Dochodziła dwudziesta trzecia. Adamski, wsłuchując się w miarowe tykanie budzika nie mógł zasnąć. Cały czas miał przed oczami pijanego pana Krudelitasa, który z kuchennym nożem w ręku pochylał się nad leżącą w krwi małżonką, by zadać kolejny cios. Nie tylko to makabryczne zdarzenie spędzało mu sen z powiek, ale przede wszystkim wewnętrzna pretensja do Dżaka, który go przytrzymywał, gdy chciał ruszyć z pomocą. Nieustannie w myślach zadawał sobie pytanie: Dlaczego mu się wcześniej nie wyrwałem? Zdążyłbym! Kurwa! Zdążyłbym!. Nie ma nic gorszego niż wyrzuty sumienia. Przewracając się z boku na bok nawet nie spoglądał na drugą połowę łóżka, którą zajmował Dżak.
Istnieje takie powiedzenie, że miłość jeżeli tylko jest prawdziwa zwycięży wszystko. Przekazywane jest ono z pokolenia na pokolenie zwłaszcza w kręgach niepoprawnych romantyków, którzy wierzą w istnienie czegoś takiego jak miłość, jako rodzaj metafizycznego uczucia a nie synonim ruchu posuwistego w kierunku dół-góra, dół-góra i tak trzydzieści razy w tempie trzy czwarte. Jednak domniemana siła tego uczucia, skonfrontowana z prozą życia, kapituluje. Nierzadko bowiem zdarza się coś,, coś o tak niebywałym ładunku emocjonalnym i znaczeniowym, po którym wszelkie kochanie staje się udręką. Staje się torturą, o której chce się szybko zapomnieć, albo czymś, co wzbudza głęboką odrazę. Dla przykładu.
Była sobie kiedyś bardzo ładna kobieta, która pokochała z wzajemnością bardzo ładnego mężczyznę. Wszystko układało się jak należy, jak to się mówi: pasowali do siebie. Tak się kochali, że postanowili w końcu, jak to zwykle w takich przypadkach bywa, sfinalizować swoje uczucie. Wziąć ślub, przeżyć noc poślubną. A dodać należy, że para ta żyła w tych czasach, w których przedślubny seks był nie do pomyślenia. Młodzieniec kupił zatem pierścionek i dał na zaręczyny, które uroczyście ogłaszał ksiądz z ambony. Gdy wychodzili z kościoła już oficjalnie zaręczeni, wszyscy znajomi, rodzina i rodzice składali im gratulacje. Nikt nie miał wątpliwości, że przed tą niebywale zgraną i pasującą do siebie parą stoi całe życie otworem. Nic nie będzie w stanie tej dwójce stanąć na ich wspólnej drodze, żadna trudność nie pokona siły tego związku. Przyjąwszy gratulacje, podziękowali wszystkim za życzenia. Teraz mogli już oficjalnie trzymać się za ręce, co natychmiast uczynili. Każde postanowiło sobie w duchu, że nigdy tej dłoni nie wypuści. Ani w chorobie, ani w nieszczęściu, ani w śmierci.
Świeżo upieczony narzeczony, zgodnie z ówczesnym zwyczajem zaprosił młodą narzeczoną do kawiarni, na ciastko i herbatę. Dziewczyna poszłaby za nim nawet do piekła, bez wahania zgodziła się. Usiedli przy stoliku u Biklego i natychmiast zaczęli snuć wizje na temat przyszłości. Pan opowiadał o tym, że wybuduje ładny dom, pani, że chce mieć przynajmniej dwójkę dzieci. Kiedy podszedł do nich kelner by odebrać zamówienie, zatracona w sobie para początkowo go nie zauważyła. Dopiero, gdy ów trzeci raz odchrząknął, dwójka ocknęła się z miłosnego letargu i zażyczyła dla siebie kawę oraz ciastka. Kelner zniknął, by za chwilę pojawić się z pachnącą kawą i ciepłymi jeszcze ciastkami. Młodzi w tym czasie ponownie zapadli w miłosny marazm, trzymając się za ręce. W końcu zjawił się pan ze srebrną paterą w dłoni, z której wprawnym gestem podał filiżanki i talerzyk. Całą przestrzeń między nimi wypełniła mgiełka aromatu świeżo palonej kawy i waniliowa woń kruchych ciastek. Czy można sobie wyobrazić lepsze okoliczności do kochania? Chyba nie. Ale właśnie wtedy, gdy każde z nich było epicentrum nieokiełznanej miłości, zdarzył się rzecz straszna, czyli takie właśnie coś, po czym kochanie staje się niemożliwe. Otóż młodzieniec sięgnął po jedno z ciastek i zamoczył je w kawie. Następnie nasączoną a przez to zdeformowaną słodycz włożył sobie do ust. Z drugim ciastkiem uczynił podobnie, tylko tym razem podał ukochanej. Dziewczyna, gdy zobaczyła gąbczaste, ociekające kawą ciastko, które przed chwilą włożył sobie do ust jej luby, a które teraz ona sama musi jeść, poderwała się od stolika. Ten widok był dla niej nie do zniesienia. Co więcej, świadomość, że wybranek jej serca ma tak fatalny nawyk kulinarny, nie pozwalała jej więcej myśleć o kochaniu. Zamiast wielkiego, czerwonego serca miała w tej chwili w głowie obraz trzęsącego się ciastka, z którego kapała brązowa ciecz. Wybiegła z kawiarni, pozostawiając narzeczonego samego przy stoliku. Na drugi dzień zerwała zaręczyny. Błagana na kolanach przez lubego, by wyjawił powód tej nagłej zmiany, powiedziała, że nie może go już dalej kochać. Po tym, co zobaczyła w kawiarni, jest on już dla niej innym człowiekiem, całkiem obcym.
Młodzieniec ze złamanym sercem, jak to zwykle w takich przypadkach bywa, wyjechał jak najdalej tylko mógł i słuch wszelki o nim zaginął. Dziewczyna po jakimś czasie wyszła za mąż, jednak prawdziwie kochała tylko tego pierwszego, zanim ów nie nakarmił ją moczonymi w kawie ciastkami u Biklego. Tak oto wielka metafizyka miłości skapitulowała przed kawiarnianym menu.
W relacjach Dżak-Atomizer także pojawiło się coś. Ich własne moczone ciastko.
W Adamskim potęgowała się niechęć granicząca z odrazą do przyjaciela, z którego jeszcze całkiem niedawno był tak dumny, z którym dzielił wszystkie troski i problemy. Zresztą już od jakiegoś czasu był świadkiem dziwnej metamorfozy, którą ten przechodził. Gdyby miał określić moment, od którego jego przyjaciel zaczął się przepoczwarzać, bez wahania wskazałby na ten dzień, gdy to zastał go kuchni z Monią Fryzjerką. To od tej chwili jego Dżak stał się inny. Jednak mimo to ciągle go kochał, trwał przy nim w nadziei, że to stan przejściowy, że powinien być przy przyjacielu i ratować go od złego. Jednak dzisiejsze popołudnie, a w szczególności brak reakcji Dżaka na wołanie o pomoc pani Krudelitasowej, były dla niego przełomem w ich związku, ich własnym punktem, który przekroczyli, a po którym nie było już możliwości powrotu. I pomyśleć, że tak się dzisiaj cieszył. Wyobrażał sobie radość przyjaciela, gdy powie mu o ukończonej stronie internetowej. A tu takie coś. Okazało się, że zamiast przytulać się do Dżaka w tej chwili woli przytulać się do zimnej ściany, która mimo to wydawała mu się cieplejsza niż serce przyjaciela, przy którym analogiczny organ bajkowej królowej śniegu jest wulkanem w szczytowej fazie wybuchu.
Nie możemy być razem pomyślał, kolejny raz przewracając się z boku na bok.
Dżak także nie spał, starając się odkryć tajemnicę telewizji, którą teraz był zafascynowany. Nie zaprzątała go niewspółmierność przekazu, czyli to, że w tej samej chwili na różnych kanałach przekazywane są sprzeczne treści. Tu śmierć, tam głód, tu reklama konserwy mięsnej, tu pan Bóg, a tu ginące gatunki. To nie wydawało mu się tak ciekawe, jak wspólny mianownik tych przekazów, a mianowicie numer konta bankowego, który każdorazowo pojawiał się w trakcie sprzecznych emisji, oraz ładunek emocjonalny owych przekazów. Interesował go także fenomen pilota do telewizora. Miał ochotę o tym wszystkim porozmawiać z przyjacielem.
Zorientowawszy się, że Adamski nie śpi, zapytał by się upewnić:
– Śpisz?
Atomizer nie miał ochoty w tej chwili na nocną pogawędkę. Pomyślał jednak: Nie chce mi się z nim gadać. Ale skoro sam się o to prosi, to nie będę czekał do rana. Teraz mu powiem, że to koniec z nami. Dlatego odpowiedział:
– Nie.
Jego Nie zabrzmiało w tej chwili tak ozięble i prowokująco, że każdy normalny człowiek zorientowałby się, że coś nie tak. Dżak jednak nie zwrócił najmniejszej uwagi na ton głosu przyjaciela i zapytał jak gdyby nigdy nic:
– Pamiętasz jak za komuny w niedziele, zwłaszcza w święta puszczali o dziewiątej bajki disneja w telewizji?
– Tak zdawkowo burknął Adamski, chcąc zakończyć tę część rozmowy, by jak najszybciej oznajmić Dżakowi, że nie mogą być już parą.
– Teraz wiem już dlaczego. Też chciałbyś wiedzieć? zapytał i nie czekając na odpowiedź, kontynuował:
– Teraz mnie olśniło, to takie genialne. Wiesz, że komuchy nienawidziły kościoła. Żaden aparatczyk, nawet na najniższym szczeblu, nie odważył się przestąpić progów przybytku bożego. To nic, że ci sami ludzie teraz kolanami szlifują bruk na pielgrzymkach do Częstochowy. Ale mniejsza o to. W każdym razie władza Polski ludowej walczyła z klerem jak mogła i gdzie mogła. Stosowano różne metody. Ale najbardziej perfiidna była ta, którą przed chwilą odkryłem.
Atomizera, mimo wcześniejszego braku ochoty na dysputę łóżkową, teraz zaciekawiła opowieść o metodologii walki metrializmu z idealizmem w wydaniu polskim. Odwrócił się przodem do przyjaciela i zapytał:
– A jaka?
– Stary, to telewizja i bajki disneja z myszką miki puszczane w święta od samego rana! odpowiedział podniesionym głosem Dżak.
– A co ma wspólnego jakas tam kreskówka z walką z kościołem.
– Hehehe zaśmiał się Dżak To nie była jakaś tam kreskówka, ale bajka disneja. Pamiętasz gumy do żucia. Te Donaldy, z historyjkami w środku?
– No pamiętam, zawsze je zbierałem.
– A co było na tych obrazkach?
– Myszka miki, kaczor donald, pies gufi i takie tam.
– No właśnie! To bohaterowie bajek disneja! powiedział Dżak – A powiedz mi jeszcze po co to zbierałeś?
– Hmmm…. zastanowił się Adamski Każdy zbierał. Wszystkie dzieciaki w przedszkolu miały na tym punkcie fioła. Pamiętam, jak się je wymieniało z kolegami. Te błyszczące papierki cały czas pachniały gumą. Wąchało się je i wymieniało. To była taka dziecięca waluta. Kto miał rzadsze był kimś. Później były gumy Turbo, one też miały obrazki, takie z różnymi samochodzikami, one także pachniały ale brzoskwiniami. Pamiętam, zawsze mi mama kupowała po wypłacie jedną…
– Mniejsza o Turbo, też je pamiętam przerwał mu Dżak Ale jak myślisz, co jest takiego wartościowego w obrazkach, na którym namalowana jest chodząca na dwóch łapach mysz, z wielkimi uszami, która gada i robi w chuja wszystkich dookoła? Albo powiedz, co jest wyjątkowego w gadającej kaczce, która przebiera się w kostium marynarza i na dodatek jest fajtłapą? Dlaczego w ogóle zbierałeś te historyjki?
Atomizer zamyślił się chwilę i odpowiedział:
– Fajne były, zabawne…
– A dlaczego nie zbierało się wówczas obrazków z bajki o żwirku i muchomorze? zadał kolejne pytanie Dżak, nie pozwalając dokończyć odpowiedzi Adamskiemu.
– Bo nie było takich gum z obrazkami. Zresztą, to kurewsko nudna i brzydka bajka była.
– Ha! krzyknął Dżak Widzisz, nie było takich gum i bajka była nudna. A tu masz Donaldy z kolorowymi i ciekawymi historyjkami. Czy nie widzisz w tym nic podejrzanego?
– A co tu ma niby być podejrzane. Nie jestem Borewiczem, by w takich głupotach widzieć cos podejrzanego odpowiedział lekko poirytowany Adamski. Tak po prostu się złożyło i tyle, nie ma o czym dyskutować skwitował.
– Mylisz się, mój drogi, myli się.
– No to weź mnie oświeć ekscelencjo powiedział już całkiem złośliwie Adamski.
Dżak puścił mimo uszu ową ostentacyjną złośliwość i zapytał:
– Czy słyszałeś kiedyś o odruchu Pawłowa? T o taka historyjka o psie, który się ślinił za każdym razem, gdy słyszał dźwięk dzwonka.
– A co to ma do rzeczy? zapytał już wyraźnie zdenerwowany Adamski, który nie miał ochoty na popisy intelektualne Dżaka.
– Zaraz się dowiesz. Otóż pies Pawłowa został tak uwarunkowany, że nie musiał widzieć pokarmu, by ciekła mu ślinka. Już na sam dźwięk dzwonka, który zawsze brzęczał, gdy wcześniej dawano mu żreć, z pyska leciała mu ciecz. Kapujesz!? Dzwonek kojarzył mu się z czymś przyjemnym, z jedzeniem. Taki sam myk wykorzystała władza ludowa. Rzucono na rynek słodkie, pachnące gumy Donald z historyjkami w środku, na których imperialistyczna mysz, kaczka lub pies robili w jajo wszystko i wszystkich. Dzieci, które kupowały te gumy stały się takimi pieskami Pawłowa. Wyobraź sobie: kwadratowa guma traci swoją twardość między twoimi zębami, słodycz i aromat wypełnia całą twoją mordę, a ty w tym samym czasie oglądasz sobie zabawną historyjkę na obrazku. Podświadomie wytwarza się w tobie odruch przyjemności, słodyczy, którą kojarzysz tylko z bohaterami disnejowskiej kreskówki…
– Ej, coś ci się pomyliło przerwał Adamski Władza ludowa nie była chyba aż tak głupia, by programować dzieci na imperialistyczne bajki! Rozumiem, gdyby chodziło o żwirka czy muchomora, ale nie o myszkę miki! Po co miałaby sobie sama strzelać w łeb?
– Jasne, że nie była głupia. To było wszystko zaplanowane. Co do najmniejszego szczegółu. Wszystko po to, by pokonać kościół…
– Eeee, teraz to ściemniasz kolejny raz przerwał mu Atomizer.
– Nie ściemniam. Słuchaj i nie przerywaj. Sam powiedziałeś kontynuował że pamiętasz kreskówki disneja w niedziele o dziewiątej, a zwłaszcza w dni okresie świąt. A przecież w żaden inny dzień, jak właśnie w niedziele i święta ludzie tłumnie zbierali się w kościołach. Ksiądz wówczas nawoływał z ambony do zmiany, do rewolucji, by obalić w końcu komunistyczną władzę. Ludzie oczywiście tego słuchali. O czym władza dobrze wiedziała. Ale wyobraź sobie taką sytuację: Jesteś młodym ojcem. Masz dość władzy ludowej i wybierasz się na mszę, by przyłączyć się do tobie podobnych i usłyszeć od gościa w koloratce, że już najwyższa pora obalić naczelników i pierwszych sekretarzy. Golisz się, stroisz w niedzielny garnitur. Ponaglasz małżonkę, by pospieszyła się w łazience, bo chcesz jeszcze zrobić siku, zanim znajdziesz się w domu bożym i żeby nic tobie nie zakłócało percepcji treści kazania. Patrzysz, a tu nagle twoje dziecko jeszcze w piżamce siedzi sobie przed telewizorem i ogląda kreskówkę disneja, która właśnie leci na jedynce. Opierdalasz żonę, że dzieciak jeszcze nie jest gotowy do wyjścia, że już dawno dzwonili. Małżonka opierdala ciebie, bo przecież jest równouprawnienie i tak samo mógłbyś zadbać o dzieciaka, a dzieciak w tym czasie zaczyna ryczeć. Histeryzuje bo, po pierwsze: hałasujecie i nie słyszy, co właśnie mówi myszka miki do gufiego; po drugie, bo wie, że nie pozwolicie mu dokończyć ogladania bajki, że za chwilę będzie musiał iść do kościoła, w którym trzeba klękać a od tego bolą kolana; po trzecie i to jest najważniejsze: bo oglądając bajkę disneja odczuwa przyjemność, która została w nim zaprogramowana, gdy jadł gumy Donald. Koniec końców zostanie jednak zaciągnięty pod przymusem do wielkiego budynku, w którym nie ma ogrzewania, w którym stoi stado ryczących ludzi, w którym będzie musiał klękać. Zaczyna płakać, że chce do domu, gdy wszyscy dokoła się modlą. Wyobraź sobie setkę takich ryczących dzieciaków na jednej mszy. Ich rodzice palą się ze wstydu, inni zamiast słuchać politycznego kazania koncentrują się na dziecięcym płaczu. Klecha natomiast jest wkurwiony, bo właśnie ogłasza, że władza ludowa jest bee, ale nikt go nie słucha. Wszyscy patrzą na szarpiące się do wyjścia dzieciaki. Poza tym nawet nie może się wygadać, bo ich ryk zagłusza jego głos. Mało tego, że polityczne kazanie szlag trafił. Okazuje się, że jak tylko skończy się msza dzieciak będzie się wyrywał, robił wszystko by jak najszybciej wrócić do domu, bo może jeszcze załapie się na końcówkę bajki. Nie pozwoli rodzicom pogadać o politycznej sytuacji w kraju, ponarzekać na komunę. Po powrocie do domu faktycznie załapuje się ale tylko na napisy końcowe. O tym, co przegapił dowiaduje się dopiero w przedszkolu, od rówieśników, których rodzice są działaczami partyjnymi i dlatego nie musiały iść do kościoła.
Wówczas potęguje się nim wstręt do kościoła jako instytucji, która uniemożliwiła mu napawanie się przyjemnością czerpaną o oglądania kreskówek o myszce miki. Proste jak świński ogon! Co nie?
– Coś w tym jest powiedział Adamski Ale wytłumacz mi jedno, dlaczego akurat imperialistyczna kreskówka?
– Bo jest ładna, kolorowa. Jest w niej perspektywa. Bo wówczas była zaprzeczeniem swych socjalistycznych odpowiedników. Bajki bloku sowieckiego były jak średniowieczne obrazy, płaskie, bez wyrazu. Coś się na nich poruszało, niby cos tam było, ale jednak robotnicza asceza estetyki, nie mogła konkurować z przepychem i dynamiką bajek zachodnich. Pamiętaj, w walce liczy się tylko skuteczna broń, a nie to, kto ja produkuje. A poza tym zwróc uwagę, że taki sam mechanizm występuje. Masz w ręku kawałek plastyku z przyciskami. Niby decydujesz, który kanał wybrać. Klikasz pilotem. Daje to tobie poczucie władzy. Bo w końcu to ty masz pilota, ty jesteś królem. Jednak wszędzie to samo. Niezależnie od tego, gdzie przełączysz zawsze pojawi się numer konta. W rzeczywistości nie masz wyboru, jesteś konsumentem.
– No tak odparł Adamski.
– Ale czas najwyższy przestać być konsumentem. Trzeba produkować. Musze się dostać to telewizji. Chcę mieć swoje własne stado psów Pawłowa. Wiesz jak by to było fajnie? Forsa i panowanie, tylko to mnie teraz interesuje!
To wyznanie jeszcze bardziej pogłębiło przepaść między Adamskim a Dżakiem. Atomizer nie potrafił pojąć, jak po tym wszystkim, co usłyszał o telewizji jego przyjaciel chce w dalszym ciągu robić karierę medialną. Skąd się w nim to wzięło? zadawał sobie pytanie w myślach. Tym czasem rozmarzony Dżak, chciał się przytulić do niego, ale ów odsunął się i zmienił temat:
– Zrobiłem ci stronę powiedział.
– Naprawdę? Jest gotowa?!
– Tak. Nazywa się nieszuflujatakdżak.pl.
– A dlaczego tak dziwnie? A nie na przykład dżakwieszcz.pl?
– Tylko taka nazwa ze słowem Dżak była wolna. Wszystkie były już zajęte.
– Aha odpowiedział Dżak.
23 grudnia, 2007 o 15:03
Trochę akrobatyczna ta historyjka z gumami :) Nie jestem pewien, czy warto było na nią poświęcić aż całą część. Ale co do jednego zgoda. Ówczesna władza nie była głupia, tzn. nie na tyle głupia, żeby z co najmniej z rocznym wyprzedzeniem nie wiedzieć tego, co się ma wydarzyć. Dlatego śmieszą mnie teraz te wszystkie postaci, pasujące siebie na spiżowych rycerzy, usiłujące wmówić, że to za sprawą ich lwich serc, ponadprzeciętnego męstwa, ziścił się sen o wolności. Ludowa władza doskonale była zorientowana w sytuacji w czasie, kiedy się jeszcze nikomu nie śnił rozpad ZSRR. To się nie odbyło z dnia na dzień.
I właśnie ta przewaga wiedzy w czasie dała możliwość przeobrażenia wilka w skorą do ustępstw owieczkę, stwarzając pozory, jakoby uległa męstwu spiżowych rycerzy, a także sile ich argumentów. W istocie zawczasu neutralizowali rozniecający się ogień, paradoksalnie pasując swoich przeciwników na spiżowych rycerzy.
I tak oto spektakl pod płaszczykiem obrony robotników pozostawił jedynie świecące tombakiem logo wykorzystywane w chwytach socjotechnicznych, w środku pozostając puste.
A efekty tego? Oligarchia tzw. komunistyczna (z komunizmem mająca tyle wspólnego, co mój pies Tytus z kościołem), umocniła jedynie swą pozycję, nadając jej symptomy legalności.
Sekta kościoła katolickiego umocniła swoje przywileje w takim zakresie, że sama była zaskoczona. Pozostała jedynie garstka ofiarna grupki esbeków i donosicieli, rzucona na ofiarny ołtarz, no i poniżeni robotnicy z uwłaczającymi godności, głodowymi pensyjkami,
a w większości i bez nich, masowo pozbawieni swoich źródeł utrzymania.
Krótko mówiąc zamienił stryjek siekierkę na kijek. A z tego, co widzę, kijek ten umacnia się w przekazach edukacyjnych zmianie pokoleniowej, do rangi potężnego topora.