PoliszFikszyn (21)

10 grudnia, 2007 by

Odcinek drogi, który ich dzielił od przystanku tramwajowego przy ul. Intellectus Vaginalis a Miejskim Domem Kultury, w którym miała odbyć się uroczysta gala rozdania nagród, nie był długi. Przynajmniej tak to wyglądało na mapie. Dlatego też tempo owej eskapady było jak najbardziej turystyczne. Cała trójka szła powoli, podziwiając zabytkowe kamienice. Po kilkunastu minutach milczenia, jako pierwsza odezwała się Lusia:
– Ale tu jest pięknie. Cudowna panorama stworzenia boskiego.
– To nie ma z Bogiem nic wspólnego powiedział Dżak. To raczej ludzie wybudowali te stare kamienice, a nie aniołki.
– Ale przecież, gdyby Bóg nie stworzył człowieka takiego jakim jest, ten nigdy nie potrafiłby zbudować tak pięknych domów odpowiedziała Lusia.
– E tam! wtrącił się nagle Adamski Pierdolisz farmazony! Boga nie ma. Równie dobrze możesz wierzyć w czerwone krasnoludki.
– Jak to!? Dlaczego bluźnisz? oburzyła się dziewczyna. Gdyby Boga nie było, nie byłoby całego świata, nas też by nie było.
Zapadła cisza. Adamski rozpoznał w tonie głosu Lusi apodyktyczny brak sprzeciwu odnośnie kwestii istnienia Boga. Nie widział zatem sensu dalszej dyskusji, tym bardziej, że najprawdopodobniej zakończyłaby się ona niszczącym argumentem żeńskim. Na pytanie Dlaczego uważasz, że Bóg raczej jest niż go nie ma? usłyszałby od towarzyski podróży: Bo tak!. Nie chciał trwonić czasu na takie pogaduszki, tym bardziej, że znaleźli się w okolicy Empiq. Zamierzał sobie w nim pobuszować, tym bardziej, że ta sieć sprzedaży czasopism i książek oferowała klientom możliwość darmowej lektury. Każdy mógł sobie wejść do Empiq, usiąść na wygodnej, skórzanej sofie i całkowicie za frajer poczytać gazetki czy książki, bez konieczności ich zakupu.
Inne podejście miał Dżak. W młodzieńcu tym od jakiegoś czasu zalęgła się pozytywistyczna potrzeba pracy u podstaw, oświecania ciemnego luda. Podobnie jak Atomizer i on zdawał sobie sprawę, że dyskusje z kobietami na tematy inne niż kulinarne, kończą się albo spazmatycznym szlochem, albo ucieczką do mamusi, albo jeżeli interlokutorką była kobieta niezwykle oczytana, argumentem feministycznym: Bo tak! I koniec. Świadomość tego jednak go nie odstraszała. Przeciwnie. Działała nań motywująco. Dżak bowiem lubił wyzwania.
Kiedy Atomizer wszedł do Empiq, Dżak odezwał się do Lusi:
– Pewnie wierzysz w Boga.
– Oczywiście, że tak! odpowiedziała, z pełnym przekonaniem.
– Dlaczego wierzysz?
– Nie wiem, wierzę i tyle.
Dżak zastanowił się chwilę nad kolejnym pytaniem i w końcu zapytał:
– Skąd wiesz, że Bóg istnieje? Przecież go nie widać?
– Ale czy to, że czegoś nie widać oznacza, że tego nie ma? ripostowała filozoficznie Lusia.
O mały włos Dżak nie skapitulował przed tym argumentem. Kiedyś, gdy był mimowolnym świadkiem dyskusji studentów filozofii na uniwersytecie, w którym studiował, podsłuchał, że najgorsze są pytania istnieniowe oraz wątpienie podstawowe. Nie poddał się jednak i zagadnął z innej strony:
– Dobrze. Zgoda, załóżmy, że Bóg jest.
– Nie ma co zakładać odpowiedziała dziewczyna. Bóg jest i koniec gadki.
– To opowiedz mi coś o tym Bogu zaproponował przebiegle Dżak. Chciał znaleźć jakiś punkt zaczepienia w teorii Lusi na temat istnienia Boga, by następnie móc dowieść jej fałszywości.
– Bóg jest wszechmocny powiedziała Lusia, kierując swój wzrok ku krakofskiemu niebu i jakby trochę się rozmarzyła. Przypomniała w tej chwili trochę którąś tam świętą. Wszystkie one przynajmniej tak je zapamiętał z średniowiecznych obrazów Dżak wyglądały jak amerykańska Statua Wolności skrzyżowana z gwiazdą porno. Były jednocześnie wyniosłe, monumentalne, ale na twarzach zamiast nobliwej powagi, miały często grymasy takie jak aktorki filmów xxx, w trakcie szczytowania. Dżak, jako że umysł jego charakteryzował się niebywałymi cechami analitycznymi, szybko pojął istotę świętych kobiet. W jego przekonaniu źródła tych świętości leżały w niezbadanej i niezbadanej w sposób naukowy, fizjologii kobiecej. W szczególności w tajemnicy orgazmu. Uzmysłowił to sobie, gdy któregoś razu w telewizji zobaczył reportaż o zakonie żeńskim. Jego zdaniem, w tym przypadkowym zbiorze brzydkich babsztyli z wąsami, nie było nic ze świętości, natomiast jedno, co rzucało się w oczy, to nachalna potrzeba i pragnienie orgazmu. Wszystkie one nie miałby w życiu poza murami zakonu, na męża. Wszystkie były tak brzydkie, że żadne znieczulenie estetyczne w formie trzech litrów wina/wódki czy czegokolwiek nie pomogłoby. Nawet w całkowitych ciemnościach, ich wąsy, owłosienie na klatce piersiowej i nogach stanowiłoby dla potencjalnych śmiałków rodzaju męskiego barierę nie do pokonania.
Z łatwością wyobraził sobie, o czym owe baby, zakute w cały dzień w czarne fartuchy, myślą po nocach. Jakie to fantazje odbierają lub dominują ich sny. Zjawiska tego nie mogły ukryć, dlatego orgazm uznały za świętą ekstazę. To jest cała tajemnica świętości.
Dżak nie sądził, by Lusia z takim dogmatycznym podejściem, dała wiarę jego na wskroś racjonalistycznej teorii. Postanowił wykorzystać słabość jej argumentu o boskiej wszechmocy. Zapytał:
– Co to znaczy, że jest wszechmocny?
– Wszystko?
– Tak.
– No to jak może wszystko, to poproś Boga, żeby w ciągu minuty spadł deszcz? zaproponował Dżak. Miał on w zanadrzu jeszcze inny argument przeciwko boskiej wszechmocy. A mianowicie: jeżeli Bóg jest wszechmocny, to niech stworzy taki kamień, którego nikt nie zdoła podnieść. Nikt czyli nawet on sam. Jeżeli stworzyłby taki kamień i nie mógłby go podnieść, to znaczy, że jest słabiutki, bo nie może podnieść kamienia. Ergo: nie jest wszechmocny. Jeżeli by jednak mógł podnieść taki kamień, to nie byłby wszechmocny, bo nie stworzył kamienia, którego nikt, nawet on sam, podnieść nie zdoła. Innymi słowy: tak czy siak, Bóg okazałaby się finalnie cieniasem. Mimo oczywistej mocy logicznej tego argumentu, Dżak postanowił, że nie będzie go testował na swojej rozmówczyni. Nie był aż tak naiwny, by wierzyć, że kobiecy umysł zdoła pojąć rudymenty logiki. Po drugie, wielokrotnie Lusia dała mu sygnał, że lubi czytać. Tak ostentacyjnie obnosiła się przecież w przedziale pociągu z gazetką. I być może znała ten argument z lektury pięćdziesięciu kilku tomów dzieł zebranych Lenina i mogła przygotować sobie nań odpowiedź, której Dżak nie potrafiłby obalić.
Lusia zamiast powiedzieć, że prośba o deszcz w ciągu jednej minuty jest zbyt błaha, spojrzała ponownie w niebo, wyciągając do góry dłonie w proszalnym geście zawołała:
– Panie Boże wszechmogący, spraw by zaczęło padać.
Dżak spojrzał na zegarek. Było pięć po siedemnastej. Następnie spojrzał na dziewczynę i powiedział:
– No to czekamy do sześć po.
Upłynęła minuta, w której Lusia nieustannie spoglądała w niebo wyczekując chocby najmniejszej kropelki boskiej wilgoci na swojej twarzy. Dżak w tym czasie spoglądał to na Lusię, to na niebo, to na zegarek. Oczywiście deszcz nie spadł.
– No widzisz powiedział do Lusi. Ani śladu deszczu. Zatem nie jest on wszechmocny ten twój Bóg.
– Dżak, plizzzzz! Dajmy mu jeszcze minutkę poprosiła Lusia.
– Zgoda, nie będę sknerą. Dam mu jeszcze trzy minuty.
– Ale ty jesteś dobry i wyrozumiały powiedziała z uznaniem Lusia, uśmiechając się do niego.
Jednak w trakcie tych kolejnych minut także nie spadł deszcz. Ani jednej kropelki. Jak na złość na niebie nie było najmniejszej chmurki.
– Czas się skończył powiedział Dżak.
– Nie rozumiem! mamrotała Lusia. Nic z tego nie rozumiem! Prosiłam Boga o deszcz, o rzecz zwykłą. Nie o to, żeby cudownie rozmnożył ryby czy chleb. Nie o to, by przemienił krew w wino. Nie o to, by zmartwychwstała moja babcia. Prosiłam go najzwyklejszy deszcz, a ten nic.
Stała załamana ze wzrokiem spuszczonym w ziemię. Ten prosty eksperyment doszczętnie zdruzgotał jej światopogląd. Uważała do tej pory, że to boska miłość podtrzymuje świat w istnieniu, że to wszechmocny Bóg był sprawcą wszystkich dobrych rzeczy, które się w jej życiu wydarzyły. Zwłaszcza te konkursy poetyckie, które wygrywała. Do tej pory we wszystkim upatrywała się boskiej interwencji, pewnego zamysłu i planu.
Dżak uważnie obserwował Lusię. Domyślał się jak wielką w tej chwili walkę wewnętrzną toczy dziewczyna. Jakie myśli nią targają. Powiedział:
– Nie przejmuj się tak.
– Jak się mam kurwa nie przejmować! krzyknęła. Przecież ja muszę w cos wierzyć!
– Jeżeli już musisz w cos wierzyć, to możesz wierzyć w Boga nieistniejącego zaproponował Dżak.
– Jak to?
– To proste. Wyobraź sobie, że Bóg absolutnie nie istnieje i na tym polega jego doskonałość.
– Ale przecież jak nie istnieje, to go nie ma odparła zdziwiona.
– Przeciwnie powiedział Dżak i kontynuował Każda rzecz, która istnieje się psuje. Nieprawda?
– Tak.
– Nożyczki, które przecież istnieją, po jakimś czasie się psują. Pralka, też istnieje i też się psuje. Zatem to, co istnieje nie jest doskonałe.
– Hmmm… zdumiała się Lusia Masz rację.
– Przyjmij zatem, że Bóg, w którego tak chcesz wierzyć, nie istnieje. Bo gdyby istniał psułby się tak samo jak nożyczki czy pralka.
– A wiesz, to dobry pomysł.
– Wiem, że dobry. Oto bowiem masz Boga, w którego możesz wierzyć. Co więcej, Bóg ten się nigdy nie zepsuje, będzie doskonały jako nieistniejący. A gdy kiedyś, komuś przyjdzie do głowy zakwestionować jego wszechmoc, to możesz śmiało odpowiedzieć, że Bóg ten nie istnieje, że wierzysz w Boga Nieistniejącego.
– Jejciu, ale ty jesteś mądry! odpowiedziała z zachwytem Lusia. W tej chwili Dżak przywrócił jej sens życia, w którym ważne miejsce zajmowała wiara w Boga. To nic, że Bóg ten od dziś był Bogiem Nieistniejącym. Najważniejsze był, że mogła dalej wierzyć.

Kategoria: Bez kategorii | 4 komentarze »

komentarze 4

  1. patriarcha:

    „- Ale przecież, gdyby Bóg nie stworzył człowieka takiego jakim jest, ten nigdy nie potrafiłby zbudować tak pięknych domów odpowiedziała Lusia.”

    Tutaj dałbym „zauważyła Lusia”.
    Trzeba maksymalnie unikać powtarzających się „odpowiedziała/ał”. :)

    „Wszystkie one nie miałby w życiu poza murami zakonu, na męża.” – gdzieś tu jest błąd;)

    Trochę nie pasuje mi tutaj agnostyczny światopogląd Jack’a.
    Fikcja fikcją, ale pewnych faktów trzeba się konsekwentnie trzymać jednak ;)
    Ten obłudnik unika jasnych deklaracji dotyczących tego tematu. Więc dupa z niego, nie agnostyk racjonalista, a obłudnik i gnój w jednym. Trochę mi przypomina towarzycho z PO, które na zewnątrz bigoteryjno-rzymsko-katolickie, a prywatnie diabła pod gaciami noszą.
    Jack się nawet oburza na „obrazoburczośc”. Zakłamany skurwysyn. W żadnej mierze nie jest autentyczny, ani jako postać, ani jako twórca. Jako postać maluje sobie von do nazwiska i stroi się dziwacznie pozując na oryginała, a przecież orginał z niego taki, jak z mysiej pizdy rajzetasze.
    A w twórczości, to nawet nie warto wspominać, bo przecież jaki koń jest, każdy widzi.
    Autentyczny jest chyba jedynie wówczas, kiedy chwali się „swoim chłopakiem” i kiedy mówi, że miło mu mieć chuja w dupie.

  2. patriarcha:

    Postać Lusi zbyt jaskrawo naiwna, a jej zdziecinnienie przesadzone i przez to dialogi z Lusią tracą na atrakcyjności, a jest to przecież spora część opowiadania. Jack jest jednak mocny w pysku i nieraz widziałem, jak niejedną „mądralę” potrafił kulturalnie w ziemię wdeptać. Rzekłbym nawet, że to jego domena i takie wdeptywanie sprawia mu – widoczną gołym okiem – przyjemność.

  3. patriarcha:

    powtórzę, bo to istotne:
    Konwersacja Jack-Lusia jest zbyt miałko ujęta.

  4. admin:

    poprawie to jak skoncze calosc. w planie chce dobic do 30-35 odc. pozniej wysylam do „Proszynski i ska.”

    Lusia jest glupia, jak to baba. czasami to przejaskrawiam, ale tak mysle sobie, ze pokaze ona pazury. ale na to jeszcze za wczesnie. teraz, jako nowa czlonkini grupy, zrobi wszystko by sie dostosowac.

    dzak jest w tej czesci filozofem, troche mu dodalem. a co tam, niech strace :)

Chcesz dodać coś od siebie? Musisz, kurwa, musisz!? Bo się udusisz? Wena cię gniecie? Wszystkie wpisy mogą zostać przeze mnie ocenzurowane, zmodyfikowane, zmienione a w najlepszym razie - skasowane. Jak ci to nie odpowiada, to niżej znajdziesz poradę, co zrobić

I po jakiego wała klikasz: "dodaj komentarz"? Nie rozumiesz co to znaczy: "załóż sobie stronkę i tam pisz a stąd wypierdalaj"?