W tej całej dyskusji na temat Boga, jak to w przypadku każdej debaty o charakterze teologiczno-filozoficznym, Dżak i Lusia zatracili poczucie czasu. Nie wspominając o Atomizerze, który kartkował dziesiąte już czasopismo o nowinkach komputerowo-informatycznych. Spojrzawszy na zegarek Dżak spanikował:
– Kurwa! Spóźnimy się! Leć po Adamskiego.
Lusia natychmiast wbiegła do Empiq, by po chwili wyjść z niego razem z najlepszym przyjacielem szefa bandy. I cała trójka, tym razem już biegiem podążała torem wyznaczanym przez Dżaka. Po dziesięciu minutach morderczego maratonu, głośno zipiąc dobiegli w końcu do Miejskiego Domu Kultury. Był to budynek imponujących rozmiarów, którego główne wejście przypominało trochę fronton świątyni pergamońskiej. Przed wejściem tłoczyli się reporterzy, był nawet wóz przystosowany do transmisji satelitarnych telewizji polskiej. To właśnie on wzbudził zainteresowanie Dżaka, a w szczególności znana w całej Polsce znawczyni sztuki wysokiej Grażyna Torbicka, która chodziła niecierpliwie dookoła wozu transmisyjnego i rozglądała się dookoła jakby na kogoś czekała.
– Poczekajcie tutaj chwilę, zaraz wrócę powiedział do reszty bandy i już chciał odejść, gdy nagle stanął przed nim wątły chłopaczek z aparatem w ręku i zapytał:
– Cześć, czy mogę zrobić ci zdjęcie?
Zaskoczony Dżak nie wiedział najpierw co odpowiedzieć. Z jednej strony pragnienie sławy podpowiadało mu, żeby wszędzie i przez wszystkich, którzy tego chcą dawać się fotografować. Żeby rozdawać autografy gdzie popadnie. Z drugiej strony nie chciał być fotografowany przez byle kogo, a ten anorektyczny paparazzi, który wyrósł przed nim nagle, jakby spod ziemi, nie wyglądał na kogoś znanego. W każdym razie nie był to Tony Halik. Jednak, jako że nie miał pewności co do tego, czy jest to znany reporter czy może jakiś przypadkowy fan, odparł:
– Zgoda. Tylko najpierw się przedstaw i powiedz, po co ci moje zdjęcie.
– Nazywam się Wró Wróbell i robię fotorelacje z imprez kulturalnych. Ty wyglądasz na poetę w tej czarnej pelerynie, cylinderku i laseczce w ręku. Pomyślałem sobie, że zrobię ci zdjęcie tak na wszelki wypadek.
– Pracujesz dla jakiejś gazety?
– Nie. W redakcjach panują układy. Tylko znajomi czyichś znajomych tam pracują.
– To po co ci moje zdjęcie, jeżeli nie zamierzasz go opublikować? zapytał zdezorientowany Dżak. Był trochę zaskoczony tym, że ktoś chce jego zdjęcie i nie chce lub też nie ma takiej możliwości, by je wydrukować na okładce wysoko nakładowego czasopisma. Skrycie marzył on, by któregoś razu ujrzeć swoją podobiznę na rozkładówce Brawo Gerl. Zdawał sobie sprawę jak bardzo opiniotwórcze jest to czasopismo i jak pomocne może być w karierze.
– Ależ oczywiście, że opublikuję to zdjęcie odparł Wró. Umieszczę je na swojej stronie internetowej. Jest bardzo popularna, mam masę odwiedzin.
– Ile ma odsłon? wtrącił się fachowym żargonem Atomizer, który od jakiegoś czasu uważał się za eksperta informatyki.
– W zeszłym miesiącu było jakieś dwa tysiące odsłon. Nie przespałem kilka nocek, ale się opłaciło odpowiedział Wró i zaczął szykować swój sprzęt fotograficzny, by zrobić zdjęcie Dżakowi.
Dżak nie miał pojęcia co w slangu informatycznym znaczy odsłona, dlatego spojrzał na przyjaciela. Adamski skinął głową, dając znak, że warto, że należy skorzystać z tej okazji. Poprawił kapotę tak, by jej górna część pozostał lekko rozchełstana a tym samym, aby był widoczny kawałek nagiej szyi. Przesunął cylinder lekko na bakier tak, że niby jest całkowicie wyluzowany, że nieobce mu są sesje fotograficzne. Następnie oparł się na laseczce i powiedział do Wróbla:
– Jestem gotowy!
– Jeszcze nie, jeszcze! krzyknęła nagle Lusia i podbiegła do Dżaka z kosmetyczka w dłoni. Wyciągnąwszy z niej puderniczkę i lusterko, podała je szefowi mówiąc:
– Musisz się jeszcze upudrować, żebyś się nie świecił.
– Faktycznie. Masz rację, dzięki. Ale czy mogłabyś mi pomóc, nie za bardzo się jeszcze znam poprosił dziewczynę. Dżak zastanawiał się od jakiegoś czasu, czy aby nie zapisać się na jakiś kurs makijażu. Widział nawet kilka razy ulotki porozwieszane na słupach z ogłoszeniami o rekrutacji. Mimo iż zdawał sobie doskonale sprawę, że jednym z podstawowych filarów kariery medialnej jest umiejętność właściwego zaprezentowania się, w którym najważniejszy jest nienaganny wizerunek, to cały czas odkładał swoje wyszkolenie w zakresie sztuki szermierki szminką na później. Oczywiście teraz tego żałował. Jednak na szczęście Lusia, jak na prawdziwą kobietę przystało, miała biegle opanowane wszystkie techniki mejkapu. Wprawnym ruchem dłoni poprawiła konturówką usta Dżaka, by nabrały wyrazu i tej nieodpartej erotyki właściwej tylko dla warg wysztyftowanych konturówką. Następnie, nałożywszy grubą warstwę podkładu, zaczęła pudrować twarz wraz z czołem i kawałkiem szyi, który szef bandy wystawił na pastwę nieznajomego paparazziego. Dzieło ukończyła czterema machnięciami pędzla, nakładając dyskretną warstwę różu na kości policzkowe chłopca. Oddaliwszy się trochę, by nabrać odpowiedniego dystansu do własnego dzieła, z satysfakcją powiedziała:
– Gotowe!
W tej samej chwili Wróbell stanął przed Dżakiem z włączonym aparatem, z palcem na wyzwalaczu. Już miał go nacisnąć, gdy obiekt fotografowania krzyknął:
– Stop!
– Co się stało? zapytał zaskoczony paparazzi.
– Nie byłem gotowy powiedział Dżak i napiąwszy wszystkie mięśnie, które w tej chwili był wstanie zmusić do wydzielania kwasu mlekowego, wciągnąwszy brzuch, pozostając na absolutnym bezdechu wysapał:
– Teraz!
Błysk lampy oślepił na sekundę Dżaka. Chwilowa ślepota to mała a zarazem konieczna ofiara popularności, którą poniósł bez słowa sprzeciwu. Wró Wróbell tym czasem oddalił się, by poszukać kolejnych ofiar swojej fotograficznej pasji.
– My też zrobimy sobie stronę w internecie powiedział Adamski do przyjaciela. Inni potrafią a my nie?
– Jasne, że zrobimy.
Do osiemnastej pozostał jeszcze kwadrans. To bardzo mało czasu dla kogoś, kto się spieszy, kogoś, kto jest zdenerwowany. Dżak miał w planach zapoznanie Grażyny Torbickiej. Cóż mogło być dla niego ważniejszego, niż widok własnej twarzy w którymś tam z programów publicystycznych telewizyjnej dwójki. Byłby przegapił uroczystą galę wręczenia nagród w konkursie im. Kościotrupków, gdyż tak bardzo absorbowała go smukła sylwetka Torbickiej wbita w długą kieckę z cekinami z wycięciem na plecach. Na szczęście obok była Lusia, która pociągnęła Dżaka za ramię mówiąc:
– Chodźmy, bo się spóźnimy.
– A, tak, tak. Chodźmy.
I tak całą trójką udali się do oświetlonego wejścia. Przepychając się przez tłum gapiów i reporterów do drzwi wejściowych, Dżak miał mieszane uczucia. Myślał: Kurwa, wieszcz jestem, a tu się muszę tłamsić i przepychać z tą dziczą! Dla mnie powinien być tu jakiś czerwony dywan, a zamiast tego ocieram się o spoconych debili z dyktafonami, mikrofonami i aparatami w łapskach! Co za brak profesjonalizmu w organizacji!. Targany takimi myślami, co chwilę oglądał się za siebie, czy aby nie zauważyła go Grażyna. Jednak nijak w tym ścisku i chaosie nie był w stanie jej dostrzec.
Po chwili walki na łokcie z kotłującym się tłumem banda Menela w komplecie dopchała się do wejścia, którego strzegł barczysty ochroniarz z plakietką przyczepioną do kieszeni służbowej marynarki.
– Poproszę o zaproszenie powiedział do Dżaka.
Chłopiec wyjął z kieszeni biały zwitek i bez słowa podał go ochroniarzowi. Normalnie ochrona zobligowana była do wylegitymowania wszystkich zaproszonych. W celu potwierdzenia tożsamości żądano dodatkowo okazania dowodu osobistego albo prawa jazdy. W tym przypadku ochroniarz zrezygnował z normalnej procedury. Nie dlatego, by znał osobiście młodego wieszcza, ale rzuciwszy wytrenowanym okiem na umalowaną fizjonomię oraz kostium Dżaka pomyślał: Albo jest to gejsza, albo poeta-pedał. Ale co na tej szerokości geograficznej ma robić gejsza? Eee… to na bank poeta-pedał. Dlatego bez dodatkowych pytań przepuścił chłopca, wraz z osobami towarzyszącymi.
W ten oto sposób spadkobierca Miłosza wraz z dwójką przyjaciół dotarł w końcu do kresu swej wędrówki. Podskórnie czuł, że właśnie w tej chwili, teraz gdy znalazł się w oświetlonym holu Domu Kultury, rozpęta się piekło piekło jego własnej sławy. Teraz nie pozostało mu nic innego, jak ogłosić śmierć Dżaka Menela-niewinnego chłopca w okularach i świętować narodziny Dżaka-wieszcza.
11 grudnia, 2007 o 14:03
;-) Wró Wróbell :))))
muszę go umieścić w galerii nieszuflujtakjack.go.pl :)
11 grudnia, 2007 o 21:26
proszę nie zapomnieć o histerycznym wymuszaniu przez Jack’a zwracania się do niego per „Pan”. Jest na tym punkcie – jak zresztą każdy z problemem szacowania własnej wartości – bardzo, ale to bardzo uczulony.
Odnoszenie się do niego „Ty”. a jeszcze – nie daj bozia – przez małą literę w zaimkach (na forach netowych, gdzie obowiązują nicki!) powoduje wytrącenie go z równowagi manifestującej się otwartą wrogością. :-)
12 grudnia, 2007 o 16:38
;-)
12 grudnia, 2007 o 16:39
ten Camel bardziej mi do LISewskiego pasuje :))))))