Kiedy swoim czarnym BMW 750iL, z pomocą trzystu koni mechanicznych pokonywałem odcinek Frankfurt / Oder Berlin, już na wysokości pierwszego rastplacu dała znać o sobie fizjologia. Przyautostradowe niemieckie kible są całkiem, całkiem. Estetyka stali szlachetnej w takim miejscu oprócz wrażenie czystości ma jakiś swój urok. Miałem szczęście, kabina była pusta. Mogłem spokojnie zamknąć się i skoncentrować na odlewaniu się. Nie ma nic gorszego niż lanie w pisuar. Ni chuja nie mogę się skoncentrować, zwłaszcza gdy gość obok stoi i pogwizduje. Mogę wówczas tak stać latami, zmuszać swój styrany nieustannym padnij-powstań gruczoł krokowy, do tego by się rozluźnił, a i tak nici będą z odlania się. Rozpinam rozporek i leję. Jest błogo, zwłaszcza w fazie środkowej, kiedy naprężony do granic wytrzymałości pęcherz rozluźnia się, kiedy strumień moczu ma największe ciśnienie.
W tej właśnie fazie ekstazy stało się coś dziwnego. Otóż błądząc ekstatycznym wzrokiem po ścianach kabiny ujrzałem taki oto napis, starannie wykaligrafowany wodoodpornym markerem:
Kim jesteś Europejczyku? Ty, który nie znasz mądrości Chiwiego z Balchy?
Czy to nie ten śmiałek, który jako jeden z pierwszych, jeszcze przed Spinozą rzucił się na bezsensowne przepisy biblijne? pomyślałem. Ale nic. Skończyłem rytuał oddawania moczu, otrzepałem sisiora, wytarłem go jeszcze papierem toaletowym tak na wszelki wypadek. I odjechałem, całkowicie zapominając o tym klozetowym graffiti.
Całe to zdarzenie przypomniałem sobie stosunkowo niedawno, kiedy to brnąwszy przez Nową okolicę poetów, (ten sam numer, w którym to redaktor Napiórkowski opublikował z litości dla dyslektyka poezję dyslektyczną) wiersze Roberta Rybickiego. Nie wiem jaka byłaby twoja reakcja drogi czytelniku, ale kiedy moje oko napotkało pierwszy wers Kupki Rybickiego:
Leci samolot oka. Gałka oczna ze skrzydłami
westchnąłem: O ja pierdolę! Tak, tak. Nie wstydzę się swojej reakcji. Mama zawsze powtarzała: Synu nie wstydź się swoich uczuć. Dlatego też spowiadam się w tej właśnie chwili ze swojego ojapierdolizmu, który dopadł mnie z siłą błyskawicy w trakcie lektury wierszy Rybickiego.
Ale jaki jest związek między ojapierdolizmem, mądrościami Chwiego z Balchy a twórczością Roberta Rybickiego z Nowej okolicy poetów? Odpowiedź jest jedna: bezsens rozumiany nie jako non-sens, ale jako bzdeciszcze. Oto pierwsza strofa Kupki, w całości (by nie być posądzony o intencjonalność cytowań):
Leci samolot oka. Gałka oczna ze skrzydłami
Dzień dobry. Mężczyzna z psem, oczywiście,
wybierał się na przełaj łąki, ciągnąc za sobą
chybotliwy cień aż po horyzont wschodu.
Na uwagę zasługuje tu po pierwsze udane, żeby nie powiedzieć wzorowe, zastosowanie reguł poetyki enteryzacji, co już apriori unieważnia pytanie o sens. Ale przecież chciałoby się podyskutować z wierszem, z poetą, z podmiotem lirycznym. Chciałoby się nawiązać jakąś formę dialogu z lekturą. Owo czystoludzkie, prozaiczne chcenie jest źródłem pytania: co poeta chciał powiedzieć. Zanim okaże się, że nic, to należy pokonać pewien dystans intelektualny, określany jako refleksja.
Oto dekonstrukcja pierwszej strofy:
Leci samolot oka. poeta lubi zestaw LEGO Anathomy pomieszany z LEGO FlyFight
Gałka oczna ze skrzydłami jeszcze lepszy jest dwunastnica w wersji pancernej na gąsienicach z M1A2 Abrams.
Dzień dobry. Dzień dobry. Interakcja z czytelnikiem.
Mężczyzna z psem cóż za stereotyp. Niby faceci wyprowadzają pieska i śmieci, a baby gotują?
oczywiście, acha! Ponownie interakcja z czytelnikiem, który burzy się co do stereotypów.
wybierał się na przełaj łąki, a gdzie hasło: nie niszcz zieleni! Normalnie na świecie trawniki są po to by się na nich wylegiwać, tylko w Polsce służą do tego by psy na nich srały.
ciągnąc za sobą
chybotliwy cień a to poetycka wariacja na temat czołówki z Lucky Luckea, w której kowboj jest szybszy od swojego cienia w pojedynku na rewolwery.
aż po horyzont wschodu. tutaj poeta pozostawia szerokie pole do interpretacji. Wers można odczytywać w połączeniu z wariacją na temat dziecięcej kreskówki o kowboju, albo w zgoła innym kontekście, a mianowicie jako Horizont des Seins.
Jednak myli się ten, kto uważa, że wątek LEGO, Lucky Luckea będzie kontynuowany w kolejnej strofie tego wiersza. Oto druga strofa:
Na jednej ze współrzędnych, wymacanej
przez pryzmat satelity, wehikuł obracał
bezprzewodowym spojrzeniem kamery
ze skrzydłami. Empatia sztucznych tworzyw
W tej strofie także nie zaskakuje enteryzacja. Ale: o co poeta chciał powiedzieć?.
Nie sądzę by pod pryzmatami satelit (co to za bzdura!), wehikułu obracanego bezprzewodowym spojrzeniem kamer (ibidem) poeta odwoływał się do freudowskich archetypów, czy do ideologii starwas. W zasadzie nie istnieje żadna interpretacja tej strofy, która mogłaby dowieść istnienia lichego chociażby spoiwa między strofą dwa i jeden Kupki Rybickiego.
Oszczędzę czytelnikom strofy numer trzy, która co nie powinno na tym etapie rozważań o wierszach Rybickiego zaskakiwać będzie o trującej się puszce w zaułku. Oszczędzę też kolejnej, w której Rybicki będzie pisał o książkach z kamienia. Chciałbym jednak zwrócić uwagę na ostatnią strofę Kupki. Oto ona:
dla Logosu. Zdecydowanie bardziej
medialnie wyglądają stosy płonących książek
Dzięki dramaturgii płomienia Słowa zyskują
na tymczasowości. Dorzućcie, bo zimno.
Strofa ta zwraca uwagę z dwóch powodów. Po pierwsze: naoczny jest w niej pewien przekaz. Wzmocniony wprawdzie nieudolnym odwołaniem się do archetypów kulturowych jak Logos i Słowo (Rybickiemu przydałyby się korki z filozofii), ale jest. Po drugie, w strofie tej Rybicki zorientował się, że do tej pory nie miał pomysłu na ten wiersz, że dopiero ostatnia strofa ma względną wartość, że to, co do niej dodał, to sieczka którą sam określił jako Kupka.
I właśnie mimo transparentnego bezdeciszcza i poetyki enteryzacji, Kupka Roberta Rybickiego zasługuje na pochwałę. Rzadko w polskiej poezji współczesnej mamy do czynienia z veritas rozumianą jako adequatio tytułu i treści. Rybicki jest w tej kwestii bezpardonowo szczery z czytelnikiem, nie owija w bawełnę. Chciałoby się rzecz: obwieszcza wszem i wobec, że to jest literalna Kupka, naigrywając się z tych, którzy zignorują mądrości Chiwiego z Balchy.
O tym, że nie należy ignorować przekazów zawartych w tytułach wiedzą wszyscy, nawet ci, którzy w sławnych poetyckich *** doszukują się tajemnic kosmicznych. Ale w poezji Rybickiego relacja między tytułem a treścią wiersza, jest czego doświadczyliśmy na przykładzie Kupki totalna. Oto w kolejnym wierszu, pt. Wytrzymałość Rybicki-Poeta zaprasza czytelnika do gry, która polega na sprawdzeniu osobniczej wytrzymałości na bzdet. Serwując takie perły nonsensu jak: wojaczkowskie mięso wciągające dym, (które może i miałoby sens w konwencji naturalistycznej, którą przekreśla Rybicki Słowem oj, głupi, głupi poeta!) coraz bardziej dokuczający wzrost cen twarzy, kamienie leżące na scenie.
Tu ponownie należy pochwalić Rybickiego za adequatio. Trudno wytrzymać nachalny kontekst wojaczkowski, trudno wytrzymać serwowane kolejne perły nonsensu, w końcu trudno wytrzymać ze śmiechu.
W kolejnych tekstach Rober Rybicki jest także szczery. Apogeum szczerości jako adequatio, tym razem nie tylko treści i tytułu, ale relacji poeta-Rybicki jego dzieło odnajdujemy w tekście: Mówię:. Istotnym zaburzeniem semantycznym byłaby każda próba odnalezienia sensu w tym tekście. Najważniejsza jest tu konkluzja: Język jest bez sensu. Otóż Rybicki wydaje się być dojrzałym twórczo, dlatego stara się wejść w bezpośrednią relację z czytelnikami. Wprowadza w taki układ, w którym brak różnicy między podmiotem lirycznym a autorem. Mówię: język jest bez sensu za ten przekaz Rybickiemu należy się piątka. Zdefiniował on perfekcyjnie swój język, poetykę bzdeciszcza oraz enteryzacji. Z tego powodu chociażby należy mu się czołowe miejsce w panteonie polskich poetów współczesnych.