Majowa Lampa, pismo młodzieżowe dla starych literatów zawiera obszerne sprawozdanie z tegorocznej imprezy poetyckiej organizowanej przez Biuro Literackie w Wrocławiu w postaci artykułu Dawida Kasiarza zatytułowanego Nie ma tego złego – Port Wrocław 09.
Czytam tę laurkę z niemałym zdziwieniem, gdyż jest w tonie wypisz wymaluj panegiryków, jakie czytałam z Festiwali pieśni żołnierskiej w Kołobrzegu tak niedawno, jakieś trzydzieści lat temu.
Otóż, jak tam czytam, z powodu zbyt małych funduszy, których tegoroczny Festiwal nie zdołał zgromadzić, zabrakło wielu mogących się odbyć, ukwietniających całość imprez. Autor nie wymienia jakich, podsumowując tylko, że było fajnie. Domyślam się, że autorowi sprawozdania zabrakło tak spektakularnych i miłych dla oka publiczności trwałego pozostawiania linii papilarnych dłoni żyjących jeszcze poetów we wrocławską ulicę, czy pokazu zwierząt na wybiegu, z którymi poeci na festiwal przybyli.
Ale, jak donosi Dawid Kasiarz i tak były tłumy. Na wernisaż wystawy zdjęć Gill Gillinga ledwo dopchali się Wisława Szymborska i Marcin Świetlicki. Jacek Dehnel zgromadził na swoim występie tak potężny elektorat wielbicieli, że zaćmił kłopotliwie imprezy ważniejsze, dla jakich właściwie całe widowisko zorganizowano.
A taką imprezą był tegoroczny Połów.
Czytam o efekcie połowu i nadziwić się nie mogę. Jadą, jak w wierszu Konopnickiej pełne nadziei dzieci na ten połów by je złowiono, jadą, widzą, jaki piękny jest ten świat, jakie kwietniowe krokusy z ziemi wyrastają wokół, i buch:
(…)niewesołe prognozy żabie perspektywy
jaskółki dziś nie polecą
nici z lotu ptaka ziemia obiecana
to ziemia stracona(…)(żabie perspektywy)
i dalej:
(…)wielkie niebo nade mną
wszystkie linie zbiegają się w dupie.(…)(żabie perspektywy)
Jesus Maria! Poetka ma, jak widać, nie najlepsze życiowe perspektywy, znowu młodego, zdolnego, bezbronnego, bez perspektyw chce świat upupić, starzy rządzą by swoją progeniturę, tak jak oni, bez talentu wstawić, by jako rodzice puszyć się i napawać sławą poetycką swoich dzieci! By na portach błyszczeli i byli w Lampie, organie odważnym i rewolucyjnym byli opisani!
Skąd już nigdzie nie uciekną. Lampa bowiem twardą ręką trzyma niesforną młodzież, która rwie się do ekonomi, do prawa, do pedagogiki, do wojska, do policji! Chce wykonywać swoje zawody umiłowanie. Ale nie, trzeba być poetą i ten kontrolowany bunt młodości w Lampie realizować.
Idę więc na blog 24 letniej poetki Agnieszki Mirahiny, dowiedzieć się, kto biedną Agnieszkę tak niewoli. A tam wszystko szczelnie pozamykane, słowa z bloga przeczytać się nie da.
Trudno, nic nie pomogę.
Czytam więc kolejne wiersze. Czego poetka oczekuje od życia, czym się zachwyca, z kim się utożsamia?
Młoda kobieta dzisiejsza utożsamia się z faszystą… Czytam i oczom nie wierzę. Podmiot liryczny wiersza, który nie musi być przecież poetką, jest faszystą. Ten aprobujący ton wiersza norynberga jest tak czytelny swoim przesłaniem, że nie sposób oddzielić go od fascynacji samej autorki:
(…) zaraz wmieszałabym się w tłum i została żołnierzem, szeregowcem, oficerem,
dla leni pastowałabym kible jako szeregowiec i brała od tyłu młodszych rangą
jako oficer, dla leni byłabym blondynem i miała szerokie plecy na wszystkich
frontach tego świata.(…)
Byłam w Nürnberg w Muzeum postawionym w miejscu zjazdów NSDAP „Reichsparteitage”. Jeśli kobieta w wieku moich dzieci pisze i publikuje to, co czytam niemal po niewiele ponad pół wieku od potwornej światowej tragedii, nie budzi zażenowania wśród innych, jest nagradzana i z zachwytem i mlaskaniem podziwiana przez Radosława Wiśniewskiego, Kornelię Pielę, Kamila Zająca, Konrada Górę na łamach BL, nie mówiąc już o jury, które te wiesze wywyższyły, namaściły i spowodowały ich wydanie, to ja tam nie widzę żadnej ani ironii, ani dowcipu.
Ja tutaj widzę tylko i wyłącznie p r z e r a ż e n i e.
Jeśli Rilke sto pięćdziesiąt lat temu pisał niech ci się stanie i piękno i przerażenie, nie przypuszczał, że ktoś z przerażenia będzie czerpał sadystycznie piękno po obozach zagłady. Że młoda artystka po studiach uniwersyteckich zachwyci się tak ewidentnym Kiczem i nazwie go Pięknem.
Kiedy widzę, że nastaje czas kretyńskich i pożałowania godnych estetów w glorii namaszczanych przez różne aparaty i Biura od Państwowej Poezji to nie dziwię się słowom Pynchona który w zasłużonej pogardzie w Tęczy Grawitacji o Polakach tak pisał:
(…)Och, jasne, to ballada o Czerwonej Rzece, jeśli nie wierzysz, zapytaj tego Rudzielca, gdziekolwiek jest (powie ci, co znaczy czerwony), dupki od Franklina Delano Roosevelta, chcą nam to wszystko odebrać, babsztyle z owłosionymi nogami, daj im wszystko, daj, inaczej wysadzą kopalnię w powietrze, użalają się, biedne Polaczki w szarych leninówkach, wyrobnicy,(…) (Thomas Pynchon Tęcza Grawitacji)