Psychopatologia społeczna (4) Szefowie

2 stycznia, 2008 by

Po drodze ciągle mijaliśmy ludzi w garniturach, którzy uzbrojeni w parasole nawet nie szukali, tak jak my w tej chwili schronienia przed złą pogodą. Karnie, bez sprzeciwu zmierzali w sobie wiadomą stronę, której celem zawsze było biuro uzbrojone w komputer, krzesło i stolik, oraz psychopatycznego szefa, któremu zawsze się cos nie podoba.
O ile wiadomo do czego służą przedmioty jak szafa, stół, krzesło, tak rola szefa pozostaje nieodgadniona. Właściwie nie wiadomo po co człowiekowi jest potrzebny szef, zwłaszcza przy wykonywaniu pracy. Szefowie są przekonani, że szefują, tzn. przewodzą, prowadzą, nadzorują etc. Czy jednak osoba zatrudniona do wykonywania określonej pracy potrzebuje szefa? Przecież samo zatrudnienie oznacza potwierdzenie kompetencji pracownika do wykonywania danej czynności, do której został zatrudniony. Zatem szef jako nadzorca jest zbędny. Chyba, że pracownikowi się nie ufa, zakładając, że ten choć ma kompetencje potrzebne do wykonywania określonej pracy, będzie tę pracę źle wykonywał. To jest jednak niemożliwe, bo człowiek, jako człowiek, wiedząc jak należy wykonać pracę, aby była dobrze wykonana, nigdy jej źle nie wykona. Jest jeszcze jedno uzasadnienie roli i funkcji szefa otóż, skrajna nieufność w stosunku do zatrudnionych pracowników, sprawia, że potrzebny jest ktoś, kto będzie ich pilnował aby nie oszukiwali. Nie chodzi już zatem o to czy czynność jest wykonana źle czy dobrze, ale o to, czy pracownik nie oszukuje, przy czym przez oszustwo rozumie się np. leniuchowanie, kradzieże i inne szkody. Jacy nieszczęśliwi muszą być ludzie w garniturach, których nowi bogowie szefowie bezlitośnie każą za zmarnowany ołówek lub za zniszczony papier do drukarki.
Jednak jest coś, co pozwala im znosić ten kierat: to marzenie, że niedługo oni zostaną szefami, a kto wie może zostaną szefami szefów? Bo szef także jest człowiekiem i także może oszukiwać, a ludziom się przecież nie ufa. Jednak kto będzie szefował szefom szefów? Co będzie jeżeli w ostatecznym rozrachunku zostaną sami szefowie, którzy mają szefów i sami szefują?
Nie zdążyłem rozwiązać tej zagadki, bo właśnie nasza podróż dobiegła końca. Ocknąłem się z myślowego letargu, który był pewnego rodzaju ucieczką od myśli o kształtnych piersiach odbijających się w mokrym podkoszulku, tuż przed drzwiami do kawiarni.

Otworzyłem drzwi, ale przezornie, powodowany instynktem samozachowawczym, nie przestąpiłem pierwszy progu. Odruchowo przepuściłem przodem, towarzyszącą mi od początku tragedii mojego nosa, kobietę.
– Niech ona wejdzie pierwsza pomyślałem. Jak co, to zdążę uciec.
– Proszę, panie przodem powiedziawszy to, wykonałem ceremonialny ukłon i gest wskazujący na czeluść, która stanęła przed nami, gdy drzwi już się otworzyły. Jej reakcja była przewidywalna.
Udobruchana wcześniej zaaplikowanymi jej komplementami, straciła ona zmysł krytyczny i ponownie przybrała, dobrze mi znaną w jej wydaniu postawę walkirii. Dumna, jak na prawdziwą damę przystało, krokiem wdzięcznym i stanowczym przekroczyła linię demarkacyjną oddzielającą to, co znane od tego, co nieznane, gdzie mogło się kryć potencjalne niebezpieczeństwo.
Znaleźliśmy się wewnątrz lokalu. Oczywiście teza o potencjalnym niebezpieczeństwie, podobnie jak większość moich tez, okazała się produktem paranoi. W środku było przyjemnie ciepło, przytulnie a w powietrzu unosił się zapach przed chwilą zmielonej kawy. Prawdziwy raj dla zmysłów! Intensywność aromatów, tajemniczość przytłumionych kolorów, ciche rozmowy. Oto świat pełny tajemnic. Każdy z klientów tego miejsca, włącznie z obsługą, skrywał w sobie jakiś sekret. Byłem tego tak pewny, jak tego, że każdy, przychodząc tu szukał swego spowiednika kogoś lub czegoś, komu mógłby zawierzyć choć odrobinę swego ciężaru. Nieważne czy będzie to druga osoba, czy może ktoś, kto podaje menu, ciastko, czy sam kubek kawy, w który zmartwiony klient wpatruje się po opróżnieniu jego zawartości.
Wiedziałem, że jeżeli w tej chwili nie wyjdę, będę musiał udźwignąć te wszystkie skrywane troski, niespełnione marzenia, mroczne tajemnice. Jednak nie mogłem tak po prostu wyjść, chociaż przyznaje, że gdyby można było cofnąć czas o te kilka sekund, nie otworzyłby tych drzwi. Stało się to, co i tak musiało kiedyś nadejść! Miałem jedynego sekundanta człowieka-kobietę, która jak sądziłem będzie w stanie mi pomóc w tych okolicznościach.
Spojrzałem na nią. Stała tuż obok mnie, ciągle dumna i wyniosła, jednak w jej oczach zobaczyłem te same troski, które mi w tej chwili towarzyszyły. Było to pocieszające, mieć chociaż jednego sojusznika, nawet gdy siły są wysoce nie równe. Dziwne, że do tej pory nie zapytałem jak się nazywa. Uważam, że niedługo mógłbym, jakimś stosownym pytaniem, nadrobić te braki intelektualne. Ale nie teraz, nie czas na to.
Tym czasem ona spojrzała na mnie ciepłym wzrokiem choć w dalszym ciągu niezwykle zatroskanym i pełnym wątpliwości i zapytała:
– No to jak? Tu wypijemy kawę?
Czy mogłem powiedzieć nie w takiej sytuacji, zwłaszcza, że zawładnęło mną poczucie litości dla tych wszystkich, którzy odważyli się zrezygnować z części swoich garniturów i kostiumów, wieszając marynarki czy żakiety na oparciach krzeseł? Był to z ich strony akt niemal heroiczny, w każdej chwili bowiem mógł pojawić się szef, który mógłby wyciągnąć daleko idące konsekwencje z tego nieposłuszeństwa, jakim w tym przypadku była ostentacyjna rezygnacja z części obowiązkowego uniformu.
W podobnej sytuacji i chyba także ty, drogi czytelniku, powiedziałbyś to, co ja:
– Dobrze! To miejsce jest odpowiednie.
W tej chwili, gdy to powiedziałem zatrzasnęły się za nami drzwi. Towarzyszyło temu charakterystyczne klap. Odgłos ten odbił się echem po ścianach kawiarni i wywołał natychmiastową reakcję wśród tych, którzy sączyli swoje kawy i pochłaniali ciastka z kremem. Tak jak przypuszczałem. Nieustanne poczucie lęku, w którym żyć musieli żyć ludzie w garniturach, ukształtowało w nich formę odruchu bezwarunkowego. Każdy, po usłyszeniu charakterystycznego dźwięku zamykanych drzwi, nagle jakby wyrwał się z letargu dowolności, i odruchowo spojrzał na zegarek. Zorientowawszy się widocznie, że czas chwilowej swobody, że okres częściowego wyzwolenia z uniformu minął, sięgnęli powoli po marynarki, szykując się do wyjścia. Niemal wszyscy porzucili w pół słowa swe wyjawiane tajemnice, które, przychodząc do tego miejsca pragnęli zawierzyć, licząc na błogie katarsis. Każdy z nich jednocześnie z trwogą spoglądał na drzwi, obiecując sobie w duchu: Boże jeżeli sprawisz cud, że to nie mój szef, już nigdy nie zdobędę się na podobna formę rebelii, nigdy nie zrzucę munduru!.
Czekając na cud, spoglądali na nas. Oczywiście cuda zdarzają się niezwykle rzadko i niezależnie od wszelkich próśb inaczej nie byłyby cudami, ale tym razem było inaczej. Zdarzył się cud zbiorowy! Modły wszystkich spełniły się w tej chwili, gdy zobaczyli nas, tzn. mnie i moją towarzyszkę. A my jak już się być może zdążyłeś zorientować drogi czytelniku, nie byliśmy szefami. Widocznie w tym momencie dobry absolutnie nieistniejący bóg, postanowił na chwile zrezygnować ze swojej doskonałości, nie miał nic lepszego do roboty i zdecydował pozytywnie odnieść się do tej zbiorowej korespondencji, którą sekundę temu otrzymał na chwilę zaistniał.
Nasz opłakany widok nie pozostawiał żadnych wątpliwości, co do tego, że nie byliśmy szefami. Wątpliwości także nie było, co do istnienia boga, który właśnie objawił swoją cudotwórczą moc. Chyba oboje dostrzegliśmy wyraz ulgi, który pomału zastępował napięcie w ich twarzach. Będąc przyczyną sprawczą tych niezwykle zawiłych procesów – burzy emocjonalnej, w której stan najwyższego napięcia przeradzał się w stan błogiego wytchnienia, dokonałem zadziwiającej obserwacji. Otóż wydarzyła się rzecz niebywała. Chyba pierwszy raz w życiu, miałem okazję przekonać się, że ludzie w garniturach posiadają oczy. Do tej pory, gdy mijałem ich na ulicach, zawsze je przede mną skrzętnie ukrywali. Nigdy nie spoglądali na mnie wprost. Cały czas myślałem, że nie posiadają zdolności widzenia. Zawsze podążali obok mnie, w karnych szeregach, po jednej stronie chodnika na północ, a po drugiej stronie na południe. Nawet, gdy ich prowokowałem przywdzianą bielizną w krasnoludki, której widok musiał przynajmniej budzić zdziwienie, nie zwracali na mnie żadnej uwagi. Teraz jednak zdałem sobie sprawę, że każdy z nich skrzętnie ukrywał swe zdolności i wykorzystywał je tylko w sytuacji ekstremalnego zagrożenia. Zaszokowany tym odkryciem, zdałem sobie sprawę, że teraz widok faceta w bieliźnie w krasnoludki, okrytego kusym płaszczem jego towarzyszki dopiero wzbudzi sensację. Jak się jednak okazało myliłem się dalece w swym przypuszczeniu.

Kategoria: Bez kategorii | Komentarze »

Chcesz dodać coś od siebie? Musisz, kurwa, musisz!? Bo się udusisz? Wena cię gniecie? Wszystkie wpisy mogą zostać przeze mnie ocenzurowane, zmodyfikowane, zmienione a w najlepszym razie - skasowane. Jak ci to nie odpowiada, to niżej znajdziesz poradę, co zrobić

I po jakiego wała klikasz: "dodaj komentarz"? Nie rozumiesz co to znaczy: "załóż sobie stronkę i tam pisz a stąd wypierdalaj"?