Nazajutrz Dżak udał się na zajęcia. Była środa, zatem zgodnie z planem po teorii literatury miał zajęcia z wychowania fizycznego. Prawdopodobnie, po prawie nie przespanej minionej nocy nie wstałby dziś nawet z łóżka, gdyby nie ten fatalny wuef. Tyle się nasłuchał od kolegów starszych roczników, że o ile ćwiczenia z logiki można śmiało olewać, tak półtoragodzinnej bieganiny po boisku, to lepiej nie, bo można zakończyć swoją przygodę z uniwerkiem. Faktycznie, gość, z którym miał wychowanie fizyczne się nie cackał. Był to typowy mięśniak po AWF-ie. Kwadratowy łeb, ogolony na jeżyka, kwadratowa szczęka, w ogóle cały był kwadratowy. Wiecznie się wydzierał i kazał wszędzie biegać. Nie miał w sobie nic z czy delikatności. Dżak, wykonując bez sprzeciwu jego polecenia, wyobrażał sobie, że w tych chwilach, gdy pot ściekał mu strużkami po twarzy i plecach, jest jednym z więźniów obozu koncentracyjnego, który dostał się do brygady dowodzonej przez sadystycznego kapo. Nawet, kiedy dowiedział się, że ten prymitywny osiłek zrobił doktorat na temat wpływu wietrzenia sali gimnastycznej na trajektorię lotu piłki do kosza z pola za trzy punkty, to i tak nie zmienił o nim zdania. Myślał wówczas: Pacyfikator getta warszawskiego, niejaki Dirllewanger też miał doktorat!.
Najgorsze jednak były zajęcia na basenie, kiedy musiał przebierać się we wspólnej szatni w kąpielówki. Wówczas cała grupa ściągała gacie a przed oczami Dżaka pojawiało się nagle stado majtających się penisów, z których niektóre bezwładnie obijały się o uda, wydając przy tym charakterystyczny dźwięk plaskania. Koledzy z grupy nie robili sobie nic z nagości. Przechadzali się tam i z powrotem, rozmawiali, żartowali i śmiali się. Dżak jednak nie potrafił jednak oderwać wzroku od męskich organów płciowych, których w tej chwili cała gama pojawiła się przed oczami. Jego instynkt uważnego obserwatora i diagnosty świata zewnętrznego, podpowiadał mu, że musi gromadzić wszelkie wrażenia. Nawet te najbardziej kuriozalne. To właśnie one były najlepszą pożywką dla jego wyobraźni jako pisarza-poety, kiedy to siadał przed biurkiem i kombinował, co by tu napisać. Sięgał wówczas do tych pokładów pamięciowych, w których utrwalone zostały te najdziwniejsze obrazy bezpardonowo zaczerpnięte ze świata realnego i opisywał je. Warto wiedzieć, że była to metoda nad wyraz skuteczna, dzięki niej dostał wyróżnienie w dziedzinie literatury: Paszport Polsatu.
O ile przed tym, zanim odebrał nagrodę w konkursie im. Kościotrupków i publicznie ogłosił, że jest gejem, żaden z jego kolegów z grupy nie dziwił się, gdy Dżak z matematyczną wręcz uwagą wgapiał się w ich podbrzusza. Ba! Nikt nie dziwił się także, gdy któregoś razu Dżak przyniósł ze sobą do szatni geodezyjny sprzęt do pomiaru wielkości, by z oddali zmierzyć penisy wszystkich zebranych, a następnie z tych wyników wyciągnąć średnią w centymetrach. W tym miejscu należy dodać, że to właśnie na podstawie tych badań, Dżak obliczył statystyczną długość prącia męskiego dla kultury indoeuropejskiej, która lotem błyskawicy obiegła nie tylko środowiska naukowe, ale cały świat. Do dziś zresztą siedemnaście i pół centymetra, podaje się jako stałą p w badaniach antropologicznych.
Jednak teraz chłopcy podejrzliwie obserwowali swego kolegę. Dżak miał świadomość, że jest spalony w grupie, że to koniec jego badań. By zaoszczędzić sobie ewentualnych szykan, atmosfery znaczącego milczenia, gdy wejdzie do przebieralni a w wszyscy nagle zamilkną, załatwił sobie u znajomego laryngologa zwolnienie z zajęć na basenie. Powód: przewlekłe, ropne zapalenie zatok czołowych. To zawsze działa powiedział mu lekarz, przyjmując kopertę z łapówką. A jak by ciebie ktoś pytał dodał, gdy Dżak opuszczał jego gabinet To mów, że masz cały czas katar, że cię głowa boli i że smarkasz takim szarożółtym, galaretowatym czymś.
Zwolnienie lekarskie oczywiście poskutkowało, przynajmniej jeżeli chodzi o zajęcia na basenie. Nie zwalniało go jednak od tortur biegania za piłką na sali gimnastycznej. Oczywiście i tu ujawniły się represje w stosunku do jego osoby. Kiedy jego koledzy dzielili się na drużyny, jego nikt nie chciał wybrać. Zostawał sam. W takich sytuacjach kilka razy interweniował pan od wuefu i przydzielał go do jednej z drużyn. Jednak w trakcie rozgrywki nikt nie chciał podać do niego piłki. Nawet, gdy był na uprzywilejowanej pozycji, sam na sam z bramkarzem i kiedy wydzierał się w niebogłosy: Podaj! Podaj!. W końcu ten atletycznie zbudowany nauczyciel akademicki, który powinien być raczej ochroniarzem niż pedagogiem, zorientował się, że mimo jego wysiłków, Dżak i tak nie zostanie zaakceptowany przez kolegów. Umówił się zatem na audiencję u jego magnificencji, by się poradzić, co też ma czynić. Jednak nawet rektor nie widział żadnej możliwości rozwiązania tej patowej sytuacji. Normalnie w takim przypadku zwolniłby Dżaka z obowiązku uczęszczania na zajęcia z wychowania fizycznego, ale bał się eskalacji konfliktu. Znając wojowniczą naturę studenta Dżaka Menela, który mógłby udać się do prasy, by ogłosić, że jest dyskryminowany przez władze uniwersyteckie za swoją odmienność seksualną, zdecydował, że najlepiej będzie, jak Dżak w trakcie, gdy inni będą grali w piłkę nożną, dostanie skakankę i sobie poskacze tak półtorej godziny. Tak się też stało. Dżak na każdym wuefie skakał i skakał. Na początku to cieszył się nawet, że nie musi grać w nogę. Nigdy nie widział głębszego sensu w tej grze. Myślał: Co to za farsa?! Kilkunastu spoconych facetów biega po boisku za piłką i marzy tylko o tym, by kopnąć ją w kierunku bramkarza. Po jakimś czasie zorientował się, że półtoragodzinne skakanie w miejscu też nie ma w sobie większego sensu. I byłby pewnie szybko się zniechęcił do owego ćwiczenia, którego jedynym efektem były nieustannie twardniejące pośladki, zakwasy w udach i łydkach oraz postępująca utrata ogólnej wagi ciała, gdyby nie stado studentek pedagogiki, które każdorazowo się do niego przyłączały.
Powszechnie wiadomo, że studentki kierunków pedagogicznych łączy jeden cel. Nie jest nim pragnienie pogłębiania wiedzy tudzież inne wartości z pogranicza nauk, ale pragnienie szybkiego zamążpójścia. Wybierając ten kierunek studiów niewiasty te szkolą swoje umiejętności opiekuńcze, by w przyszłości być najlepszymi z matek. Oprócz wspólnego celu, łączy je także determinacja jeżeli chodzi o jego realizację. Każda chce być ładna, każda chce być piękna, każda chce być przedmiotem pożądania. Dlatego z wielkim poświęceniem i niebywałą sumiennością wykonują najbardziej złożone ćwiczenia gimnastyczne po to tylko, aby ich ciała były coraz piękniejsze. A wiadomo, że żadne inne ćwiczenie, jak właśnie skakanie na skakance poprawia jędrność pośladek, nóg oraz działa szczególnie odchudzająco, dlatego też dołączały się do Dżaka, gdy ten skakał i skakał. Co więcej, podziwiały go w pewien sposób. Kiedy inni studenci z mozołem rzeźbili bicepcy bądź też uganiali się w tym szowinistycznym sporcie jakim jest piłka nożna, za biedną piłką, która nomen omen jest rodzaju żeńskiego, ten chłopiec beztrosko skakał na skakance. To naprawdę im imponowało. Dlatego też na każdym wuefie Dżak nie był już nigdy samotny. Był on i stado grubasek rytmicznie podskakujących góra-dół.
Jednak dzisiaj Dżak nie miał ochoty na tego rodzaju towarzystwo, zwłaszcza studentek pedagogiki. Kiedy mijały zajęcia z teorii literatury postanowił, że nie pójdzie dzisiaj ćwiczyć. Piekliła go ciekawość tej strony, o której zeszłej nocy wspominał Adamski. Dlatego pierwszy raz w swojej studenckiej karierze postanowił pójść na wagary. A wiedzieć trzeba, że Dżak pilnie uczęszczał na każdy wykład i nawet potrafił dopytywać się w sekretariacie instytutu o przyczynę odwołania zajęć, gdy któryś z profesorów nie przyszedł. W tym zakresie był utrapieniem kadry naukowej, która przecież często nie pojawia się w pracy po ciężkiej libacji alkoholowej, lub też co dziwić nie powinno – zajmuje się popychaniem nauki do przodu i nie chce marnować czasu na edukowanie kolejnych pokoleń studentów. A wiadomo przecież, że każdy szanujący się student ma wiele innych i ciekawszych rzeczy do roboty, niż uczęszczanie na wykłady, zwłaszcza te, które odbywają o wczesnych godzinach porannych.
Dżak jednak był inny. Od momentu immatrykulacji studenta Menela, każdy pracownik musiał pojawić się na zajęciach, bo w przeciwnym razie zgłaszał ich absencję w instytucie bądź w dziekanacie. A to z kolei groziło sankcją o charakterze dyscyplinarnym. Nie to, żeby lubował się w donosach. Przeciwnie. Każdorazowo w takich sytuacjach powodowała nim troska o stan zdrowia nieobecnego wykładowcy. Pytał wówczas samego dziekana: Panie profesorze, czy pan profesor X jest, w którym mamy gramatykę opisową jest chory? Nie przyszedł dziś na zajęcia, może się coś stało?. Kiedyś nawet, gdy zapomniał zerwać kartkę z kalendarza i myśląc, że jest piątek pobiegł na wykład, który zgodnie z planem odbywał się w tym dniu o ósmej rano. Ogarnął go wielki strach, kiedy okazało się, że cały uniwersytet jest zamknięty. Nie było nawet pana dziekana. Szukał na zamkniętych drzwiach ogłoszeń, bo być może uchwalono tak zwane godziny rektorskie, o których go nie poinformowano. Jednak takiej karteczki nie znalazł. Zaczął rozglądać się, czy czasami wokół gmachu uniwersytetu nie krążą uzbrojeni żołnierze z kordonu sanitarnego. Przecież mogło się zdarzyć, że jedno z centrów nauki polskiej, którego on był elementem, zostało zaatakowane wirusem ebola. Jednak także nigdzie nie zobaczył panów w gumowych skafandrach, z maskami gazowymi na twarzach. Wpadł w panikę. Obiegłszy budynek dwa razy dookoła, nie mogąc się do niego dostać, postanowił zadzwonić do samego ministerstwa. Udał się do najbliższej budki telefonicznej, wyciągnął z kieszeni cztery złote, wrzucił je do automatu i wybrał kierunkowy do Warszawy i następnie numer ministerstwa edukacji. Tam o zgrozo też nikt się nie zgłosił, zamiast tego włączył się automat zgłoszeniowy. Dżak rozłączył się, wybrał ponownie numer i znowu to samo: zamiast człowieka automatyczna sekretarka. Po czterech kolejnych próbach postanowił wysłuchać automatu do końca. I kiedy usłyszał w słuchawce: …dzisiaj jest sobota. Oddzwonimy po niedzieli. Dziękujemy za informacje, odetchnął z ulgą. Przypomniał sobie, że nie zerwał kartki w kalendarzu i pomyślał: Ale ciamajda jestem.
Ale do rzeczy. Kiedy zajęcia dobiegły końca, Dżak poszedł do kafejki internetowej. Zapłacił panu z obsługi całe złoty pięćdziesiąt, co wystarczało na godzinę serfowania. Usiadł przed komputerem, włączył przeglądarkę internetową i wpisał adres, o którym minionej nocy wspominał Adamski: www.nieszuflujtakdżak.pl. Strona ładowała się kilka chwil, by w końcu pojawić się w całej okazałości. Duże, wyraźne czarne napisy, na białym tle. Żadnych grafik. Całkowita asceza, taka jak w elementarzach dla dzieci, żeby się nie pogubiły w trakcie swoich pierwszych przygód z literami. Super! podziwiał w duchu dzieło swego przyjaciela – Postarał się. Kliknął na napis FORUM, pojawiło się puste miejsce. Tu będę prowadził dyskusje o literaturze i poezji. Taaa… prawdziwe dyskusje marzył, uśmiechając się pod nosem. Kliknął następnie na ikonkę z napisem WIERSZE. Tu też było puste miejsce. A tu może coś opublikuję, żeby ludzie widzieli jak wiesz wiersze pisze myślał. Zdecydował także, że niezwłocznie powiadomi wszystkich znanych mu poetów, włącznie z Lusią, o istnieniu takiej strony, żeby i oni się dołączyli do rozmów. Ale ja tu będę szefem! To moja strona! postanowił w duchu.
Produkt internetowej pasji przyjaciela podziwiał całą godzinę. Był po dużym wrażeniem, którym chciał jak najszybciej podzielić się z Atomizerem. Dlatego po wyjściu z kafejki udał się prosto do domu.
W tym czasie, gdy Dżak pierwszy raz w życiu wagarował, Adamski korzystając z chwili samotności, bił się z myślami. Już w nocy chciał powiadomić przyjaciela, że ich związek nie ma sensu. Jednak opowieść o tym, jak to przy pomocy gumy do żucia i kreskówek PRL zniweczył trud ewangelizacji społeczeństwa polskiego tak go zainteresowała, że zdecydował odłożyć rozmowę na następny dzień. Dzwonek do drzwi wyrwał go z refleksji, w trakcie której rozważał wszystkie możliwe scenariusze rozstania z przyjacielem, w poszukiwaniu tego najbardziej łagodnego. Otworzył. To był Dżak.
– Wspaniale przyjacielu, wspaniale! powiedział, ściągając czarną kapotę, która od jakiegoś czasu stała się niezbędnym elementem jego stroju wyjściowego Jesteś naprawdę mistrzem!
– Widziałeś stronę? zapytał Adamski, który domyślał się źródeł entuzjazmu i wybornego samopoczucia przyjaciela.
– Jasne! Jest świetna! Chodź tu do mnie, niech no cię uściskam odpowiedział Dżak, wyciągając ramiona.
Adamski nie miał ochoty na pieszczoty. Jeszcze niedawno w tej sytuacji z chęcią przystałby na propozycję dotykania się pisiorami przy lampce szampana w zaciszu alkowy, ale teraz, kiedy zdecydował o odejściu, każda czułość ze strony Dżaka byłaby dla niego torturą nie do zniesienia. A wiedzieć należy, że Adamski nigdy nie nauczył się rozdzielać sfery seksu od sfery uczucia. Dla niego seks bez miłości był nie do pomyślenia. W tej kwestii był zatwardziałym konserwatystą do tego stopnia, że nigdy, ale to przenigdy nie całował się na pierwszej randce. Innymi słowy: miał zasady. Jego przyjaciel miał inne podejście do spraw związanych z seksem. Jak wiadomo był realistą a że od realizmu droga do pragmatyzmu jest krótka, szybko zorientował się, że skrót przez łóżko do sukcesu, jest niebywale skuteczny. Należy tylko odpowiednio wybierać, z kim i kiedy pójść do łóżka lub też komu jaki rodzaj usługi seksualnej wyświadczyć. Ktoś mógłby pomyśleć, że Dżak Menel był kurwą. Tak nie było. Każda szanująca się kurwa przynajmniej raz w życiu oglądała film z Riczardem Girem i Dżulią Roberts, w którym to Gir jako bogaty biznesmen zakochuje się w Roberts-prostytutce, ale ta mimo wszystko nie chce się całować. Wymiguje się jak tylko może, chociaż Gir jej płaci i kiedy ten pyta się, dlaczego nie chce go pocałować, ona opowiada, że aby kogoś pocałować musi tego kogoś pokochać. Po tym seansie wszystkie prostytutki świata, zdecydowane są zaprząc do pracy swoje waginy, odbyty, piersi, zrobią nawet laskę, ale całowanie jest wykluczone. Dżak nie miał tego rodzaju oporów, gdy w grę wchodziła jego kariera. Pocałowałby z języczkiem nawet jamnika profesora Willga, gdyby nie to, że ów w zamian za poparcie, zdecydował się na inny rodzaj usługi. Dlatego zdziwił się, gdy Adamski nie chciał paść w jego objęcia. Zapytał:
– Co się dzieje?
-Nic, nic odpowiedział przyjaciel Musimy porozmawiać.
Dżak usiadł na taborecie w kuchni i obserwował uważnie przyjaciela. Myślał: Czyżby rozmyślił się? Nie da mi tej strony? To byłoby najgorsze!.
Atomizer usiadł na przeciwko i powiedział:
– Słuchaj, musimy się rozstać….
– Ale jak to? przerwał mu Jak to rozstać?
– Nie pasujemy do siebie odpowiedział smutno Adamski wlepiając wzrok w blat stołu.
Dżak cały czas uważnie obserwował przyjaciela. Mimo wrodzonej wrażliwości nie popadł w spazmatyczny płacz i panikę. Od dawna nosił się z zamiarem zmiany partnera na osobę bardziej medialną, o lepszej, łagodniejszej aparycji. Nie chciał o tym jednak wspominać Adamskiemu w obawie, że ten nie zbuduje mu strony internetowej. Teraz jednak strona była już gotowa, dlatego cieszyła go w duchu decyzja przyjaciela, zwłaszcza, że to on wyszedł z propozycją rozstania się. Musiał teraz tak wszystko rozegrać, aby w Adamskim zakiełkowało poczucie winy, że zostawia go samego na pastwę losu, żeby tylko zostawił mu stronę.
– Chcesz mnie zostawić? zapytał.
– Tak… tak będzie lepiej.
– Ale jak ja sobie dam radę z tym wszystkim sam? zapytał Dżak, używając najstarszej sztuczki świata, która w skrócie polegała na tym, by przedstawić siebie jako ciamajdę, który nie ma szans w pojedynkę zmierzyć się z życiem i wyjść z tego starcia nie tyle zwycięsko, ale bez większego uszczerbku. Głównym założeniem tej metody jest odwołanie się do uczucia empatii partnera, by ten poczuł się winny, gdyż to on decyduje o rozstaniu, i jako winny decyduje oddać cały wspólny dorobek życia, jako zadośćuczynienie, które ma ukoić ból rozłąki. Jest to prosta sztuczka i jak wszystkie proste sztuczki i ta bezwzględnie skutkowała.
– Ale ja ci będę pomagał, dalej będę twoim przyjacielem, tylko wiesz… nie będziemy już razem.
Idzie jak po maśle cieszył się w duchu Dżak. Nie chciał dać tego jednak poznać po sobie, żeby Atomizer nie zorientował się, że nie decyzja o rozstaniu nie zrobiła na nim wrażenia. Dlatego postanowił udać płacz. Położył głowę na stole, zakrył ją ramionami i zaszlochał:
– Buuu, buuuu…. ale ja nie chcę, żebyś odchodził… buuu…buuu
Adamski wstał, podszedł do płaczącego Dżaka, pogłaskał go po głowie i powiedział:
– Nie płacz, proszę nie płacz…
– Ale…buuuu…. nie możesz mi tego zrobić…buuu…po tym wszystkim…buuuu…co przeszliśmy….buuu symulował Dżak, starając się dobrze odegrać rolę. Miał tylko jeden problem. Otóż mimo tarcia powiek jego oczy nie chciały łzawić. Jak to robią ci aktorzy w filmach, że na zawołanie płaczą? Jak to robią!? myślał, starając się znaleźć sposób sztucznego wywołania łzawienia, które niewątpliwie dodałoby autentyzmu temu przedstawieniu, które właśnie rozgrywał.
Adamski usiadł obok przyjaciela, położył dłoń na jego plecach, szturchając go delikatnie powiedział:
– Już dobrze, nie płacz. Zostanę…
Kurwa! Co!? spanikował w duchu Dżak Szybko! Wymyśl coś! Szybko!. Po chwili, podniósł głowę, spojrzał na przyjaciela i powiedział:
– Wiesz, nie chcę żebyś się dla mnie poświęcał. Zasługujesz na swoje życie, na normalność…
– Właśnie przyjacielu, tu chodzi o normalność. Wiesz, że tego nam ostatnio zabrakło. Tych rytuałów porannych, wspólnych rozmów przy kubkach gorącej kawy, nawet tych pełnych czułości wojen na poduszki….
– Tak, zmieniłem się podsumował Dżak, zmieniając teraz taktykę. Obmyślił sobie, że w sytuacji, gdy powodowany litością partner, decyduje się mimo wszystko zostać przy nim, należy uspokoić jego ewentualne wyrzuty sumienia. Dlatego też dodał:
– Nie bój się o mnie, dam sobie radę i przecież chyba będziesz dalej moim przyjacielem, będę mógł na ciebie liczyć?
– Tak! Tak! Oczywiście! odpowiedział ucieszony takim obrotem spraw Adamski Zawsze będę twoim przyjacielem.
– W pewnym sensie, to ciebie nawet rozumiem. Ta decyzja o rozstaniu….
– Wiesz, naprawdę nie ma sensu tego ciągnąć, ale jeżeli nalegasz, to zostanę starał się uspokoić przyjaciela Adamski.
– Nie, nie potrzeba. Dorosły jestem, dam sobie radę. Nie jestem w końcu małym chłopcem odpowiedział Dżak, starając się aby ton jego głosu nie był zbyt smutny ani też nazbyt obojętny. Starał się wykorzystać w tej chwili wszystkie swoje talenty aktorskie.
– Cieszę się, że mnie rozumiesz, że akceptujesz moja decyzję. A tak się bałem….
– Niepotrzebnie przerwał mu Dżak Przecież zawsze byłem po twojej stronie, jestem twoim przyjacielem. Zawsze rozumiałem i szanowałem twoje wybory. Od tego są przyjaciele co nie?
– Jesteś naprawdę super! powiedział Atomizer i uścisną po raz ostatni mocno przyjaciela. Dżak w tym momencie był z siebie dumny. Nie dlatego, że zdobył się na tak wyrozumiały gest, jakim jest akceptacja decyzji najlepszego przyjaciela, ale dlatego, że jego popis aktorski odniósł oczekiwany skutek. W tej chwili miał to, na co od dawna czekał. A mianowicie: własną stronę internetową oraz uwolnił się od mało medialnego kochanka. Sukces na całym froncie.