Bianka Rolando, Biała książka. Zabójcza rekomendacja pani prezes

7 listopada, 2009 by

.

Hitem salonu literackiego roku 2009 jest Bianka Rolando. Ów produkt miłości polsko-włoskiej (lub włosko-polskiej) najpierw okazał się być utalentowany w dziedzinie sztuk plastycznych. Dopiero później okazało się, że Bianka jest równie utalentowaną poetką.

W tym przypadku mamy do czynienia z sytuacją odwrotną niż jak to ma miejsce z przydziałem i kolejnością uzdolnień u Jacka Dehnela. Ten najpierw objawił się jako literat, później jako gej a następnie jako malarz. Czy Bianka Rolando kocha inaczej – o tym jeszcze artystka nie poinformowała, bo nie było takiej potrzeby marketingowej.

Do rzeczy.

Był piękny majowy dzień. A ściślej: to było piękne przedpołudnie dnia piątego maja roku 2009. A jeszcze dokładniej: o godzinie 10:03 i 52 sek., piątego dnia piątego miesiąca dziewiątego roku drugiego tysiąclecia Justyna Radczyńska-Misiurewicz – prywatnie żona pana prezesa z zawodu pracodawczyni Jacka Dehnela – na jednej ze swoich stron w Internecie zainicjowała na forum wątek pt. „Bianka Rolando w Warszawie” o treści następującej:

Dyskusja o Białej książce z udziałem autorki Bianki Rolando

oraz Justyny Sobolewskiej („Polityka”) i Piotra Kępińskiego („Newsweek”)

6 maja 2009, godzina 18.00

Austriackie Forum Kultury w Warszawie, ul. Próżna 8

Po spotkaniu zaprasza się na poczęstunek.;-)

Organizacja i organizacje: Wydawnictwo św. Wojciech, Austriackie Forum Kultury, Newsweek Polska i Art Stations Foundation

Jakiż smutek musiała ogarnąć Panią Prezes. Jakiż to żal zdominował bogate skądinąd wnętrze tej zacnej osoby, gdy co pięć minut odświeżając stonkę nie doczekała się ani jednego wpisu, ani jednej reakcji na anons dotyczący Bianki Rolando i jej dzieła literackiego. Wszystko było tak jak trzeba. Napisała co, gdzie i kiedy. Podpisała się imieniem i nazwiskiem. Nawet napisała o poczęstunku i o tym, że będzie za darmo. Kto odmawia w dzisiejszych czasach darmowego jedzenia? Kiedy paczka parówek morlinek kosztuje siedem złotych polskich każda możliwość darmowego wiktu jest dosłownie na wagę złota.

Miała dwa wyjścia. Pierwsze: stracić wiarę i porzucić misję tyrania na wirtualnej grządce tkanki duchowej narodu. Powrót do roli gospodyni domowej, która gotuje obiadki panu prezesowi nie był taki zły. Ale Pani Prezes wiedziała, że koniec jej Fundacji Literatury w Internecie oznacza koniec legalnego zatrudnienia Jacka Dehnela. Nie chciała żeby ta szlachetna i delikatna natura błąkała się po kolejnych piętrach Urzędu Pracy. Przecież ten wydelikacony młodzieniec, wypachniony, ogolony, ubrany w cylinder, z laseczką w dłoni i przydługą kapota na ramionach przepadłby w tłumie spoconych, bezzębnych natur ludzkich. Wiedziała, że musi coś zrobić. Dlatego też następnego dnia, a dokładniej 2009-05-06 o godzinie 08:22:09 – czyli tuż po nakarmieniu dzieciaków, męża i po nałożeniu pierwszej warstwy podkładu na dekolcie i w okolicy oczu napisała:

Rzecz Bianki Rolando jest arcydzielna. Tak, nie przesadzam. Takie książki to święto.

Jeśli ktoś nie zna i może przyjść niech się zapozna, nie będzie żałował.;-) Jeśli ktoś zna to wie o czym piszę i naturalnie…

wie najlepiej.;-)

I znowu ten hatemelowski uśmieszek i ta nieznośna chwila napięcia. I tym razem nie wydarzyło się nic. I ten post nie zadziałał.

W bogatym i uduchowionym wnętrzu pojawiło się najpierw zwątpienie a później złość, która zmieniła się ostatecznie w rezygnację.

Kiedy dzień później – siódmego maja pojawił się pierwsza reakcja na prezesowski anons, Justyna Radczyńska-Misiurewicz nie zareagowała. Jakby straciła wiarę w narodową estetykę. Nie kontynuowała wątku. Pozwoliła mu umrzeć. I wątek umarł.

Ale nie Bianka Rolando. Ta jako malarka i poetka miała i ma się dobrze.

W tekście O chwale Ateńczyków (Πότερον Αθηναίοι κατά πόλεμον ή κατά σοφίαν ενδοξότερο, 476 f, ed. Stephanus, 1572, T. IV ), Plutarch cytuje sławne – także dziś – powiedzenie Simonidesa, że poezja jest mówiącym malarstwem, malarstwo zaś jest milczącą poezją.

Nie wiem o czym milczy malarka Bianka, ale chciałbym dowiedzieć się o czym mówi poetka Rolando. Dzwonię do kilku znajomych. Wysyłam odpowiednie majle. I po kilku dniach dostaję solidny załącznik w PDF. Trochę tego jest. Płytka z nagraniem ma przyjść pocztą.

– Pierdolę. Na chuj mi nagranie Maksia, który zamiast „kobieta mnie bije” będzie mi recytował wierszyki. Jakoś nie wierzę spoconemu grubasowi.

[to, że nie Jerzy a Maciej recytuje wiersze, tego się nigdy nie dowiedziałem.]

Jerzy Sthur miał w życiu kilka dobrych ról. Ale według mnie on i poezja to byty kompletnie nieprzystające. Mogę sobie wyobrazić scenkę łóżkową, w której Jerzy gramoląc się na rozebrana kochankę sapie:

Chodź tu kotko miau, miau
Pokażę ci com chciau chciau

Ale sytuacja: Jerzy Sthur czytający wiersze Stefana George – to przekracza nawet moją osobistą power of imagination.

Otwieram załącznik PDF. „Biała Książka”. Skan okładki: jakieś biuściaste ciałko z zaznaczonymi odległościami. Myślę sobie – to pewnie artystyczne nawiązanie do tej części duszy i twórczości Bianki Rolando, w której objawia się jako malarka. Taka wariacja na temat znanego rysunku człowieka wpisanego w kwadrat Leonarda da Vinci.
Ale to nie rysunek fokusuje moją uwagę, ale przymiotnik: „biała”. W głowie mi kołacze: biała, biała, biała plama, hic sunt leones.

Wyruszam na podbój Afryki.

Tekstem z Białej Książki, który szybko stał się moim ulubionym, jest Pieśń Piąta.
Jest to stosunkowo długi tekst i żeby nie zanudzać czytelnika postaram się go streścić.
Otóż Pieśń Piąta opowiada o tym jak to osoba, rodzaju żeńskiego chodzi sobie po mieście. Jest to niezwykły podmiot liryczny. Bo kiedy wsiada do autobusu, to:

Dziewczyny na mój widok mocniej przytulają
swoich przystankowych towarzyszy, drżąc
jak sadzonki pomidorów wspierające swój ciężar
na solidnych patykach, które korygują ich kształt

Podmiot liryczny, jak zwykły pasażer, musi wysiąść kiedyś z autobusu MZK. Wówczas skazany jest na perypatetyczny ogląd rzeczywistości. I oto, co widzi:

Chodzę, patrząc się na bezcelowy ruch
Ich mobilność jest absolutnie zbędna
Na dworcach świata mam swoje apartamenty
President Suite z marmurową posadzką
Oddaje mi ona swój zbawienny chłód, spokój
Obdarty jestem z koronek tłumiących oddech i ciało
Drapię się za uchem, spoglądając na wysokie kobiety
w reklamówkach całe życie za 35 złotych z resztą
Jestem cieniem, przybrudzonym krawężnikiem
w którym zbierają się kałuże, mokre odpadki

Jestem przekonany, że mówiąca malarka mogłaby w podobny sposób zdać relację z turnieju szachowego. Wszak opanowała do perfekcji odpowiednie metrum.

Następna Pieśń Bianki Rolando – Pieśń Szósta – także porywa. Oto początek, który jest forpocztą „arcydzieła” – jak to trafnie ujęła Justyna Radczyńska-Prezes-Misiurewicz:

Chłodny poranek zaglądał mi ostro w oczy
jego mocne uderzenia to jasna tenisówka
Prosto w głowę pachnącym butem z gumy
W mojej głowie jeszcze vino bianco

[pieśń szósta]

Ale nie tylko „chłodny poranek zaglądający w oczy” może być problemem. Bianka Rolando z właściwą sobie lekkością obrazowania pisze o innych udrękach powodowanych przez prozę życia:

Poczułem przeciągły ból w klatce piersiowej
cicha czerń okryła moje zmęczone oczy
Bolesna depilacja trwała zaskakująco krótko

[pieśń szósta]

Przestrogi dla zawałowców w społeczeństwie, w którym obniża się wiek osób zagrożonych zawałem mają wyjątkową wartość edukacyjną. O depilacji nie mogę nic powiedzieć. Pozostaje mi tylko uwierzyć podmiotowi lirycznemu na słowo.

Pieśń Siódma niczym nie zaskakuje. Widać, że poetka-malarka obywatelstwa polsko-włoskiego jest w wyjątkowej formie. Oto dowód:

Tchnienie jak wiatr zdmuchnęło mnie czule
ruszyłem w kierunku cichych konstrukcji
pełen nieśmiałego oczekiwania na jakieś zaproszenie
to wszystko przez te kokosy, jak zwykle
Ich egzotyczna woń kołysała mnie w uśpieniu
CHODŹ – szepnęło niejęzykiem jakieś nieistnienie

[pieśń siódma]

ciche konstrukcje”, „czułe zdmuchnięcia”, „nieśmiałe oczekiwania”, „egzotyczne wonie” – wszystko to znamy z klasyki polskiej poezji kobiet – tomiku Pożegnanie z czerwienią Ewy Lipińskiej. Bianka Rolando świadomie i odtwórczo podąża za kanonem, który wyznaczył tekst starszej koleżanki pt. „Przebudzenie” a który wszedł do klasyki poezji kobiet:

siwy mróz jak rozczochrana broda
zimne światło z trudem przebija noc
zmarznięte dłonie chowam głęboko
w pamięć twojego ciepła

zaciskam mocno powieki
bezczelnie wpycha się blady świt
w sam środek snu
gdzie pomarańczowe ciepło kamasutry
owija mnie szczelnie jak sari
które odplątywałeś tak cierpliwie
jak niecierpliwie mnie potem kochałeś

[przebudzenie]

Bianka Rolando – literackie objawienie roku 2009 – oprócz przymiotniczków stara się zaoferować swoim czytelnikom kilka ważnych i pożytecznych nauk. Proponuje m.in. przyspieszony kurs akustyki:

Żaden z tych głosów nie był głośniejszy czy cichszy
dlatego wszystkie były słyszalne równocześnie

[pieśń siódma]

Następnie kurs socjologii dla początkujących:

Chodź do nas, chodź do nas, wielość cię woła
Jesteśmy cudnie przeludnieni

[pieśń siódma]

I na końcu kurs mechatroniki dla zaawansowanych:

Usłyszałem w swoim duchu rwącą tęsknotę
byłem ścigany z wielką szybkością

[pieśń siódma]

Oczywiście sprawę można skwitować następująco: wszystko można sprowadzić do absurdu. Wszystko i wszystkich jeżeli ma się na to ochotę i jeżeli się sprowadzać do absurdu potrafi. Twórczość Bianki Rolando także.

Jednak można sprawę przedstawić inaczej. Wiersze rekomendowane przez Justynę Radczyńską nie mogą być przecież banalną sieczką. Muszą to być teksty ważna zarówno pod względem estetyki, sposobu narracji jak i treści. Nie może być tak, że rukowoditiele mylą się w swoich rekomendacjach. Ja się mogę pomylić. Może się pomylić Bianka Rolando, ale Justynie Radczyńskiej mylić się nie wypada.

Dlaczego jest tak, że mimo gorących, powtarzanych jak dogmat zapewnień: „Rzecz Bianki Rolando jest arcydzielna”, w Białej Książce czytam:

Kim jesteś, o piękna przyjaciółko moja
o rudych włosach, zawsze mi się takie podobały
spiętych jak kurtyna, tylko dwoma punktami
Jakże twoje jasne oblicze jest olśniewające
Piłaś zawsze esencję z herbaty, inni rozwadniali
stąd pewnie twój herbaciany odcień
Twoją cerę pokryły piegi i niedoskonałości skóry
wrażliwej z tendencją do wysuszania się
Z długimi nogami na ręczniku plażowym leżysz
kremem posmarowana UV 100, byś się nie spaliła
jesteś tak cholernie wrażliwa na wszystko

[pieśń dziesiąta]

Czy tylko ja widzę tu banalny landszaft z jelonkiem na rykowisku?

PS.

Jeżeli Bianka Rolando maluje tak jak pisze, to wkrótce jej grafiki będą zdobiły ściany restauracji sieciowych SFINX, FARAON itp., w całej Polsce.

Kategoria: Bez kategorii | 24 komentarze »

komentarze 24

  1. Ewa Bieńczycka:

    Marku, płytę dołączoną do grubej książki formatu A4 nagrał nie Jerzy Stuhr, a jego syn, Maciej, jeszcze bardzo szczupły chłopak. Nasza biblioteka pożycza razem z płytą, ale to już decyzja bibliotek. Na YouTube jest kilka filmów z recytacjami Macieja Stuhra pieśni Bianki Rolando.
    A tak ogólnie, odnośnie Twojego tekstu (przeczytałam całą „Białą książkę”) to – brawo!!!

  2. Marek Trojanowski:

    dzięki ewo za informacje. obiecana płyta miała dotrzeć, ale nigdy nie dotarła. niewiedza wyszła na jaw.

    a propos niewiedzy. czytałaś na niedoczytaniach jak niejaki Muth recenzował koncert, na którym nie był? a jak mu użytkownik „Sz” napisał, że nie było tak jak on twierdzi, że nie z tej ale z innej strony zwykle dają jeść i ze to – o ile faktycznie był – powinien wiedzieć, to ów mu odpowiedział coś o „pseudointeletualnych” wpisach.
    Widzisz jak działa nieme „h” w nazwisku? jak to zmienia człowieka.
    do zakończenia transformacji zabrakło „von” i melonika

  3. Ewa Bieńczycka:

    Właśnie zajrzałam na niedoczytania. Ja nie w tym sensie Ciebie poprawiam, płyta to jednak dodatek dla analfabetów. Ty, jak widzę, przeczytałeś tekst dokładnie spełniając marzenie każdego prawdziwego poety, a poetom chyba chodzi właśnie o to, by obcować sam na sam z ich utworem. I wtedy pożądane jest nieme nie tylko „h”, przecież Maciej Sthur ewidentnie nie wie, co czyta, intonuje w złych miejscach.
    A „H” w nazwiskach to nie tylko wyższość. Ja miałam w panieńskim nazwisku ‘H” na początku i zawsze pisali mnie przez „Ch”. Znikałam więc z każdego spisu, szczególnie, jak coś rozdawali, np. kartki na żywność.

  4. Marek Trojanowski:

    ewo, ludzie piszą ksiązki po to, by je ktoś później przeczytał. prędzej czy później – ale zawsze jednak.

    nie wiem jakie są minimalne nakłady takich pozycji jak omawiana „Biała książka”. Może jest to standardowe 500 egz. może 1000. Nie wiem.

    Swój egzemplarz zdobyłem nielegalnie. łamiąc przepisy ustawy o prawie autorskim. przyznaję się do tego.
    jednoczesnie proszę Wysoki Sąd o wyrozumiałość. Utrzymuję się z zasiłku dla bezrobotnych. Z tego musze utrzymać rodzinę, dom. Zapłacić za internet. Na ksiązki mi nie wystarcza. A ksiązka Bianki Rolando nie jest tania. Dlatego ażeby przeczytać książkę i żeby móc o niej podyskutować, popisać złamałem prawo. Czy jestem przestępcą? Tak, jestem. Ale okradam artystów z należnych im tantiem dlatego, bo chcę poznac ich dzieła, móc o nich dyskutować.
    Dasz wiarę ewo, że wszystkie omówione przeze mnie tomiczki pozyskałem nielegalnie, otrzymałem je w formie elektronicznej w PDF? Ale jak mnie podpierdolą, jak mnie prokurator weźmie na spytki, to słowa nie pisnę. A dysk twardy zniszczę w polu magnetycznym.

  5. Ewa Bieńczycka:

    PDF? Nie wierzę, Marku, nawet jak ktoś to benedyktyńsko skanował, to przecież tekst się rozsypuje i cała wielogodzinna praca idzie na marne. A biała książka jest niemiłosiernie upuszczona czarnym drukiem, liczba stron, jak pamiętam, jest trzycyfrowa. Nie wierzę Marku. Musiała Ci to przysłać sama autorka, Bianka Rolando. To taki włoski zwyczaj wysyłania materiałów do swoich katów, jeszcze z czasów Inkwizycji.

  6. Marek Trojanowski:

    ewo, żadnej ksiązki nie dostałem za darmo. żaden poeta, żadna poetka nie przysłali mi ani jednego tomiku. zresztą czy ty bys wysłała tomik komuś takiemu jak ja? czy znając moje preferencje literackie skazałabyś swoją książkę dobrowolnie na zagładę? przecież te tomiki, które tu pozytywnie zrecenzowałem to ja mogę na palcac jednej dłoni policzyć. reszta to szajs. absolutny szajs. zresztą nie jestem pewien, czy ja chciałbym ażeby listonosz zapychał moją skrzynke pocztową bezsensownym szajsem. chuj z ulotkami o promocji w Tesco. te się na cos jednak przydają. ale doprawdy nie widzę żadnego zastosowania dla takiej Białej Ksiazki Bianki Rolando. Do czego użyć tej kobyły? \na podpałkę? ten gatunek papieru się źle pali.

  7. Ewa Bieńczycka:

    No, ja mam ten komfort, że przychodzą do mnie na blog i recenzują jednym słowem: grafomania. Nie muszę nigdzie słać, wydawać na znaczki, czy zanieczyszczać sieciowych skrzynek. Nikt tak jak Ty się nie stara dać więcej z siebie, wysilić się bardziej. A tu u Ciebie aż dwa Twoje teksty dotyczące Bianki Rolando.
    Jednak w rekomendacjach Pani Prezes na NS coś jest apodyktycznego, że Ty tak posłusznie się wywiązujesz. Sieć niewidzialnie pęta ludzi i oni nie mają wyjścia, nie wypada odmówić.

  8. Marek Trojanowski:

    Masz rację ewo. w stu procentach masz rację. A teraz idę spać…

  9. Marek Trojanowski:

    ewo, powinnaś się cieszyć, że komentuą twoje wiersze u ciebie na blogu. ktoś, kto kwituje sprawę lakonicznie „grafomania” musi być wybitnym znawcą i specjalistą. Bardziej wybitni są ci, którzy nie piszą: grafomania ale samo „grafo”. Wiesz jak oni muszą się znać? to takie literackie profesory, którym wystarczy 5 kliknieć: g r a f o – jedyne pięć kliknięć by zrecenzować tekst.

    to tak jak z mistrzami sztuk walki. jak byli jeszcze adeptami w shao lin to żeby pokonac przeciwnika musieli się nieźle namachać i zmęczyć. ale długotrwały trening, upór doprowadził ich technike do takiego poziomu mistrzostwa, że aby uśmiercić przeciwnika wykonują tylko jeden mały ruch palcem wskazującym.

    widzisz, ewo, twoje wiersze są czytane przez najwybitniejszych z wybitnych znawców poezji. ciesz się. bądź dumna i bij pokłony za każdym razem, kiedy przeczytasz pod którymś ze swoich tekstów: „grafomania”.

  10. Izabella z Jeleńskich Kowalska:

    Ewo, Marku we wczorajszych „Wysokich obcasach” jest wywiad „Stała Enzensbergera” z Tadeuszem Dąbrowskim.
    Poeta stawia w nim tezę, że za marginalizację poezji, za doprowadzenie jej do kuglarstwa, winę ponoszą sami poeci.
    A dlaczego?
    „Ponieważ boją się czytelników, bo z lęku przed odrzuceniem piszą dla swoich kolegów poetów i krytyków literackich. Albo przestali wierzyć, że zwykły czytelnik w ogóle istnieje. Szerzy się więc w poezji niezrozumialstwo i hermetyzm, które nie mają nic wspólnego z hermetyzmem Norwida, czy z „niezrozumialstwem” Białoszewskiego. Młodoliteracki hermetyzm bywa próbą zamaskowania tego, że nie ma się nic do powiedzenia.”

    Tadeusz Dąbrowski wyjawia tez dlaczego zgodził się wziąć udział w warsztatach literackich.
    Aby zniechęcać do pisania, ponieważ według niego wiara, że twórczość literacka jest rzeczą wyuczalną to mit.
    Za to „grafomania grozi poważnymi powikłaniami: biedą, rozbiciem rodziny, ciągłym poczuciem życiowej niesprawiedliwości.”
    Nie wiem ilu uczestników ostatnich warsztatów, w których brał udział Dąbrowski zrezygnowało z pisania, pewnie niewielu, ale na pewno słowo ” grafo” wykorzystują w kontaktach z innymi poetami i poetkami.
    Nastąpiło przeniesienie słowa z siebie na inną osobę.
    Wniosek:
    Ewo, Marku , jeżeli nie braliście, nie bierzecie udziału w warsztatach literackich, nie jesteście grafomanami.

    Aleksandra Kozłowska przeprowadziła wywiad z Tadeuszem Dąbrowskim w kwietniu 2009 roku, teraz dodała kilkadziesiąt słów, zmieniła tytuł i „prawie nowy” tekst wydrukowały „Wysokie obcasy” Podpicowała wywiad i ma następną kasę za wierszówkę.

    wywiad źródłowy
    http://miasta.gazeta.pl/trojmiasto/1,35635,6509048,Nie_wiem__czym_jest_poezja__Na_szczescie.html?as=1&ias=2&startsz=x

  11. Marek Trojanowski:

    wszystko ładnie i wszystko pięknie – tyle, że teza Dąbrowskiego dotyczy także i jego. A może – przedewszystkim jego jako laureata nagrody Kościelskich.

  12. Izabella z Jeleńskich Kowalska:

    Marku bez zgody Tadeusza Dąbrowskiego nie zostałby przerobiony wywiad i nie zostałyby zmienione zdjęcia. Poeta tym razem dał się sfotografować w parku wśród liści na dziecięcej huśtawce z parasolem w ręku, a wokół żywej duszy, a na drugim zdjęciu Dąbrowski siedzi na obdrapanym metalowym łóżku, bez materaca, bez pościeli, tylko na sprężynach, w starym zniszczonym, pustym pokoju.
    Możesz sobie teraz dopowiedzić jaki chciano uzyskać medialny przekaz.
    I jak to się ma do przeróbek, dużego nakładu gazety, poprawionego tekstu i podmienionych zdjęć poety.

  13. Ewa Bieńczycka:

    > Marek
    Nie zgadzam się z Tobą, Sieć powinna umożliwić człowiekowi własną ekspresję bez względu na rezultaty. Łażenie po sieci i robienie ludziom przykrości jest obyczajem nie tyle barbarzyńskim, co przestępczym. Nie uważam, że w sieci należy karać czy wychowywać, jestem też przeciwko policji sieciowej. Natomiast trzeba nazwać i porównać zachowania tego kalibru, do wyśmiewania się z kogoś, kto nie ma nogi lub ma za duży, szpetny nos. Robienie tego z ukrycia, zza węgła, pod osłoną nicka jest takim samym wykroczeniem przeciwko drugiemu człowiekowi, jak niszczenie straganów żydowskich sprzedawców przez anonimowe bojówki.
    Jeśli ja źle piszę o artystycznych wyczynach, zawsze robię to z całą odpowiedzialnością, ujawniam swoją tożsamość i staram się uzasadnić mój osąd. Takie sieciowe bezhołowie do niczego nie prowadzi. Grafoman i tak będzie pisał, jest to w definicji, uzależnienie kończy się dopiero wraz z jego śmiercią. Demagogiczne powody, że chodzi o higienę Sieci, czy, tak, jak zacytowała Iza słowa Poety Dąbrowskiego, że jakoby grafomania miała katastrofalne skutki społeczne i rodzinne, nie mają żadnych podstaw ani naukowych. Przypomina to ubiegłowieczny przesąd, jakoby onanizm powodował odpadnięcie ręki.
    Na moim blogu mam około ośmiuset notek i nie zamierzam poprzestać, ale ze względu na zaawansowany wiek, nie potrwa to długo.

  14. Ewa Bieńczycka:

     Iza
    Dzięki Izo za link, tej wartości link jest też na kumplach odnośnie zlotu poetów w Krakowie. Podobno tylko Poeta Dąbrowski miał pieniądze na bilet i to tylko, dlatego, że dostał Kościelskich. Ach, jacy ci nasi poeci biedni, popłakałam się.
    Odnośnie wywiadu, to typowa gadka poety urzędowego.
    Tak było zawsze, zawsze byli tacy oficjalni poeci bez znaczenia dla światowej myśli i rozwoju poezji, tylko teraz jeszcze bardziej nie mają możliwości zaistnieć inni, ponieważ technologia umożliwia orwellowską kontrolę. Fałszywi poeci nienawidzą prawdziwych poetów, niszczą ich w zarodku, nigdy dobrowolnie ich nie dopuszczą. A prawdziwy poeta nie wylizuje, nie może, nie byłby poetą prawdziwym. Dlatego wszystko, co teraz wychodzi, co się przedostaje oficjalnie, jest zazwyczaj złe, szkodliwe, porażające, trujące, nie duchowe, wrogie prawdziwej, odwiecznej roli poety. Jedyną szansą są blogi. Stąd pewnie ta sławna, pogardliwa odzywka na NS: „załóż sobie bloga”.

  15. Marek Trojanowski:

    iza, powinnaś docenić staranie artysty o to, by był przedstawiony w odpowiedniej aranżacji. nie wątpie, że i odrapane łożka było poddane lekkiej obróbce w Photoshopie. Wiesz, bo możliwości tego programu są nieograniczone. Nawet z Moniki Mosiewicz udałoby się zrobić modelkę. Sama zobacz: http://www.youtube.com/watch?v=pcFlxSlOKNI

    izo samotność, jesień, odpowiednie kolory – odcienie szarości i żółcie – metalowa prycza i on, jeden, udręczony. On – Tadeusz, dla znajomych Tadek a dla rodziców zawsze: Tadziu – siedzi. Siedzi. Siedzi. Siedzi.

    No i tak siedzi. I siedzi. I siedzi.
    I siedzi. I siedzi. I siedzi.

    czy to nie jest samo w sobie piękne, że Tadeusz Dąbrowski tak sobie siedzi?

  16. Marek Trojanowski:

    ewa, przecież możesz to kasować. to, jak będzie wyglądała strona zalezy od ciebie a nie od wpisów: „grafo” itp.
    ja na przykład wszystkich wypierdalam. jak ktoś mi się nie spodoba, to won.

  17. Roman Knap:

    Marku, to ty sypiasz?!!! Jeśli tak, to jestem w szoku!! Jak możesz sypiać?!!
    Pomyśl tylko –
    jak mój stary jest najebany i śpi to ja mam wtedy żniwa – koszę, koszę i koszę (z szaf, z lodówki i z portfela, wiadomo),
    więc jak ty będziesz spać, to nasi polscy poeci utalentowani w gejostwach, a przede wszystkim w solidarności kytyczno-poetyckiej, czyli w owym ciumaskowaniu, mającym u wyciumaskowanego zwalczyć defetyzm; otóż ci nasi polscy wspaniali poeci, jak ty zaśniesz, będą mieć żniwa – i będą pisać, pisać, pisać…
    Nie śpij więc Marku, nie śpij i czuwaj! Nie obudź żniw!

  18. Marek Trojanowski:

    romek, długo zastanawiałem się czy zdradzić swoją pięte achillesową i objawić się ludziom jako śmiertelnik, który tak jak i oni potrzebuje snu.

    masz dobrze z tym okradaniem. moi rodzice od zawsze byli biedni. albo inaczej – nie pamietam kiedy moi rodzice byli na tyle bogaci, bym mógł im zakosić kase z portfela (nawet po pijaku). wyobraź sobie, że pierwszą katanę z dekatyzowanego dżinsu rodzice kupili mi wówczas, kiedy tzw. marmurki zaczęły funkcjonowac jako rzecz w najwyższym stopniu obciachowa. Mało tego – wraz z kataną (pamiętam do dziś radość w oczach mamy i dumę na twarzy ojca, kiedy wypakowywali prezenty: trzy katany marmurkowe i trzy pary kozaków) dostałem niebieskie kozaki z jebitnym logo „RELAKS” (bracia mieli brązowe i szare), z których jeszcze tydzień wcześniej się napierdalałem. Bo one od dawna uchodziły za „obciachowe”. I los mnie pokarał za wyśmiewanie kolegi z podstawówki, który miał takie blu-kozaczki ze ściągaczem u góry (polski patent, by się śnieg nie wsypywał do butów). Teraz i ja miałem takie same.

    Jeden jedyny raz kiedy rodzice zarobili trochę pieniędzy, to było we wczesnych latach dziewięćdziesiątych. Ojciec posiał na polu ogórki. A że sprzętu nie było: żadnego konia, żadnej maszyny, to zapierdalało się w szczerym słońcu z haczką w ręku.
    nie wiem romek czy jestes sobie w stanie wyobrazić jak okrutna jest praca w pełnym słońcu, kiedy masz spieczone plecy tak, że musisz mieć na sobie jakąś bluzę. A nawet gdybyś chciał się opalić, to nie możesz jej zdjąć, bo muchy końskie wielkości małych kolibrów wyssałyby z ciebie krew w pół godziny. Ale to i tak chuj, bo najgorsze było to, że z jednego końca pola nie było widać drugiego.
    Najpierw podchodziło się jakieś 250 m pod górę, a później drugie tyle w dół. Wiesz jak to hartuje psychikę? Najpierw sobie myślisz: a co tam, na pewno pójdzie łatwo. Zaczynasz i po pierwszych 10. m wymiękasz. kolce ostów kłują cię po nogach, perz trzeba wyrwać jak najbardziej dokładnie. mało tego, musisz „wytrząść” jego korzenie z ziemi, żeby nie odrósł. jebany jest bardziej żywotny niż kot. opróćz tego masz lebiodę, o łodygach twardych i włóknistych. Mógłbyś na nich ćwiczyć tameshigiri, pod warunkiem, że zamiast haczki miałbyś solidną katanę. Jesteś zdruzgotany. Masz trzynaście lat i masz już dość. A to nawet nie połowa. Dlatego powtarzasz sobie w duchu: „byle do połowy! później lepiej, bo z górki”. I dochodzisz do tej połowy. Dochodzisz, bo innego wyjścia nie masz. Nikt tego za ciebie nie zrobi. Widzisz koniec pola. Idziesz. Jest z górki, ale ani troche nie jest lepiej.
    i tak człowiek robił dwie tury: tam i z powrotem, tam i z powrotem. Na koniec myslisz sobie jakim to szczęściarzem był Chrystus. On szedł tylko w jedną stronę. Miał tylko raz pod górę. Nie to co ty.

    W tym samym czasie na basenie komunalnym, który Polska Demokratyczna odziedziczyła po PRL-u a ten po faszystowskich Niemczech, kąpali się kumple, kąpały się wycieczki z Cottbus, które przyjeżdżały na wieś, na kolonie. Życie towarzyskie tętniło. Woda na basenie była koloru zielonego o konsystencji zupy. Czy ty wiesz jaką ulgę sprawiała wieczorna kapiel, tuż przed zamknięciem basenu, po powrocie z pola? Takiej przyjemności, takiego uczucia nie doświadczyłem już nigdy później romek. Nigdy.
    Kiedy tak szliśmy – ja i moi bracia – na ten basen kumple mówili: ale się opaliliście.

    Kilka, kilkanaście dni później ogórki były na tyle duże, że mozna było użyć maszyny – pielnika wielorakiego, nazywanego u nas opielaczem – napędzanej siłą jednego konia pociągowego, którego ojciec pożyczył od sąsiada. I powiem ci romek, że też nie było łatwo. Ojciec sterował opielaczem, ale ktoś musiał konia chwycić za uzdę i prowadzić, by szedł prosto między grządkami, żeby nie tratował ogórków. Romek, jak myślisz, czy dzieciak może utrzymać potężnego konia? Wyobraź sobie co się ze mną działo za każdym razem, gdy konia żarł giez i ten próbował go odpędzić grzywą. Fruwałem. Ale od zupełnego wzbicia się w przestworza skutecznie powstrzymywał mnie okrzyk zza pleców:
    – Trzymaj go. Kieruj! Gdzie idziesz?! Idź prosto. Prosto! Nie wiesz co znaczy prosto?!

    Ogórki zrywało się trzy razy w tygodniu do skrzynek. Ładowało na wóz. Zawoziło do domu, gdzie je myliśmy i sortowaliśmy. Były małe, średnie i duże. O szóstej rano byliśmy już na targu w najbliższym mieście. Najlepiej sprzedawały się małe. Ludzie brali całymi skrzynkami. Później szły średnie. Jako ostatnie sprzedawały się zawsze duże. Ale i tak mieliśmy tego roku szczęście. Wszystkie ogórki jakie przywoziliśmy na targ sprzedawaliśmy. Z reguły w okolicy godziny 10 było po wszystkim. Pakowaliśmy się i wracaliśmy do domu.

    Wracając do pieniędzy. Za zarobioną forsę rodzice na tym samym targu, na którym sprzedawali ogórki kupili nowiutki, nowiusieńki, w kartonowym pudle i z pilotem videoodtwarzacz marki ORION.

    Romek, kumple przychodzili do mnie na video. Oglądaliśmy Rambo III, Leona Lwie Serce, a nawet jednego pornusa. Przez chwilę u mnie w domu, w godzinach przedpołudniowych (kiedy rodziców nie było w domu) tętniło życie kulturalne.

  19. Roman Knap:

    Ach, toś Marku napisał! Toż można wręcz stworzyć nowe stopniowanie przymiotnika „męski”
    męski – bardziej męski – najbardziej męski – Marek Trojanowski
    że aż Jackowi, jak to czyta, to mu się na pewno zaróżowiła gałka laseczki!
    No właśnie Marku, boś ty marzenie typ dla np. takiego wymuskanego laluniowatego i miastowego geja jest! A i dla panienek, co to nigdy nie widziały orki i młócki na oczy (choć pisać o niej by potrafiły)(deeskaluję się w tym wypadku do tej orki i młocki tylko, bo co do koni to się nie wypowiem, bo mam ich już serdecznie dość, będąc obecnie skądinąd „związany” z byłym dwukrotnym mistrzem Polski w dresażu, czyli w ich ujeżdżaniu).
    No i teraz główkuję, że może JvD albo np. Mosiewicz, to oni cię pożądają! Bo tyś taki chłop jak dąb, a i wyrobiony w zagonach, i żyły mu wychodzą, ach ach a jakie różowiótkie od tego spocenia, od orki, bronowania, młócki, wywożenia gnoju, machania widłami, rąbania drwa, a oni miastowi wszak, wymuskani, dandysi i dandyski. Marku, chłopie, może ty od teraz będziesz ich najskrytszym pragnieniem! A może już jesteś od dawna?!

  20. Roman Knap:

    A tak swoją drogą Marku, to tobie potrzebny jest chłopak! No my wiemy, zę ty jesteś macho i prawdziwy hetero wysamczony na wiejskich dziewuchach, ale… skoro masz poprowadzić program w tw to musisz mieć chłopaka! Bez tego ani rusz! Zauważ że programy tv prowadzone przez hetero (np. Pospieszalskiego, Cejrowskiego) tracą oglądalność, a przez takich co się nie wstydzą skandalu, no proszę, widownia aż piszczy!
    No więc tobie Marku potrzebny jest chłopak! Oczywiście dla śkandalu! Jeanette to zrozumie. Toteż tym wpisem chcę zaapelować do twoich czytelników, żeby wskazali najlepszego ich zdaniem kandydata na twojego chłopaka! Pewnie dużo głosów będzie na Jacka Dehnela. Że byłaby z was urocza para itp itp. Michała Witkowskiego odradzam. Edward Pasewicz się nie zgodzi bo lubi blondynów. Tkaczyszyn Dycki, Poniedziałek, Niedźwiedzki, Jacyków, hmmm, no cóż, może… Ale mnie się wydaje, że tobie potrzebny jest najbardziej zniewieściały i kobiecy gej, jakiego widziałem, tak kobiecy że nawet przypomina Lindę Evangelistę. Proponuję Sławka Oborskiego, stylistę fryzur i obecnego partnera Wiśniewskiego. A dlaczego jego, hmm, tego jeszcze nie wiem, ale jak będę wiedział to uzupełnię.
    No więc ludzie, szukajmy dla Marka chłopaka! Kto ma jakąś propzycję? :)

  21. Roman Knap:

    * oczywiście obecnego partnera Witkowskiego (a nie Wiśniewskiego)

  22. Marek Trojanowski:

    romek, mój kolega – 68. letni pedał, w zasadzie pedryl, bo tak w jego czasach określano homoseksualistów – powiedział mi kiedyś:

    – Marku, ale u was to nawet jezus chrystus boso po wiosce się przechadza.

    i wiesz romek, na wiosce homoseksualisci szans nie mają. dlatego uciekaja do cywilizacji, tam, gdzie będą anonimowi, bezpieczni, będą jednymi z wielu. na wsi homoseksulistów traktuje się z podobną finezją, z jaka traktuje się roczne świniaki: obuchem siekiery się wali w łeb.

    dlatego romek, każdy pedał ucieka do miast. im większe miasto tym lepiej. bo w małych miasteczkach pedały mają przejebane. dlatego lgną do wielkich aglomeracji.

    to kwestia życia i śmierci – romek, mozesz mi nie wierzyć, ale tak jest.

    co do mnie: romek, ja się nie nadaję do telewizji. ja mam swój świat, który buduję według własnych zasad. nie ma tu miejsca dla pedała ani dla hetero. nie ma tu miejsca dla nikogo prócz mnie samego. bo to świat heliocentryczny. a helios w tym swiecie, to ja.

  23. Roman Knap:

    Tak tak, socjolog by ci przyznał rację w kwestii migracji, choć moim zdaniem współcześnie już czegoś takiego jak wieś to już nie ma, a sama w sobie „wieś” zaniknie, pozostając jedynie wsią agroturystyczną, rudymentem turystycznym, ale to szczegół.
    Wiesz ja poddałem taki pomysł, nie żeby cię zdeheteroseksualizować (albo „upedrylnić” jakby powiedział nasz kombatant), bo może i chłopaka nie potrzebujesz, ale na pewno potrzebujesz skandalu.
    Bo wiesz, tak mi się trochę smutno zrobiło czytając na NS wątek o tych wartościach portali w zpl i w dolarach. Wszystko to, co piszesz jest takie świetne, oryginalne, swoiste i przewrotowe, że zasmuciła mnie waloryzacja kapitałowa twojego blogu. Wiem, że pocieszeniem jest, że jakość nie idzie w parze z ilością, ale jednak…
    Chociaż myślę, że wyliczono to na podstawie ilości kliknięć, co może być niesprawiedliwe, zważywszy że np. taką NS klikać trzeba co minutę co by odświeżyć i poczytać albo i nie poczytać kolejny nudny koment, a tu nie trzeba odświeżać i klikać co 5 minut, bo blog jest portalem jednak bardziej stabilnym i mniej rychliwym.
    Ano właśnie Marku, a jakie ty masz wnioski po tej „waloryzacji”?

    ps. nie, jednak tego Sławka Oborskiego też odradzam, toto za głupie dla ciebie :)))

  24. Marek Trojanowski:

    Romek, statystyki są bardzo ważne. Przecież nikt nie pisze dla siebie (a kto jednak dla siebie pisze ten jest głupcem). W internecie czytelnicy napędzają statystyki – klikają, klikają, klikają a klikając tworzą tak zwany ruch.

    Jeżeli chodzi o dane (traffic stats), to w ciągu ostatnich 3 miesięcy:

    historiamoichniedoli.pl – spadek 30%
    nieszuflada.pl – spadek o 48%
    niedoczytania.pl – spadek o 29%

    tylko rynsztok.pl jest na plusie – o całe 200 %

    Dlatego widzisz Romek, szklanka może być do połowy pełna albo do połowy pusta. Wszystko zależy od tego jakimi danymi się posłużysz.

    Historiamoichniedoli.pl nie jest portalem społecznościowym. To prywatna strona jednej osoby, umieszczona na małym serwerku. Tutaj sobie nawet nie poklikasz – nie masz działu: „forum, autorzy, wiersze, szukaj” itp. A jak to mówią: nie ma klikania nie ma dobrych statystyk i nici z zysków z reklam.

Chcesz dodać coś od siebie? Musisz, kurwa, musisz!? Bo się udusisz? Wena cię gniecie? Wszystkie wpisy mogą zostać przeze mnie ocenzurowane, zmodyfikowane, zmienione a w najlepszym razie - skasowane. Jak ci to nie odpowiada, to niżej znajdziesz poradę, co zrobić

I po jakiego wała klikasz: "dodaj komentarz"? Nie rozumiesz co to znaczy: "załóż sobie stronkę i tam pisz a stąd wypierdalaj"?