PoliszFikszyn (21)

10 grudnia, 2007 by

Odcinek drogi, który ich dzielił od przystanku tramwajowego przy ul. Intellectus Vaginalis a Miejskim Domem Kultury, w którym miała odbyć się uroczysta gala rozdania nagród, nie był długi. Przynajmniej tak to wyglądało na mapie. Dlatego też tempo owej eskapady było jak najbardziej turystyczne. Cała trójka szła powoli, podziwiając zabytkowe kamienice. Po kilkunastu minutach milczenia, jako pierwsza odezwała się Lusia:
– Ale tu jest pięknie. Cudowna panorama stworzenia boskiego.
– To nie ma z Bogiem nic wspólnego powiedział Dżak. To raczej ludzie wybudowali te stare kamienice, a nie aniołki.
– Ale przecież, gdyby Bóg nie stworzył człowieka takiego jakim jest, ten nigdy nie potrafiłby zbudować tak pięknych domów odpowiedziała Lusia.
– E tam! wtrącił się nagle Adamski Pierdolisz farmazony! Boga nie ma. Równie dobrze możesz wierzyć w czerwone krasnoludki.
– Jak to!? Dlaczego bluźnisz? oburzyła się dziewczyna. Gdyby Boga nie było, nie byłoby całego świata, nas też by nie było.
Zapadła cisza. Adamski rozpoznał w tonie głosu Lusi apodyktyczny brak sprzeciwu odnośnie kwestii istnienia Boga. Nie widział zatem sensu dalszej dyskusji, tym bardziej, że najprawdopodobniej zakończyłaby się ona niszczącym argumentem żeńskim. Na pytanie Dlaczego uważasz, że Bóg raczej jest niż go nie ma? usłyszałby od towarzyski podróży: Bo tak!. Nie chciał trwonić czasu na takie pogaduszki, tym bardziej, że znaleźli się w okolicy Empiq. Zamierzał sobie w nim pobuszować, tym bardziej, że ta sieć sprzedaży czasopism i książek oferowała klientom możliwość darmowej lektury. Każdy mógł sobie wejść do Empiq, usiąść na wygodnej, skórzanej sofie i całkowicie za frajer poczytać gazetki czy książki, bez konieczności ich zakupu.
Inne podejście miał Dżak. W młodzieńcu tym od jakiegoś czasu zalęgła się pozytywistyczna potrzeba pracy u podstaw, oświecania ciemnego luda. Podobnie jak Atomizer i on zdawał sobie sprawę, że dyskusje z kobietami na tematy inne niż kulinarne, kończą się albo spazmatycznym szlochem, albo ucieczką do mamusi, albo jeżeli interlokutorką była kobieta niezwykle oczytana, argumentem feministycznym: Bo tak! I koniec. Świadomość tego jednak go nie odstraszała. Przeciwnie. Działała nań motywująco. Dżak bowiem lubił wyzwania.
Kiedy Atomizer wszedł do Empiq, Dżak odezwał się do Lusi:
– Pewnie wierzysz w Boga.
– Oczywiście, że tak! odpowiedziała, z pełnym przekonaniem.
– Dlaczego wierzysz?
– Nie wiem, wierzę i tyle.
Dżak zastanowił się chwilę nad kolejnym pytaniem i w końcu zapytał:
– Skąd wiesz, że Bóg istnieje? Przecież go nie widać?
– Ale czy to, że czegoś nie widać oznacza, że tego nie ma? ripostowała filozoficznie Lusia.
O mały włos Dżak nie skapitulował przed tym argumentem. Kiedyś, gdy był mimowolnym świadkiem dyskusji studentów filozofii na uniwersytecie, w którym studiował, podsłuchał, że najgorsze są pytania istnieniowe oraz wątpienie podstawowe. Nie poddał się jednak i zagadnął z innej strony:
– Dobrze. Zgoda, załóżmy, że Bóg jest.
– Nie ma co zakładać odpowiedziała dziewczyna. Bóg jest i koniec gadki.
– To opowiedz mi coś o tym Bogu zaproponował przebiegle Dżak. Chciał znaleźć jakiś punkt zaczepienia w teorii Lusi na temat istnienia Boga, by następnie móc dowieść jej fałszywości.
– Bóg jest wszechmocny powiedziała Lusia, kierując swój wzrok ku krakofskiemu niebu i jakby trochę się rozmarzyła. Przypomniała w tej chwili trochę którąś tam świętą. Wszystkie one przynajmniej tak je zapamiętał z średniowiecznych obrazów Dżak wyglądały jak amerykańska Statua Wolności skrzyżowana z gwiazdą porno. Były jednocześnie wyniosłe, monumentalne, ale na twarzach zamiast nobliwej powagi, miały często grymasy takie jak aktorki filmów xxx, w trakcie szczytowania. Dżak, jako że umysł jego charakteryzował się niebywałymi cechami analitycznymi, szybko pojął istotę świętych kobiet. W jego przekonaniu źródła tych świętości leżały w niezbadanej i niezbadanej w sposób naukowy, fizjologii kobiecej. W szczególności w tajemnicy orgazmu. Uzmysłowił to sobie, gdy któregoś razu w telewizji zobaczył reportaż o zakonie żeńskim. Jego zdaniem, w tym przypadkowym zbiorze brzydkich babsztyli z wąsami, nie było nic ze świętości, natomiast jedno, co rzucało się w oczy, to nachalna potrzeba i pragnienie orgazmu. Wszystkie one nie miałby w życiu poza murami zakonu, na męża. Wszystkie były tak brzydkie, że żadne znieczulenie estetyczne w formie trzech litrów wina/wódki czy czegokolwiek nie pomogłoby. Nawet w całkowitych ciemnościach, ich wąsy, owłosienie na klatce piersiowej i nogach stanowiłoby dla potencjalnych śmiałków rodzaju męskiego barierę nie do pokonania.
Z łatwością wyobraził sobie, o czym owe baby, zakute w cały dzień w czarne fartuchy, myślą po nocach. Jakie to fantazje odbierają lub dominują ich sny. Zjawiska tego nie mogły ukryć, dlatego orgazm uznały za świętą ekstazę. To jest cała tajemnica świętości.
Dżak nie sądził, by Lusia z takim dogmatycznym podejściem, dała wiarę jego na wskroś racjonalistycznej teorii. Postanowił wykorzystać słabość jej argumentu o boskiej wszechmocy. Zapytał:
– Co to znaczy, że jest wszechmocny?
– Wszystko?
– Tak.
– No to jak może wszystko, to poproś Boga, żeby w ciągu minuty spadł deszcz? zaproponował Dżak. Miał on w zanadrzu jeszcze inny argument przeciwko boskiej wszechmocy. A mianowicie: jeżeli Bóg jest wszechmocny, to niech stworzy taki kamień, którego nikt nie zdoła podnieść. Nikt czyli nawet on sam. Jeżeli stworzyłby taki kamień i nie mógłby go podnieść, to znaczy, że jest słabiutki, bo nie może podnieść kamienia. Ergo: nie jest wszechmocny. Jeżeli by jednak mógł podnieść taki kamień, to nie byłby wszechmocny, bo nie stworzył kamienia, którego nikt, nawet on sam, podnieść nie zdoła. Innymi słowy: tak czy siak, Bóg okazałaby się finalnie cieniasem. Mimo oczywistej mocy logicznej tego argumentu, Dżak postanowił, że nie będzie go testował na swojej rozmówczyni. Nie był aż tak naiwny, by wierzyć, że kobiecy umysł zdoła pojąć rudymenty logiki. Po drugie, wielokrotnie Lusia dała mu sygnał, że lubi czytać. Tak ostentacyjnie obnosiła się przecież w przedziale pociągu z gazetką. I być może znała ten argument z lektury pięćdziesięciu kilku tomów dzieł zebranych Lenina i mogła przygotować sobie nań odpowiedź, której Dżak nie potrafiłby obalić.
Lusia zamiast powiedzieć, że prośba o deszcz w ciągu jednej minuty jest zbyt błaha, spojrzała ponownie w niebo, wyciągając do góry dłonie w proszalnym geście zawołała:
– Panie Boże wszechmogący, spraw by zaczęło padać.
Dżak spojrzał na zegarek. Było pięć po siedemnastej. Następnie spojrzał na dziewczynę i powiedział:
– No to czekamy do sześć po.
Upłynęła minuta, w której Lusia nieustannie spoglądała w niebo wyczekując chocby najmniejszej kropelki boskiej wilgoci na swojej twarzy. Dżak w tym czasie spoglądał to na Lusię, to na niebo, to na zegarek. Oczywiście deszcz nie spadł.
– No widzisz powiedział do Lusi. Ani śladu deszczu. Zatem nie jest on wszechmocny ten twój Bóg.
– Dżak, plizzzzz! Dajmy mu jeszcze minutkę poprosiła Lusia.
– Zgoda, nie będę sknerą. Dam mu jeszcze trzy minuty.
– Ale ty jesteś dobry i wyrozumiały powiedziała z uznaniem Lusia, uśmiechając się do niego.
Jednak w trakcie tych kolejnych minut także nie spadł deszcz. Ani jednej kropelki. Jak na złość na niebie nie było najmniejszej chmurki.
– Czas się skończył powiedział Dżak.
– Nie rozumiem! mamrotała Lusia. Nic z tego nie rozumiem! Prosiłam Boga o deszcz, o rzecz zwykłą. Nie o to, żeby cudownie rozmnożył ryby czy chleb. Nie o to, by przemienił krew w wino. Nie o to, by zmartwychwstała moja babcia. Prosiłam go najzwyklejszy deszcz, a ten nic.
Stała załamana ze wzrokiem spuszczonym w ziemię. Ten prosty eksperyment doszczętnie zdruzgotał jej światopogląd. Uważała do tej pory, że to boska miłość podtrzymuje świat w istnieniu, że to wszechmocny Bóg był sprawcą wszystkich dobrych rzeczy, które się w jej życiu wydarzyły. Zwłaszcza te konkursy poetyckie, które wygrywała. Do tej pory we wszystkim upatrywała się boskiej interwencji, pewnego zamysłu i planu.
Dżak uważnie obserwował Lusię. Domyślał się jak wielką w tej chwili walkę wewnętrzną toczy dziewczyna. Jakie myśli nią targają. Powiedział:
– Nie przejmuj się tak.
– Jak się mam kurwa nie przejmować! krzyknęła. Przecież ja muszę w cos wierzyć!
– Jeżeli już musisz w cos wierzyć, to możesz wierzyć w Boga nieistniejącego zaproponował Dżak.
– Jak to?
– To proste. Wyobraź sobie, że Bóg absolutnie nie istnieje i na tym polega jego doskonałość.
– Ale przecież jak nie istnieje, to go nie ma odparła zdziwiona.
– Przeciwnie powiedział Dżak i kontynuował Każda rzecz, która istnieje się psuje. Nieprawda?
– Tak.
– Nożyczki, które przecież istnieją, po jakimś czasie się psują. Pralka, też istnieje i też się psuje. Zatem to, co istnieje nie jest doskonałe.
– Hmmm… zdumiała się Lusia Masz rację.
– Przyjmij zatem, że Bóg, w którego tak chcesz wierzyć, nie istnieje. Bo gdyby istniał psułby się tak samo jak nożyczki czy pralka.
– A wiesz, to dobry pomysł.
– Wiem, że dobry. Oto bowiem masz Boga, w którego możesz wierzyć. Co więcej, Bóg ten się nigdy nie zepsuje, będzie doskonały jako nieistniejący. A gdy kiedyś, komuś przyjdzie do głowy zakwestionować jego wszechmoc, to możesz śmiało odpowiedzieć, że Bóg ten nie istnieje, że wierzysz w Boga Nieistniejącego.
– Jejciu, ale ty jesteś mądry! odpowiedziała z zachwytem Lusia. W tej chwili Dżak przywrócił jej sens życia, w którym ważne miejsce zajmowała wiara w Boga. To nic, że Bóg ten od dziś był Bogiem Nieistniejącym. Najważniejsze był, że mogła dalej wierzyć.

Kategoria: Bez kategorii | 4 komentarze »

PoliszFikszyn (20)

7 grudnia, 2007 by

Podróż tramwajem nie trwała długo. W przeciwieństwie do taksówek, krakowskie tramwaje jeżdżą po racjonalnie wytyczonych trasach. Cała trójka wysiadła na ulicy Intellectus Vaginalis. Lusia jako, że z natury była niebywale ciekawska zaczęła się uważnie rozglądać dookoła. Ujrzawszy szyld z nazwą ulicy powiedziała:
– Ale dziwna nazwa.
A następnie, zwracając się już tylko do Dżaka, zapytała:
– Dżak, co to znaczy: Intellectus Vaginalis?
Lusia od czasu, gdy usłyszała o condito humana wiedziała, że szef bandy zna perfekcyjnie łacinę. W zasadzie, to nie wyobrażała sobie, by po tej ziemi stąpał kiedykolwiek lepszy łacinnik niż Dżak. Nawet aura Cycerona bladła w konfrontacji z talentami lingwistycznymi Dżaka Menela. Jedyną postacią historyczną, która kiedykolwiek mogła się mierzyć z gwiazdą D. Menela, był włoski geniusz: Picco de la Mirandola, o czym była głęboko przekonana.
Po chwili namysłu, w której Dżak obserwował uważnie tabliczkę z nazwą ulicy, odparł:
– Hmmm, ale to jest źle napisane. Intellectus powinno być napisane przez cztery l, czyli Intellllectus a nie Intellectus.
– Hehehehe zaśmiała się Lusia Ale głupki w tym Krakofie wymyślają nazwy ulic. Ale co to znaczy Intellllectus Vaginalis?
– Czy chciałabyś przekład linearny czy może poetycki? odpowiedział Dżak.
– Taki i taki, ale na początek linearny.
Zanim Dżak zaczął wyjaśnienia upewnił się, czy aby Adamski jest w bezpiecznej oddali. Nie chciał, by jego przyjaciel usłyszał to, co za chwilę miał powiedzieć. Kiedy ujrzał najlepszego przyjaciela przy witrynie kiosku ruchu, gdzie stał wpatrzony w kolorowe okładki pism komputerowych, ściszonym głosem powiedział:
– Intellllectus Vaginalis, to synonim kobiety. Dosłownie, w przekładzie na polski oznacza: intellllekt waginalny.
– Ale jaki ma związek intellllekt waginalny ze kobietą? zapytała zdziwiona Lusia.
– Widzisz, żeby odpowiedzieć na to pytanie, należy najpierw rozpatrzyć, co to jest kobieta w ogóle?
– To proste odpowiedziała Kobiety mają piersi.
– Doprawdy, naiwne jesteś dziewczę. Czy uważasz, że piersi czynią z człowieka kobietę? Czy ty kiedykolwiek słyszałaś o ginekomastii?
– A co to takiego?
– Nigdy nie widziałaś facetów, którym rosną cycki?
– Nie widziałam odparła zdziwiona Lusia.
– A Marka Kondrata nie widziałaś? To taki aktor polski, mężczyzna, któremu urosły cycki większe niż twoje.
Lusia trochę zawstydzona złapała się w okolicy biustu, tak jakby chciała się upewnić, co do rozmiarów własnych piersi. Po chwili powiedziała:
– No to co, jak nie cycki, świadczy o tym, że człowiek jest kobietą?
– Nic innego, jak tylko wagina, zwana: cipą, bobrem, muszelką, pizdą, ślimakiem a w skrajnych przypadkach nawet kapiszonem. To ten organ, w odróżnieniu od cycków, które można sfałszować wszczepiając pod skórę poduszki silikonowe, jest nie do podrobienia.
– Ale robią przecież operacje tym transwestytom… przerwała mu nagle dziewczyna.
– Robią, jasne, że robią. Ale przecież, choćby nie wiem jak utalentowany był chirurg, to i tak nie uda mu się byka przerobić na jałówkę i odwrotnie.
– No tak przyznała mu rację. Ale jak to się ma do intellllektu waginalnego?
– Skoro już wiemy, że cechą charakterystyczną kobiety jest to, co ukrywa pod majtkami, to aby właściwie rozszyfrować sens intellllektu waginalnego, należy zdekonstruować samo pojęcie intellllektu, w szczególności odkryć sens czterech l w zapisie…
– No właśnie przerwała mu po raz kolejny Lusia. Przecież intelekt pisze się przez jedno l, a nie cztery.
– Ha! Widzisz, bo to nie jest taki zwykły intelekt, tylko jego waginalna odmiana. Dlatego w zapisie są cztery l.
– A czym się różni intelekt kobiecy od intelektu w ogóle, żeby mu zaraz dodawać te l? dociekała Lusia.
– Powiem ci, ale obiecaj, że się nie obrazisz za to, co usłyszysz postawił warunek Dżak.
– Zgoda.
– Kobiety są generalnie bardzo głupie. Po części jest to wynik uwarunkowania biologicznego, po części zaś kulturowego. Z jednej strony mają mniej fałdek na powierzchni szarej mózgu, po drugie od wieków szkolone były tylko do prostych prac, takich jak gotowanie, opieka nad dziećmi czy sprzątanie. Nigdy, w żadnej kulturze mężczyźni nie zabierali ich ze sobą na polowania, nawet w charakterze pomocnic. A wiesz dlaczego?
– Dlaczego?
– Dlatego, że były tak głupie, że łapały się w pułapki, które mężczyźni zakładali na dziką zwierzynę, a tym samym niweczyły wszelkie starania zdobycia pokarmu dla całego plemienia. Dlatego też ludzie, aby przeżyć zdecydowali się na jedyną i słuszną formę porządku społecznego, w którym dominować mieli mężczyźni. Tak powstało społeczeństwo patriarchalne
– Oj! Chyba przesadzasz! powiedziała stanowczym tonem Lusia. Przecież istniały kiedyś społeczeństwa matriarchalne.
– Hehehehe zaśmiał się szyderczo Dżak. Wiesz co jest jedynym spadkiem pozostałym po tej formacji, jej darem dla cywilizacji, jej wkładem w rozwój świata?
– Co?
– Wenus z Willednorfu, taka figurka, która ma wielkie cycy i parę mitów o Amazonkach. Oprócz tego nic.
Lusia się zasmuciła. Uzmysłowiła sobie, że w tym przypadku Dżak ma rację. Faktycznie oprócz brzydkiej, prymitywnej figurki z wielkimi cycami, kilkoma historyjkami o Amazonkach, które odcinały sobie jedną z piersi, by lepiej strzelać z łuku, społeczeństwo matriarchalne nie pozostawiło po sobie nic. Dżak kontynuował:
– W przeciągu kilku tysięcy lat trwania kultury ludzkiej, kobiety zawsze wykazywały się bezgraniczną głupotą ale jednocześnie talentem do prac prostych. Dlatego też nikt się nie dziwił, nawet one same, gdy któregoś razu baba zyskała przydomek głupka dialektycznego.
– A co to takiego? zapytała zdziwiona Lusia.
– Głupek dialektyczny, w odróżnieniu od zwykłego głupka, którym może być także mężczyzna, jest pojęciem stosowanym tylko w odniesieniu do kobiet. Głupek dialektyczny, to głupi głupek. W dwudziestym pierwszym wieku, pojęcie to ewoluowało. Nie mówi się już o kobietach jako dialektycznych głupkach, ale jako superdialektycznych głupkach. Czyli: o najgłupszych z głupich głupków głupkach. Stąd wyprowadzono właśnie owe cztery l. Mógłbym cię zanudzić teraz ewolucją fonetyczną literki ł w l, ale to już nazbyt złożona historia.
– Oj, Dżak, moim zdaniem trochę się zagalopowałeś powiedziała dziewczyna.
– No to udowodnij mi, że się mylę.
– Wiesz, być może masz rację. Być może tak było, że rola kobiety ograniczała się do opieki nad dzieckiem, prania, gotowania i sprzątania. Ale to wszystko wina tych kajdan, którymi społeczeństwo patriarchalne krępowało rodzaj żeński. Przecież emancypacja kobiet, cały ruch feministyczny dopiero niedawno wyzwolił nas z tych stereotypów, w których byłyśmy zamknięte. Teraz mamy równouprawnienie, kobiety kierują bankami, latają w kosmos, zdobywają nagrody Nobla…
– Nagrody Noba? przerwał jej Dżak. Hahahaha! Przecież liczba kobiet-laureatek tej nagrody waha się w okolicach promila, błędu statystycznego.
– No to co z tego, ale kobiety także zdobywają Nobla ripostowała Lusia.
– Wiesz, powiem ci coś, skoro już o nagrodzie Nobla zaczęłaś mówić. Prawda jest taka, że żadna z kobiet, które dostała ową nagrodę, nigdy by jej nie dostała, gdyby nie pomoc faceta.
– Jak to? zdziwiła się dziewczyna.
– Tak to. Zresztą sama wymień jakąś noblistkę, żeby nie było, że sam dobieram przykłady by poprzeć swoją teorię zaproponował Dżak.
– Na przykład Maria Skłodowska-Curie, Wisława Szymborska, Jelinek. Czy mam więcej wymieniać?
– No to patrz i płacz: Maria Skłodowska nie dostała Nobla jako Skłodowska, ale jako Skłodowska-Curie. Gdyby nie Piotr, jej mąż, który odwalił za nią całą robotę z radem, nigdy by o Nobla się nawet nie otarła. Wisława Szymborska ma bardzo przystojnego, młodego asystenta bardzo seksi. I to dzięki niemu pisze te wszystkie cudowne wiersze o miłości, którymi urzekła jurorów. Jelinek jak była mała, była odwiedzana przez tatusia w swojej sypialni, stąd pomysł na te wszystkie dramaty, które pisała. Gdyby nie tatuś sapiący jej w nocy pod kołdrą, jak była dzieckiem, zapewniam, że skończyłaby jako nauczycielka.
Lusia zamilkła. Przypominała zbitego psa. Spuściła głowę, zgryzła wargi, bowiem właśnie w tej chwili Dżak uświadomił jej coś, na co wcześniej nigdy nie zwróciła uwagi. To nie może być prawdą! To nie może być prawdą! powtarzała w myślach. Usiłowała znaleźć w pamięci choćby jeden przykład, który mogłaby przeciwstawić teorii Dżaka i jego wyjaśnieniom na temat intellllektu waginalnego. Nic jej nie przychodziło do głowy. Dopiero po kilku chwilach wewnętrzny bunt i wyparcie ustąpiło na rzecz akceptacji. Dotarło do niej, że ona, podobnie jak wszystkie kobiety, miedzy nogami zamiast penisa ma waginę. Zatem nie pozostaje jej nic innego, jak tylko uznać wyjaśnienie i argumenty szefa bandy za prawdziwe, co oznaczało pogodzenie się z prawdą.

Tym czasem Dżak zawołał Adamskiego, który ciągle przyglądał się gazetkom o komputerach w witrynie kiosku. Kiedy ten podszedł, Dżak poszperał w kieszeniach czarnej kapoty i wyjął po chwili plan miasta. Powodowany wrodzoną przezornością zaopatrzył się weń jeszcze przed wyjazdem. Wiedział, że może się przydać. I jak się okazało, nie mylił się. Spojrzawszy jeszcze raz na zaproszenie, odnalazł adres, pod który miał się udać. Następnie przez chwilę lustrując mapę, wskazał laseczką kierunek marszruty i powiedział do członków bandy:
– Idziemy. Tędy.

Kategoria: Bez kategorii | 6 komentarzy »

PoliszFikszyn (19)

4 grudnia, 2007 by

Krakofskie poranki mają w sobie tyle mistyki, tyle uroku, któremu żadna wrażliwa dusza oprzeć się nie zdoła. Dlatego też cała trójka zakwaterowana w pokoju 106 zbudziła się wraz z pierwszymi promieniami porannego słońca. Jako pierwszy łazienkę zajął Atomizer. Dżak ustąpił mu pierwszeństwa, znając poranne rytuały swego przyjaciela. Wiedział, że Adamski rozpoczyna dzień od kupy porannej. W tym czasie Lusia, trochę zaspana a właściwie niedospana, gdyż przez pół nocy wysłuchiwała jęków i stęków dochodzących z sypialni chłopców, ociężale gramoliła się z sofy.
– Dżak, o której zaczyna się ta cała impreza u Kościotrupków? zapytała ziewając.
Dżak poprawiając różowy szlafrok, który właśnie miał na sobie, odpowiedział:
– Według planu, to o osiemnastej, ale wyjedziemy ze dwie godziny wcześniej, żeby się nie spóźnić. Następnie podszedł do drzwi łazienki, drepcząc niecierpliwie w miejscu, zapukał i powiedział:
– Pospiesz się. Ja też muszę!
Lusia miała jeszcze o coś zapytać, jednak i w jej przypadku fizjologia dała o sobie znać. Poczuła najpierw niepokojący ruch w jelitach, następnie odchyliwszy się lekko na bok, na prawy pośladek puściła cichego, dyskretnego bąka zwanego pospolicie cichaczem. Łazienka była jednak cały czas okupowana przez Adamskiego, w kolejce zaś stał Dżak. Nie było szans by wytrzymała, by doczekała na swoją kolej. Sytuacja wydawała się być beznadzieja. Jednak nie miała zamiaru się tak łatwo poddać. Powtarzając sobie w duchu: Myśl o czymś innym! Myśl o czymś innym!, z całych sił zacisnęła pośladki. Zwieracze do tej pory nigdy nie odmówiły jej posłuszeństwa, ale kiedyś mógł nastąpić ten pierwszy raz i tego miała świadomość. Mimo usilnych starań, mimo nieustannego powtarzania: Jestem poetką, elitą ducha! Niech duch zatriumfuje nad materią!, nie potrafiła opanować organicznego pędu, który zwykle o poranku miał swój finał na muszli klozetowej. Kiedy parcie się wzmogło i zdawało osiągać bezwarunkowe apogeum, Lusia postanowiła porozmawiać o czymkolwiek z Dżakiem w nadziei, że jej mózg zajęty rozmową zapomni o perystaltycznych sygnałach.
– Dżak, a dlaczego nie można kichać z otwartymi oczami?
– Nie wiem odparł pospiesznie Dżak, który podobnie jak Lusia był w sytuacji podbramkowej.
– Ale…. Lusia chciała coś powiedzieć, jednak szef bandy przerwał jej:
– Weź nic do mnie nie mów! i kolejny raz zapukał do drzwi łazienki, by ponaglić Adamskiego. Ten nie miał zamiaru jeszcze wychodzić. Dżak widząc, że nie ma wyjścia, pośpiesznie udał się do wyjścia, mówiąc do Lusi:
– Zaraz wracam.
Lusia została sam na sam w zmaganiu się z własnym organizmem. Dżak tym czasem zapukał do drzwi pokoju 105, w którym, o czym poinformował go recepcjonista, miał zameldować się prof. Vitalij Willg. Otworzył mu starszy pan, także ubrany w hotelowy, różowiutki szlafrok. Z charakterystycznym lwowskim l, zapytał:
– Slucham pana?
Bez pardonu, bez żadnego ale, nawet się nie przywitawszy, Dżak wpadł do pokoju i zamknął się w łazience. Na szczęście układ pomieszczeń, zgodnie ze standardami Hiltona, był taki sam w każdym z pokoi. Dlatego Dżak bez zbędnej zwłoki, która kosztować go mogła reputację, znalazł się w intymnym odosobnieniu.

To, co się zdarzyło później owiane jest tajemnicą. Niektórzy uważają, że Dżak zaprzyjaźnił się prof. Willgiem, a początek tej przyjaźni miał swój początek w toalecie pokoju 105. Inni twierdzą, że młody, polski wieszcz wykorzystał potrzebę fizjologiczną, jako pretekst do poznania jednego z jurorów w konkursie im. Kościotrupków, by zapewnić sobie zwycięstwo. To jednak wydaje się mało prawdopodobne, ponieważ prof. Vitalija Willga Dżak poznał znacznie wcześniej, gdy wybrał się na wycieczkę na wieś. Wszyscy biografowie, mimo różnic w domysłach na temat zdarzenia w pokoju 105, zgadzają się co do jednego: Dżak po opuszczeniu pokoju prof. Willga, przez dwie godziny masował mięśnie żuchwy.

Ale do rzeczy. Po zmaganiach z kupą poranną sytuacja w pokoju unormowała się. Lusia siedziała na sofie, polerując swoje konkursowe trofea, Dżak zadumany spoglądał w okno, Adamski oglądał MTV na ekranie wielkiego telewizora. Wszystko wydawało się być jak było jeszcze kilkanaście godzin temu. Jednak to tylko pozór. Bowiem młodzi poeci zrozumieli jedną ważną rzecz: można być superwieszczem oraz laureatem miliona konkursów poetyckich; można w wierszach zmagać się z duchami najlepszymi; można mieć rekomendacje Miłoszów i mu podobnych, jednak to nie zwalnia z bycia człowiekiem. Najpotężniejsza nawet aura duchowo-natchnieniowa blednie w konfrontacji z cielesnością, z potrzebami organizmu. Wówczas to każdy, nawet sam Miłosz, musiał skapitulować przed koniecznością uformowania stolca. Świadomość tego, która z mocą augustiańskiej iluminacji objawiła się Dżakowi i Lusi, zachwiała ich dotychczasowymi wyobrażeniami na temat polskiej elity ducha. Jak to możliwe, że Miłosz pierdział? nieustannie powtarzał sobie w duchu Dżak wpatrzony w okno. Tylko Adamski wolny był od tego rodzaju refleksji, nieustannie podziwiając przekątną ekranu wielkiego telewizora.

Zbliżała się pora obiadu. Cała trójka zamówiła jedzenie do pokoju. Jedli w milczeniu. Dżak koncentrował się przed galą rozdania nagród w konkursie im. Kościotrupków. Chciał dobrze wypaść zwłaszcza, że jak został poinformowany imprezę ma poprowadzić Tomasz Camel. Lusia zastanawiała się, co na siebie włożyć, Atomizer nie myślał w ogóle. Po obiedzie, także w milczeniu, opuścili pokój.

– Pojedźmy tramwajem odezwała się jako pierwsza Lusia. Nie chciała, aby powtórzyła się sytuacja z dnia poprzedniego. Do tej pory miała zakwasy po tym, jak musiała oralnie uregulować opłatę za przejazd taryfą.
– Zwariowałaś? odpowiedział Adamski Dżak ma jeździć jakimś tramwajem? Coś ci się pomieszało! Sama jedź tramwajem. Dżak i ja bierzemy taksówkę.
Dziewczyna zrezygnowana spuściła bezradnie głowę i pomyślała: Znowu, kurwa, znowu. Nie dam rady tak dwa dni pod rząd. Jednak, nie chcą narazić się na wykluczenie z bandy odpowiedziała smutnym głosem:
– No dobrze, skoro chcecie.
I kiedy już miała wezwać gestem ręki taksówkę, która stała przed wyjściem z hotelu, Dżak powstrzymał ją stanowczym gestem i powiedział:
– Nie. Nie pojedziemy taksówką. Pojedziemy tramwajem. Doskonale ciebie rozumiem.

Nie wiadomo jaka była przyczyna takiej reakcji Dżaka. Młodzieniec ten, przywykły do luksusów, tym razem zdecydował się zaoszczędzić Lusi czterdziestu pięciu minut laskoróbstwa za przejazd. Jedni uważają, że ma to związek ze zdarzeniem w pokoju nr 106, inni zaś dopatrują się w tym chrześcijańskiego miłosierdzia. Koniec końców cała trójka: ucieszona Lusia, masujący nieustannie mięśnie żuchwy Dżak, oraz zaskoczony decyzją przyjaciela Adamski, udali się na przystanek tramwajowy.

Kategoria: Bez kategorii | Komentarze »

Dalej »