Gattaca II – szok polsko-niemiecki

21 sierpnia, 2007 by

W 1997 r. został nakręcony film Gattaca. Był to jeszcze jeden z tych filmów, w których role odgrywa fabuła a nie efekty specjalne. Jednak nie o krytykę gatunku tu chodzi, lecz właśnie o fabułę tego filmu. Streścić ją można następująco: w nieodległej przyszłości, w której ludzkość zaczyna kolonizować planetę Mars, na ziemi zostaje wprowadzone kryterium genetyczne wg którego klasyfikuje się ludzi i przeznacza do różnych zawodów. Im lepszy genotyp, tym lepsza praca, pozycja w środowisku etc. Oczywiście tylko najlepiej usposobione pod względem genetycznym jednostki są przygotowywane do podróży na Marsa. Pomysł oczywiscie nie jest nowy zaczyna się gdzieś tam w antycznej Sparcie, pojawia się także u Platona, a pod nazwą Rassenlehre/Eugenik rozwijany był w tradycji niemieckojęzycznej, skutkujac finalnie masową zagładą osób niepełnowartościowych pod względem biologicznym (tak to bywa, kiedy ktoś potraktuje poważnie założenia teoretyczne i będzie chciał je wcielić w życie przy użyciu pieców krematoryjnych i komór gazowych).

Film filmem; historia historią a teraźniejszość? Otóż 21.07 niemiecki FAZ poinformował, że dwa niemiecki uniwersytety: we Freiburgu i Konstancji, w walce o najlepszych studentów wprowadziły kryterium ilorazu inteligencji. Otóż każdy z kandydatów na studia, który IQ jest wyższe niż 130 zostaje zwolniony z opłaty za studia a nie są one małe.
Powołując się na przykład polskiej gwiazdy o nazwie DODA można wyśmiać tego rodzaju politykę. Specjaliści o badań nad inteligencją i wiedzą mogą oczywiście dowodzić, że wiedza nie ma związku z inteligencją i na odwrót. Jednak założenie Uniwersytetów we Freiburgu i Konstancji ma niewątpliwą zaletę: kryterium IQ (tu wyznacznikiem ma być wynik MENSY) jest samo w sobie niezależne od układów, sympatii, poparcia wszelkiego. Wynik IQ=130 i wyżej otwiera drogę na jedne z najlepszych uniwersytetów wszystkim, którzy taki wynik posiadają.

Praktyka rekrutacji na polskich uniwersytetach wygląda zupełnie inaczej. Przyjmuje się synów/córki lokalnych polityków, profesorów. Ci mają zapewnione miejsce w pierwszych dziesiątkach na listach. Następnie na studia dostają się ci, którzy przejdą pozytywnie przez ten etap rekrutacji, który nazywa się egzaminem. Tak oto zapełnia się listę kandydatów przyjętych. Jako, że limit przyjęć określany jest ministerialnie, w trybie normalnym nie można przyjąć więcej kandydatów niż to określono w ustawie. No, ale przecież profesorowie muszą kogoś uczyć zatem przyjmuje się wszystkich tych, którzy nie zdali egzaminu a odwołali się od decyzji. Wszystkie odwołania rozpatruje się pozytywnie. Zwłaszcza, jeżeli je składa pretendent na studia zaoczne ci bowiem płacą za to, żeby móc studiować i to jest najważniejsze.
Tak jest różnica między polskimi a niemieckimi uniwersytetami. I pomyśleć, że np. z Zielonej Góry (w której znajduje się sławny Uniwersytet Zielonogórski) do Berlina (w którym znajduje się Wolny Uniwersytet, Techniczny Uniwersytet, Uniwersytet Humboldta) jest zaledwie 200 km. Niby 3 godziny drogi średniej jakości autem, a przepaść na miarę stuleć.

Kategoria: Bez kategorii | Komentarze »

Indiana Jones VI: tajemnica zielonogórskiego okna

18 sierpnia, 2007 by

Tyle razy przechodziłem obok tej starej kamienicy i zawsze spoglądałem w to okno na poddaszu. Nie mam bladego pojęcia, kto może być właścicielem tego okna, ale z czasem w moich wyobrażeniach nabrało ono znaczenia niemalże mistycznego stało się mikrokosmosem wiedzy tajemnej.
Książki oparte o brudne szyby. O czym one są? Kto je napisał? Kiedy zostały wydane i przez kogo? Może znajdują się w śród nich katalogowe białe kruki, na widok których oszaleliby klienci domów aukcyjnych Chriesties lub Sothebys? Możliwe także, że wśród tych szpargałów kryją się nigdy nie opublikowane notatki, zawierające systemy filozoficzne, logiczne czy matematyczne.
A może okno to skrywa rękopis, w którym podano dowód na to, że jednak aksjomat Euklidesa o prostych równoległych jest jednak prawdziwy, że wszystkie geometrie nieeuklidesowe są produktami pozytywistycznej rewolty i jako takie należą do paradygmatu ideologii społeczeństwa technicznego, które nie chce czuć się bezsilnie wobec kosmosu; społeczeństwa, które chce władać kosmosem, wyginać go i zaginać.
A może za tym oknem znajduje się pamiętnik, w którym spisany został żywot zwykły. Los jednostkowy na pożółkłych kartkach, który czeka by ktoś go przeczytał; by ponownie ożyła miłość A i B; by ktoś wziął w dłonie zasuszony kwiat, odcięty pukiel włosów; by ktoś jeszcze raz przeżył tragedię sprzed stu lat.
A może okno to kryje za szybą zwykłą makulaturę, która odwieziona do punktu skupu, pozwoli kloszardowi na przeżycie kolejnego dnia, a może nawet tygodnia bez troskania się o chleb czy tanie wino.
Tyle razy zastanawiałem się nad tajemnicą tego okna. Za każdym razem od nowa, kiedy obok niego przechodziłem tam i z powrotem.

dscn3905.JPG

dscn3906.JPG

Kategoria: Bez kategorii | Komentarze »

Indiana Jones V: w poszukiwaniu zaginionego przekładu Platona

6 sierpnia, 2007 by

Każdy adept studiów filozoficznych, lub ten, kto choćby jeden tylko semestr był maltretowany przez fanatycznego filozofa, musiał w którymś momencie usłyszeć o Platonie. Jeżeli studia czy też wspomniana męka fakultatywna miały miejsce na dobrym uniwersytecie, to nie tylko słuchać było o Platonie, ale czytano teksty samego Platona. Założę się butelka wódki przeciwko szklance mleka że studiowanie tekstów źródłowych tego filozofa (pod warunkiem, że nie odbywało się na jakimś tajnym, hermetycznym seminarium fanatycznego grecysty) odbywało się na podstawie przekładów Władysława Witwickiego (albo: w przypadku Praw, Marii Maykowskiej). I nikt z was zapewne nie słyszał (o to także mógłbym się założyć, ale nie wiem, co wówczas zrobiłbym z tymi flaszkami wódki), o Antonim Bronikowskim. A to on, jako pierwszy w Polsce, na długo przed Witwickimi i Maykowskimi przełożył niemalże wszystkie dialogi platońskie.

W starym magazynie pewnej starej i bardzo znanej biblioteki, między 6-tomową History of England Milla, a ciężkimi słownikami łacińsko-niemieckimi Georgesa, stały sobie dwa, niepozorne woluminy oprawione we wtórne, introligatorskie okładki. Dlaczego zwróciłem na nie uwagę? Pamiętam ten odcinek Indiany Jonesa, w którym główny bohater, szukający świętego gralla, trafia do świątyni, której strzeże stary templariusz. W świątyni tej znajduje się mnóstwo kielichów ze złota, a templariusz stawia Indiane Jonesa przed ostatnią próbą: spośród wszystkich kielichów ma wybrać ten jeden, właściwy, do którego Józef z Arymatei zebrał krew Chrystusa konającego na krzyżu. Indiana wybiera ten najskromniejszy, najbrzydszy i oczywiście wybiera dobrze.
Ja także będąc w tym magazynie znalazłem się pośród złotych kielichów. Jako, że moja cała wiedze o świecie zewnętrznym pochodzi z holiłudzkich filmów, podobnie jak filmowy Indiana zainteresowałem się tymi niepozornymi książkami.
To był strzał w dziesiątkę! Okazało się, że trzymałem w dłoniach zapomniany przez filozofów polskich, przekład Platona autorstwa Antoniego Bronikowskiego.
Przekład ten, prawdopodobnie jako reakcja na neohellenizm europejski, ukazał się w drugiej połowie 19 w. (t. 1, Poznań 1858 : Fedros, Biesiada, Hippiasz większy, Lyzis, Charmenides, Eutyfron, Ion, Meneksenos; t. 2, Poznań 1870-1873: Alcybiades pierwszy, Gorgiasz, Menon, Laches, Euthydem, Protagoras, Prawa; t. 3, Poznań 1884: Rzeczpospolita). Bronikowski świetnie wyczuł koniunkturę na antyk w Zachodniej Europie (zwłaszcza w Niemczech,, w której już na początku 19 stulecia Schleiermacher wydał krytyczny przekład niemalże wszystkich dialogów Platona, co umożliwiło w ogóle recepcję poglądów Greka. Stąd wzięły się wszelkie badania filologów berlińskich, neokantystów marburskich. W Polsce jednak stała się rzecz dziwna. Otóż w chwili ukazania się przekładów Platona autorstwa Bronikowskiego, w Bibliotece Warszawskiej oraz w Czasie ukazały się następujące recenzje:

Pierwszy tom Dzieł Platona przełożonych z greckiego przez Antoniego Bronikowskiego znanego z pism swoich i nauki języków starożytnych, wyszedł na widok publiczny Jakaż wdzięczność należy się p. Bronikowskiemu, że nas w ojczystym języku obznajmia z płodami największego myśliciela Starożytności. Oby tylko publiczność umiała ocenić tę żelazna pracę, z jaką podobne dzieła przenoszą się na żyjące języki, skrępowane i swemi własnościami i koniecznością zbliżania się do oryginałów (Czas, t. VIII/r.2, Kraków 1857, s. VI)

W „Bibliotece Warszawskiej” recenzenci jednak byli bardziej krytyczni:

Co do wierności mamy rękojmią w nauce i sumienności tłumacza: żałujemy, że w przekładzie zbyt ściśle trzymał się słowo w słowo oryginału, i do niego naginał ojczysty język. Ztąd i przekładnie wypadły dziwnie, szorstkie, niewłaściwe językowi naszemu i częsta trudność w zrozumieniu jasnej myśli Platona. Tłumaczenie takie dobre byłoby obok z tekstem oryginalnym dla nauki uczni, ale nigdy jako przekład dla ogółu czytelników polskich, którym się należy dać prawdziwe po polsku tłumaczenie Platona (Biblioteka Warszawska, t. 3, Warszawa 1857, s. 515.)

W obronie Bronikowskiego jako tłumacza stanął Czas:

Przekłady z greckich klasyków zaczynają się coraz częściej pojawiać. Prof. Bronikowski dał wyborne próby przekładu Platona Czytaliśmy uwagę w sierpniowej Bibl. Warszawskiej skarżącej się na trudności w zrozumieniu jasnej mysli Platona w przekładzie prof. Bronikowskiego; lecz tłumacz tu nie winien, bo Platon w oryginale nie jest tak jasny i przystępny jakby się zdawało; zresztą głównym obowiązkiem tłumacza powinna być wierność posunięta aż do oddania kolorytu, toku i wyrażeń zachowanych w pierwowzorze. Usiłując być gładkim i jasnym w dzisiejszym pojęciu, zatrłby tem samem całą oryginalność (Czas, t. VII/r.2 (z. 20), Kraków 1857, s. IV n.)

Krytycy z Biblioteki Warszawskiej ripostowali:

Jakkolwiek to pozornie zręczna obrona, słowa prawdy w sobie nie ma. Żądają wszyscy od tłumaczeń prof. Bronikowskiego: 1) jasności takiej, żeby zrozumieć można było myśl Platona; 2) składni języka polskiego. Ale jeżeli w pracach jego i jednego i drugiego nie ma; kiedy Polak po polsku rzeczy napisanej nie zrozumie, do czegóż się zdały takie tłumaczenia? Nikt nie żądał aby przerabiał szanowny tłumacz i gładził, jak owi ś.p. klasycy robili, Platona: alle ma prawo wymagać, żeby ten, co przekłada z greckiego był zrozumiany przez wszystkich Do przekładów prof. Bronikowskiego potrzebujemy tłumacza, żeby nam z polskiego języka prof. Bronikowskiego, wyłożono na polskie. Tego błędu trudno bronić. Radzić musimy szanownemu tłumaczowi, aby równie jak grecki zna język, poznał swój własny i studyował nie dzisiejszych prace, ale J. Kochanowskiego, Górnickiego, Bazylika, Skargi i t. p., a znajdzie w nich skarbiec językowy i naukę, jakie w tem bogatem źródle czerpać obficie można i należy każdemu, kto chce nie dzisiejszym gładkim językiem, ale starą, wyrazistą pradziadów mową, oddać tak najpoetyczniejsze myśli i uczucia, jak i najpoważniejsze starej Grecyi utwory (Biblioteka Warszawska t. 4, Warszawa 1857, s. 265 n.)

Głos postanowił zabrać sam Bronikowski:

Na dotkliwsze daleko nad wydzielone mi w Zeszycie Lipcowym czy Czerwcowym, rodomontady naprzeciwko mojej polszczyźnie w Przekładach Platona, które nie wiem zaprawdę czem sam wywołałem a które czytam właśnie w Październikowym Zeszycie Biblioteki Warszawskiej, nie podobna mi już nie odpowiedzieć wyraźniej. Powiadam tedy, że dopóki mi Szanowny Pan Replikujący nie raczy dowodami z moich publikowanych Przekładów wyjętemi, poprzeć twierdzeń swoich: że i jak? ja to składnię polska pogwałcam, że aby mnie zrozumieć, trzeba wprzód polszczyznę moja na polskie przetłumaczyć; uważać takowe tylko mogę za skryta chęć zdyskredytowania dzieła przed jego ukazaniem się jeszcze, celem wmówienia łatwowiernej niby Publiczności tym banalnym a chytrym obrotem, żeby w miejscu jego, brała się do kupowania i czytania innego Daruje przeto Szanowny Recenzent, że i z wskazówek i rad jego literackich polecam korzystać tylko uczniom moim; wszakże mogę go zaręczyć, iż samemu natychmiast wezmę się do transformowania mojej polszczyzny na modłę jego własnej (sądząc, że tak najlepiej dogodzę) skoro tylko zawód mój pisarski na zawsze pożegnam (Dzieła Platona, przeł. i wstęp, A. Bronikowski, Poznań 1858, s. XIX n.)

Skutek nagonki na Bronikowskiego był taki:
w Polsce badania nad Platonem odwlekły się w czasie. Praktycznie nie istniały (no może za wyjątkiem kilku filologów, jak Sinko, Jarra czy eklektyk-komparatysta Lutosławski)

Przekład Platona Bronikowskiego zniknął z rynku. Już w 1911 r., kiedy na łamach Przeglądu Filozoficznego ukazały się apele o badanie Platona, okazało się, że nawet w antykwariatach przekłady te nie są dostępne.

Nie wiem co się stało z tym przekładami. Ale jedno jest pewne: zostały one zapomniane do tego stopnia, że współcześni tłumacze: jak np. tłumaczka platońskiego dialogu Meneksenos (Wrocław 1994). Krystyna Tuszyńska-Maciejewska uważa, że jej przekład tego dialogu jest pierwszą polską translacją. Tłumaczka z dumą oświadczyła w przedmowie do swojej translacji Meneksenosa: Jest to pierwszy przekład Meneksenosa na język polski, a równocześnie ostatni nie tłumaczony do tej pory utwór Platona (Platon, Meneksenos, przeł. K. Tuszyńska-Maciejewska, Wrocław 1994, s. XI.). Co za ignorancja! Ja się śmieję, Bronikowski się w grobie przewraca. Mniejsza o to.

Dziś Bronikowskiego przekład Platona, to unikat, to grall w dziedzinie platonologii. A ja się cieszę z tego, że mogę być dumnym posiadaczem oryginalnego zeszytu pierwszego z przekładem Praw, którego nawet w tym magazynie bibliotecznym nie ma!

Na koniec kilka obrazków + fragment VII Ks. Rep. (czyli sławna Jaskinia, jako próbka stylu Bronikowskiego)

dscn3893.JPG

dscn3894.JPG

dscn3895.JPG

dscn3899.JPG

Kategoria: Bez kategorii | 1 Komentarz »

jak szybko zostać mężatką

2 sierpnia, 2007 by

Masz 167 centymetrów wzrostu a kiedy stajesz na wadze w łazience, podziałka zatrzymuje się w okolicy 80 kg? Wchodząc rano do łazienki nigdy nie patrzysz w lustro, bo boisz się tego czegoś, co się w nim o tej porze czai? N pośladkach, udach, ramionach i brzuchu masz celulitis, przy którym skórka pomarańczy to mały pikuś. Na całej twarzy, dekolcie i plecach masz taki rodzaj pryszczy, które gdy się je wydusza, to pryskają, zachlapując wszystko w promieniu jednego metra? Zastanawiasz się nad wstąpieniem do zakonu, nie widząc szans na znalezienie męża, a nie chcesz być w życiu sama? Porzuć natychmiast ten zamiar! Kierując się poniższymi wskazówkami, na pewno uda się tobie szybko znaleźć męża.

Formuła magiczna

1) Dyskoteka

Najkrótszym sposobem by znaleźć męża jest jak wiadomo zajście w ciążę. Możesz wybrać drogę na skróty tzn. czekasz na swoje dni płodne i idziesz na dyskotekę (najlepiej na jakąś wiejską potańcówkę, na którą wszyscy przychodzą lekko lub mocno wstawieni, by zaoszczędzić na alkoholu, który musieliby kupić w barze). Po 2-3 godzinach już kręci się koło ciebie jakiś nawalony absztyfikant. Jest ciemno, poza tym szaleńczo błyska stroboskop. W tych warunkach nawet koza wydaje się być wdzięcznym adresatem wyznań miłosnych. Zatem i ty będziesz miała branie. On coś bełkocze, chwiejąc się na nogach. Po chwili, kiedy nie usłyszy od ciebie: Odwal się pijaku jeden!, oprze się o ciebie całym ciężarem. Przytuli i zacznie bełkotać do ucha różne rzeczy. Usłyszysz, że jesteś wyjątkowa i piękna. Jeżeli nie zniechęci cię ziejący od niego odór winno-piwny, to pozwolisz mu na kontynuowanie zalotów. Nie upłynie dużo czasu, kiedy amant złoży tobie propozycję w stylu: może się gdzieś przejdziemy?. Nie powinnaś odmówić, jeżeli zależy tobie na znalezieniu męża. Pamiętaj jednak żebyś poznała godność jegomościa, zanim opuścisz z nim razem lokal. Poproś go najlepiej o dowód osobisty. Spisz numer PESEL, adres i wszystkie możliwe dane. Zrób to jednak dyskretnie.
Jak wszystko dobrze poszło, leżycie sobie gdzieś w pobliskich krzakach, w których unosi sie odór moczu. Obok walają się chusteczki higieniczne i odchody. Poza tym komary zajadle tną cię w pośladki. Może to nie są wymarzone warunki, ale jest duże prawdopodobieństwo, że właśnie jeden z plemników przebija się do twojego jajeczka. Czujesz wielką radość.

WAŻNE:

Nie pozwól mu założyć prezerwatywy. Powiedz, że lubisz bez, że bierzesz tabletki antykoncepcyjne. On będzie uchlany i powinien się zgodzić.
Z nadzieją oczekujesz spóźnienia okresu. Po 3 miesiącach masz już pewność, że jesteś w ciąży. Wyciągasz karteczkę z adresem jegomościa, szukasz w książce telefonicznej i wybierasz się do niego, aby obwieścić mu i przyszłym teściom radosną nowinę.
Dalej już pójdzie jak po maśle i usłyszysz upragnione sakramentalne Tak, pod warunkiem, że młody tatuś nie zawinie tobołków i nie ucieknie do Anglii.

2) Studia

Opisany wyżej sposób jest dla dziewczyn mało ambitnych. Ty do takich nie należysz. Chciałabyś, aby twoim mężem był nie rolnik, ale przynajmniej jakiś magister albo inżynier. Dlatego wybierasz się na studia. Jeżeli chcesz znaleźć męża musisz wybrać ściśle określony kierunek studiów, mianowicie: pedagogika (specjalizacja: wychowanie szkolne i przedszkolne). Zaleta tego wyboru jest oczywista. Wszyscy chłopacy na studiach wiedzą, że studentki pedagogiki stanowią zbiór potencjalnych kandydatek na żony. Nie ma bowiem nic lepszego, niż przyszła żonka, która potrafi zająć się dzieckiem. Wybierając ten kierunek studiów staniesz się jednym z elementów tego zbioru.

3) Flip i Flap

Który był brzydszy: ten gruby czy ten chudy? Kwestia gustu. W każdym razie zasada, którą powinnaś się kierować jest następująca: musisz szybko znaleźć sobie koleżankę, która będzie brzydsza niż ty. Wiem, wiem to trudne, ale nie ustawaj w poszukiwaniach. Musisz znaleźć taką jedną, z którą bardzo mocno się zakolegujesz i będziecie wszędzie razem chodziły. Uważaj na wszystkie te ładne dziewczyny, które będą starały się z tobą zaprzyjaźnić. Zbywaj je wszelkimi sposobami. Pewnie zadajesz sobie pytanie: Dlaczego mam znaleźć koleżankę, która jest brzydsza ode mnie?. Otóż jest kilka ważnych powodów, dla których to robisz.

a) Dla kontrastu. Jeżeli będziesz się kolegowała z jeszcze brzydszą dziewczyną niż ty, to w takim tandemie ty będziesz uchodziła za tą ładniejszą.
b) Ku pocieszeniu. Za każdym razem, kiedy przełamiesz się i spojrzysz na swoją koleżankę, pomyślisz w duchu, że w cale nie jesteś aż taka brzydka. A każdy psycholog ci powie, że najważniejsza jest pozytywna samoocena.
c) Najważniejszy powód jednak jest taki, że jeżeli przez przypadek znajdzie się wśród przyszłych magistrów czy inżynierów chłopak, któremu się spodobasz, to nie będzie on miał na pewno odwagi podejść do ciebie i zagadać. Dlatego zagada z twoją brzydszą koleżanką, i ją poprosi o twój numer telefonu.

4) Wyprowadzka

Pamiętaj, że chcąc znaleźć męża, nie możesz mieszkać z rodzicami. Rodzice działają odstraszająco na potencjalnych kandydatów. Piorunująco działają szczególnie mamusie. Jedno z prawideł rodu męskiego brzmi: Chcesz wiedzieć jak będzie wyglądała twoja żona za 20 lat? Spójrz na teściową!. Wyprowadź się z domu. Postaraj się o akademik, lub wynajmijcie z koleżanką jakąś stancję. Nieważne czy zamieszkasz w akademiku, czy wynajmiesz stancję, ważne jest, żebyś nie zrobiła ze swojego nowego lokum bastionu wiary i nauki. Organizuj zatem imprezy najlepiej co tydzień. Studia przecież nie są od tego by się uczyć, ale by się bawić. Poza tym, tylko w trakcie imprez masz szansę na zawarcie znajomości ze studentami rodzaju męskiego, wśród których być może będzie twój przyszły mąż.

5) Impreza.

Imprezy studenckie dzielą się na udane i nie. Udane to są te, których przebiegu nikt nie pamięta, a jeżeli coś się pamięta, to tylko na skutek mozolnego procesu pamięciowej rekonstrukcji zdarzeń. Innym wyznacznikiem udanej imprezy studenckiej jest zatkany wymiocinami kibel i syfon prysznica, oraz wszędobylski odór alkoholu. Nie wspominam tu już tego typu oczywistościach jak walające się na podłodze puste flaszki, między którymi ktoś tam sobie śpi.
Nieudane imprezy, to takie, które kończą się o godzinie 22.00 kiedy ustawowo obowiązuje cisza nocna. Po takiej imprezie zostaje jedna pusta flaszka po winie marki Sophia. I tylko tyle można powiedzieć o tego typu imprezach.
Zasadnicza różnica między udanymi a nieudanymi imprezami studenckimi jest taka, że o ile te pierwsze trudno sobie przypomnieć, tak o tych drugich, każdy chce jak najszybciej zapomnieć. Jedno jest pewne: każda, organizowana przez ciebie impreza ma być udana.
Aby zrobić udana imprezę będziesz potrzebowała:

a) Piwo. Kup tyle, na ile cię stać. Kiedyś, w pewnym supermarkecie widziałem piwo o egzotycznej nazwie w cenie 0,99 pln/puszka. Kupuj właśnie takie. Zapewniam: nikt nie będzie marudził, nikogo też nie odstraszy egzotyczna nazwa napitku. Każdy szanujący się student, kieruje się głęboko ugruntowanymi przesłankami natury poznawczej, dlatego z przyjemnością odda się eksperymentalnej konsumpcji takiego alkoholu.

b) Kanapki. Zrób najlepiej z pasztetem, żeby było taniej. Do kanapek warto dodać trochę sałaty lub pomidora (oczywiście w sezonie, gdy warzywa są tanie). Będzie bardziej kolorowo.

c) Sałatka. Na każdej imprezie nie może zabraknąć nieśmiertelnej sałatki warzywnej z majonezem. Pamiętaj, żeby składniki bardzo drobno posiekać. Wówczas jest szansa, że rzygowiny, które znajdziesz po imprezie w umywalce, kiblu etc. szybciej spłyną i nie będziesz musiała męczyć się z przetykaniem zapchanego syfonu pod prysznicem.

d) Ogórki kiszone tego szlagieru także nie może zabraknąć. Są tańsze od śledzi, a równie dobrze komponują się z wódką, którą być może jakiś bogatszy student ze sobą przyniesie.

e) Jajka w majonezie. Dodając mniej jajek i majonezu do sałatki, którą i tak przygotujesz, możesz bez dodatkowych wydatków przygotować jeszcze jedno danie, które na pewno znajdzie swoich fanów wśród imprezowiczów. Im więcej potraw, tym lepiej bardziej atrakcyjnie!

Mimo, że taką imprezę można zorganizować stosunkowo niewielkim nakładem środków, to i tak trzeba wydać trochę pieniędzy. Kiedy już po dziesiątym, zostaje ci 50 zł w portfelu, które ma tobie wystarczyć do końca miesiąca, a chcesz zorganizować kolejna imprezę nie przejmuj się! Nie umrzesz z głodu. Wydaj całą forsę na balangę. Kiedy będziesz spłukana zawsze możesz udać się po kolędzie. Chodzenie po kolędzie, to stary obyczaj studencki, praktykowany szczególnie w akademikach. Chodzi się z jednego pokoju do drugiego i prosi o jedzenie. Każdy coś da.

6) Wizerunek

a) higiena

Kiedy wszystko na imprezę już przyszykowałaś a piwo chłodzi się w lodówce, zadbaj teraz o siebie. Wiesz jak jest jesteś brzydka i gruba. Zastanawiałaś się kiedyś na liposukcją nie myśl o tym teraz. Żeby do głowy ci nie przyszło wsadzić w pępek rurę od odkurzacza i na 2 godziny przed balangą odsysać sobie tłuszcz! Nie martw się celulitisem, obwisłymi pośladkami, fałdami skóry i tłuszczu, które gdy się zaśmiejesz, to trzęsą się w sposób niekontrolowany jeszcze ze trzy minuty po tym, jak skończysz się śmiać. Za późno na pompki i przysiady w godzinę, która została tobie do rozpoczęcia imprezy, nie ujędrnisz ciała. Sytuacja jednak nie jest beznadziejna. Pierwsze, co musisz zrobić, to umyć się bardzo dokładnie. Ogol wąsy, dekolt, nogi, pachy, ramiona, okolice intymne jednym słowem: usuń wszelkie zbędne włoski z ciała. Jak facet będzie chciał poczuć włosy, to sobie je znajdzie na twojej głowie. Poza tym, niebywale irytujące jest z perspektywy męskiej wyciąganie włosów z pomiędzy zębów. Jeżeli ktoś będzie chciał użyć nici dentystycznej, to kupi ją sobie w aptece.
Myjąc się, użyj najlepiej bardzo aromatycznych mydeł. W każdym akademiku jest jakaś konsultantka AVON-u, od niej bez problemu wydębisz, pod pretekstem kupna, próbki, które właśnie w tej chwili się przydadzą najbardziej.

b) mejkap

Wybierz mocny makijaż. Żeby nie było widać pryszczy nałóż grubo podkładu i jeszcze więcej pudru. Usta zrób na czerwień strażacką. Nie zapomnij o konturówce. Nic tak nie działa na fantazję facetów jak konturówka! Dekolt także przypudruj. Najlepiej cała się wytarzaj w pudrze. Jak sprawdzić czy wystarczająco dobrze się umalowałaś? To bardzo proste: po umalowaniu przyłóż do twarzy biały ręcznik lub białą, bawełniana koszulkę. Jeżeli zostanie na niej odbicie, podobne do tego, które znasz z całunu turyńskiego, to znaczy, że mejkap jest wystarczający.

c) ubiór: stringi, to podstawa.

Pewnie wiele razy nasłuchałaś się od mamy tych głupot, że jesteś puszysta i lepiej żebyś ubierała luźne i długie sukienki. Żebyś unikała obcisłych bluzek, zwłaszcza tych modnych przykrótkich spod których widać pępek. Otóż zapewniam cię: to bzdura! Zasada jest taka: im bardziej obcisłe ciuszki, tym lepiej. Oczywiście w twoim przypadku zakładanie kusych bluzek, by pokazać pępek, to przesada, ale możesz śmiało ubrać jakieś obcisłe spodnie.
Kiedy po piętnastu minutach wbiłaś się w dżinsy, to ściągnij je natychmiast! Dlaczego? Otóż na pewno zapomniałaś o stringach. Nie wiesz co to? Stringi to nie rodzaj pocisków ziemia-powietrze klasy stinger, tylko takie dziwne majtki, które kiedy założy się je na świnie, to czynią z niej obiekt pożądań wielu serc męskich. Paradoksalnie im mniej materiału, tym lepsze stringi, a ty zawsze kupowałaś majtki w sklepie z namiotami, z których później szyłaś sama bieliznę. Nie masz stringów? Nie załamuj się! Oto najprostszy przepis na stringi zrobione sposobem domowym. Potrzebne:

I) skarpetka
II) dwie sznurówki

Jedną sznurówkę owijasz dokoła talii i zawiązujesz z przodu na kokardkę. Do końca drugiej sznurówki przywiązujesz jeden koniec skarpetki a drugi koniec tej sznurówki przywiązujesz z tyłu do sznurówki, którą się obwiązałaś. Pamiętaj, że ta tylna sznurówka ma przechodzić między pośladkami! (Wiem, wiem to dziwne uczucie, chodzić ze sznurkiem w tyłku, ale tak to już jest ze stringami). Teraz rozwiązujesz kokardkę i końce sznurówki z talii przywiązujesz do drugiego końca skarpetki, którą masz między nogami. Jeżeli wszystko dobrze poszło, to szybko i tanio zrobiłaś swoje pierwsze w życiu stringi. Teraz możesz ponownie wbić się w dżinsy.

7) Impreza.

Przychodzą pierwsi, zaproszeni goście. Siadają, kulturalnie jedzą i kulturalnie piją. Po dwóch godzinach robicie głośniej muzykę i zjawiają się nieproszeni goście. Tacy zawsze przychodzą na imprezy, kiedy usłyszą głośną muzykę. Wkrótce okazuje się, że nie znasz większości z ludzi, którzy znaleźli się w twoim pokoju. Nie wypraszaj nikogo. Krąż między nimi, rozmawiaj o głupotach. Baw się. Kiedy zobaczysz, że komuś spadło jajko z majonezem na twoje łóżko, to nie przejmuj się i nie biegnij zaraz po ścierkę by to wytrzeć. Majonez na pościeli jest elementem folkloru imprez studenckich. Szukając męża nie możesz przyjąć roli gospodyni domowej na takich imprezach. Nie możesz też dużo pić alkoholu. Najlepiej ogranicz się do koniecznego minimum, jednak w taki sposób, aby nikt tego nie zauważył. Wówczas może do ciebie przylgnąć opinia sztywniary.
Kiedy zorientujesz się, że impreza osiąga swoje apogeum a najlepiej to poznać, po sałatce, której już nie je z talerzyków, lecz prosto z miski przystępujesz do ataku. Szukasz sobie pierwszego, wolnego faceta. Na pewno taki się przytrafi. Siadasz obok niego i zaczynasz z nim rozmawiać. Tematy, które warto poruszyć, to emancypacja seksualna. Ani się spostrzeżesz a z znajdziesz się z nim sam na sam w zaryglowanej łazience. Robicie te wszystkie brzydkie rzeczy. Pamiętaj by chwalić amanta w trakcie: by mówić mu głośno, że jest boski, by w trakcie orgazmu wykrzykiwać: O tak! Jesteś wspaniały! Mocniej! Rżnij mnie!. Nawet gdy jest fatalnie, gdy od orgazmu dzielą cię lata świetlne masz tak krzyczeć. Nie przejmuj się, nikt tego nie usłyszy bo impreza toczy się przy głośnej muzyce.

Jeżeli ci się poszczęściło, przy takim trybie życia już na drugim roku studiów zajdziesz w ciążę. Poznasz teściów, którzy na pewno zaproszą wybrankę ich syna na obiadek niedzielny.
Ty jesteś zadowolona, że trafiłaś na intelektualistę: pana magistra/inżyniera. Tylko nigdy mu nie mów, że to nie musi być koniecznie jego syn. Przecież ty sama nie masz pewności, bo mało co z tej imprezy pamiętasz.

Kategoria: Bez kategorii | Komentarze »