Idę sobie ulicą ubrany w wykwintną bieliznę w krasnoludki. Jest mi kurwesko zimno. Patrzę w niebo i mówię:
– Niech się stanie ciepłość.
Powtarzam to kilkadziesiąt razy, coraz bardziej marznąc.
Istota najdoskonalsza mnie olewa. Czy ja od niego wymagam żeby morze się rozstąpiło? Czy życzę sobie, by mnie lwy nie pożarły? Czy może o to, by wyrżnął moich wszystkich wrogów? Zawsze proszę go o takie banalne rzeczy, a on nigdy nie odpowiada. Ale to dobrze. Upewniam się tym samym o jego nieistnieniu, bo co innego gdyby któregoś razu mi odpowiedział już nie mówię o tym, żeby spełnił jedną z moich banalnych próśb, ale zwyczajnie odpowiedział. Ale on milczy. I dobrze, bo musiałbym inaczej zacząć żyć, a nie chciałbym porzucać swojego dotychczasowego sposobu życia, który mi nad wyraz odpowiadał. Chociaż muszę przyznać, że od pewnego czasu trapiła mnie taka oto myśl: A co jeżeli on jest? I kiedy umrę, to będę smażył się za swoje grzechy, wraz z miliardami mi podobnych w kotle pełnym wrzącej smoły. Wkrótce jednak porzuciłem owe wątpliwości natury ontologiczno-teologicznej. Nie dlatego, żeby nie były interesujące same w sobie, ale z powodu doniesień prasowych o sapiącym biskupie, który tak bardzo przejął się rola pasterza bożej trzódki, że każdego wieczoru zakradał się owym owieczkom do łóżka, właził pod kołdry a następnie sapał, mlaskał i pocił się niemiłosiernie. Owieczki, jak to z owieczkami zwykle bywa w podobnych sytuacjach, nie wykazały ani krztyny zrozumienia dla sługi bożego. Wyrywały się i płakały. Trudno się im zresztą dziwić. Człowiek cierpi bardzo jak ma zatwardzenie, co dopiero gdy ktoś nawet jeżeli to jest najbliższy współpracownik stwórcy wkłada ci kutasa w odbyt na siłę i na dodatek dyszy: Alleluja! Wówczas doszedłem do wniosku następującego: skoro sługa zachowuje się tak, jakby nigdy nie miał dobrego pana, to znaczy się, że tego pana nie ma, albo ten pan jest taki sam jak sługa. Wolałem pozostać przy tym, że pana nie ma, czyli że bóg nie istnieje.
Nawet nie zauważyłem jak znalazłem się w samym centrum miasta. Wszędzie pełno ludzi, którzy nieustannie mnie mijają. Wszyscy wyglądają tak samo. Garnitury, kostiumy, te same perfumy. Nikt nikomu nie patrzy w oczy. Wszyscy w ziemię. Rządzi nimi osobliwa reguła chodu: prawą stroną ulicy wszyscy idą w jedną stronę, lewą zaś w drugą. Czasami pojawi się ktoś wyraźnie niezorientowany, kto idzie pod prąd, ale ten musi się przepychać, rozpychać łokciami by przejść, by iść w swoją stronę, która jest przeciwna do głównego nurtu. Pomijając ten wyjątek osobniczej aberracji, wszyscy ludzie, zarówno ci po lewej, jak i po prawej stronie ulicy karnie maszerują w jednym kierunku. Jak wojsko lądowe w natarciu lewa, lewa, lewa, cały czas do przodu, byle naprzód. A kurwa spróbuj czegoś zapomnieć! Spróbuj zawrócić! To cię zmiażdżą, rozdepczą na placuszek, wetrą eleganckimi bucikami w beton. I nikt nie zauważy trupa na bruku, nikt się nie zatrzyma. Staniesz się rozjechanym kotem na ulicy, którego zwłoki rozprasowuje kolejne i kolejne auto.
Nikt nie zauważa subtelnego piękna moich majtek. Po co je założyłem!? Przecież mogłem ich w ogóle nie zakładać? Mogłem iść nago! Mogłem w ogóle nie iść! Mógłbym w ogóle nie istnieć!
Czuję się wspaniale, całkowicie samotnie. Kiedy wszyscy zachowują się jakby tu ich nie było, jakby nie istnieli mógłbym nawet założyć sobie te krasnoludki na głowę i tak nikt by się nie zdziwił.
– Może jednak sprawdzę czy ludzie mnie oszukują, w ten sposób, że nie zwracają na moje estetyczne dziwactwo uwagi, ponieważ nie chcą mi robić przykrości? pomyślałem a droga między myślą a czynem jest w moim przypadku krótka, zatem postanowiłem to sprawdzić. Zagadnąłem człowieka obok:
-Przepraszam pana, gdzie znajduje się najbliższa biblioteka. Chciałbym coś poczytać i
– zanim dokończyłem zdanie, na które się bardzo siliłem, żeby swoją formą wzbudziło zainteresowanie: tzn. wypowiedziałem je głośno, ważyłem akcenty itp., mój interlokutor nawet na mnie nie patrząc odparł:
– Nie wiem!
Znam te słowa, znam ten zwrot: nie wiem. Nie ma on z wiedzą nic wspólnego. Jest to przypudrowany i owinięty w garnitur kurtuazji zwrot: spierdalaj. Choć z drugiej strony nie wiem może oznaczać także, że nie mam wiedzy, tej konkretnej wiedzy a inną mam, a przynajmniej mam wiedzę o tym, że nie wiem. Natchniony tym niezwykle skomplikowanym wywodem, z którego do dziś jestem niezwykle dumny jako facet w majtkach, postanowiłem wyciągnąć empiryczne konsekwencje z owego ciągu myślowego. Zagadnąłem zatem drugiego człowieka:
– Przepraszam! chwyciłem kolejnego człowieka za ramię, żeby mi nie zwiał. Czy pan coś wie?
Pierwsze uczucie, które doświadczyłem, to uczucie ciemności i niezwykłego ciepła na policzku.
– Co mogło być jego źródłem? – przez chwilę przemknęła mi myśl, że to może któryś z moich licznych pryszczy nagle eksplodował a twarz zalała się krwią, zmieszaną z złocistą substancją. No tak, problem ciepła wydaje się rozwiązany, ale skąd ta ciemność? Oto kolejna łamigłówka.
– Muszę to sprawdzić. Co jest przyczyną sprawczą mego samopoczucia?
Jak pomyślałem, tak zrobiłem. Z powodu ciemności (bo nagle także straciłem zdolność widzenia) nie mogłem polegać na wzroku, który w tej chwili nie istniał. Postanowiłem wykorzystać inne zmysły. Kiedyś jak zawiązałem mojemu szczurowi opaskę na oczach sam widziałem jak ta sprytna bestia bezbłędnie rozpoznawała swój świat skoro szczur z takim małym mózgiem to potrafi, to ja tym bardziej dam radę. Sięgnąłem dłonią do twarzy, żeby sprawdzić czy nie mam przepaski na oczach, i aby zweryfikować swoją teorię na temat ciepła na twarzy. Dotknąłem zatem twarzy, trafiając bezbłędnie w epicentrum pulsującego ciepła. Faktycznie, coś to jest, ale nie mogłem zlokalizować wzgórka, pozostałego po domniemanej erupcji pryszcza. Zamiast tego wszędzie odczuwałem wilgoć pod palcami. I w tedy, gdy kontemplowałem charakter tej płynnej substancji, zdarzył się cud! Jakaś nieznana siła przywróciła mi wzrok. Najpierw pojawiały się mgliste kontury, potem nawet całe kształty o wyraźnych rysach, a w końcu kolory. Świat musi być pełen takich cudów, no bo jak wytłumaczyć to, że głodnemu po zjedzeniu posiłku głód ustaje? Przecież nie może być udziałem kromki chleba, że człowiek czuje się szczęśliwy. No, ale koniec tych ekstrawagancji introwertycznych, pora ostatecznie rozwiązać tajemnicę mojego cudu i ciepła na twarzy, które teraz właśnie zmieniło się w odczucie szczypania.
Jak już nadmieniłem: w niezrozumiały sposób odzyskałem zdolność widzenia. Postanowiłem zatem ową umiejętność wykorzystać. Spojrzałem na dłoń, która chwile wcześniej miała dostarczyć mi obrazu rzeczywistości. Mój wzrok skupił się na dłoni, zwłaszcza na dwóch palcach, które miały kontakt z niezidentyfikowaną substancją. Okazało się, że były czerwone. – Myśl! Myśl! powtarzałem sobie i jak się okazało na próżno. Jak nigdy, tym razem nic nie przychodziło mi do głowy. W chwili, gdy odczuwałem straszliwą pustkę we łbie, nagle dotarł do mnie głos z zewnątrz:
– Nic się panu nie stało? Chce pan chusteczkę?
W pierwszej chwili oczywiście nie wiedziałem, że to był głos z zewnątrz. Myślałem, że to kolejny omam wywołany tym niesamowitym przeżyciem, które pełne było równie niesamowitych zagadek. Jak się jednak dowiedziałem, że właśnie był to głos z zewnątrz i dlaczego był to właśnie głos?
Otóż, jak czytelnik się mógł zorientować, całkiem niedawno cudownym sposobem odzyskałem wzrok i rozpocząłem mozolny proces rozwiązywania problemu ciepła na twarzy.
W tej samej chwili, gdy opuściłem krainę, jak mi się zdawało, wiecznego mroku, mój mózg zarejestrował kolejny bodziec był to jakiś dźwięk. Jednak mój mózg także, całkiem niezależnie od mojej woli, rozpoczął identyfikację źródła tego impulsu fonicznego. Widocznie nie mogąc go odnaleźć w swojej strukturze czyli odrzuciwszy idee wewnętrznej halucynacji, rozpoczął poszukiwania w innych rewirach. I tak oto, ta pracowita substancja, zatrzymała się na zmyśle słuchu. Innymi słowy, źródło dźwięku musiało być poza mną. W ten sposób został odkryty początkowo niezidentyfikowany obiekt, który, co się miało za chwile okazać: był człowiekiem. W tej chwili, gdy obiekt został zidentyfikowany jako źródło dźwięku, mój wzrok, także całkiem automatycznie i niezależnie od mej woli, rozpoczął proces dokładnej identyfikacji gatunku, do którego mógł należeć ów twór wydający dźwięki. W związku z tym, że przypominał on z grubsza, swoimi konturami znajome mi odbicie w zwierciadle, mogłem wnioskować, że był to człowiek. Miał kończyny, tułów, wyprostowaną sylwetkę. Jedyne, co go różniło ode mnie, to dwie fałdy tłuszczu, zwisające z miejsca, w którym ja miałem klatkę piersiową, a których kontury jedynie majaczyły pod warstwą odzienia.
– Może jest upośledzony pomyślałem przez chwilę. Ale do głowy mi nie przyszło, że to nie upośledzenie, lecz oznaka kobiecości, która zwie się piersiami, których dotykanie sprawia dziwną przyjemność. Ale o tym za chwilę.
Kiedy już dotarła do mnie świadomość wiedzy, że ów głos wydał właśnie człowiek i dlatego ten dźwięk, można nazwać głosem, postanowiłem rozszyfrować ów przekaz.
Oczywiście na ten temat mógłbym napisać kolejne trzy strony swoich wywodów, ale mając na uwadze zdrowie psychiczne tych, którzy to w tej chwili czytają, dokonam prostego skrótu myślowo-sytuacyjnego. Zapytałem:
– Dlaczego pani przypuszcza, że mi się coś stało? Czy dlatego, że nagle chce mi pani ofiarować niezwykle finezyjną, koronkową chusteczkę?
– Nie, ale ma pan krew na twarzy odpowiedziała, a ja, gdy to usłyszałem wpadłem w panikę.
Jak mogę mieć na twarzy krew!? Tyle razy się uczyłem, że krew płynie w żyłach i tętnicach, więc w jaki sposób mogą ją mieć na twarzy?! W jednej chwili ilość zagadek w moim życiu przekroczyła masę krytyczną i właśnie szykowałem się do utraty świadomości, gdy nagle owa niewiasta wysłała kolejny komunikat o następującej treści:
– No, niech pan otrze tą krew inaczej zapaskudzi – w tym momencie jej przekaz się urwał. Widocznie pomyślałem chciała powiedzieć ubranie, ale niestety ja nie mam na sobie ubrania, oprócz bielizny w krasnoludki.
– Dobrze, proszę mi dać chusteczkę odpowiedziałem naprędce, żeby nie wprawiać ją w większą konsternację, i zacząłem ocierać twarz. Właśnie wtedy dotarło do mnie, że owo ciepło na twarzy, musiało być efektem rozlewu krwi. Ale dlaczego teraz czuję to okropne szczypanie? ta myśl odbierała mi spokój ducha.
– Proszę pani, przykro mi, że zniszczyłem pani taką piękną chustkę. Naprawdę nie wiem, skąd się wzięła ta krew wyznałem intensywnie wycierając twarz.
Kiedy byłem całkowicie zajęty doprowadzaniem do porządku fizjonomii, dotykając wreszcie nosa poczułem ból. W tym momencie nieznajoma dama odpowiedziała:
– Jak to pan nie wie? Przecież ten typek zdzielił pana prosto w mordę mówiąc to wskazała na oddalającą się sylwetkę jednego z tych, co chodzą przez całe życie w garniturach. Gdy mi to powiedziała, nagle uzyskałem całkowita jasność umysłu. Tak przypomniałem sobie.
Chciałem sprawdzić swoją tezę na temat wiedzy potencjalnej, na przypadkowo wybranym osobniku, żeby uprawdopodobnić wyniki eksperymentu, ale niestety, obiekt badań wykazał niezwykłą niezrozumiałość dla potrzeb nauki i dla postawy naukowej, i jak to powiedziała kobieta zdzielił mnie w mordę! Stąd krew i odczucie szczypania, stąd dziwny, początkowo niezrozumiały zanik zdolności widzenia! Tak, to wszystko wydaje się mieć sens pomyślałem. Ale było coś niespójnego w tej, naprędce skonstruowanej teorii. Wiedziony instynktem badacza-sceptyka, zgadnąłem niewiastę:
– Czy jest pani pewna, że on mnie uderzył? wskazałem palcem na typka, którego kontury z trudnością wyłoniłem z tłumu szarych garniturów.
Niewiasta odpowiedziała bez chwili namysłu:
– Tak.
Teraz dopiero wpadłem w panikę. Wszystkie moje dotychczasowe koncepcje szlag trafił. Jeżeli ten, który mnie uderzył był człowiekiem, to znaczy, że nie był człowiekiem.
Uwaga do czytelnika:
Nie martw się drogi czytelniku! Jeżeli wykazałeś tyle silnej woli aby brnąć w moją historię, mój dylemat człowieka nie-człowieka za chwilę stanie się i tobie zrozumiały.
2 stycznia, 2008 o 18:54
Zupełnie przyzwoicie ten satyryczny felieton wyszedł.
Myślał Pan kiedyś o dziennikarstwie?
2 stycznia, 2008 o 19:18
kiedyś złapałem się na tym, że w ogóle nie myślę. a dotarło to do mnie dopiero wówczas, gdy zacząłem myśleć. i od tamtej pory nie myślę o niczym.
2 stycznia, 2008 o 19:33
oto odpowiedź godna filozofa ;)