– Gratulujemy panu powiedziała Torbicka, ściskając prawą dłoń Dżaka, który właśnie w tym momencie doświadczał uroku spoconej dłoni sławnej prezenterki. Oczywiście towarzyszyły temu ciche brawa oraz głośne okrzyki Adamskiego i Lusi, którzy najwyraźniej zapomnieli o wcześniejszej prośbie Camela, by powstrzymać się od okrzyków. Wydzierając się co sił w gardle wołali z widowni:
– Dżak! Dżak! Dżak!
W tym momencie młodzieniec w czarnej kapocie zyskał świadomość, że nie tylko spełniło się proroctwo Miłosza, ale zrealizowało się jego pragnienie kontaktu fizycznego z Grażyną. Przy wtórze aplauzu trwał w traumie, chłonąc wilgoć spoconej dłoni telewizyjnej idolki. I nie wiadomo jak długo byłby tak stał całkowicie otumaniony tym upragnionym wrażeniem, gdyby nie profesor Willg, który właśnie wszedł na scenę, trzymając w ręku bukiet czerwonych róż, by także przyłączyć się do gratulacji. Podszedł on do Dżaka i wręczając kwiaty powiedział z charakterystycznym lwowskim l:
– Gratuluję mlodzieńcze a następnie objął chłopca i pocałował go w manierze breżniewowsko-honeckerowskiej. Jak wiadomo nie jest to całus w stylu misiaczek, lecz prawdziwy wyraz szczerego braterstwa i przyjaźni. O ile ustna pieszczota na misia, ograniczała się do trzykrotnego pocałowania w policzek (dwukrotne nie wchodziło w rachubę i uznawane jest za pase), tak całus breżniewowsko-honeckerowski nawiązywał do prastarej tradycji. Antropolodzy kulturowi udowodnili, że w dawnych czasach mamki przeżuwały w ustach pokarm, którym karmiły bezzębne niemowlęta. Czyniły to w dość osobliwy sposób, a mianowicie przekazywały go dzieciom z ust do ust, pomagając sobie językiem. Gest ten następnie ewoluował kulturowo. Jako wyraz niebywałego zaufania partnerskiego i troski o drugą osobę, z hermetycznego światka mamek i ich podopiecznych, z biegiem czasu przedostał się do sfery seksu, w której zrobił karierę jako całus z języczkiem. Jako taki początkowo powszechnie praktykowany był na terenach obecnej Francji. Nie bez kozery to właśnie Francuzi i Francuski są mistrzami w tego rodzaju pieszczocie. Jednak w dwudziestym wieku, kiedy świat podzielony został tak zwaną żelazną kurtyną, po jej wschodniej części, przywódcy partyjni chcieli jakoś zamanifestować swoją jedność z klasą robotniczą. Nie było bardziej wymownego gestu jedności niż całowanie się z języczkiem. Dlatego też na wszelkich uroczystościach władza całowała się to z samą sobą, to z ludem pracującym, wykorzystując do tego główny organ smakowy, czyli język. Oczywiście proceder ten wiązał się z pewnymi niedogodnościami. Wiadomo, że w socjalistycznej rzeczywistości priorytetem była walka z kapitalizmem, a nie kapitalistyczno-egoistyczne dbanie o samego siebie, a już najmniej jeżeli chodzi o stan własnego uzębienie. Łatwo sobie wyobrazić zatem początkowy opór przed wpychaniem języka w usta władzy, która nierzadko miała spróchniałe zęby. O ile w średniowieczu doskonale funkcjonowała kategoria odor sanctitatis, jako konieczna aura otaczająca wszelkiej maści pustelników, cierpiętników i innych kandydatów na świętych, tak światopogląd materialistyczny musiał wymyślić własny patent na nieprzyjemne zapachy. Władza ludowa w tym celu zaprzęgła do pracy najwybitniejsze umysły. Ruszyły koła młyńskie socjalistycznej nauki i po niedługim czasie wymyślono genialny produkt. Środek, który gwarantował świeży oddech, czyli sławne Pastylki konferencyjne, cukierki miętowe koloru zielonego o właściwościach mordoklejących, owinięte w sreberka po dwadzieścia sztuk w opakowaniu. Już jak sama nazwa wskazuje, targetem tego produktu byli uczestnicy wszelkiego rodzaju konferencji, spotkań, na których oprócz tego, że należało coś powiedzieć, to witając się należało całować z języczkiem. W takich sytuacjach Pastylki konferencyjne nierzadko zbawiały od traumatycznych doznań.
Profesor Willg, poeta starej daty, jak to ze wszystkimi typami starej daty bywa, z pewnym dystansem, żeby nie powiedzieć: z niechęcią, podchodził do wszelkich wynalazków. Dlatego nigdy nie zaakceptował Pastylek konferencyjnych, mimo iż produkt ten szczycił się tak szlachetnym rodowodem. Jak już całował, to tylko i wyłącznie na żywca, żeby poczuć pełnię smaku i aromatu osoby w tej sytuacji Dżaka Menela. Skąd mógł wiedzieć, że młodzieniec ów jest bardzo wrażliwy na zapachy? Dziwił się, że obściskiwany i całowany laureat nagrody, może nie to, żeby się wyrywał, ale z odrętwieniem przyjmuje jego pieszczotę. Młodego Menela nie tyle drażnił w tej sytuacji odór tytoniu fajkowego, ale przede wszystkim nienaturalnie gładka powierzchnia akrylu protezy zębowej zacnego jurora, którą eksplorował swoim językiem w tej chwili. Zaraz puszczę pawia! myślał, hamując z całych sił torsje. I właśnie w tej samej chwili, w której miał objawić światu treść żołądka, starszy pan zwolnił uścisk, odsunął się i powiedział:
– Jeszcze raz gratuluje chlopcze a następnie zwrócił się do gości na auli:
– Oto przyszlość, mili państwo! Mlodzieniec ten ma talent! Taki mlody, taki niewinny, a jednak w swojej poezji jest archeologiem. Jego innowacyjny wklad do poezji polega na tym, że, i niech mi będzie wolno użyć w tym miejscu obrazowej metafory, odgrzewa stare kotlety.
Publiczność się zaśmiała, rozumiejąc żart mówcy. Ten kontynuował:
– Ale odpowiedzmy sobie na pytanie: czym są owe stare kotlety w poezji? Czy czymś budzącym odrazę? Czy może upragnioną aczkolwiek zapomnianą krainą piękny łąk, okraszonych niebiańskim kwieciem? Wszyscy wiemy jak latwo jest napisać w wierszu Kurwa mać i chuj ci w dupę lub pierdolę wszystko i wszystkich, ale proszę państwa, przecież nie od tego są wiersze by się buntować! Prawdziwa poezja, to poezja stepów akermańskich, to wersy pisane trzynastozgłoskowcem, to miód, który ukoi skolatane serca.
W tym momencie rozległy się brawa. Vitalij Willg, jako obyty mówca, nie dał się jednak wybić z rytmu perory:
– Poezja, moim najmilsi, musi i tu powiedział podniesionym tonem być wtórna. Tak, tak! Nie bójmy się tego słowa wtórna. Tylko takie wiersze, w których poeta rozczula wspomnieniem dawnych chwil, reanimacją zakurzonych form, jest w stanie zmierzyć się z morderczym maratonem świata, który nas otacza.
I ponownie rozległy się oklaski.
– Tylu mlodych poetów kontynuował Willg pragnie mierzyć się z Bogiem i przeznaczeniem. Występują oni przeciwko wszelkim wartościom, w szczególności chrześcijańskim. Poeta Menel jest inny. Mimo mlodego przecież wieku, jest wewnętrznie bardzo dojrzały, chciałoby się powiedzieć, że jest starcem, szlachetnym próchnem praslowiańskiego dębu, który przechowuje świadomość dziesiątek generacji wieszczy. Jego konformizm zaslugje na szczególne uznanie. Dlatego tylko on mógl zdobyć glówną nagrodę. Proszę państwa, proszę o brawa dla naszego zwycięzcy zakończył.
Trochę zawstydzony przemówieniem Dżak stał lekko zdezorientowany. Rozglądał się po widowni w poszukiwaniu członków swojej bandy. Aplauz ucichł dopiero, gdy stojąca cały czas obok niego Grażyna Torbicka podeszła do mównicy i powiedziała:
– Drodzy państwo, najwyższa pora by dopuścić do głosu samego laureata tegorocznej edycji konkursu im. Kościotrupków. Oto on! Gwiazda dzisiejszego wieczoru! Pan Dżak Menel!
Dżak spojrzał na wszystkich zebranych, poprawił mikrofon przy mównicy. Poszperał w kieszeniach kapoty i wyjął z niej plik kartek. Następnie odchrząknął trzy razy i zwrócił się do zebranych:
– Miałem kiedyś sen. Śnił mi się Czesiek. Ale nie taki zwykły Czesiek, co to po ośmiogodzinnym dniu pracy, wraca do domu odwiedzając po drodze wszystkie knajpy. Ów niezwyczajny Czesiek powiedział mi: Będziesz wieszczem. Kiedy się obudziłem zacząłem pisać wiersze. Siadałem przy biurku i zastanawiałem się, jak pisać wiersze. Wówczas wpadłem na pomysł, który okazał się być strzałem w dziesiątkę. Skoro miałem zostać wieszczem, to pożyczyłem dzieła wieszczy i zacząłem pisać tak jak oni. Proste! Nieprawda?
Aula zareagowała śmiechem, traktując tę część przemowy Dżaka raczej jako żart niż najprawdziwszą spowiedź. Ten kontynuował:
– Wiedziałem jednak, że aby być wieszczem nie tylko muszę pisać jak na wieszcza przystało, ale wieść wieszczowskie życie. I w związku z tym chciałbym państwu coś wyznać. Proszę państwa jestem gejem.
Na sali zapanowała cisza. Dżak nie dał zbić się z pantałyku i ciągnął:
– Wielu z państwa myśli sobie w tej chwili Jak to? On jest gejem? Jak poeta może być gejem?. Jednak czy państwo zastanowiliście się chociaż przez chwilę na tym, kto położył kamień węgielny pod budowę kultury śródziemnomorskiej? Nie kto inny, proszę państwa, jak właśnie geje. Skierujmy nasze myśli ku antycznej Helladzie. Tam niemalże wszyscy poeci i filozofowie byli gejami. Najdawniejsza historia uczy nas, że heteroseksualizm do niczego finalnie nie prowadzi. Jej produktem może być tylko stado domagających się żarcia dzieciaków. A przecież nie o to chodzi! Nie chodzi o prozaiczność! Wieszcz musi patrzeć w słońce, w idee. Dlatego ja postanowiłem podążyć tropem miłości platonicznej, uczucia, które łączy dojrzałego mężczyznę z młodzieńcem, któremu zarost na twarzy się jeszcze nie pojawił, by osiągnąć wyżyny uduchowienia. Produktem takiego związku może być tylko mądrość duchowa, prawda o absolucie.
Lusia słuchająca przemówienia wiedziała, że Dżak kłamie. Potrafiła wczuć się w jego sytuację. Od dłuższego czasu żył on przecież pod niebywałą presją bycia wieszczem. Siedziała pogrążona w empatycznym smutku. Adamski w tym czasie dłubał słonecznik, w który zaopatrzył się jeszcze przed wejściem do krakofskiego Domu Kultury. Na nim wystąpienie przyjaciela nie zrobiło najmniejszego wrażenia. Reszta gości trwała jednak w absolutnym zdziwieniu. Jedyne poruszenie, którego powodem było wyznanie laureata, było zauważalne w loży dla reporterów. Każdy z dziennikarzy sposobił się, by jako pierwszy zdać w swojej redakcji relację z sensacyjnego njusa ze świata kultury pt. Poeta przed trzydziestką gejem!, który na bank trafi na okładkę. To dopiero było coś, a nie jakiś tam nudny wynik konkursu poetyckiego.