pozostać obojętnym. Tak, jakby do pierwszego, przedustawnego fiat! poetka mocą swojej mowy i umysłu dodawała własne, drugie fiat! – czasem polemicznie, czasem aprobująco, zawsze poruszająco.”
(Miłosz Biedrzycki o książce Dwa fiaty.)
Uważny czytelnik prawdopodobnie kilka lat poświęci rozmyślaniom nad powołaną przez Biedrzyckiego do życia kategorią: „pierwszego, przedustawnego fiat”. Na końcu i tak okaże się, że synteza harmonia praestabilita z fiat – nawet tym z silnikiem o rekordowej pojemności pół litra, który produkowała FSO – pozostanie wieczną tajemnicą swego stwórcy, który w przerwach między myśleniem, jedzeniem i śmianiem się ma zwyczaj przechadzania się po nieznanych nikomu ścieżkach.
Nie zwalnia to jednak z poznania literackiej causa prima tego radosnego i jakże twórczego uniesienia, którym Miłosz Biedrzycki postanowił podzielić się ze światem.
W związku z tym należy sięgnąć do źródła – tomiku Justyny Bargielskiej pt. Dwa fiaty.
Justyna Bargielska podłączona do programu (grupy dyskusyjnej) kserokopia.art.pl wydawała swoje wcześniejsze książki w oficynie wydawniczej Jarka Łukaszewicza. Ta jednak splajtowała (właściciel i redaktor wydawnictwa kserokopia zmuszony był do uczestnictwa w podrzędnym konkursie organizowanym przez GOK, by móc wydać swoją książkę! Cóż za upodlenie dla poety-wydawcy, który ma na swoim koncie takie szlagiery jak „th” Edwarda Pasewicza.) i autorka zmuszona była znaleźć innego wydawcę.
Czy szukała długo, czy krótko – o to należałoby zapytać autorkę. Ostatecznie książka ukazała się w poznańskiej serii: Biblioteka Poezji Współczesnej.
Kilka uwag wstępnych.
Pierwsza sprawa – fatalny tytuł. I tym nie należy się przejmować. Chociaż jakiś złośliwiec mógłby powiedzieć, że w porównaniu z China Shipping i Dating session tytuł Dwa fiaty to i tak jeżeli nie przełom jakościowy w twórczości artystki to przynajmniej milowy krok w dobrym kierunku.
Zanim napiszę o „drugiej sprawie” pozwolę sobie zacytować pierwszy tekst z tomiku:
Lęk jak ze starej książki: ona się boi, że może stać się panterą
i wcale jej to nie podnieca, bo co robi pantera? Czy pantera może
nie zamykać ust do zdjęcia, czy może iść spać w swoich nowych
[butach?
Pantera czerstwi chleb, na który spojrzy, ma taki dar.
Młynarka ma dar też fajny, że ożywia mięso.
Ale jedno chciałaby mieć z pantery: gdy ktoś przychodzi i mówi
pociąg, który istnieje tylko w rozkładzie, właśnie odszedł, umieć
powiedzieć ach, tak? a nie próbować zjeść słońce, żeby nie zaszło.
[Piękna młynarka]
Druga sprawa – przed przystąpieniem do lektury należy korzystając z żyletki i nożyczek wyciąć:
1) z Gazety Wyborczej z nagłówka: „Uwaga, rząd zapowiada podwyżki” słowo: „Uwaga”
2) z Tygodnika Powszechnego wyciąć stały fragment z działu recenzje: „to jest książka o”
3) przy użyciu kleju / taśmy klejącej połączyć słowa „uwaga” oraz „to jest książka”
4) z odpowiednimi fragmentami tekstu o Alicji Tysiąc opublikowanymi w Gościu Niedzielnym tak by powstał napis:
5) „Uwaga, to jest książka o stracie ciąży”
I teraz zacytuję drugi tekst z tomiku Dwa fiaty:
To musiał być dzień Bożego Ciała. Starsza kobieta
wiodła za sobą okazałą downicę: córciu, córciu,
gdy umrę, co się z tobą stanie. A ja nie mogłam ci
starsza obiecać kobieto, że jej nie zjemy, niedokładnie znam zwyczaje
mojego gatunku, nie na tyle dokładnie.
Widuję nas, jak przystajemy na rogach ulic,
wyjmujemy z portfeli zdjęcia budynków krytych złotymi kopułami
i pokazujemy je sobie nawzajem, mężczyźni i kobiety,
starzy i młodzi, ale czy tęskniąc, czy grożąc, nie wiem.
To musiał być ten dzień, wzdłuż torów
albo skrajem parku szedł mężczyzna w brązowej marynarce,
niósł piłkarzyki główkami do dołu
i nic na to nie poradzę, ale słońce, ono chyliło się ku zachodowi.
[Pole bawełny]
Dlaczego cytuję? Otóż sprawa z tomikiem Dwa fiaty przedstawia się następująco:
bez uprzedniego założenia, że wiersze te napisane zostały dla kobiet, które straciły ciąże sens tekstów jest na tyle rozmyty, że niezauważalny (np. w tomiku Zdanowicz, Jak umierają małe dziewczynki, była sytuacja odwrotna). Justyna Bargielska ciągle pisze szyfrem wierząc, że kategoria „cierpliwości i wytrwałości czytelnika” ma przynajmniej jeden desygnat. Moim zdaniem autorka tomiku Dwa fiaty popełnia błąd „szyfrując”, „kamuflując przekaz” a jej wiara w cierpliwość odbiorcy przypomina przekonanie Miłosza Biedrzyckiego, że istnieje coś takiego jak „przedustawne fiat”.
Oto przykład:
Nikt nie umarł w tym filmie, nikt w nim nie chciał niczego.
Zachrzęściło w pokoiku, więc wstałam sprawdzić,
zainkubowana podopieczna ośmiuset ton bazaltu, twoja mama.
Ktoś dzwonił domofonem
półtorej, dwie godziny, a potem wstukał kod i sam się wpuścił.
Jak grzyb tęczowy na buzi Matki Boskiej,
tak kwitnie samotność, kobieca i ludzka. Gdy nie śnią się stada
utopionych krów, noc lubi przynieść
coraz to głupsze proroctwo, pięć, cztery,
trzy gwiazdki anyżku, które zostały, żeby wyjść i wrócić,
rzucić pieniążek oknem, zrozumieć się telepatycznie.
Dziecko chce się uczyć o wietrze, o prądzie,
a ja mam ze sobą tylko szal zielony,
byśmy sobie mogły poudawać morze.
[Na pasku]
O czym byłby ten tekst, gdyby nie założenie: „uwaga, to jest książka o stracie ciąży”? Luźnymi obserwacjami połączonymi za pomocą przecinków i spójników? Jest tu „śmierć w tym filmie”, „zachrzęszczenie w pokoiku”, jest nawet „samotność, kobieca i ludzka” (To miło, że autorka nie ulega presji społecznej i słusznie, bo zgodnie z naturą, rozróżnia wśród uczuć te, które należą do ludzi i te, które są właściwe dla kobiet), jest „noc” i „sen” i są nawet „uśpione krowy” – ale takie namnożenie zagadek przypomina poukładanie na jednej ścieżce w lesie tysiąca strzałek zrobionych z suchych gałązek, które mają być wskazówkami w zabawie w podchody. Ilu czytelników jest na tym świecie, którym wystarczy czasu i cierpliwości by sprawdzić każdy sens, by pójść w tym kierunku, który wskazuje każda ze strzałek?
Inny tekst:
Coś jak mapy przed bitwą i ich światło z poczty,
ich brudny śnieg w szparach, ich posiedźcie tutaj
a mama zapoluje, ich dwa kręgosłupy, widok szczegółowy –
nikt się nie spodziewał, a tutaj wtem nagle.
I giełdy, i ropa
reagują. Sąsiedzi nie mając nikogo nawzajem
wzywają policję do wyjącego wiatru.
A kiedyś szłam latem po zwiniętych torach
[I konie, i ptaki]
Podobna sytuacja. Kalambur: „mapa przed bitwą” + „ich światło z poczty” + „ich brudny śnieg w szparach” – i w zasadzie te trzy elementy tekstu wystarczą na sześciogodzinna prelekcję na temat znaczenia „mapy przed bitwą”, „ich światła z poczty” itp.
Pytanie, które się pojawia w trakcie lektury tomiku Dwa fiaty – dlaczego Bargielska jako poetka rezygnuje z prostoty przekazu? Dlaczego komplikuje tekst i sens tam gdzie w grę wchodzą elementarne uczucia? Dlaczego w miejscu, w którym powinny być emocje, ścisk w gardle, tam gdzie powinna być reakcja kobiety, która na prośbę koleżanki zamiast porodu filmuje urodziny sinego trupka, są kolejne męczące wskazówki rozszerzające pole interpretacji w nieskończoność? Dlaczego Justyna Bargielska w tomiku Dwa fiaty stara się za wszelką cenę być – jak to ujął Biedrzycki Miłosz – „najbardziej wyrazistą” i „najbardziej oryginalną” polską poetką? I w końcu: dlaczego w tomiku Dwa fiaty zabrakło przede wszystkim kobiety, kobiety która:
Stała tam i patrzyła, czy oni patrzą na nią, ale nie patrzyli.
I może tylko rząd płaszczów ją trochę zrozumiał,
może glina, gdy wyschła, zwróciła na nią swoje
poczciwe, martwe oko.
[strzela, strzela a jest motylem]
Jako czytelnik chciałbym poparzyć się od Bargielskiej ogniem emocji. Chciałbym aby w każdym fragmencie książki „stała tam i patrzyła, czy oni patrzą na nią”. Chciałbym widzieć Justynę Bargielską – kobietę z jej wnętrzem pełnym ognia i krwi z rozerwanego serca a nie „najbardziej wyrazistą”, „najbardziej oryginalną” poetkę. Kobiety są o wiele ciekawsze niż poetki.
19 stycznia, 2010 o 9:42
wyjaśnienie dla nowej kategorii „próba samobójstwa” – w tej kategorii będą publikowane teksty o książkach nadesłanych. Dwa fiaty Justyny Bargielskiej jest pierwszą książką, którą pozyskałem z legalnego źródła. Nie została skopiowana, zeskanowana, ukradziona z księgarni ale została przesłana przez Justynę Bargielską. Jest pierwszą „samobójczynią” i to jej pierwsza „próba samobójstwa”
19 stycznia, 2010 o 10:01
Nie wiem, czy mój przykład będzie wystarczająco budujący, by kontynuować cykl.
No, daj Boże. Trzymam kciuki za cywilizowane dostawy i jeszcze więcej cywilizowanych dostaw dla Ciebie, Marku;).
19 stycznia, 2010 o 10:35
powiedz mi Justyna, bo kiedy przyszła mi ta myśl do głowy, to nie daje mi spokoju. W tej ksiażce jestes kobietą z odpowiednim zbiorem przeżyć czy wyrazistą, utalentowaną poetką?
19 stycznia, 2010 o 11:15
Jaką, za przeproszeniem, kobietą? Kobietą to jestem w kuchni i w kościele.
19 stycznia, 2010 o 14:01
Widzisz, bo to ma fundamentalne znaczenie. Jako poetka – więcej: jako wyrazista i oryginalna poetka – w sytuacji utraty dziecka będziesz szukała odpowiednich form wyrazu. Będziesz precyzyjnie dobierała środki by móc w jakiś odpowiedni ale właściwy dla oryginalnej i wyrazistej poetki sposób kanalizować emocje i uczucia, które takiej stracie towarzyszą. Wówczas zamiast wywołać emocje, zmącić oceany empatii usłyszysz zarzut: „ty to sobie wymyśliłaś”, „to taka sztuczka obliczona na zdobycie nowych czytelników” innymi słowy: kolejna liryczna bzdura.
Jeżeli zaś jesteś kobietą, która straciła dziecko to najpierw musisz uwierzyć w boga. Musisz w niego tak bardzo uwierzyć, tak mocno, ze wszystkich swoich kobiecych sił by ten stał się jak najbardziej rzeczywisty. Bo tylko wówczas, kiedy bóg staje się realny, może go dosięgnąć zemsta, klątwa kobiety-matki, której dziecko zmarło w łonie. Nie intersują cię już środki ani formy. Jako kobieta trzymasz w ręku włócznię, którą rzymski centurion przebił bok Jezusa. Ale twoim celem nie jest pierworodny syn umęczony pod Poncjuszem Piłatem, ale on – stwórca wszechrzeczy, czyli także i tego zdarzenia, które odebrało życie twojemu nienarodzonemu jeszcze dziecku.
Oglądasz wszystkie ciuszki dla dziecka, które sobie już kupiłaś. Patrzysz do pustego łóżeczka. Na białą pościel, bielszą niż alpejski śnieg w Castelrotto. Ale w tej bieli nie ma twojego aniołka, a miał być.
Paradoksalnie z odrętwienia – jeżeli jesteś kobietą – wybawia cię twoje umarłe dziecko. Wyciąga do ciebie rękę. czujesz zimno, ale czujesz też, że musisz się zatroszczyć o trupka, bo to jest twój trupek. instynkt macierzyński nie umiera. Ten mały, ślepy, zimny i siny kawałek mięsa, który kiedyś jako część ciebie ruszał się w tobie, razem z tobą żył, cieszył się i smucił – ono ostatni raz potrzebuje twojej pomocy. Musisz mu pomóc. Co robisz? Ano robisz, to co robisz:
Pytam się, czy wysłali te cholerne zwłoki,
czy nie. Piszą mi, że wysłali,
opóźnienie mogło być spowodowane pogodą
i żebym napisała w przyszłą środę,
czy chcę reklamować, czy inne zwłoki w zamian.
Sama nie wiem, mam czas do środy,
żeby to przemyśleć. Robak zdradził robaczka
i teraz się wije, i we śnie, i wszędzie.
Natomiast w świetle z okien szkolnej biblioteki
wygląda to tak, że moje dziecko stało się kamieniem
i mówi mi: nie płacz, kobieto, skoro ja nie płaczę.
No, zamknijcie już, tu nie ma nic do patrzenia.
[Jednym słowem]
19 stycznia, 2010 o 15:19
Marek, piszesz, co będzie jako poetka i co musi jako kobieta, która straciła dziecko. jakbyś wiedział. Spekulujesz, mógłbys zostac poetką, gdybyś tylko chciał.
19 stycznia, 2010 o 15:27
nie, nie spekuluję ale jestem kobietą, której dziecko umarło.
spekulowac mozna na giełdzie. można obliczać, liczyć i wyliczać co się bardziej a co się mniej opłaca (i tak też zrobi poetka, uzdolniona, wyrózniająca się). Kobieta będzie natomiast kobietą. Nie będzie jakąś nieogoloną solistką z Fundacji, ale kobietą-solipsystką zamkniętą w sobie, dla której jedynym światem są jej wyobrażenia. tu nie ma miejsca dla „pantery” – Bargielskiej i tego dotyczy mój zarzut.
19 stycznia, 2010 o 15:52
Marek,jest w tym, co piszesz jakieś przeświadczenie, że liryka powinna przystawać do życia takim, jakim Ty je sobie wyobrażasz, jakim Ty je przeżywasz. Jakbyś nie dopuszczał możliwości, że świat inaczej wyobrażany, inaczej przeżywany, będzie inaczej wyrażony. Jest w tym dyktat podobieństwa, niewiele różniący się od tego, w którym dobry wiersz to taki, który jest udany ze względu na technike, warsztat, środki śmiakie owakie.
Tak mi to zabrzmiało, co napisałeś.
19 stycznia, 2010 o 16:10
Leoncio, kiedyś zajmowałem się – jak to mówił mój przyjaciel z niemiec – liczeniem krzyży w Oświęcimiu. Poradził mi on wówczas:
– Marek, nie możesz cały czas zajmować się krematoriami. Oszalejesz.
Leoncio wiesz jaki jest problem ze światem, metafizyką, zagadnieniami kosmicznymi, teologicznymi i tymi wszystkimi, które kończą się „ymi”? otóż to wszystko są błahostki w porównaniu choćby z brakiem kromki chelba na śniadanie. a teraz wyobraź sobie śmierć dziecka – tego samego dziecka, które w tekstach Zdanowicz pachniało mlekiem. Czy potrafisz w ramach znanej tobie logiki, semantyki itp. rozstrzygnąć następującą kwestię:
CO JEST LEPSZE? TO, KIEDY SIĘ MAŁEMU DZIECKU W PUPĘ WCISKA PENISA, CZY TO, KIEDY DZIECKO UMIERA W ŁONIE MATKI NIE DOŚWIADCZYWSZY TEGO JAKŻE OSOBLIWEGO UCZUCIA?
ptrafisz odpowiedziec na to pytanie?
odpowiedz tak jak chcesz – z przecinkami lub bez, z błędami lub bez. z podziałem na zdania lub nie – powiedz tak jak ci serce podpowiada. jeżeli odpowiesz zgodnie z tym, co mówi twoje serce, to nie masz się czego bać. każda matka ciebie zrozumie, każdy człowiek.
19 stycznia, 2010 o 17:23
Bezpieczniej byłoby zostać przy poetyce obioru lub zasłonić się odpowiadając kawałkiem o Iwanie Karamazowie, który zwraca Bogu bilet z powodu cierpienia niezawinionego, nie całego świata, ale dzieci właśnie. Albo napisać, że nie potrafię odpowiedzieć.
Nie wiem, Marek, mogę sobie tylko wyobrażać, co gorsze. Jako matka wybrałabym chyba to, co nieostateczne. Może łudząc się, że cokolwiek po wciskaniu penisa w pupę mogę jeszcze odmienić, wynagrodzić, być przy dziecku, wziąć na siebie, chociaż nie da się nic ująć ani odmienić, bo jest nieodwracalne. Jak śmierć.
Jako dziecko, chciałbym umrzeć, gdyby mi zrobiono, jak napisałeś. Sitwa znała taką dziewczynkę, co jakiś czas skakała z okna, latami. Zamykali ją w psychiatryku, a potem znów skakała. Znała też brata dziewczynki, który jej to robił. Byli z domu dziecka. Mieli tylko matkę adopcyjną. Chłopiec pamiętał, co robiła mu matka biologiczna i jak ich podtapiano w czasie kąpieli w domu dziecka. Dziewczynka była młodsza.
Jeśli będziesz pytał, Marek, dalej podobnie, nie odpowiem, bo
mam wrażenie, że daję się zwieść rozmowie z Tobą, że robię z tego jedynie temat rozmowy w dodatku ustawionej na wstępie: lepsze/gorsze, pod szybkie wartościowanie. Nie mam zbyt wielkiego zacięcia do dzielenia się myślami.
20 stycznia, 2010 o 0:59
Najpierw o dwóch tytułowych fiatach, które według mnie walczą ze sobą: katolickim i pogańskim
Fiat voluntas tua – Niech stanie się wola twoja
Fiat iustitia, pereat mundus – niech ginie świat byleby działa się sprawiedliwość.
Na tej opozycji: podporządkowanie się, uległość wobec Zapisanego, Nienamacalnego i bunt wobec niesprawiedliwości, która nie pozwala negocjować ze sobą.
Po co komu świat, w którym dzieje się krzywda.
Pierwsza postawa jest narzucona przez religie, druga jest ludzka indywidualna i według mnie poetka próbuje obie zracjonalizować w tomiku „Dwa fiaty”. Czasami wyczuwam podporządkowanie, apatię, czasami bunt, niezgodę na to co jest, co się stało.
20 stycznia, 2010 o 2:01
Marku, masz w głowie kalkę z Trenów Jana Kochanowskiego:
” Wielkieś mi uczyniła pustki w domu moim,
Moja droga Orszulo, tym zniknieniem swoim!
Pełno nas, a jakoby nikogo nie było:
Jedną maluczką duszą tak wiele ubyło.”
w szkole wdrukowano nam, że w taki sposób opisuje się cierpienie po stracie dziecka i podświadomie doszukujesz się takich emocji w wierszach o podobnej tematyce.
Wiersze Justyny Bargielskiej to przykład dla mnie następnej terapii pisemnej. Dlaczego poetka dzieli się z czytelnikiem swoimi przeżyciami?
Według mnie, postacie, które do tej pory niewyrażne kroczyły w jej umyśle, dopiero napisane, umieszczone w książce, mają swój charakter i stają się nieprzewidywalne. Nie zdziwiłabym się, gdyby Justyna Bargielska po przeczytaniu opublikowanego przez siebie tomiku powiedziała do siebie: fuck! nie przewidziałam, że moi bohaterowie niezależnie ode mnie przyjmą nowe zachowania, a ja jestem tylko fotografem.
I tak się dzieje w przypadku wiersza
„Piękna młynarka”
„Lęk jak ze starej książki: ona się boi, że może stać się panterą
i wcale jej to nie podnieca, bo co robi pantera? Czy pantera może
nie zamykać ust do zdjęcia, czy może iść spać w swoich nowych
[butach?
Pantera czerstwi chleb, na który spojrzy, ma taki dar.
Młynarka ma dar też fajny, że ożywia mięso.
Ale jedno chciałaby mieć z pantery: gdy ktoś przychodzi i mówi
pociąg, który istnieje tylko w rozkładzie, właśnie odszedł, umieć
powiedzieć ach, tak? a nie próbować zjeść słońce, żeby nie zaszło.”
Autorka z panterze doszukuje się czegoś wrogiego, ale także czegoś co jednak fascynuje, bo potrafi powiedzieć od niechcenia : „ach tak?” i od razu zapomnieć co było powodem tego „ach”.
A dla mnie pantera to magia, romantyzm, powieści fantasy.
Dlatego na swój własny użytek panterę wyposażam w tajemniczą moc ze świata astralnego i czarna pantera staje się najlepszą przyjaciółką pięknej młynarki. Wprost jak tytuł serialu: na dobre i na złe.
Ale co z innymi wierszami w tomiku Dwa fiaty?
W tym wypadku ta beznamiętność artystyczna mnie męczy. Czy to jest sztuczny kokon? a może poetce dystans daje poczucie bezpieczeństwa, jest jej kotwica w tym czasie? Czy to jest dystans udawany? aby to stwierdzieć trzeba przeczytać wcześniejsze wiersze Bargielskiej.
20 stycznia, 2010 o 2:45
leoncio, nie chodzi tu o zwodzenie czy uwodzenie, ale o pytania, które powstają po lekturze.
próbuję sobie wyobrazić taki rodzaj rzeczywistości, w której tekst się usamodzielnia. nie jest tylko formą o okreslonej strukturze, ale żywym organizmem złożonym ze swoich znaczeń, które weń wpisano. tymi samymi oczami wyobraźni próbuję zobaczyć taka oto scenkę: wiersze z Dwa fiaty spotykają się z wierszami z Jak umierają małe dziewczynki. Ja wiem, że takie spotkanie to czysta fantastyka, ale moja nie tyle chora, co spaczona psychika produkuje takie wyobrażenie bez większego trudu i zakłada pewien stopień – większy niż zero – prawdopodobieństwa takiego zdarzenia.
i teraz pojawia się pytanie o to, który organizm jest ładniejszy? odpowiedź wydaje się prosta: wiersze Bargielskiej są ładniejsze. [używając porównania ogrodniczego: Bargielska dba o formę, potrafi tak przystrzyc żywopłot, by ten kształtem przypominał węża, panterę itp. Zdanowicz jest na etapie równego przycinania boków, tak by powstało ładne, zgrabne równiutkie zielone ogrodzenie. Ale założę się, że dąży do takiego opanowania narzędzi, takiego wyćwiczenia ręki, by zrobić z żywopłotu np. krokodyla]
z wrażeniami estetycznymi jest jednak mały problem: można podziwiać katanę mistrzowsko wykutą z tamahegane, można podziwiać piękny hamon i podziwiając formę, precyzję i kunszt kowala łatwo można zapomnieć o tym, do czego katana służy. albo – co gorsza: może znaleźć się jakiś esteta, który powie, że dla takiego piękna jakie ucieleśnia katana z okresu Muromachi (z tego okresu pochodzą najcenniejsze zabytki sztuki wojskowej) – warto było poświęcić tyle tyle wiosek i głów.
Wracając do Bargielskiej – czytając teksty z tomiku Dwa fiaty łatwo wpaść w podziw: „Ale ona ładnie to wszystko gmatwa, że też odnajdzie się w tych galimatiasach językowych!” – i można albo przeoczyć wspólny mianownik tych tekstów jakim jest utrata ciąży albo uznać, że warto było stracić ciąże, by napisac takie teksty.
20 stycznia, 2010 o 14:30
A jak izka przeczytasz ostatni wiersz z tomiku? Teraz, kiedy już wszystko wiesz, kiedy przebrnąwszy przez kalambury i rebusy autorskie – kiedy przedarłaś się przez powłokę estetyczną i masz świadomośc istnienia wspólnego mianownika: straconej ciąży. To powiedz, jak odbierasz ostatni tekst:
Coś, czego nigdy nie zapomnę, coś, czego nie mogę
sobie przypomnieć. Kwiecień, wiosna, brzuch,
zapewne niedziela. Nie dotknąłem cię, powiedział,
ale kiedykolwiek pomyślisz o tym popołudniu,
będziesz wierzyć, że cię dotknąłem.
I to jest mój dar, większy niż cokolwiek
[Córce]
Co czujesz? Czujesz smutek, żal? Czy może widzisz tu zgodę? A może jest tu jakaś ulga, wytchnienie? Czy może teatralna hochsztaplerka utalentowanej, wyrazistej polskiej poetki?
Czy zwiedzie cię zmaskulinizowana forma, czy olejesz rebusy i zagadki i skoncentrujesz się na uczuciach?
Uwaga do autorki:
Szanowna autorko, moim zdaniem dopisek „dedykuję wszystkim kobietom, które straciły swe ciąże i wszystkim płodom, które straciły swe kobiety”
– ta odczłowieczona i techniczna dedykacja wzmocni przekaz i – co ważniejsze – uczyni go wyraźnym dla wszystkich, którzy sięgną po książkę. Oczywiście zdaję sobie sprawę, że bycie Kolumbem i odkrywanie przekazu jest samo w sobie wartością, ale większą wartością jest poznawanie lądu. Jeżeli nie wierzysz zapytaj Francisco Vasqueza de Coronado albo Hernana Cortesa, duchy tych panów (a jako poetka pewnie na co dzień rozmawiasz z duchami) zaświadczą, że owszem Kolumb odkrył im drogę, ale to oni odkryli złote Eldorado, do którego ta droga prowadziła.
Z chęcią podyskutuję z tobą co jest lepsze: cel czy droga, która do niego prowadzi.
20 stycznia, 2010 o 15:32
Marku od rana towarzyszy mi Rilke i Der Panther, majestatyczna, obojętna pantera, z przyczajoną siłą. Wiem, że Justyna Bargielska jest laureatką konkursu Rilkiego więc nie ma nic dziwnego w tym, że chciała opowiedzieć o swojej panterze. Wcześniej to samo zrobiła Halina Poświatowska.
I za tropem pantery doszłam do wiersza z intrygującym tytułem:
„Irysowe drzewo
Jeżeli miłość szuka potwierdzenia,
to dzisiaj jest środa. To jest jakiś koszmar,
ten autobus. Jedna ma turkusową czapkę, trzy zęby
i równik w pasie, druga jest na biało, a w wózku śpi niemowlę
z rozszczepem stąd dotąd. Jakiego szukasz potwierdzenia, miłości?
Takiego szukam potwierdzenia, dziewczynko.
Że bierzesz ten autobus razem z tamtą w czapce,
z tą na biało, z tym dzieckiem i z drzewem irysowym.”
Irysowe drzewo jest dla mnie zagadką, nie mam pojęcia jak wygląda, czy jest wyłącznie nutą zapachową, czyli czymś ulotnym.
Ale w tym wierszu nie ma sztuczek, jest zwykła środa, wnętrze autobusu matka z dzieckiem z deformacją twarzy i mocno szczerbata grubaska. Czy można pokochać takie brzydactwa, a przede wszystkim zaakceptować? Według mnie najlepszy wiersz w tym tomiku, nie ma w nim zwierząt, jest opis bez błyskotek i potoczny język. Narratorka skupia się wyłącznie na szukaniu potwierdzenia, że przykazanie z dekalogu: trzeba kochać bliźniego jak siebie samego można wprowadzić w życie.
Tylko jakie to jest uczucie do siebie samego? może się tylko tli?
„Irysowe drzewo” ociera się o wiarę, o rzeczy ostateczne. Marku wiersze Bargielskiej są „cmentarne” może dlatego dla mnie beznamiętne, bo stało się i już się nie odstanie?
Ostatni wiersz nawiązuje do tematyki religijnej. Narratorka jak Niebieska Panienka miała zwiastowanie i urodziła boże dziecko. Ale oprczz odnośnika wprost do cudownego poczęcia Maryi, zauważam element pogański. Zeus także swoją mocą zapładniał kobietę i potem rodził się hero: półbóg, półczłowiek. Dla kobiety nawet mistyczne spółkowanie było darem i mogła żyć tym wspomnieniem przez lata.
Justyna Bargielska tytułowej córce daje pierwiastek boski, nieważne czy ten pierwiastek pochodzi z pogańskich wierzeń, czy z chrześcijaństwa. Najważniejsze, że jest. Brakuje mi kilku wersów o tym, jak „aniołek” mały bóg przemienia się w rozwrzeszczanego, niesfornego kilkuletniego diabła i okrzyku matki: po co ja ciebie urodziłam.
20 stycznia, 2010 o 15:33
piękny wpis
21 stycznia, 2010 o 6:27
W pierwszych słowach mojego listu chciałabym powiedzieć, że strata ciąży, a raczej próba zrozumienia tego wydarzenia, była powodem, dla którego napisałam większość z tych wierszy i nie będę tego ukrywać, bo nie. Ale to nie znaczy, że jak ktoś nie przeżył pewnych rzeczy, to nie ma w tej książce czego szukać. Każdy przeżył jakąś stratę, której nie rozumie, tak sądzę i może z pożytkiem skorzystać z czyjejś, w tym przypadku poetki Bargielskiej, opowieści o niezrozumiałej stracie. Ufam, że tak to działa, ponieważ traktuję literaturę jednak przedmiotowo.
Przez chwilę chciałam się z oburzeniem odnieść do tego twojego, Marek, zdania, o ludziach, którzy uznają, że warto było stracić ciążę, żeby napisać takie teksty, i chciałam pobiec i powiedzieć, że wobec tego to nie jest książka dla nich i nie dla nich pisałam. No, ale to jest książka również dla nich i również dla nich pisałam. Potencjalna dedykacja, która twoim zdaniem powinna znaleźć się w tej książce, nie jest odczłowieczona i techniczna. Jest ładna. Niemniej wydaje się co najmniej niepotrzebna, bo w moim, autora, pojęciu, niepotrzebne jest wzmacnianie przekazu tej książki. Dlaczego? Bo nie wiem, jaki ten przekaz jest.
Gdy przeczytałam pdf, już ułożony w ostatecznym kształcie, miałam poczucie, że udało mi się TO powiedzieć. Nadal mam to poczucie, ale lepiej nie pytać mnie, co to jest TO. Bo nie mam zielonego pojęcia. To sprawia, że zastanawiam się, czy nie pomyliłam tego, CO zostało powiedziane, z tym JAK zostało powiedziane.
I tu znowu muszę się z tobą nie zgodzić. Większą wartością wydaje mi się odkrywanie drogi, pierwszej i kolejnych, niż poznawanie lądu. Bo ląd znam. Niezrozumienie straty ma się nijak do poczucia, że się tę stratę zna, zna jak swoją własną, wyjątkową pojemną i mroczną, kieszeń. Wyzwaniem jest obadać, skąd się tu wzięłam, jak do tego doszło, czy mogło być inaczej, czy jestem tu przez swój wolny wybór, czy przez boską ekonomię, kto zyskał a kto stracił na tym, że płaczę i złorzeczę Bogu i ludziom w swojej własnej kieszeni itd. Idąc dalej, wyzwaniem jest też obadać, czy naprawdę strata jest motorem istnienia. Czy wszystko naprawdę jest stratą.
Jeśli chcę podjąć te wyzwania, nie będę sięgać po obce dla mnie środki wyrazu. Ale też i nie będę się bić linijką po rękach, gdy przyłapię siebie samą na selekcjonowaniu, udoskonalaniu, w ogóle – używaniu środków wyrazu. Bo czas mija i jeśli chcę opowiadać cały czas tę samą opowieść – a to jest mój sposób na powyżej opisane badania – muszę to robić za każdym razem inaczej. W przeciwnym razie zapomnę, o czym opowiadam. Taka jest moja intuicja w tej kwestii, żałuję, że w tej chwili nie bardzo mam czas ten temat rozwinąć.
21 stycznia, 2010 o 6:38
Tylko jeszcze odnośnie irysowego drzewa. Akceptacja brzydkiego to jest może pierwszy stopień do wiary i chociaż w wierszu tego nie widać, to mam nadzieję, że w całej książce już tak. Kolejny też nie jest trudny: pokochać swoje niezawinione cierpienie. Ale pokochać świat z cudzym niezawinionym cierpieniem, no, moim zdaniem to jest z*****e i godne wyzwanie. W jakimś sensie widzę, że ta książka dokumentuje podjęcie takiego wyzwania, z cząstkowym, chwilowym, nietrwałym, niewartym właściwie zauważenia, dobrym skutkiem.
[wpis moderowany]
uzasadnienie: poeci i poetki nie przeklinają
21 stycznia, 2010 o 6:39
Czego oczywiście jako autorka nie powinnam mówić:). Powiedzmy, że autorka poszła na dłuższe siku.
21 stycznia, 2010 o 6:55
jako kobietę – justynę bargielską – zapytam cię wprost: straciłaś ciążę? masz wszystkie USG, widziałaś siusiaczka, cipkę, bijące serduszko? a mimo to straciłaś dziecko?
jako poetkę- wyrazistą i oryginalną – zapytam cię: czy jestes sobie w stanie wyobrazic taka sytuację? czy jestes sobie w stanie wyobrazić, czy masz tyle siły i intelektualnego samozaparcia, by wyobrazić sobie, że w swoim łonie nosisz trupka? że zamiast żywego dziecka w twoim brzuchu lewituje (unoszony siłą grawitacji) kawałek mięsa, który już kilka chwil po wyjeciu go z brzucha ochłodzi się, nie będzie w stanie sam utrzymać naturalnej ciepłoty żywego ciała – 36,6.
21 stycznia, 2010 o 7:01
Nie jestem prawdziwą poetką, bo nie potrafiłabym pisać o czymś, czego sama nie przeżyłam?
No to nie jestem prawdziwą poetką.
21 stycznia, 2010 o 7:14
widzisz, po tej rozmowie tutaj wiadomo o co chodzi. jest jakaś nieopisana, niewyrażalna w żadnym ze znanych języków tragedia i jest próba jej opisania.
[chociaż z drugiej strony w 21. wieku wszystko się bardzo łatwo traci. łatwo się traci dobre imię, łatwo się traci majatek i ciąże też się łatwo traci. (Wyobraź sobie, że jakiś miesiąc temu pamiętam jak mi moja Jeanette opowiedziała o swojej koleżance z pracy, która jak gdyby nigdy nic powiedziała o tym, że poroniła. Straciła dziecko. W zasadzie nawet nie dziecko, ale małą kluskę. Zbitą kulkę mielonego mięsa)]
w twoich wierszach zabrakło mi agresji, za duzo jest tu konformizmu. a dla mnie – marka trojanowskiego – człowieka, który jest synem, który ma matkę itp., jest czymś nie do wyobrażenia, by matka godziła się na stratę dziecka.
napisałem wczesniej o pytaniu:
CO JEST LEPSZE, GDY DZIECKU KAŻDEGO WIECZORA PRZEZ LATA OJCIEC/WUJEK WCISKA PENISA W PUPĘ, CZY GDY DZIECKO UMIERA W ŁONIE MATKI?
wśród wszystkich możliwych odpowiedzi na to pytanie jest także jedna odpowiedź:
– każdy, kto dopuszcza możliwość pojawienia się takiego pytania w kulturze powinien być unicestwiony.
zabiłabyś tego, kto dopuszcza możliwość śmierci dziecka w łonie matki?
21 stycznia, 2010 o 7:22
Stawianie takiego pytania w kulturze to nie jest coś, co chciałabym, żeby kończyło się unicestwieniem. Jednak kultura to jest tylko kultura.
Natomiast jako wielokrotna matka z różnym skutkiem jednak muszę na to pytanie odpowiedzieć tak, jak już ktoś odpowiedział w tej dyskusji: lepsze jest to, co nieostateczne.
Dr House mnie oszukał, gdy mówił, że nigdy to jest ydgin mówione wspak. Ale wybaczam mu.
21 stycznia, 2010 o 7:31
I to pytanie: czy zabiłabym. Nie, po co? Żeby ktoś mógł się poparzyć, jak to ująłeś, ogniem emocji?
21 stycznia, 2010 o 8:03
widzisz, ten ostatni tekst to on jest z gatunku „parzących” – apatia, bezradność ale jednak jakaś emocja, jakiś ogień serca. stłumiony, bo stłumiony ale wystarczy jedno zbędne słowo, jeden nierozważny gest by usłyszeć wszystkie wyrzuty, by zalała cię lawina pretensji: „to przez ciebie, to twoja wina, gdyby nie ty, to.,…” – i o to w wierszach chodzi.
wiersze nie są po to, by czytajac je czuć się jak w kinie na dobrym filmie. wiersze są po to, by czytajac je móc odegrać jedną z głównych ról w dobrym filmie.
21 stycznia, 2010 o 8:10
Lecz, Marku, nie każdy nadaje się do każdej roli.
Rozważ taką możliwość, że w tym filmie grają blondynki o delikatnej urodzie. Czy jesteś blondynką o delikatnej urodzie?
Twoje ambicje, by czuć wszystko, są piękne i pochlebiają poezji jako takiej. Ale ta uroda, ten gest, to jest ich jedyna wartość (ponieważ, jak sądzę, na codzień mogą być wręcz uciążliwe).
21 stycznia, 2010 o 8:20
nienie, kształt i finezje formalną koniakowskich koronek mozesz sobie podziwiać. ale czas podziwu jest skonczony, gdyż wszystkie możliwości splotu stanowią wartość matematycznie przeliczalną, obliczalną i w związku z tym skonczoną. emocje zas to zupełnie inna sprawa. tu matematyka – o ile ma coś do powiedzenia – jest tylko jednym z modusów, małym elementem a nie czymś absolutnym.
innymi słowy: poezja to serce a nie liczydło. tu nie chodzi o formę ale o to, czy proste słowa – nawet „kurwa mać” – wzbudzą w tobie emocje
21 stycznia, 2010 o 15:13
Chciałbym, podobnie do ciebie, mieć tyle czasu, by czytać wszystkie te niezliczone zastępy literek poustawiane w śliczne wersy. Mam jedną uwagę…
Coś ty się tak tego przekazu czepił jak pijany płotu? Jasne, że dobrze jest, gdy wyraźnie istnieje i wszystko wokół niego się kręci, ale nie samym przekazem poezja żyje!
Chcesz doszukiwać wartości ponadczasowych, to filozofów czytaj i doktorat rób :)))
Poezja to nie tylko głębokie, poważne przesłania, ale i piękno również! Pamiętaj o tym.
A zadaniem piękna jest wzruszać, działać na emocje, a nie przekonywać. Przy czym jedno drugiego przecież nie wyklucza. Piękno, które na nas działa przyjmujemy przecież bez udziału chłodnej kalkulacji, bezkrytycznie. Ja na przykład widzę piękno w tym, kiedy ktoś pisze:
noc lubi przynieść
coraz to głupsze proroctwo, pięć, cztery,
trzy gwiazdki anyżku, które zostały, żeby wyjść i wrócić,
rzucić pieniążek oknem, zrozumieć się telepatycznie.
Dziecko chce się uczyć o wietrze, o prądzie,
a ja mam ze sobą tylko szal zielony,
byśmy sobie mogły poudawać morze.
I guzik mnie obchodzi, czy akurat zawarte jest tam przesłanie, czy nie. Jeśli będzie, to z pewnością wyjdzie mi podczas czytania całości, a póki co widzę piękno.
21 stycznia, 2010 o 15:20
O! Zapomniałem dodać:
A jak przeczytam całość i nie dostrzegę przesłania, to co? Kiszka?