.
Justyna,
W poniedziałek jak zwykle o 14.00 odebrałem synka z przedszkola. Jedziemy i widzę, że coś z nim nie tak. Małomówny jak nigdy i jakiś posępny. Nie był smutny ale właśnie posępny, jakby był zły. W domu też się nie odzywał. Kiedy go kąpałem zobaczyłem obdarty łokieć i kolano. Zapytałem skąd to się wzięło? Zamiast odpowiedzieć pochwalił się guzem na głowie.
Na drugi dzień był już normalnym, wesołym gadułą. Jakby nic się nie stało.
Wczoraj synek podszedł do mnie i zapytał czy nauczę go bić się. Zaskoczył mnie bardziej niż wtedy, gdy zapytał:
– Marek dlaczego ludzie się zaczynają i dlaczego na początku muszą być małymi dziećmi?
Poszliśmy do pokoju i pytam go, co się stało? Dlaczego chce się nauczyć bić? On zamiast odpowiedzieć mówi:
– Ale Marek naucz mnie tak, jak w kółko i krzyżyk.
Jakiś czas temu trenowaliśmy grę w kółko i krzyżyk. Synek wściekał się za każdym razem, gdy przegrał. Pokazałem mu sposób jak wygrywać w grę pod warunkiem, że rozpocznie grę i postawi krzyżyk lub kółko (w zależności od tego, co wybierze – chociaż on zawsze wybiera krzyżyki, bo łatwiej mu się rysuje) w rogu. Później po przekątnej lub w środku. Trzeci ruch to trójkąt. Czwarty kończy grę.
Przez miesiąc biegał z kartką i długopisem w reku i chciał ze wszystkimi grać.
Wczoraj uczyłem, że jedna noga musi być wysunięta do przodu, druga do tyłu i że należy ustawić się bokiem. Wszystko po to, by nie stracić równowagi i zmniejszyć powierzchnię trafienia. Pokazywałem jak zaciskać pięści, by nie połamać sobie palców, nie powybijać kostek ze stawów. To zajęło nam najwięcej czasu, bo synek miał nawyk chowania kciuka pod palcami. Musiałem go najpierw tego oduczyć.
Powtarzałem mu, że musi bardzo mocno zaciskać pięści i żeby zawsze jedną ręką uderzał a drugą ma trzymać przy twarzy, w gotowości. Że nie może jej opuszczać pod żadnym pozorem. W którymś momencie zapytał:
– Mam zaczynać pierwszy, jak w kółko i krzyżyk?
– Nie wolno ci zaczynać, niech on zacznie pierwszy – powiedziałem.
– Dlaczego mnie uczysz przegrywać?
– Nie uczę cię przegrywać, uczę cię jak masz się bić.
Wiesz Justyna, nie spodziewałem się, że będę uczył synka jak ma się bić. Układałem sobie scenariusze rozmów o pszczółkach i kwiatkach w wersjach mniej infantylnych. Przygotowałem sobie odpowiedzi na tzw. trudne pytania ale nigdy bym nie przypuszczał, że pierwszą ważną nauką przekazaną dziecku będzie sztuka rozkwaszania nosa.
Z innych spraw.
Musisz mi koniecznie napisać o spotkaniu w Poznaniu. Czy brałaś udział w tych długich i nudnych dyskusjach o polskiej poezji? Albo czy brałaś udział w tych jeszcze dłuższych i bardziej nudniejszych pogawędkach przy piwie, w trakcie których wszyscy – przynajmniej na początku – prześcigają się w wyścigu na „jak najładniejsze i najmądrzejsze zdanie” by na końcu uprawiać pijackie ciamkanie i bełkot?
Pamiętam pierwszą imprezę na I roku studiów. Chłopcy jeszcze nie zaczęli pić w już gdybali o paradoksach Gorgiasza, które usłyszeliśmy na pierwszym wykładzie. Po pierwszej flaszce i gadkach typu: „czy TAK nie a NIE tak?” wyszedłem z koleżanką. Kupiliśmy 0,7 i wypiliśmy. Ona piła trochę mniej. Anka to piękna kobieta o rafaelowskiej szyi. Idealnie kobieca. Rozmawialiśmy o głupotach, o sprawach prostych, banalnych. To były zawsze bardzo ludzkie rozmowy. Idealnie kobieca i jedyna dziewczyna, z którą piłem wódkę i nie lądowałem w łóżku. Jest to o tyle dziwne, że zwykle w pewnym stanie upojenia alkoholowego uważałem się za mistrza porno i zwykle libido zwyciężało. Znieczulony przez alkohol wytrzymywałem długo, do kilkudziesięciu minut.
Oszczędzę ci jednak detali.
Później już więcej na żadnej tego typu imprezie nie byłem. Na wódkę chodziłem albo z Anką albo z kolegami z wychowania fizycznego.
Nie znoszę ciamkania i bełkotu – zwłaszcza przy wódce.
Ze spraw prywatnych:
Uściskaj swoich Jurków. Dzisiaj zrób to trochę mocniej niż zwykle (tylko nie uduś!). I pamiętajcie o 19.06 – o pieczonym dziku faszerowanym kaszą gryczaną z grzybami.
pozdr
mt.