.
Niniejszym mam zaszczyt i przyjemność zaprezentować Państwu najnowszą, pachnącą jeszcze farbą drukarską antologię.
oto ona: i nie zamykaj oczu [kliknij by przeczytać]
Dlaczego akurat dzisiaj? Dlaczego w niedzielę? Dlaczego po południu?
Dlatego, że najlepiej się zazdrości w niedzielne popołudnie.
11 października, 2009 o 19:40
W antologii znalazł się wiersz „hurgo więzi pepika i czyni go piękniejszym”.
O tym utworze pisałam na portalu rynsztok dwa lata temu, ale dzisiaj po przeczytaniu antologii, wersy:
„- wbijcie mu nagość i niech przechadza się pod
arkadami – decyduje spokojnym głosem. i wbijają”
łączą sie dla mnie z „sonetem o czarnej mambie” I dzisiaj czuję, że pepik nie został zniewolony do końca wbrew swojej woli w zakończeniu wiersza, ale wyzwolony z balastu. Czasami warto dać sobą pokierowac i sprawdzić co się może wtedy zdarzyć.
Ciekawość zwycięża.
Pepik znowu stał się naiwny i nagi w sam raz do zapisania w nim nowej historii do opowiedzenia. Może więc pomóc Tytanii, a ja czekam na rozwinięcie wersu z sonetu
”i wiatr rozwiał co potem”,
bo dla mnie czytelniczki musi być potem, na zasadzie: i co dalej, i co dalej?…
Nieżle zazdrości się i w dzień pośledni, ale przy niedzieli bardziej.
Marku co można napisać o wierszach Przemka, aby chociaż w ułamku dotknąć ich sedna?
Metoda zero-jedynkowa, ani kwantyfiktory w tym przypadku nie działają.
Bo nawet gdy się najbardziej postaram i napiszę o poezji Przemka Łośko, to i tak najważniejsze sprawy nie zostaną dotknięte, nie zostaną opisane, czyli zawsze przy moim n, będzie n+1, według słów Aleksandra Wata.
12 października, 2009 o 15:07
Coś jest izo w tym, co piszesz. O tekstach przemka można dyskutować a i tak pozostanie pewien niedosyt, świadomość, że te wszystkie gorące rozmowy to zaledwie początek drogi, która nie ma końca. Ale izo, z drugiej strony miło jest iść drogą i wiedzieć, że ta się nie skończy. Mieć świadomość, mieć kurz pod nogami, być jak ta istota – jak Pepik – którą Przemek Łośko powołał do literackiego życia.
Czy nie sprawiłoby ci wewnętrznej radości proste pytanie, które zadasz sobie stąpając po pylistej drodze w ciepły, wiosenny dzień? Wyobraź sobie: „spoglądasz w niebo” i pytasz: „jaka jest natura następnego kroku?” (pepik spoglada w niebo). Nie chodzi tu o proste: „co będzie dalej?”, ale o to, czy ty – jako osoba – będziesz tą samą osobą niezależnie od tego, czy pod stapać będziesz po ciepłym i miękkim piasku czy po rozpalonej stali. I jeżeli nie wiesz jak masz iść, w jaki sposób stawiac kroki by nie upaść, by nie zniszczyć się w drodze, która nie ma końca trzeba zaufać tej prostej myśli tego poetyckiego stworzenia, że „wszystkie wypełniacze ulegają degradacji”. Wszystko, co nie jest tobą, nie jest prawdziwe „ulegnie degradacji”. Nie można od jedności dodać zera i kolejnego zera i jeszcze jednego i powtarzając sumowanie oczekiwać, że za którymś razem jedynka zmieni się na przykład w dwójkę, a może i w piętnastkę. Gmach, choćby niewiadomo jaki by nie był, a który będzie zbudowany z sumy zer i tak będzie zerem. Gdy przyjdzie Pepik i rzuci na niego swoim „pjurononsenowym” okiem, cóż pozostanie po tej budowli?
Świat dodawania, sumy i różnic – świat skutecznych sylogizmów – to świat, w którym pojawił się Pepik. W chwili, w której przeciętny uczestnik zycia gubi się w słupkach tabliczki mnożenia (ile jest 8 x 7 = ?) i zaczyna wpadać w panikę, Pepik uspokaja:
mój drogi, poczęstuj się cuksem, napij likieru.
Trzymaj na języku słodycz. Nie oblizuj warg, pozwól, aby cukier
zbierał się na ich powierzchni, żeby ściekał leniwa, słodka
struga na brodę. Zgadnij, gdzie spadnie kropla, ciężka od słodyczy.
[Pepiczek poznaje Cesarza Wszystkich Szadków]
Pepik zanurzony w racjonalistycznym systemie jako „adorator pjurononsensu” deklaruje: „niech inni mają wojny, a dla pepika będą gwiazdy”. Będą gwiazdy i poczucie niezależności, które pozwoli zadrwić , gdy pojawi się „Wittgenstein w wydaniu podręcznym”:
I otworzyło sie przed fafikiem, pepikiem i Mrocznym, rencistami
oraz licencjatem Niebo Poznania. I runęli z jękiem śmiertelnym
na kolana dzięki Tobie składając, a Ty błogosławiłeś i rozdawałeś
pompki oraz uwagi o filozofii Wittgensteina w wydaniu podręcznym
[pepik kupuje pompke, pulower i poduche w desenia]
12 października, 2009 o 17:14
iza, jak myślisz, dlaczego takie wiersze – jak np. cała historia o pepiku – nie doczekały się nawet internetowych wydań / antologii. Ja rozumiem, że aby wydawnictwo Z wydało ksiązkę X autora Y, to autor Y musi wysłać swoje X do Z i poczekać najpierw na recenzje – w tym przypadku na notkę Maliszewskiego, Gutorowa, Śliwińskiego, Czaplińskiego, Winiarskiego, Honeta itp., by po kilku miesiącach zalec na półkach empików i księgarń.
Tylko – widzisz ja mam pewność, zresztą każdy kto przeczytał kila wierszy w życiu, taką pewność ma – że historia pepika jak i inne historie stworzone przez przemka i są niezwykłe.
Jestem sobie w stanie wyobrazić wewnętrzną pretensję do samego siebie wszystkich Dehnelów, Tkaczyszynów-Dyckich, Honetów, Gutorowów, że tak nie potrafią. Że starają się, że wygrywają konkurs za konkursem, że zdobywają nagrody i że bardzo duzo czytają i że nawet w gazecie mają stałą rubryczkę felietonisty a mimo to starając się ze wszystkich sił, wspinając się na czubeczki palców i siegając jak najwyżej mogą, to nie potrafią dotknąc tego miejsca, od którego Przemek zaczyna. To musi być rozpacz dla kogoś, kto wpisuje sobie w CV „poeta” niesłychany ból, że tego rodzaju talent nie przypadł mu w udziale. Wiem, że wszystkie Radczyńskie, Mosiewiczówny, Zbierskie, Grzegorzewskie i inne, w chwili gdy czytają teksty przemka łośko muszą odczuwać jakiś wewnętrzny dyskomfort. Jakąś potężną przykrość. I tutaj nie chodzi o różnicę ułamkową, ale o przepaść jakościową.
Jak się może czuć ktoś, kto każdego ranka sam siebie przekonuje, że ma w sobie to coś, ten rodzaj iskry, który wywołuje największe pożary, gdy przypadkiem natknie się na taki fragment:
ale czy idziesz
za głosem, niechby swoim albo biblijnej czerni,
której nie docieczesz? ufać sprzeczności to nie to samo,
co iść za głosem. to iść przed nim, a mimo to ufać,
[człowiek podziemny zaprasza pepika na kolacje,]
I ten ostatni tekst z antologii. Takiej deklaracji nie powstydziłby się sam Adam, który w ostatnich słowach skierowanych do stwórcy powiedział: „nie dasz rady koleś. Dla mnie to ty jesteś pikuś”
12 października, 2009 o 20:44
Marku najpierw odpowiedź na pytanie: jak się czuje poeta z nadania konkursowego, gdy natrafi na niepowtarzalne wersy innego autora?
Po pierwsze jego przekonanie o tym, że pisze coś istotnego ulega zachwianiu, występuje niepewność co do własnej twórczości, dochodzi kompleks Salierego. I na koniec następuje zwątpienie, bo kto chce być wyrobnikiem i zadawać sobie codziennie pytanie: czy jest się grafomanem. I póki krytyk, kolega, dziennikarz w gazetowym dodatku kulturalnym, nie zapewni go, że pisze wiersze na bardzo przyzwoitym poziomie i nie otrzyma jednej z kilkudzieściu nagród koleżeńskich, będzie tkwił w niepewności i będzie czuł się niepełnowartościowym artystą.
Marku o tym obszernie pisał Aleksander Wat w Dzienniku. Julian Tuwim nawet przy obiedzie męczył gości pytaniem: kto jest lepszym poetą: on czy Gałczyński. I domagał się odpowiedzi: tak, albo nie.
To jak muszą dręczyć znajomych, poeci z nadania towarzyskiego.
Wielokrotnie na twoim blogu pisałam, że sterowany przez oficjalne instytucje obraz świata sztuki oparty na ideologii postmodernizmu, to świat zaburzony, wykoślawiony.
Nie ma dla mnie nic gorszego niz obojętność przyzwolenia. A prym w tym wiodą krytycy. Zwróć uwagę jak nowomowa i tzw. uczone wyrażenia w recenzjach zastępują treść.
I nagle poezja przestała być zdolna do wypowiedzi na serio. Wystarczy, że krytyk i poeta podziwiają w lustrze swój wykoślawiony wizerunek.
Stąd te wszystkie udawane nihilizmy, egocentryzmy, ironia, pompatyczność, wielopiętrowe metafory są bez znaczenia, bo są co najwyżej udawną awangardą, jedynie pogłębiają destrukcyjne tendencje w poezji.
Marku wracając do pepika. Pepik jest sam w sobie i dla siebie. Dlatego ma w sobie tajemnicę.
I dlatego też ja jako czytelniczka, właścicielka własnych znaczeń, odczuwam ograniczenia własnego horyzontu poznania. Moje uwarunkowania często prowadzą na manowce.
Po wielokrotnym przeczytaniu wersu, waham się, często gubię ślady, tak jak w przypadku hurgo i pepika.
Ale to co istotne jest niezmienne: zapamiętuję wiersze Przemka.
Marku czy pamiętasz wiersze przez nas omawiane na twoim blogu? Ja pamiętam trzy może cztery. Pozostałe dzieła zniknęły, czyli nawet nie nadają sie na kompost dla pamięci.
12 października, 2009 o 21:07
Dlaczego wiersze Przemka w dobie internetu nie są rozsyłane mailowo z podpisem: przeczytaj i nie dotarły także tą drogą do mnie?
Marku wynika z tego, że warunek konieczny nie został spełniony: Przemek nie koleguje się środowiskowo, czyli nie istnieje. To według mnie główny powód.
A ty jak sądzisz?
13 października, 2009 o 7:51
Podczas dyskusji u ewy na blogu pod tekstem o wierszach Tkaczyszyna-Dyckiego pojawił się niejaki mixer, który protestował przeciwko tzw. „rankigizmowi” – czyli przeciwko porównywaniu dzieł poetyckich i wartościowaniu opartego o te porównania (słowo pochodzi zapewne od rzeczownika ranking, ale dzięki dodaniu końcówki –izm, słowo to zyskało wydźwięk pejoratywny. Stało się jednym z popularnych –izmów. Sztuczka kusa).
Teza – w zasadzie dogmat – internauty o nicku „mixer” jest taka: „nie można porównywać ze sobą wierszy, bo wierszy się nie porównuje”. To w takim razie co się z wierszami robi? Je się? Pali się? bo na pewno nie czyta się ich, gdyż czytanie prowadzi do porównań, a tego robić z wierszami nie można. Ale i tu uzytkownik mixer w swojej teologii znalazł rozwiązanie owej aporii. Wprowadza kolejny dogmat – alternatywę neoscholastyczną:
Jeżeli A twierdzi, że B jest C → B jest C i nie może być D
A – autorytet (w dyskusji o Dyckim mixer powoływał się na Śliwińskiego i Maliszewskiego, ale równie dobrze mógłby to być inna osoba, która postrzegana jest w środowisku literackim jako autorytet)
B – dowolny tekst literacki
C – stwierdzenie: „jest dziełem”
D – stwierdzenie: „czymś innym”
Zastosujmy to do antologii „I nie zamykaj oczu”.
„Przemysław Czapliński twierdzi, że antologia wierszy Przemka Łośko („I nie zamykaj oczu”) jest dziełem”
Drugi człon alternatywy „B jest C i nie może być D” pojawia się dopiero po porzedniku i występuje w kolejnych interpretacjach i analizach. Zawsze jednak, by w analizach ktoś napisał: „antologia wierszy Przemka Łośko („I nie zamykaj oczu”), jest dziełem” musi istnieć poprzednik „Przemysław Czapliński twierdzi, że….itd.”
Ale dlaczego wierszy nie można ze sobą porównywać? Dlaczego nie można przyglądać się śmiertelnym konfrontacjom różnych tekstów? Dlaczego czytelnik w trakcie lektury wierszy ma wysłać wszystkie swoje wewnętrzne odczucia, instynkty, intuicje i krytyczne myślenie na bezterminowy urlop, zdając się na „Przemysława Czaplińskiego, Karola Maliszewskiego, Romana Honeta itp.”?
Być może chodzi o to – podobnie jak to się ma z każdym dogmatem – żeby nie odkryć w trakcie owych porównań, że poza dogmatami nie ma nic. Że świat ułożony z dogmatów jest teologią zbudowaną na naiwnych przekonaniach: „bo tak powiedział Czapliński, Honet, Maliszewski…”; że ja – jako czytelnik – jestem zaledwie ziarnkiem w wielkim kosmosie zwanym poezją. Że w tym świecie siła grawitacji jest ustalana przez kolejne autorytety. Że tu na nieboskłonie słońce świeci na rozkaz. Każdorazowe: START i STOP wypowiadane przez jedno z bóstw rodzi nowy dzień, powoduje noc. Że bóstwa, odziane w znoszone marynarki w jodełkę, stwórcy w okularach zasiadający w ławach jurorskich konkursów telewizyjnych (te są najlepsze, które emituje TVP w najlepszych godzinach emisji. Bo i wpływy z reklam większe, nagrody wyższe no i cała polska patrzy) ustalaja porządek istnienia.
W tym literackim kosmosie istota wierszy zredukowana została do środka, który służy utrzymaniu świata bóstw w istnieniu. Wierszom założono kagańce na mordy, by nie gryzły. Oswoiło się je, by się podobały jak największej liczbie telewidzów, jak największej liczbie czytelników. Przyjmuje się mechaniczne kryteria bylejakości, nijakości – czyli jedną ze średnich – i spełnia marzenia średniaków: „Patrzcie, ci poeci są prawie tacy sami jak wy! Ty też możesz być taki jak Tkaczyszyn-Dycki, jak Jacek Dehnel, Monika Mosiewicz, Justyna Radczyńska, Roman Honet. Możesz, naprawdę, tylko uwierz w siebie! Popracuj trochę nad sobą!”
W tej teologii chodzi o to, by zbliżyć ludzi do autorów. Zastanów się, kto czyta Dehnela? Dehnela nie czyta ani mędrzec, ani filozof analityczny. Dehnela nie czyta teolog, socjolog ani inny specjalista. Jacka Dehnela czytają fanki – starsze panie, babcie – które przyszły na jego spotkanie autorskie w domu kultury w Bolesławcu. Wpadły zziajane, bo 15 minut wcześniej skończyło się wieczorne nabożeństwo a z kościoła do MDK-u miały dokładnie 780. metrów.
Każda z pań ściskała Lalę w dłoni, gotowała się by w odpowiednim momencie podać egzemplarz autorowi do podpisu. Panie jednocześnie marzyły: „A gdyby mój wnusio tu tak stał. On jest przecież w jego wieku. Też by mu ten garnitur pasował”.
A teraz wyobraź sobie antologię Przemka Łośko i jak ona funkcjonowałaby w tym kosmosie literackim bezpiecznych, zbliżających tekstów. Kto czytałby te teksty? Albo inny przykład: ciężkie i mięsne teksty Edwarda Pasewicza. Zwróciłaś izo uwagę na reakcje światka? Współcześni poeci są niemalże jednomyślni: „wiersze Pasewicza to pozakosmiczna, jakaś cudowna liga” – ale poza tym przekonaniem wokół Pasewicza i jego wierszy panuje cisza. Podobna cisza zalega wokół tekstów Szczepana Kopyta. Dlaczego? Moim zdaniem sprawa jest prosta.
Łatwiej jest spotkać się, pogadać o głupotach – słodko popierdolić a przy tym stwarzać pozory sensu i głębi (tak jak to zwykle robią studenci filozofii, których ulubionym przedmiotem dyskusji jest Nietzsche. Ale gadki o Nietzsche tychże studentów ograniczają się do bełkotu i nadczłowieku. Żaden z gamoni nie zdaje sobie sprawy, dlaczego ludzie w jaskini modlą się do osła? Że osioł robi „j-a, j-a, j-a”; że formalnie rzecz biorąc nowe bóstwo przemawia do modlących się po niemiecku, przytakując każdej prośbie wiernych: „ja, ja, ja”).
Łatwiej urżnąć się gdzieś między znajomymi na slamie, „na Porcie” lub innej imprezce okolicznościowej, obrobic dupę temu i temu i wymienić kilka zakulisowych uwag – ale tylko po cichu i w najgłębszym zaufaniu – uwag o treści: „co za grafomania!”.
O wiele trudniej dyskutować o tekście. Potraktować wiersz jak poligon dla doświadczeń, jak ciało oddane do sekcji. Pierwsze cięcie wymaga odwagi i jakiegoś samozaparcia. Jakiegoś przekonania, że to akurat chcę zrobić. Że chcę rozkroić tekst, słowo po słowie, by zobaczyć całość. Chcę porównywać fragmenty i doszukiwać się znaczeń. To jest o wiele trudniejsze i wręcz niemożliwe do realizacji dla osób funkcjonujących w zdogmatyzowanym kosmosie literatury. Gdyż każda taka sekcja byłaby uderzeniem w dogmat:
Jeżeli A twierdzi, że B jest C → B jest C i nie może być D
Dlaczego myślisz? Dlaczego się zastanawiasz? Dlaczego rozmwiasz? Dlaczego prowokujesz dyskusje? Dlaczego to robisz? Czyżbyś nie wierzył A, które twierdzi że B jest C? Uważasz, że A może nie mieć racji? Że nasze wspaniałe, boskie A może się mylić?
13 października, 2009 o 12:49
i jeszcze jedno: iza zwróciłaś uwagę na kontekst, na tych kilkadziesiąt a może nawet już kilkaset przeczytanych i opisanych na tej stronie tomików. Przyjmijmy dla łatwiejszego rachunku, że było to dokładnie 100 tomiczków i że w każdym znajdowało się dokładnie 50 wierszy. Daje to nam 5000 przeczytanych wierszy.
Pytałaś, ile z tej rymowanej pulpy zapamiętałem? Moja odpowiedź brzmi: dokładnie tyle co ty, co Jakub Winiarski, co Roman Honet, co Karol Maliszewski i tyle, co Przemek Łośko oraz wszyscy inni, którzy interesują się wierszami. Ani jednego wiersza więcej, ani jednego mniej.
Dlaczego tylko tyle? Tak niewiele? Bo to tylko 5000 tekstów. Wersów ułożonych w strofy, wydrukowanych na białych kartkach, oprawionych w kartonowe okładki. To 5000 tekstów, o których można powiedzieć tylko jedno: że to jest 5000 tekstów.
A teraz przeczytaj o tym, jak
pepik pisze kartke do mamy i taty
i nie wie jak pod świątecznym obrazkiem zmieścić
najważniejsze życzenia. chciałby je znać, ale żeby je
poznać, musiałby znać najważniejsze pytania
i najważniejsze zdarzenia, a te dopiero przyjdą,
uspokaja go starszy żulik znad zasiarczonego źródła.
Albo inaczej: jak długo w głowie dźwięczeć ci będzie pepikowe pytanie:
ilu aniołów cliwi ocean, że tak się burzy? i ile burz
w oceanie można zanurzyć? z ilu zanurzeń bierze się
marzenie? i czemu z marzeń rodzą się wynurzenia?
Nie można odpowiedzi zredukować do kondycji mózgu i jego indywidualnej – w każdym przypadku – pojemności. Bo tu nie chodzi o uczenie się wierszyków na pamięć.
13 października, 2009 o 20:31
Czy autorytetem zostaje osoba mająca rubrykę w gazecie, publikująca w czasopismach kulturalnych? Czy wystarczy tylko pokazać się po północy w telewizji jako dekoracja, lub gadająca głowa i już można wyznaczać na wieszcza inną osobę?
A może aby zostać A trzeba wydać kilka tomików i zgarnąć nagrody dwa lata pod rząd?
Marku nie intryguje ciebie sposób wyłaniania A?
I czy na pewno A reprezentuje autorytet w pierwotnym łacińskim znaczeniu? czyli ma w sobie bezstronność, ma w sobie prawdę, ma w sobie charyzmę, jest więc człowiekiem wartości?
Marku według mnie A został powołany medialnie do życia, aby stać się wygodną podpórką dla owieczek w stadzie. Ma więc funkcję przywódcy, ale także ma cechy „swojego chłopa”, bo niewiele od innych wymaga. Napiszę wprost: od siebie też zbyt wiele nie. Swój chłop organizuje warsztaty ładnego pisania i pogawędki w gminnych ośrodkach kultury, bo on przyjedzie, a Maryla Rodowicz niekoniecznie (dowiedziałam się, że Rodowicz jest najdroższą polską piosenkarką).
Marku potrafisz sobie wyobrazić bój o wiersze konkretnego poety na łamach prasy? ja nie. Teksty o poezji są obłe na wszelki wypadek, aby nie urazić, bo autor napisał papkowate wersy, ale poza tym jest sympatyczny i ostatnio ma problemy ze znalezieniem pracy, jego żona się puszcza, przytył, niebezpiecznie schudł, jest na detoksie (wstaw inne powody).
To jak może mu krytyk dokopać pisemnie jeżeli go tak dobrze zna? przecież nie wypada.
Pisałam juz o tym, ale powtórzę jeszcze raz: sytuację sztuki, (poezji) można porównać do jazdy autobusem, w czasie której krytycy zajmujący dotychczasowo miejsca pasażerów, nagle przenieśli się na miejsce kierowcy, nie mając pojęcia ani o działaniu pojazdu, ani o kierunku podróży.
Taki obraz nakreślił Ken Wilber w swojej książce pod prowokacyjnym tytułem „Prawda, dobro, piękno”.
Marku dla mnie przytoczone przez ciebie wersy
„ilu aniołów cliwi ocean, że tak się burzy? i ile burz
w oceanie można zanurzyć? z ilu zanurzeń bierze się
marzenie? i czemu z marzeń rodzą się wynurzenia?”
to terapia psychoanalityczna, ponieważ obcowanie z nimi to nie wydobywanie znaczeń z tekstu, które w wersach pochował Przemek Łośko, ale odkrywanie tego co nieuświadomione i powstało w wierszu bez wiedzy autora.
Ale odkrywanie nieuświadomionych znaczeń nic nie ma wspólnego z dekonstrukcją, bo dekonstrukcja zawiera w sobie relatywizm (w negatywnym znaczeniu), a wiersze Przemka nic nie mają wspólnego z kawiarnianym nihilizmem wieczorków poetyckich.
Wiesz, wiersze o pepiku nie mogą by czytane w hałasie przy piwie, bo to są wiersze ze świata idei. Marzenia, anioły, porażki czyż nie są przeznaczone dla indywidualnego odbiorcy?
I to ja indywidualnie doświadczam działania poezji Przemka i próbuję ją zrozumieć dorzucając mój bagaż doświadczeń i moją wyobrażnię.
Czy czytałeś gdzies o poezji Przemka Łośko, że to grafomania czystej wody?, że pisze kalkami, że jest epigonem, że jest prymusem kursu twórczego pisania, że jego wiersze są letnie, dlatego miejsce jego poezji jest na cmentarzu zapomnianych księgozbiorów?
a przecież internetowi twórcy chętnie używają słowa: „gniot” wpisując się pod wierszami poetek i poetów.
14 października, 2009 o 7:55
MT, znowu uprawiasz szulerkę. Sens jest prosty: porównuj wiersze, ustalaj ich miejsce w prywatnej skali ważności, głoś tę nowinę światu itd. Ale Ty włączasz jakąś socjodarwinowską maszynkę i chcesz, żeby wiersze wg Ciebie słabe, kalekie, płytkie i płaskie – zdechły, zniknęły. Bo przeszkadzają światu w dostrzeżeniu tych wybitnych?
W 2004 Łośko ruszył dupę i zgłosił się na Bierezina, nagrodę dostał wtedy Kopyt, a wyróżnienie Tomaszewska. A w jury nie było Czaplińskich i Śliwińskich czy Maliszewskich. Jury było takie: Krzysztof Siwczyk (przewodniczący), Marta Podgórnik, Piotr Smolak, Edward Pasewicz, Piotr Kuśmirek, Bartosz Konstrat. Zawiść przez nich przemówiła? Ale przecież nagrodzili Kopyta, którego doceniasz (chyba).
A potem Łośce przestało się chcieć? Pytam, bo nie wiem.
Aha, jeśli powtórzysz swój durny wjazd z „Romusiem”, będziesz miał mnie z głowy, ostatecznie. Będziesz wtedy świecił siłą merytorycznych argumentów.
14 października, 2009 o 9:18
W sprawie autorytetu. Napisałem tu kiedyś izo o pewnym grubasie, niechlujnym, który potrafił się zesrać w spodnie, kiedy był pijany ale właśnie w tych pograniczach między utratą przytomności a resztkami świadomości jego umysł odznaczał się wyjątkową błyskotliwością.
Jednym z jego hobby było czytanie różnych prac doktorskich, które jak to jest w zwyczaju, zalegają w bibliotecznych magazynach uniwersytetów.
Któregoś z pięknych wiosennych dni odwiedziłem go w jego małym mieszkaniu, w Warszawie. Mieszka tam z kotem, z żoną bibliotekarką i tysiącami książek. Wszystkie pogryzmolone, zaczernione odręcznymi notatkami tak, że trudno odcyfrować wydrukowane słowa. Jeżeli chodzi o stosunek do książek to podzielamy wspólny pogląd: książki należy ożywiać. Personalizować najróżniejszymi notatkami, zapisami dziwnych nawet refleksji powstałych w bezpośrednim kontakcie czytelnik-książka. Innymi słowy: książka powinna być nie tylko czytana, ale przede wszystkim powinna być używana.
Ale wracając do rzeczy. Wizyta u Jacka przebiegała swoim tempem odmierzanym kolejnymi butelkami wódki. I tak około godziny 10 może 11, a w każdym razie przed południem miałem już dość. Chciałem, żeby się dzień skończył. By była już noc i żebym mógł położyć się spać.
W tym stanie upojenia Jacek zabrał mnie na wycieczkę po stolicy.
Myslałem, że będziemy oglądać zabytki ale nie. Wpadliśmy do kilku knajp. Jacek brał zawsze setkę i małe piwo a ja wodę z cytryną. Na końcu naszej tułaczki znaleźlismy się przed budynkiem z czerwoną tabliczką obok drzwi, na której było napisane: Uniwersytet Warszawski i coś tam jeszcze. Korytarzem prosto do końca. Później schodami w górę i na pierwszym pietrze była salka. Przed nią mała grupka. Jak się okazało szykowała się rozprawa doktorska.
Wchodzimy. Najpierw powitanie. Później w kolejności przedstawienie kandydata, mowa promotora. Krótka prelekcja i recenzje. Oczywiście pozytywne. Ale najciekawsza była dyskusja. Każdy może zadać pytanie. Obrony doktorskie mają charakter publiczny. Są bardziej demokratyczne niż kolokwia habilitacyjne. No i na nieszczęście dla kandydata odezwał się Jacek. Wstał i powiedział, że taką i taką pracę, o takiej i takiej sygnaturze bibliotecznej czytał w czytelni tegoż Uniwersytet. Że jedynym wkładem kandydata jeżeli chodzi akurat o ten temat badań było uwspółcześnienie polszczyzny, gdyż pracę są nie tylko zbieżne w zakresie tematów ale niemalże identyczne jeżeli chodzi o treść. Innymi słowy: że plagiat.
Obecna na obronie rodzina kandydata nie wie za bardzo o co chodzi. Ale rada złożona z samodzielnych pracowników naukowych zdaje sobie sprawę z wagi słów Jacka. Zaczynają szemrać. Promotor – cały czerwony na twarzy – dyskutuje coś po cichu z kandydatem. Chłopak panikuje. Wyjmuje chusteczkę z kieszeni. Chaotycznie ociera czoło. Coś gestykuluje. Tylko recenzenci zachowują się tak, jakby to mieli wszystko w dupie. Zwłaszcza jeden recenzent. Zewnętrzny – jak się okazało.
Jacek też wydawał się mieć to w dupie. Sapiąc głośno (Jacek oddychał przez zakrzaczony od włosów nos. Musiał mieć coś z przegrodą albo zwyczajnie odkładały mu się tam jakieś zaschnięte babole, bo kiedy wciągał i wypuszczał powietrze to słuchać było charakterystyczny świst) pochłaniał kolejne pudełko tik-taków o smaku pomarańczowym. Zresztą jadł tik-taki tylko wówczas, kiedy był po kielichu.
Wreszcie odezwał się przewodniczący, który poprosił o zaprotokołowanie tej uwagi. I że jej prawdziwość zostanie sprawdzona w trybie – jak to określił – niezwłocznym. W tym momencie Jacek wstał, podszedł do stolika i położył przed przewodniczącym cztery kartki, które wyjął z kieszeni swojego poplamionego płaszcza. Powiedział, że to są kseroksy pierwszych dwóch stron wstępu z jednej i drugiej pracy. Przyniósł je tak na wszelki wypadek, gdyby mu ktoś nie uwierzył. Przewodniczący patrzy na kartki. Widać jak mu się coraz bardziej marszczy czoło.
Spoglądam w kierunku kandydata i promotora. Widać, że chłopak jest kompletnie załamany. W proszku. Promotor siedzi. Milczy. Ma kamienną twarz. Chyba już wszystko sobie z doktorantem wyjaśnili. Jacek odwraca się do mnie, kiwa głową i pokazuje na wyjście. Zbieram się. Komisja też się zbiera. Przewodniczący podnosi się z miejsca. Wstaje pomału. Prostuje się i rośnie jak pomnik. Przybierając postać monumentu ogłasza. Stara się mówić wolno i spokojnie:
„W tym momencie zmuszeni jesteśmy przerwać obronę. Proszę państwa o opuszczenie sali…”
Poszliśmy. I znowu kilka knajp. Kilka wódek i szklanek wody mineralnej z cytryną.
Jacek nie spełnia żadnego z warunków bycia autorytetem. Nie ubiera się ładnie. Nie mówi ładnie. A kiedy się odzywa, to nigdy nie używa zwrotu: „tak naprawdę”. Pisał o jazzie, o literaturze, filozofii, o polityce. recenzował kolekcjonerskie wydania muzyki klasycznej (cenił bardzo wykonania koncertowe. Zwłaszcza nieoczyszczone, sprzed roku 90., wydane w ZSRR. Cieszył się jak dziecko, kiedy udało mu się wyłowić gdzieś w tle nagrane odkaszlnięcie, szurnięcie butem itp. Potrafił stworzyć całą historię działacza partyjnego w oparciu o jeden dźwięk)
Jacek nie może być także wzorem do naśladowania. Pije o wiele za dużo. Przy czym kategoria „za dużo” w tym przypadku jest eufemizmem. Pali. A kiedy znajduje się w tym wspomnianym stanie – na pograniczu utraty świadomości – to traci kontrole nad ciałem. Potrafi zesrać się w majtki i chodzić tak przez cały dzień. Potrafi pójść na zajęcia śmierdzący, z brązową, tłustą plamą z tyłu spodni. Wzbudzi tym obrzydzenie. Studenci – ci najbardziej pilni i wytrwali, paniusie i kujony, którzy nigdy w życiu nie poszli na wagary – przesiądą się do najdalszych ławek, byle bliżej okien. Będą sobie zatykać nosy. Będą się bulwersować. A później napiszą petycję do odpowiedniej instancji, w której opiszą wszystko jak było, czarno na białym. Ale nikt nie napisze tego, o czym Jacek mówił na wykładzie. Bo nikt, ale to nikt nie zwracał najmniejszej uwagi na to, co Jacek mówił na wykładzie. Kto by słuchał obsranego, niechlujnego grubasa, od którego na kilometr śmierdzi gównem, wódką, papierosami i pomarańczowymi tik-takami? Izo, czy ty byś słuchała, co on ma do powiedzenia? Kto by słuchał kogoś, kto nie ma porządnego garnituru?
Ale izo, Jacek potrafił zmusić audytorium do bezwzględnego posłuszeństwa. Potrafił znaleźć się w tym punkcie nieskończonego dystansu, do którego zmierza każdy autorytet. Za każdym razem, kiedy w trakcie obron doktorskich wyciągał z kieszeni złożone kartki. Kiedy cytował całe ustępy z książek, podawał numery stron, tłumaczy i wydania. Kiedy bazgroląc na knajpianej serwetce jakieś szlaczki i symbole, przekonywał dowodził fałszywości założenia Leśniewskiego o nieistnieniu klasy pustej.
14 października, 2009 o 10:07
mixer, nie, nie, to nie jest tak, że chce by dehnelowsko-mosiewiczowsko-radczyńskie wiersze, wiersze bananowe (czyli: umówmy się – wiersze miałkie, średnie, pospolite) zniknęły. Przeciwnie – niech są i to jak najwięcej. I więcej i więcej i niech ich będzie tak dużo, że substancja się wreszcie nimi nasyci. Wówczas stanie się coś, co się stać musi – substancja odczuje potrzebę czegoś innego. To jak z jedzeniem bananów. Zjesz kilogram. Zjesz dwa kilogramy na raz ale kiedy już się przejesz bananami nie będziesz mógł na nie więcej patrzyć i czując gdzieś charakterystyczny, słodkawy bananowy zapach zaczniesz rzygać.
Uważam, że wiersze przemka (mixer czy przeczytałeś antologię ‘i nie zamykaj oczu’?) są taką krzyżówką aromatu i smaku pieprzu, chilli, parmeńskiej, piżma, czekolady i wasabi w świecie jednego, powszechnego aromatu bananów.
Wracając do socjaldarwnizmu. Jestem duchem i ciałem za literacką eugeniką. By kpić z miernot, ze średniactwa, z pospolitości. Zabijać co słabe, bez wartości i tworzyć literackich gigantów, uebermenschów. (ale nie mówię tu o uśmiercaniu jednego miliona gospodyń domowych lub pozbawionych życia towarzyskiego grubasek i brzydul, które w poszukiwaniu szczęścia zarejestrowały się na jednym z miliona portali poetyckich by pisać rymowanki)
Weźmy taki oto przykład. Czytasz sobie wiersze Moniki Mosiewicz: : „ło, ty strara lampucero, trzymaj z dala od mego pice, bo cie spiero i naksyce”; czytasz wiersze Justyny Radczyńskiej: „aster gawędka, perz, pietruszka, marchewka, burak, szczaw, mlecz, lulecznica”, czytasz wiersze Jacka Dehnela „kochanie to nie zapierdol w pocie czoła przy piecu Martenowskim, ale orka najczulsza z czułych. Nie dowiesz się nigdy w którą stronę pług pchać należy. To dramat” – toż to zwykły literacki banan.
Krytycy powinni przemielić te rymowanki i wypluć. Ale wiesz dlaczego krytycy tego nie zrobią? Wiesz dlaczego Jakub Winiarski pierwszy wpisze swoje gratulacje pod wątkiem Justyny Radczyńskiej, która umieści na forum notkę: „wydałam swoja nową ksiązkę!”? Bo Justyna Radczyńska jest prezesem Fundacji Literatury w Internecie. Zgadnij dlaczego nie było gratulacji pod anonsem takiego Piotra Mierzwy, który umieścił analogiczny watek na tymże forum? Dlaczego wśród gratulujących była tylko Ewa B. Birk? Przecież – porównując Mierzwę i Radczyńską jeżeli chodzi o jakość produkowanych wierszy, to nie ma między tymi postaciami różnicy. Ale jednak Radczyńskiej jakby bardziej gratulowano. Tak samo bardziej gratuluje się Mosiewiczowej. Pamiętasz jak promowano Cosinus Salsę? I co – Silesiusa wygrał Duszan, pardon – Basiński. Zobacz jak promuje się Solistki. Tego wczesniej nie było – takiego marketingu nieszuflada jeszcze nie przezywała. Niedługo wszystkie wątki na forum będą administracyjnymi wklejkami. (Nie wiem jaki był nakład Solistek, ale antologia poezji kobiecej „cip, cip, cipa”, którą ja zredagowałem, zaliczyła do wczoraj 893. pobrania.)
Nie wiem dlaczego krytycy literaccy nie mają w zwyczaju ukatrupiania bananowych wierszy pisanych tysiącami przez tysiąc bananowych poetów. Rozumiem, że człowiek może się litować. Może byc przekonany, że zbycie milczeniem jest wystarczająca kara, że nie przyznanie nagrody w jakimś konkursie będzie dobrym sygnałem. Ale taka polityka doprowadziła do tego, że:
– obecnie w kraju mamy ok. 1000 poetów
– wydawanych jest (zwłaszcza własnym sumptem – za 300-400 zł) 100 tomików w roku.
– o żadnym z tomików się nie dyskutuje (czy widziałeś kiedyś jakąś dyskusję o wierszach? Dziwne, że nawet o wierszach Justyny Radczyńskiej – tej supergwiazdy literackiej – nie było żadnej astergawędki)
– powstał cykl „z kopa w jaja” na tej stronie.
Nazwałem cię „romusiem” bo dla mnie „romusiostwo” oznacza pewną postawę. Jakieś przekonanie, że to ja mam rację, bo ja się znam. Że nikt inny racji mieć nie może. A dlaczego? Bo tak.
Zgadnij ilu ludzi przychodzi na stronę ewy bieńczyckiej, by podyskutować? Ilu ludzi było tutaj by porozmawiać. A teraz zgadnij, ilu przychodzi po to, by powiedzieć jaka jest bieńczycka, jaki to jest trojanowski? A tu nie chodzi przecież ani o mnie, ani o ewą, ani o ciebie – chodzi o teksty, o których się rozmawia. Pamiętasz, zaproponowałem tobie literacka sekcję zwłok. Bierzemy dowolny tekst. Kroimy go. Czytamy. I co zrobiłeś?
Teraz proponuję ci to samo. Weźmy teksty przemka łośko, z antologii. Krójmy je. Dzielmy i porównujmy – z innymi z cyklu, z każdym innym dowolnym tekstem. Proponuje tobie wspólną pracę nad stołem operacyjnym. Zobaczymy czy pacjent przeżyje.
14 października, 2009 o 11:42
Od prawie końca: dlaczego nie przychodzą ludzie, by dyskutować? Dlatego, że część dostała tu (i u EB) lanie, a drugiej części nie podoba się styl tego lania. Inni (jak ja) wchodzą (do EB) z niewinnym linkiem i są z punktu podejrzewani o bycie kimś innym i o wrogie intencje.
Mnie też się nie podoba styl tych lań i polewań. To nie zawsze jest eugenika typu „nie umiesz chodzić, zdychaj” do wiersza, czasem jest tak, że najpierw się wierszowi przetrąca nogi laską, tzn. podchodzi się do niego (do nich) ze złą wolą.
Dalej. Mnie nie proponowałeś sekcji zwłok, proponowałeś Romusiowi. Powiedzmy, że szło o postawę „się znam, a dlaczego? bo tak”. A sam nie byłeś romusiem dla wierszy Bargielskiej (nie znam ich specjalnie, ale różnica zdań między Tobą a PŁ była poważna).
Mnie się zdaje, że dowolnemu wierszowi PŁ też można przetrącić nogi, stosując metody stale obecne na „świniobiciu”; wyśmiać „pepika” („maluch jeden, czeski piesek; czemu nie Pan Cogito?” itp.), ale nie chce mi się bawić w taką zabawę, bo uważam ją za mało sensowną. Zwłaszcza że wiersze PŁ są pod tysiącem względów dobre (choć pod jednym coś mnie od nich odrzuca; wiem jednak, że to indywidualna sprawa, której nie będę wysuwać jako argumentu).
Sam zresztą zajmujesz się (na oko) bardziej sitwą miernych krytyków niż wierszami. A przecież części z nich robisz krzywdę, bo nie muszą przecież być wyznawcami „ostrej eugeniki”, mogą być św.franciszkańsko nastawieni na docenienie jakiegokolwiek błysku w każdym żyjątku. Nie, nie mówię o takich idiotach jak Winiarski, raczej piję do Maliszewskiego.
Za dużo tematów naraz. Nie wiem, co teraz powiedzieć.
14 października, 2009 o 11:45
A ile osób odważy się na przeprowadzenie osobistej wiwisekscji przy analizie poezji Przemka?
Pamiętam twoją dyskusję z Tadeuszem Borowskim pod wierszem „3439 l’aeroplane Santos – Dumont”
Na koniec Tadek napisał coś w tym stylu: no dobra wiersz mi się bardzo podoba pomimo, że to Łośko napisał. I dodał jeszcze, że wiersz sięga zbyt w niego osobiście, aby publicznie go komentował.
Ja nie chciałam złożyć takiej deklaracji, bo pewnie dąsałam się na autora i wolałam ukryć się za znakami wodnymi i tylko na nich poprzestać.
Staram się wyjaśnić dlaczego tak bardzo trudno dyskutować publicznie o wierszach Przemka, ponieważ dotykają tego to co jest poukrywane, nieuświadomione we mnie, są bardzo osobiste.
14 października, 2009 o 12:17
„pepik opowiada, a pepik słucha o rzece dobrych przepowiedni
i nie mogac otrzasnac sie z wody mystic road
powraca w myslach do chwili posrodku drogi.
głos, który miał za swój, wieszczy mu stajac
na wysłużonym otoczaku, że watpliwosc
bez tożsamosci jest ledwie liszajem jak
tamten ostatni, jasny wers: czy zwatpisz?
pepik słyszy swój głos, a potem poddaje sie
złudzeniu, że głos dobiegnie go z jeszcze
starszego otworu na inkaust rondem nowalijki:
„obie strony królewskiego traktu porosna zaroslem
lawendy, błekitna, żółta i różowa cysta, makiem,
chabrem, bławatkiem. ty jednak dotknij, dotknij,
dotknij ciemnopurpurowej gadzieli, dotknij asfodeli”
poprowadzę cię swoją ścieżką w punktach:
-torebka grantowo- czarna z frędzlami Rebecci Minkoff, prosto ze Stanów
-odkrycie, że wiara ma to samo żródło co bajki
– mój głos jest powielaniem, tego co juz wcześniej zostało powiedziane, zapisane,
– Logik der Forschung Poppera
– własne miejsce to co najwyżej łózko z wygodnym materacem o siedmiu punktach,
– głos pokoleń? przecież celowo odrzuciłam wiekszość powieści, tomików poezji napisanych przez moją liczną rodziną rozsianą po całym świecie. Wolę anegdoty o nich. I tak wszystko jest zapisane według Kubusia Fatalisty.
– miałam etap , że czułam się Nevillą (czytelnicy oowiadań fantastycznych wiedzą o kogo chodzi) bez dotykania złotogłowu.
Marku wiesz już o co mi chodzi, gdy napisałam, że wiersze Łośki to psychoanaliza czytelnika?
14 października, 2009 o 12:27
nie sądzę, by teksty o pepikach można było po prostu rozwalić. to, że pepik to pepik a nie platon, czy cogito jest plusem. to, że wypowiada się czasami jak naiwne dziecko, wpatrzone szerokimi oczami w świat, w zdarzenia – a czasmi mówi jak zmęczony filozof spoglądający od stuleci juz tylko w siebie jest zaletą.
to, że ja oceniam bargielską jako autorkę china shipping tak a nie inaczej i różnie się od przemka, to nie jest czymś złym. nie piszę po to, by się zgadzać z przemkiem, czy się z nim nie zgadzać. piszę to, co chcę napisać. w sprawie bargielskiej nie mam zamiaru także zmieniać swojego zdania. nie przeczytam jej innych dzieł, bo próbka jej umiejętności, z która miałem do czynienia mi wystarczyła.
w sprawie dyskusji: z chęcią przeczytałbym jakąś dyskusję o tomiku wierszy, taką w której rozmawia się o wierszach, zachwyca się nimi lub przeciwnie. chciałbym zobaczyć jak ci poeci,którym robię krzywdę zaczynają rozmawiać a nie gadać. mnie gadaniny nie interesują. żeby przestali sobie gratulować, klepać się po plecach, pocieszać się, powtarzać „jakoś to będzie”, ale żeby zrozumieli, że bycie poetą, to bycie arystokratą ducha. tu nie ma miejsca na klęczki, arystokrata przyklęka tylko wówczas, kiedy odbiera koronę. tu nie ma miejsca dla średniaków i miernot, w tej kwestii – jestem nieskończoną multiplikacją Josefa Mengele – dla takich ludzi jako poetów nie ma miejsca nawet półtora metra pod ziemią.
oczywiście w tym świecie nie ma koron. nie godzę się na taki rodzaj literackiej ontologii, w którym ważna jest znajomość, zaprzyjaźnienie z jedną czy drugą panią, romans z jurorem, odpowiednia ilośc dedykacji, zrobienie laski gdzieś w męskiej toalecie. Dlatego moim ulubionym przykładem są teksty Przemka Łośko. Czy zadałes sobie pytanie: gdzie są ci wszyscy specjaliści od poezji? gdzie się oni podziali, dlaczego np. Karol Maliszewski nie napisze o tych wierszach? czytał je? nie? nie były wydrukowane? to teraz ma, ma gotoweą antologię. masz do niego majla, to wyślij mu. może się doczekamy rozmowy o wierszach. Jak mówię – jestem gotowy do rozmowy.
piszesz, że metodologia nieodpowiednia, że ludzie są obrażeni. a ja nie wierzę w to, że mogliby się obrazić. czy widziałeś tych ludzi – uduchowionych poetów – w akcji? ja widziałem, czytałem wpisy w nieszufladowym wątku (już wykasowanym) – odezwie nawołującej do linczu na Gosi Dobosz, za to, że ta wpisała tutaj pod wpisem o „Wibrującym uchu” Zbierskiej jedno małe zdanko, „słuszny to kop”. jeżeli czytałeś ten wątek dyskusyjny to prawdopodobnie też wiesz, że nie ma co liczyć na jakiś niebiański pierwiastek w duszach polskich poetów i tylko się tak ze mną droczysz pisząc o delikatności, o obrażaniu się itp.
14 października, 2009 o 12:28
izo, tamta dyskusja została pozbawiona sensu. łukaszewicz wyciął co chciał i został tylko kościotrup.
14 października, 2009 o 13:34
Każdy tekst można rozwalić przez odpowiednie wycinanie fragmentów i szyderę, a jak ktoś przyjdzie z argumentem, że (np.) „to dobrze, że czasem naiwne dziecko, a czasem filozof”, to się mu powie, że sam dziecko, a filozofia zerżnięta – i trzeba by takiego Jacka z Twojej story, żeby wytoczył spod palca 50MB kontrargumentów, nie pozostawiających wątpliwości, że obiektywnie zerżnięte nie jest, a nawet jeśli jest, to w jakże oryginalnym użyciu.
Na moje pytanie „A potem Łośce przestało się chcieć? Pytam, bo nie wiem” odpowiedzi nie ma, ale jeśli jemu wisi, czy jest czytany/recenzowany/wydawany, to czemu komukolwiek innemu ma zależeć?
Romantyczno-nietscheańskiej wizji Poety/Poezji nie podzielam, roztrząsanie tego (i innych arystokratyzmów ducha) to też jałowa gadanina, tylko w innej stylistyce. Natomiast zajmowanie się tekstami, a nie robieniem laski czy podkładaniem 3 mm tomiczku pod obcasy, by być „wyżej” – tak, to ma sens. Ale czy aż ontologiczny?
14 października, 2009 o 18:54
nie z każdego tekstu można zrobić pasztetówkę.
nie jestem pewien, czy to przemek w tym akurat momencie, w którym się znajduje – jako osoba o ugruntowanej pozycji w świcie poetyckim – powinien zabiegać o drukowanie, o recenzje, o uznanie.
wiesz, kiedyś z gościem dyskutowałem o tekscie przemka na rynsztoku. ów rozówca nie darzył przemka sympatią. chłoapki sie wyzywali itp., ale ów rozmówca niezaleznie od sympatii i antypatii potrafił powiedzieć: „teksty łośki są nieziemskie:”
jezeli się taka jakość – jak wiersze przemka – pojawia na ziemi, to ludzie powinni się cieszyć. powinni zbierać te teksty jak biblijną mannę z nieba. nie możesz pytać pana boga, który zstąpił miedzy ludzi, co on tu w ogóle robi i dlaczego siebie jakos nie promuje, dlaczego nie zabiega o uznanie, o wiernych itp. z prostej przyczyny – bo bóg, to bóg.
co do bycia artystą: tu nie mozna zrezygnować z tego, co romantyczne w rozumieniu tego pojęcia. nie mozna tej kategorii zracjonalizowac, bo racjonalizacja doprowadzi do mechanicznego kryterium: poetą jest ta osoba, która wydała tomik wierszy. dobrym poetą jest ta osoba, która wydała 3 tomiki wierszy. a bardzo dobrym poetą jest ta osoba, która wydała 5 tomików i ma 5 pozytywnych recenzji. Pozytywnymi recenzjami są te recenzje, w których pojawia sie 19 razy stwierdzenie „bardzo dobry tomik”.
14 października, 2009 o 19:24
O co innego mi chodzi. Ani autorzy najwspanialszych powieści na świecie, ani chyba ich czytelnicy (ani krytycy, poza egzaltowanym podzbiorem) nie będą chyba się upierać, że jest wyróżniona grupa Prozaików czy Pisarzy przez duże „P”. Nie niosą, jako kategoria zbiorowa, szczególnych powinności wobec ludzkości, kultury itd.; nie oczekuje się od nich arystokratyzmu ducha, byciem ustami boga, Służby, Misji or whatever; po prostu tworzą literaturę (założenie było, że najlepszą, najciekawszą, odkrywczą, genialną).
Ja podobnie widzę poetów, to tacy piszący, co raczej koncentrują się w twórczości na wierszach niż na czymś innym. W uproszczeniu. Właściwie mało mnie interesują; nie znam żadnego.
Wiersze natomiast – tak, bywają ciekawe, poruszające, niektóre Coś robią z czytelnikiem. Niektóre z nich nazywam dobrymi, co pewnie więcej mówi o mnie niż o nich.
Co do PŁ, nie chcę podgryzać Twojego entuzjazmu czy uznania dla jego wierszy, bo nie mam żadnego powodu, żeby coś komuś obrzydzać, zwłaszcza gdy w żadnej mierze to coś nie zasługuje na obrzydzanie. Ale powiem tak: mam więcej serca dla wierszy Pasewicza, łatwiej mi je nazwać „dobrymi” (w tym subiektywnym sensie co wyżej). Wygrywają test „bezludnej wyspy” (jaką jedną książkę zabrać w razie katastrofy na morzu). Gdyby zastosować „świniobiciową” logikę do tego mojego wyboru: czy mam orzekać, że skoro wolę Pasewicza, to Łośko – wysiadka? jest zły, bo (dla mnie) gorszy? Wszystko się we mnie wzdraga na takie rozumowanie; niech istnieją i piszą obaj. I Dycki też ;)
14 października, 2009 o 19:56
mikserze żartujesz?
Na bezludną wyspę tomik poezji?
Jeżeli ja mogłabym zabrać jedną, jedyną książkę, na pewno zabrałabym podręcznik „jak z kamyków i muszelek zbudować dom na drzewie i nadajnik do przesłania S.O.S”
14 października, 2009 o 20:19
izabella: nie tomik, tomiszcze! A podręcznik na nic, bo śmierć dopadłaby mnie szybko, lepiej przyjemnie poczekać.
——————–
Wracając do wierszy:
pepik opowiada, a pepik słucha o rzece dobrych przepowiedni
i nie mogąc otrząsnąć się z wody mystic road
powraca w myślach do chwili pośrodku drogi.
głos, który miał za swój, wieszczy mu stając
na wysłużonym otoczaku, że wątpliwość
bez tożsamości jest ledwie liszajem jak
tamten ostatni, jasny wers: czy zwątpisz?
pepik słyszy swój głos, a potem poddaje się
złudzeniu, że głos dobiegnie go z jeszcze
starszego otworu na inkaust rondem nowalijki:
„obie strony królewskiego traktu porosną zaroślem
lawendy, błękitną, żółtą i różową cystą, makiem,
chabrem, bławatkiem. ty jednak dotknij, dotknij,
dotknij ciemnopurpurowej gądzieli, dotknij asfodeli”
A więc jest ich dwóch, albo jeden podwójny; wątpliwość co do tożsamości słuchacza-opowiadajacego wraca natychmiast. Mystic roads może być wiele (muzyka, podróż, spotkanie, nastrój; lektura), zakładam, że to dowolny kawałek jakiegoś tao, które napadło pepika na tyle skutecznie, że nie może się otrząsnąć. I, jak to pepik, rozszczepia się, co nie oznacza odejścia od jakiejś uprzedniej jedności, ale raczej kolejną chwilową konfigurację pepika, wewnątrz której trzeba zawierać koalicje, snuć piętrowe intrygi, albo wystąpić przeciw; bohaterem tego wiersza jest wrzawa w obozie sprzymierzonego i antagonistycznego pepika, gdy po raz tysięczny dociera wieść, że obóz omywany jest przez rzekę dobrych przepowiedni (czyli wszystkie te obietnice duże i małe, niesione przez kulturę). Wieszcz polowy wskakuje (po raz któryś z rzędu) na („wysłużony”) otoczak (to wodny kamień!) i zaczyna swoje.
Wątpliwość, tożsamość – i trzeba dodać: właściwość, pepik wygląda bowiem na kogoś, kto wymieni stu mannów na jednego musila.
Kwestia pytań i odpowiedzi wydaje się drugorzędna (choć pytania, a zwłaszcza to pytanie, są szacowne); ważne, że się znowu i znowu pojawią w takim czy innym wysłowieniu i że powodują wrzawę. Gdyby pepik zyskał pewność, pewnie zwątpiłby ostatecznie; nie dla niego czyste i bezsłowne pozostawanie wewnątrz tao.
Mocny zjazd do Novalisa pozostawia mnie w obojętności, bo ani go znam, ani dla mnie ważny (nic dziwnego, skoro nie znam).
Konstrukcja bez zarzutu, wykonanie pierwszorzędne. Ten rodzaj wysmakowania (w brzmieniu, rytmie, doborze słów) obraca się, paradoksalnie, przeciw wierszowi, bo w dobry teatr (który widzę) wierzę natychmiast, ale w istotność wrzawy, w emocję pepika (pepików) – niekoniecznie.
Nawiązując do wyżej zamieszczonego wyznania Izabelli: nie, nie zdołał mnie ten wiersz przymusić do (auto)psychoanalizy. A parę punktów, które wymieniła (wiara/bajki, własne miejsce, powielanie), to owszem, i moje odczucia, ale ten wiersz tylko mi o tym (łagodnie) przypomina.
Jednak nie adresuję tego do wszystkich „pepików” czy – szerzej – wierszy PŁ. Mówię tylko o tym konkretnym, bo się tu w wątku pojawił.
14 października, 2009 o 20:24
widzisz, także nie możesz się oprzeć pokusie porównywania, tworzenia rankingu. i tak powinna wg mnie wyglądać dyskusja o wierszach, bo wiersze nie istnieją same, zawieszone w świecie bez ludzi, bez swoich autorów i czytelników. jeżeli chodzi o to, czy są dobre czy nie – to kwestia czysto subiektywna. obiektywizm – jak pisałem – to puste hasło. obiektywne to mogą być dopiero maszyny, pod warunkiem, że w procesie technicznej ewolucji nie wytworzą w sobie duszy. jestem sobie w stanie wyobrazic świetną dyskusję o wierszach Pasewicza porównanych z tekstami Łośko i odwrotnie.
wracając do logiki świniobicia – ona ma jedną słabość, mianowicie nie można jej zastosować do tekstu, do którego jej zastosować nie można (to wygląda na masło maślane, ale czy ty, jako czytelnik, który interesuje się wierszami, nie odczuwasz w trakcie lektury kolejnych tekstów, że są one zwyczjanie do kitu, że kazda kolejna minuta im poświęcona to minuta strecona? takie odczucie nie pojawi się w trakcie lektury tekstów przemka ani Pasewicz. Natomiast szczerze zaziewasz się przy dehnelu, radczyńskiej, honecie, siwczyku itp.)
skoro lubisz teksty Pasewicza, dlaczego nie wpisałeś się tutaj, gdy rozmawialismy o tekstach tego poety? pytam z ciekawości.
i jeszcze jedno: na bezludną wyspę nigdy nie zabrałbym żadnej ksiązki, w szczególności poezji. ja nie cierpię poezji. nienawidzę jej. budzi we mnie jakies obrzydzenie. jeżeli miałbym swoje ostatnie dni spędzić z wierszykami, to wolałbym skrócić sobie męki spotkaniem w cztery oczy z rekinem. na bezludną wyspę zabrałbym wódkę, trochę zapitki, zakąski, wygodny leżak i tak czekałbym na koniec świata.
jutro ide podbić swoją kenkartę do urzędu pracy. w pokoju 103 przezyje kolejny raz piekło. wiesz, kiedy wrócę zniszczony z tej podróży do nowej soli, zupełnie inaczej będę postrzegał poezję i istotę artysty
14 października, 2009 o 20:30
MT, po bardzo dłuższej przerwie znowu w sieci, ten blog też znaleziony dość niedawno.
14 października, 2009 o 21:45
Mistc road dla ciebie to duchowość, a dla mnie to moja snobistyczna torebka, czyli mój zewnętrzny materializm w sam raz na pierwszy widzialny krąg dla przechodnia. I to jest moje wyjście poza wiedzę autora wiersza i odniesienie do siebie. Tak jak wygodne łózko, a nie pył bitewny.
Dlatego ten wiersz to dla mnie nie emocje, nie wrzask, a wyciszenie aby stać się na kwadrans, na dwie godziny introwertyczką pod wpływem poezji.
Przemek Łośko napisał o tym co istotne a więc niewidzialne, a ja przenicowałam na stronę pozorów na pierwszy rzut oka i odrzuciłam romantyczne ślady.
ps.
okazuje się, że torebka, którą noszę od pewnego czasu codziennie, jest granatowo-brązowa, a nie granatowo-czarna. Spojrzałam na nią teraz.
14 października, 2009 o 23:13
Niekoniecznie duchowość, tao to po prostu skrót na bycie w czymś, a środek drogi może wezwać do wejrzenia w głąb asfodeli, albo – w głąb torebki. Wrzawa to nie wrzask, nie ma bitwy, jest teatr. Niuanse. Dbam o precyzję, żeby nie wpaść w łatwe opozycje.
Inną jeszcze sprawą jest to, czy i jak się wraca do wiersza, po co. W końcu nie czytamy jakimś abstrakcyjnym stałym „ja”, ale raczej konkretnym, podlegającym zmianie nastroju, apetytu, i przychodzącym do (pierwszej i kolejnej) lektury z innym bagażem. Ten powyższy „pepik” będzie się inaczej czytał solo, a inaczej jako część całego pepickiego projektu. Może się jeszcze spotkam z tym wierszem bardziej emocjonalnie.
15 października, 2009 o 8:10
Od rana nie dają mi spokoju wasze odpowiedzi: mixer czyta i umiera, Marek pije i umiera, a tylko ja kombinuję jak przeżyć. Biologia we mnie zwycięża.
15 października, 2009 o 8:23
iza, ja siedzę wygodnie, popijam drinki, oblizując końcówki parasolek, przegryzam to wszystko oliwkami, smaruję ciało kremem z odpowiednim filtrem UV i czekam.
czy widzisz tu gdzieś umieranie? (jeżeli przyjmiemy, że życie jest ciągłym umieraniem aż do śmierci, to niewazne czy czytasz, czy pijesz, czy się bawisz – wszystko wychodzi na jedno. śmierć jest totalnie demokratyczna)
24 października, 2009 o 11:24
Bardzo dobre to to